Ba, ośmielę się stwierdzić, że zachowawczy pesymizm popłaca, bo jestem pozytywnie zaskoczona Po dwóch tygodniach wychodzenia z WO zobaczyłam na wadze 0, 2 kg na plusie - czyli tyle co nic. Dziś właśnie mija 3 tydzień, tydzień w którym z założenia miało być "normalnie" do bólu (czasami bywało aż zbyt normalnie , ale o tym zaraz...), a na wadze wzrost o 0, 4 kg (i jest to średnia z całego tygodnia, bo wahała się w granicach 66 i 67, nigdy nie było mniej, ani więcej). Czyli co? Raptem 0, 6 kg na plusie po 3 tygodniach wychodzenia z głodówki. Przyzwoicie prawda?
Ten ostatni niewielki wzrost bardzo mnie cieszy, bo... Najpierw było ciężko, w końcu moje posiłki podskoczyły średnio o jakieś 1000 kcal (+/- oczywiście... na poście Dąbrowskiej było to w porywach do 600 kcal, kolejne 2 tygodnie dobijałam już do 1000, pod koniec 1300 kcal, ostatni tydzień zawierał min. 1700 kcal). Przez pierwszy dzień to kombinowałam jak koń pod górę jak to podbić, aż mnie olśniło, że wystarczy schrupać więcej pestek lub orzechów A potem... potem mąż nieśmiało zapytał "może piwko?" wtedy już nie miałam najmniejszych problemów z brakującymi kaloriami, hahaha Wpadło też ciacho cytrynowe.
I wszystko jest na plus. Takie normalne, takie bardzo na miejscu, nie mogę tego jakoś ubrać w słowa. Pierwszy raz moje odchudzanie nie jest pod absurdalną analizą każdego produktu, który wkładam do ust. Kontrola kaloryczna zapewne zniknie niedługo, bo już sobie przypomniałam jak wygląda moje menu na tym pułapie
Następny krok?
Przypominjaki, czyli 2 dni w tygodniu na samych warzywkach. Najprawdopodobniej będzie to poniedziałek i czwartek.