Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 129358
Komentarzy: 2278
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 21 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 czerwca 2016 , Komentarze (12)

Dokładnie tak się czuję..., jak zbiornik z wodą ;( Cała obrzmiała i napuchnięta (szloch) przez co waga też straszy, bo nagle zrobiło się 68 kg, ale że obwód brzucha jest bez zmian, to nie panikuję, że są to "faktyczne" kilogramy ;)

Zresztą doskonale widać, gdzie ta woda jest - moje dłonie zdecydowanie zmieniły rozmiar, tak samo stopy... a paluszki? Jak serdelki lub urocze paróweczki... ugh... 

W trakcie upałów zawsze mi się przypomina informacja, żeby nie pić tylko czystej wody, a ja ciągle na czystej (smiech) A dlaczego? Ano, żeby organizm nie wypacał od razu wody, tylko zastanowił się, czy to co do niego wpadło, nie trzeba przez przypadek strawić. Przez co woda dłużej zatrzymuje się w obiegu, a nie tylko przez nas przelatuje, albo wyłazi porami ;) Czyli najlepiej fundować sobie napoje. Nie mówię, że te sklepowe, albo gazowane, ale jakiś kompocik będzie jak znalazł.

****

Pierwsza przypominajka mi nie wyszła.. Mąż namówił mnie do złego ]:> A ja się dałam... Czemu ja się dałam?! :PP 

Nom, ale dzisiaj robię drugie podejście i nie ma powodu, dla którego miałabym nie wytrwać ;)

21 czerwca 2016 , Komentarze (11)

Ba, ośmielę się stwierdzić, że zachowawczy pesymizm popłaca, bo jestem pozytywnie zaskoczona :) Po dwóch tygodniach wychodzenia z WO zobaczyłam na wadze 0, 2 kg na plusie - czyli tyle co nic. Dziś właśnie mija 3 tydzień, tydzień w którym z założenia miało być "normalnie" do bólu (czasami bywało aż zbyt normalnie (smiech), ale o tym zaraz...), a na wadze wzrost o 0, 4 kg (i jest to średnia z całego tygodnia, bo wahała się w granicach 66 i 67, nigdy nie było mniej, ani więcej). Czyli co? Raptem 0, 6 kg na plusie po 3 tygodniach wychodzenia z głodówki. Przyzwoicie prawda? 8)

Ten ostatni niewielki wzrost bardzo mnie cieszy, bo... Najpierw było ciężko, w końcu moje posiłki podskoczyły średnio o jakieś 1000 kcal (+/- oczywiście... na poście Dąbrowskiej było to w porywach do 600 kcal, kolejne 2 tygodnie dobijałam już do 1000, pod koniec 1300 kcal, ostatni tydzień zawierał min. 1700 kcal). Przez pierwszy dzień to kombinowałam jak koń pod górę jak to podbić, aż mnie olśniło, że wystarczy schrupać więcej pestek lub orzechów :) A potem... potem mąż nieśmiało zapytał "może piwko?" wtedy już nie miałam najmniejszych problemów z brakującymi kaloriami, hahaha :PP Wpadło też ciacho cytrynowe.

I wszystko jest na plus. Takie normalne, takie bardzo na miejscu, nie mogę tego jakoś ubrać w słowa. Pierwszy raz moje odchudzanie nie jest pod absurdalną analizą każdego produktu, który wkładam do ust. Kontrola kaloryczna zapewne zniknie niedługo, bo już sobie przypomniałam jak wygląda moje menu na tym pułapie :)

Następny krok? 

Przypominjaki, czyli 2 dni w tygodniu na samych warzywkach. Najprawdopodobniej będzie to poniedziałek i czwartek.

14 czerwca 2016 , Komentarze (8)

Jest dobrze :)

Wprowadziłam już niemal wszystkie produkty. Waga się trzyma na jednym poziomie! :D Kolejny tydzień będzie taki poukładany na tip top. Będę też trzymała się pułapu 1700 kcal. Całkiem możliwe, że waga podskoczy, ale cóż.... trzeba do końca wyjść z diety, nie ma zmiłuj! 

I już wiem dlaczego tak mało osób opisuje swoje wychodzenie z diety... Bo to po prostu śmiesznie brzmi :) Tego dnia zjadłam trochę fasoli, kolejnego dodałam łyżkę oleju (smiech) No, ale niech będzie, to było tak:

* weźcie pod uwagę, że to nie są całodzienne menu, wyszczególniam tylko produkty, których wcześniej nie jadłam. To, że pojawia się tylko jedna pozycja, nie znaczy, że w danym dniu zjadłam tylko to!

