W końcu dotarło do głupiego łba...
Żeby nie było, wszystkie moje poprzednie podejścia "na serio" faktycznie takie były, ale... towarzyszyło im kombinowanie, bo coś trzeba było zrobić, ale jak coś zrobić, żeby się nie narobić? Trochę żartuję sama z siebie, ale robiąc każde kolejne podejście, planując "things to do" zawsze pojawiało się coś nierealnego do zdziałania na dłuższą metę. I to były takie zrywy raczej krótsze niż dłuższe. W ogóle ostatni czas, licząc od tych sakramenckich upałów, zdecydowanie nie napawał mnie optymizmem...potem chorowałam, potem był jeszcze jakiś innych "przeszkadzacz", teraz znowu jestem przeziębiona Naiwnie sądziłam, że odbębniłam choróbska w tym roku. No, ale... już mi lepiej, jaśniej mi się myśli, ale zamiast kombinować zaczęłam wczytywać się w psychodietetykę.
I co? Ano czuję się jakby mnie ktoś zdzielił... to takie proste, takie prawdziwe, dlaczego zawsze miałam tendencję do komplikowania?
Tylko dwie zasady mogą zmienić moje życie.
1. Ustal dlaczego przytyłaś.
2. Zrób z tym porządek dziewczyno!
Oto cała filozofia.
A potem tylko nie zapomnieć, że
3. to jest moje życie. Nie ma czegoś takiego jak przed dietą, ani po diecie. Jest ciężka praca nad zmianą nawyków, a potem - to już jest codzienność. Nie ma, że pracowało się na sukces tylko po to, żeby go później zmarnować starymi przyzwyczajeniami.
Przez dłuższy czas siedziałam cicho, ale często podczytywałam Pamiętniki. I niektóre rzeczy mnie serio przerażają. To znaczy teraz mnie przerażają, do niedawna byłam skłonna kibicować, w imię "każdemu się zdarza, nie ma co się załamywać". Przecież każdy przechodzi przez etap, w którym chce się zmian, dąży się do nich, ale niekoniecznie robi się to w mądry (albo chociaż dobrze przemyślany) sposób. Teksty w stylu "pofolgowałam sobie trochę, jest kg na plusie, ale już wracam na dobre tory". Czyli co? Ktoś wraca do rygorystycznej diety, żeby w kolejnym tygodniu pod przykrywką cheat daya zaprzepaścić osiągnięte efekty? Albo "muszę utrzymywać niską kaloryczność, bo jak jem więcej to tyję". W tym przypadku ktoś zamierza być na diecie całe życie? Bo nie rozumiem, kaloryczność niewiele większa od PPM, ciągłe pilnowanie i liczenie - jak długa tak można wytrzymać?
Ja już wiem, przerobiłam na sobie - na wiosnę ubiegłego roku schudłam 7 kg, utrzymałam to do teraz bez jakiś większych problemów. Kilogramy zaczęły wracać dopiero w sierpniu. I teraz startuję "od początku", ale tym razem nie będę się ograniczać tylko do zmian w menu. Tak właściwie zamierzam trzymać się ustalonej kaloryczności, dbać o warzywka do większości posiłków, ba, może i zacznę jeść regularnie owoce, ha ha Ma być zdrowo, kolorowo i w limicie. Bez ograniczeń w stylu żadnych węgli na kolację, piwo tylko w takim, a takim przedziale inaczej to klęska. Żadnych nierealnych założeń!
Więcej wysiłku będzie mnie kosztowało ogarnięcie aktywności. Ale to też nie będę się teraz zarzekać, jak to wszystko sprytnie zaplanowałam, bo plany sobie, a życie sobie... Po prostu na tym polu ma dojść do dużej zmiany, zapewne nie nastąpi to z dnia na dzień.. Cóż mogę powiedzieć, będę się starać
I co? To wszystko jest proste i banalne, prawda? I oczywiście każda z nas o tym wie, czyż nie?