Przez ten czas jak mnie nie było tyle się wydarzyło…. tyle razy zaskoczyła mnie codzienność…. Przynajmniej ten weekend w końcu spędziliśmy w domu, bo poprzednie cały czas w rozjazdach.
Mąż dalej zapracowany - taki stan rzeczy potrwa co najmniej do naszego urlopu, czyli do 20.07. Teraz na dokładkę jest mundial, więc jestem “słomianą” wdową Nie wkurzam się, bo mój Mąż to właściwie ogląda 3 kategorie meczy - reprezentacji, mundial i euro. Więc w sumie piłka nożna pochłania go co 2 lata na dłużej i kilka razy w roku na 90 minut Ja dzielnie mu towarzyszę czytając w tym czasie książki lub ogarniając coś w domu. Bo stan mojego domu to też temat rzeka….. Ostatnio mam czas jedynie ogarnąć bieżące rzeczy a to i też w ograniczonym zakresie.
Po drugiej dawce szczepionki zrobiłam ogólne badanie moczu….. dalej liczne bakterie. Podłamało mnie to psychicznie. Niedługo minie rok od mojego pobytu w szpitalu, a ja mam wrażenie, że stoję w miejscu i tym temacie nic się nie zmienia…. Miśka zrobiła się taka “poważna”, rośnie jak na drożdżach. Chyba pierwszy raz będę musiała jej kupić kolejne sandały w sezonie, bo tak jej urosła noga, że obawiam się że obecny rozmiar nie wystarczy. Już całkiem fajnie potrafi się bawić sama, a przedwczoraj powiedziała, że muszę poprosić w kościółku Maryję, żeby mi dała dzidziusia do brzuszka…. ehhhh……
W międzyczasie zdążyłam też zmienić samochód, co też nie obyło się bez komplikacji przy jego rejestrowaniu. W sumie przy zakupie też, bo byliśmy umówieni w banku i ze sprzedającym, a mojemu Mężowi delegacja się przeciągnęła. Na szczęście szwagier mnie “wspomógł”. Przy rejestracji najpierw problem z tablicami, potem z ubezpieczeniem, bo płatność mi nie chciała przejść, potem okazało się, że diagnosta się pomylił i źle wpisał rodzaj paliwa, więc na dowodzie tymczasowym też był błąd…. Na szczęście w miarę szybko udało się ogarnąć temat i od tygodnia jeżdżę już “nowym-starym” autem. Straciłam 1 cały dzień urlopu na siedzenie w urzędzie (jakiś boom chyba przed wakacjami)! Mój Mąż i tak stwierdził, że podziwia mnie, że mimo tych wszystkich niedogodności udało mi się wszystko ogarnąć. Nie tak dawno wyszło, że najbardziej ceni we mnie to, że jestem taka zorganizowana. Na dobicie kolejnego dnia okazało się, że mamy gwoździa w oponie…. ehhhh. Ale ostatnio mój Mąż mnie pocieszył, że jak sprzedamy mój poprzedni samochód to jeszcze czeka mnie wyprawa do urzędu w celu wyrejestrowania pojazdu….
W międzyczasie byliśmy też na pogrzebie, bo zmarł kolega mojego Męża z dzieciństwa… mojego Męża to “ruszyło”. Ale ja go gonię do lekarzy to oczywiście on nie musi iść. Ale 8.06 trafił na izbę przyjęć z podejrzeniem pęknięcia żeber. Na szczęście skończyło się na stłuczeniu, ale lekarz i tak powiedział, że będzie boleć kilka tygodni. Ostatnio dowiedziałam się też, że jeden z kolegów w pracy (młodszy ode mnie) ma białaczkę….. w weekend zarejestrowaliśmy się w DKMS.
Waga nawet trochę spadła. Nie liczę kalorii, ale chyba upały mi pomogły, bo w ogóle nie miałam ochoty na jedzenie. Ale też zdarzały się przekąski na meczach, czy pizza z okazji dnia ojca. Z ćwiczeniami dalej słabo. Z kolanem raz lepiej, raz gorzej. Odpuściłam sporo treningów, ale pora wziąć się w garść. Formy na wakacje już nie zrobię, ale przynajmniej psychicznie będę mieć poczucie, że robię coś ze sobą. Naprawdę jest całe mnóstwo ćwiczeń z wyłączeniem kolan.
To tak w naprawdę telegraficznym skrócie, choć wyszło sporo tekstu. Do Was zaglądałam, choć nie zostawiałam śladu.
Pozdrawiam!!