Dzień 1 - do "potrawki" warzywnej dodałam ciecierzycy.

Dzień 2 - cukinia z włoszczyzną z ciecierzycą przyprawiona sosem sojowym, arbuz

Dzień 3 - risotto z pieczarkami, czerwoną fasolą, banan, arbuz.

Dzień 4 - deser z kaszy jaglanej z bananem i kakao, osłodzony odrobiną miodu. Cukinia faszerowana risotto. Zupa z cukinii i soczewicy.

Dzień 5 - owsianka na wodzie z jabłkiem, faszerowana cukinia jak wcześniej, zupa z cukinii i soczewicy, makaron z groszkiem w curry,

Dzień 6 - dojadłam zupę oraz ten makaron z groszkiem, truskawki. To był dzień w podróży, więc nie było jak kombinować z dodawaniem kolejnych produktów. 

Dzień 7 -  dodałam tłuszcz!

I tak właściwie po tym tygodniu strączki, wcześniej niedozwolone owoce, węgle złożone oraz tłuszcz pod postacią oleju rzepakowego były na porządku dziennym. 9 dnia zjadłam ziemniaki, 10 dodałam pieczywo, 11 jajka i tuńczyka. Dnia 12 z powodu euforii z powrotu do domu skusiłam się na piwo :D

Wychodzenie przeszło łagodnie :) Bałam się, że jak poczuję nowe smaki to włączy się odkurzacz, ale nie... :) Fakt, mogło pomóc to, że byłam w pierniki zajęta - pomagałam rodzicom w sprzątaniu mieszkania po generalnym remoncie, więc nie miałam czasu i energii na rozmyślanie co bym tu smacznego zjadła, a jeszcze nie powinnam...(tajemnica)

Jeszcze nie jestem pewna, czy po tym tygodniu wprowadzę przypominajki, czy dopiero po dwóch... Wyjdzie w praniu. Ale wiem już, że będą to 2 dni w tygodniu na samych warzywach i liczę na to, że waga znowu zacznie spadać :)

1 czerwca 2016 , Komentarze (8)

Nie, nie... z odchudzaniem wszystko ok, ale!

Brałam ostatnio udział w bardzo interesującej dyskusji na temat zapachu i pamięci smaku.

Wszyscy to znamy - czujemy zapach ulubionej potrawy i co się dzieje? Zaczynają pracować ślinianki i chociaż nie wzięliśmy nawet gryza czujemy smak potrawy i co? Ano chcemy to zjeść. Teraz, już, natychmiast!

Myślałam, że jest to rzecz, której można się oduczyć. Trenując silną wolę, możemy osiągnąć wszystko, prawda? Ano możemy. Ale czy to, że do końca żywota będziemy sobie odmawiać ulubionych potraw ma sens? Czy naprawdę ma sens takie umartwianie się w imię ładnej sylwetki?

I żeby nie było! Nie chodzi mi o kwestie zdrowotne. Bo oczywistym jest, że w celu ratowania zdrowia, wszystkie poświęcenia są na wagę złota!

Owszem dopuszczam do świadomości możliwość, że jeżeli coś jest syfem to potem może nas od danej rzeczy odrzucać. Np. jakiś wyrób słodzony syropem glukozowo - fruktozowym... Jak się człowiek przyzwyczai do osładzania sobie życia miodem, to potem taki daktyl jest mdląco słodki. A powrót do niegdyś ulubionego wyrobu przynosi zdziwienie... "serio mi to tak kiedyś smakowało?"...

Jednak wiele jest sytuacji, gdzie wydaje nam się, że już coś nas nie wzrusza. Przychodzi taki dzień, że skusimy się na czyjąś propozycję, bo uważamy, że mamy wszystko pod kontrolą, a tu jednak zonk... No niestety, okazuje się, że strasznie tęskniliśmy za tym smakiem. I albo narzucamy sobie bolesną samodyscyplinę, albo płyniemy z prądem....

Chodzi mi o te "banały", z których teoretycznie powinniśmy się wyleczyć. Czyli o te wszystkie słodycze, fast foody, ziemniaki, alkohol, pierogi... (smiech) Fakt, że niektóre rzeczy warto porzucić, ale znaczna większość z nich jest do zastąpienia, w każdy możliwy sposób poza smakiem!

O czym mówię?

Ano o trenowaniu silnej woli, ale w kierunku umiaru! Jeżeli musi być to coś wątpliwej jakości to niech chociaż nie będzie tego dużo.

Przyglądajmy się swoim rytuałom. Lubimy wyjść ze znajomymi na pizzę? A niby dlaczego nie możemy zaprosić znajomych do siebie i wspólnie tą pizzę zrobić? :) Ci sami ludzie, ta sama przyjemność, zdrowsza rzecz, którą włożymy do paszczy :D

Bo chyba nikt nie zakwestionuje, że domowy fast food nagle wyzbywa się wszelkich negatywnych skojarzeń, prawda? Mając kontrolę nad składnikami robimy po prostu porządny obiad. A serwując jeszcze do tego miseczkę sałatki jesteśmy na plus w każdym wymiarze! Podaliśmy pełnowartościowy posiłek i w dodatku po małej sałatce i kawałku pizzy jesteśmy syci, nie musimy sięgać po kolejne kawałki! Zostanie na jutro!:D

Mało jest rzeczy, których nie da się przerobić na lepszą (zdrowszą) wersję. Każde ciasto, kebab, ogólnie pojęty deser, czy konkret obiadowy - możemy wykonać sami!

Wtedy nasze połączenie zapach = smak ma się po prostu zdrowo. Nie jesteśmy sfrustrowani, ani nieszczęśliwi, nie jesteśmy też na wiecznej diecie, po prostu każdy kolejny dzień jest lepszą wersją dnia poprzedniego.

Zaczynając redukcję powinniśmy sobie zdawać sprawę z tego, że połączenie zapach = smak nie zniknie. 

Już nigdy!

To może nie sabotujmy sobie tego całego odchudzania już na samym początku, com? :)

***

Dziś pierwszy dzień na wychodzeniu z WO. Na pierwszy ogień idą strączki! :D Czyli ciecierzyca do obiadu! :D

W poprzednim wpisie jest podsumowanie. Wpis się nigdzie nie wyświetlił, ale nie znaczy to, że go nie ma. Zainteresowanych zapraszam :)


26 maja 2016 , Komentarze (1)

Udało mi się przetrwać cały cykl postu, czyli 6 tygodni :) Zatem czas na podsumowanie.

Mam wrażenie, że nie zmieniło się nic... :( Poza wagą oczywiście!

Co miałam zamiar osiągnąć?

1. Pozbyć się świeżych zmian po uczuleniu (bo to co zostało po pokrzywce na szczęście szybko zniknęło). Ręce nie wyglądaj źle, te wszystkie kropki stały się już nieodłącznym elementem krajobrazu... No i delikatna opalenizna też załatwia sprawę.

uczulenie                                                   po uczuleniu

Po WO. 

Tak wiem... nie ta ręka, inna perspektywa i w ogóle pewnie o jakie kropki mi chodzi? ;) Jednak zdjęcia telefonem tego nie oddadzą....:<

2. Pozbyć się uporczywie powracającego trądziku. Na to liczyłam najbardziej. Tak właściwie to była ostatnia deska ratunku - a raczej ostatni możliwy winowajca, czyli mój sposób odżywiania się. Wszystkie inne potencjalne przyczyny niejednokrotnie były eliminowane... W poście widziałam ratunek po tym, jak naczytałam się o cudnych efektach u innych... Niestety, nie dołączę do tego grona :(Na początku głodówki nie pojawiło się "cudowne oczyszczanie", czyli wysyp. Jedynymi anomaliami było pojawianie się krost w miejscach, w których nie zwykły wcześniej występować oraz trzydniowe nasilenie trądziku w 5 tygodniu (w chwili, gdy przestały się pojawiać nowe zmiany, całość ładnie przygasła i jest już na wykończeniu... Czyżby kryzys ozdrowieńczy? Ale że tak późno? :? Nie wiem co o tym myśleć, później dam znać jak się sytuacja rozwija).

przed                                          po

Nie ma katastrofy, wiem:) Jednak jak się miało kilka lat spokoju, a potem to ustrojstwo wraca, pojawiają się bolące gule, potem przebarwienia i to ciągłe podrażnienie (lekki rumień) to się przeżywa... No i po raz kolejny - złe oświetlenie, mało zdolny aparat. Te zdjęcia nie oddają "powagi" sytuacji ;)

I żałuję, że nie mam zdjęć z tego wysypu z zeszłego tygodnia.... :|

3. Przywrócić równowagę skórze głowy. Pisałam wcześniej o ciągłym podrażnieniu i świądzie oraz częstym przetłuszczaniem się włosów... Również w 5 tygodniu miałam duże nasilenie objawów, szczególnie świądu. No i cóż... nie widzę poprawy w chwili obecnej...

4. Wyleczyć trzeszczące kolano - również się nie udało... jak trzeszczało, tak dalej trzeszczy.

5. Schudnąć cokolwiek :D To cokolwiek okazuje się być całkiem imponujące :D

aktualniespadek o
waga66,1 kg9, 5 kg
szyja33 cm2 cm
ramię33 cm1 cm
pod biustem
79 cm6 cm
talia82 cm8 cm
pas89 cm11 cm
biodra101, 57 cm
udo61 cm3 cm
łydka36 cm1 cm

A teraz ciekawostka... Z bardzo podobnymi wymiarami rozpoczęłam przygodę z Vitalią. Było to pod koniec 2012... I cóż. Raz było lepiej, raz gorzej.... Pokpiłam sobie, co tu dużo mówić :( Pozostaje tylko nadzieja, że tym razem tego nie zawalę!

Najbardziej dowalił mi teraz fakt, że nie zorientowałam się, że dobiłam do prawie 10 kg nadwagi... Czy to było 69 kg, 72, czy 75 - zawsze miałam wrażenie, że to jakieś 2 kg, moment zejdzie! :PP

Teraz, gdy mogę powiedzieć, że nie mam nadwagi nie do końca potrafię się z tego cieszyć... bo to dopiero połowa drogi, a teraz nie będzie już tak łatwo! Przede mną wychodzenie z głodówki i chociaż uważam, że jestem dobrze do tego przygotowana, to prawda jest taka, że zdziwię się, jeżeli nic nie wróci...

***

Chociaż przeżyłam spory zawód po tych 6 tygodniach, nie zamierzam źle mówić o poście :) Ba, jestem pewna, że w przyszłym roku go powtórzę. A w tak zwanym między czasie, dla zdrowotności oraz kontynuacji odchudzania, będę trzymała się tzw. przypominajek, czyli dni o samych warzywach. Jednak więcej o tym będzie, jak wyjdę z głodówki.

Cóż mogę jeszcze dodać? 

Chyba jestem ewenementem wśród poszczących, bo nie tylko nie doświadczyłam żadnego uzdrowienia, ale też cały post przeszłam bardzo łagodnie. Żadnych kryzysów ozdrowieńczych, słabości, bólów głowy, uczucia głodu czy innych przykrości... Z minusów mogę wymienić jedynie częste uczucie chłodu, nalot na języku oraz krótkotrwały smród potu.

To by było na tyle. Teraz przez najbliższe 2, 3 tygodnie będę stopniowo wprowadzała nowe pokarmy. Zamierzam ten proces skrupulatnie opisać, tak dla potomności i ku pamięci :D

24 maja 2016 , Komentarze (4)

Nie, nie zniknęłam, bo wymiękłam, tylko okoliczności życia mi trochę namieszały ;) Mianowicie, w zeszłym tygodniu pojawiło się ogłoszenie o odcięciu wody na minimum 24 godziny w perspektywie do 72... Jak mi mąż uświadomił, że to mogą być nawet 3 dni to wszystko we mnie ścierpło... Kilka szybkich telefonów, potem pakowanie walizki i.... tak oto wylądowaliśmy na przymusowej majówce u teściów :D Z tych 3 potencjalnych dni zrobił się prawie tydzień. I chociaż nie było to takie beztroskie wolne, bo jednak robota pojechała razem z nami to i tak udało się dobrze wypocząć, pooddychać świeżym powietrzem i nawet wyskoczyć w góry na jedno popołudnie! :)

Jak ja się bałam o swoją dietę..... Wszystkiego się bałam - reakcji teściów i niepotrzebnego gadania, rewelacyjnej kuchni mamy 2 :D wiecznie obecnych łakoci i wypieków... heh... cykałam się jak nie wiem! A co się okazało? Przyjeżdżam i słyszę "opróżniłam lodówkę w kotłowni. Masz ją w całości do wyłącznej dyspozycji" :? Eee, że co? Tak po prostu? (smiech) No, a potem było trochę śmiesznie, bo teść mi często zaglądał w talerz z pytaniami:

- A co tu masz? Ziemniaczki? Mówiłaś, że nie wolno...

- Nie, to seler korzeniowy, pokrojony w kostkę i uduszony w curry...

- Aaaa, eeee... (z widocznym niesmakiem, odwróconym wzrokiem i chyba kontrolowaniem odruchu wymiotnego... (smiech))

Torturowałam go też częstym widokiem szpinaku (taka trauma z dzieciństwa), ale jakoś nie było mi go szkoda (tajemnica)

No i generalnie, szczególnie mama 2 miała masę pytań. I często przechodziła w skrajne stany. A to podziw, a to teksty w stylu "obyś tylko nie wpadła w anoreksję", albo martwiła się, żebym nie zasłabła. Dopytywała jak coś przygotować (tak, jakby chciała powielić niektóre przepisy, ha ha... bo uwierzę :PP) Ciągle przeżywała, że mi zimno (bo uczucie zimna niestety wróciło :( fakt, że przez kilka dni było pieruńsko zimno tak po prostu i nie bardzo to pomagało ogólnie rzecz biorąc).

No, ale rozpisuję się nie na temat. 

Może jeszcze tylko wspomnę, że zapachy mnie dobijały... Smażone pieczarki, pieczeń z czosnkiem, naleśniki z serem i konfiturą, rogaliki drożdżowe z dziką różą, ptasie mleczka, pierogi i lody... To wszystko miałam w zasięgu wzroku, węchu i ręki, i.... byłam dzielna :D Owszem śliniłam się, miałam ochotę na te frykasy, ale myślałam sobie, że nie po to wytrwałam 4 tygodnie na głodówce, żeby się zapomnieć podczas takiego wyjazdu! I dało radę 8)

Dobra, a teraz konkrety. W 4 tygodniu spadło 1, 8 kg, a w 5 tyg. 1,1 kg.

I o ile podsumowanie 4 tygodnia jest nieco nudnawe, bo nic się nie zmieniało, o tyle 5 obfituje w emocje, nie tylko z powodu wyjazdu. Moją uwagę zwróciło:

- powracające uczucie zimna.... Trwało chyba z 4 dni? Im się zaczęło robić cieplej i więcej czasu spędzałam na powietrzu (w słonku) tym na dłużej zanikało. Powracało tylko wieczorem. Na dzień dzisiejszy jest już po wszystkim.

- znaczne pogorszenie cery. Niby mogłabym próbować zwalać to na zmianę wody, ale nigdy wcześniej nie miałam tego problemu. Czyli, że co? Dopiero teraz się oczyszczam? Jak za tydzień już wychodzę z głodówki? :|

- również uczucie świądu na głowie jest intensywniejsze... Często nie mogłam powstrzymać się od drapania...

- pojawiła się miesiączka, która była bardzo dokuczliwa. Szczególnie nocą, ponieważ często budziły mnie skurcze i marzyłam o Ibupromie... Oczywiście przetrwałam bez niego, ale już dawno nie krwawiłam tak dokuczliwie.

Reszta (czyli zmiany po uczuleniu na rękach) oraz trzeszczące kolano pozostają bez zmian. 

A już za tydzień koniec i wielkie podsumowanie :)

11 maja 2016 , Komentarze (12)

Minęły 3 tygodnie, przede mną kolejne 3 :) I o ile organizm nie zażyczy sobie inaczej jestem pewna, że wytrwam tyle czasu. Post nie przysparza mi żadnych problemów. Nie jestem osłabiona, nic mnie nie boli :) Ale!

Zaczynam śmierdzieć (szloch) Kosmetyki cały czas te same, a od wczoraj mój pot tak jedzie, że aż wstyd :( Mam nadzieję, że to tymczasowe, bo łyso noo.....

Przestały pojawiać się nowe wypryski w dziwnych miejscach. Cera widocznie się uspokaja.

Skóra na głowie niezmiennie swędzi. Nie ma też żadnych zmian w pouczuleniowych pozostałościach. 

Kolano ciągle trzeszczy.

Na języku nalot utrzymuje się z taką samą intensywnością.

Na wadze w ciągu tygodnia ubyło 1, 2 kg.

Podsumowując, poza tym, że chudnę nie dzieje się nic wyjątkowego. Schorzenia, które liczę, że tym postem uda się wyeliminować trwają sobie w najlepsze. Ale tak właściwie to dopiero połowa....nie tracę wiary ;)

7 maja 2016 , Komentarze (7)

Jak dla mnie to teraz jest idealnie. Przyroda budzi się do życia (a miejscami już nawet nieco wybujała :D). Temperatura w sam raz, już nie zimno, jeszcze nie gorąco. No cudnie jest! :)8)

W końcu moje spacery nie ograniczają się do przejścia wzdłuż torów (w takim głupim miejscu mieszkam, że jeżeli chcę się dostać na drugą stronę to muszę przemaszerować 20 min. never ending prostą... potem już mogę kombinować  z kierunkami, ha ha, ale te pierwsze 20 minut jest strasznie nużące i oklepane, i w ogóle już takie fuj... no zmęczenie materiału, jak nic. Chęci do spacerów znacząco spadły...)No, ale! Teraz możemy sobie wyjechać w przyrodę i rozkoszować się widoczkami i powietrzem z pominięciem tych cholernych torów :PP

Na pierwszy ogień poszedł Kampinoski Park Narodowy. Pierwsza wycieczka (4 dni temu) to była taka rozgrzewka. Ustaliliśmy sobie trasę na jakieś 8 km., żeby nie przesadzać tak na dzień dobry. I było WSPANIALE! :D Tak cudownie było wleźć do lasu, wyciszyć się, dotlenić, pospacerować jak bozia przykazała hahahah ;) Spotkaliśmy sporo zwierzątek - sarny, sowę, dzięcioła i węża... całkiem nieźle zważywszy na to, że zapędzaliśmy się za bardzo w głąb :) A wczoraj trochę przyszaleliśmy i wyruszyliśmy w trasę na 17 km... nóżki trochę bolą... (smiech) No i mogę się powtarzać, że ta zieleń jest piękna, cisza oszałamiająca, a chęci do życia plus miliard :D Tym razem potykaliśmy się tylko o węże. Ja spierdalałam przed nimi, a one przede mną. A, była też jedna jaszczurka :) I całe chmary komarów :( Nie dało się zjeść spokojnie na siedząco, bo moment przykrywała mnie cała chmara (szloch)

Teraz muszę wygrzebać jakiś skuteczny środek na to dziadostwo, bo z łażenia po lesie zdecydowanie nie mam zamiaru rezygnować! Może ktoś coś poleci?....(mysli)

Na Dąbrowskie spokojnie sobie trwam :) Już niedługo półmetek... leci to nie wiem kiedy :)

4 maja 2016 , Komentarze (4)

W pierwszym tygodniu obyło się bez osłabienia, bólów głowy i innych przykrości tak często opisywanych przez innych poszczących  Jedyne niedogodności, które zaobserwowałam to nalot na języku, który pojawił się trzeciego dnia (tak, wiem, że będzie mi długo towarzyszył) oraz częste uczucie zimna. Skóra bez zmian (brak spodziewanego pogorszenia). Na wadze - 2, 6 kg.

W drugim tygodniu ciągle wszystko spoko. Już nie było mi tak często zimno, tak właściwie ostatnie 3 dni obywałam się bez koca ;) Nalot na języku jest i drażni aromacikiem :p Skóra - jeśli chodzi o popokrzywkowe zmiany to ciągle wyglądają tak samo; trądzik - bez znaczącego pogorszenia, czy polepszenia, jednak pojawiły się pryszcze w miejscach, w których raczej ich nie bywało (policzki, krzyż). Spadek na wadze 1, 6 kg.

Od samego początku jestem pod wrażeniem, jak inny jest mój apetyt. Ciągle go czuję, nazwałabym go bardzo silnym, ale do opanowania :) Przypominają mi się różne dziwne smaki (np. draże kokosowe, które jadłam ostatni raz z 10 lat temu? jak nie lepiej!). Z czułością myślę sobie o potrawach, które zagoszczą przede mną w pierwszej kolejności, ale to nie jest tak, że zajmują moje myśli bez końca. Mąż zresztą też, cały czas jada normalnie i nie czuję potrzeby wydarcia mu talerza (smiech)

Idzie dobrze, całkiem możliwe, że pociągnę tych 6 tygodni.

Potem będzie jazda przy wychodzeniu.... ;)

I wczoraj byłam w Puszczy Kampinoskiej! :) Jak dobrze było wleźć na trochę do lasu!! Na dniach pojedziemy znowu, tym razem na dłużej :) A tak w ogóle to zdziwiła mnie jedna rzecz... mamy przyzwyczajenie wyniesione z górskich wycieczek, gdzie mijając się na szlaku z innym, naturalne jest, żeby się pozdrowić. Tutaj to chyba nie jest normalne, bo każde "dzień dobry" było odpowiadane z dużą dozą nieufności... :? Niefajnie.

3 maja 2016 , Komentarze (2)

Ostatnio pojawiły się pod moim ostatnim wpisem dwa komentarze i poczułam się jak menda ostatnia...Bo przecież tu bywam, trochę czytam, ale mało co komentuję, bo tak jakoś mam wrażenie, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia...

No, ale zostałam wywołana do tablicy - to czas się wyzewnętrznić ;) 

Po opublikowaniu tego jakże ambitnego planu, zdobyłam się na heroiczny czyn i zapisałam się do stomatologa. Stres to był ogromny, tym bardziej, że zaniedbałam to sobie (znowu) i cały miesiąc, 2 razy w tygodniu latałam tam jak głupia. Za każdym razem przeżywając tak samo, chociaż żadna krzywda mi się tam nie działa. I chyba pierwszy raz w życiu wynagradzałam sobie żarciem (i alko) moją dzielność... i tak oto dobiłam do 75 kg  - nigdy wcześniej tyle nie ważyłam :(

Nie zdążyłam się jeszcze dobrze opamiętać, a trzeba było trochę pojeździć po kraju. Tak więc kilka wycieczek, trochę na hurra, trzeba było uskutecznić... Coś tam spędziliśmy też nieco czasu z teściami i kolejne tygodnie mijały. 

I jak już byłam o krok od świętego spokoju, zaczęły się dziać dziwne rzeczy... Mianowicie dostałam tajemniczego uczulenia na rękach. Panika podwójna bo miesiąc wcześniej mąż miał coś takiego samego na plecach. Dermatolog wydawała się być bardziej zainteresowana stanem mojej cery niż tym, z czym przyszłam, poza tym stwierdziła, że nie wie o co może chodzić, dostałam jakąś maść i życzenia powodzenia. Goiło się ładnie, rumień zszedł szybko i zostały jedynie takie pojedyncze kropki, coś ala podrażnionej i przesuszonej skóry (tak to wygląda, ale tym nie jest). I już się wydawało, że jest spokój, ale... dostałam pokrzywki... na całym ciele. Żaden fragment skóry nie został oszczędzony... była nawet na powiekach(szloch) Wizyta u lekarza? Stwierdzenie, że jedynie w kilku procentach udaje się zdiagnozować przyczyny pokrzywki oraz wypisanie recepty na leki antyhistaminowe. I dotarło do mnie, że mam do wyboru - uskutecznić maraton po lekarzach, robić masę badań (które albo coś wykażą, albo i nie), albo spróbować postu Dąbrowskiej (bosze, jaka ona jest teraz popularna na Vitalii ;)). 

Czemu nie zdecydowałam się na pierwszą opcję? Ano już kiedyś byłam w podobnej sytuacji, jakoś przed liceum... Rzecz również dotyczyła dziwnego ustrojstwa na moim ciele, ale innej natury. Ale wtedy grzecznie chodziłam z rodzicielką po lekarzach... I na początku to jakoś szło, a jak ustały objawy, a ciągle nie miałyśmy odpowiedzi "dlaczego" wszyscy traktowali nas jak histeryczki i hipochondryczki.... Zdecydowanie wolę poddać się diecie warzywno - owocowej, niż przechodzić podobne przeboje ponownie...

Zresztą o Dąbrowskiej czytałam już od dawna... O tym, jak ludziska sobie wyleczyli przewlekłe problemy skórne.... i też chciałam, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Jak widać pokrzywka na całym ciele przyspiesza niektóre sprawy(smiech)).

I tak już trwam dwa tygodnie. Stan skóry jest niemalże bez zmian, ale cierpliwa jestem... to wszystko się jeszcze wygładzi :D

A waga? Również ładnie spada :) I powiem szczerze, że bardziej się przejmuję tym, jak to będzie wyglądało po wyjściu z diety, niż jak przebiega aktualnie.... Ale o zgrozo, to nie waga na dzień dzisiejszy jest najważniejsza....

I tak to wygląda w wielkim skrócie. O tym, jak mi na Dąbrowskiej z pewnością jeszcze napiszę :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.