Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 129120
Komentarzy: 2278
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 21 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 października 2013 , Komentarze (3)

Ostatnio zrobiło nam się nieco lepiej finansowo i co? Zaczęliśmy te pieniążki przeżerać :/
A wiem, że potrafimy wyżywić się mniejszym nakładem kosztów i to nasze jedzenie było znacznie lepszej jakości.
Jak można mając więcej funduszy, tak bardzo obniżyć jakość posiłków??? No jak?!
Ano można....
Jak sobie uświadomiłam ten fakt początkowo pomyślałam, że to nie możliwe, pewnie wymyślam jak zwykle... No, ale wystarczy przejrzeć kilka ostatnich paragonów. Nie podoba mi się to co na nich widzę. 
Wniosek?
Muszę wrócić do planowania menu na tydzień!!
Proste?
Niby tak. Z pewnością powinno takie być!
A w głowie pustka....
No to próbujemy metodą małych kroczków. 

Po pierwsze - jak powinien wyglądać nasz dzień pod względem żywienia? 
I tu zaczynają się pierwsze schody... Bo przecież bywa różnie... Dni, w których siedzimy bezczynnie razem w domu jest bardzo mało :( Hmmm, ale jest i plus! Takie dni możemy przeznaczyć na kulinarną "rozpustę". Jak nas poniesie fantazja w gotowaniu to trudno, bez wyrzutów sumienia :D W te dni (piszę te dni, jakby było ich nie wiadomo ile, ale jak uzbiera się ich ze trzy w miesiącu to będzie sukces) pozwolimy sobie na spontaniczne wyjście do spożywczaka. W pozostałe trzymam się planu, i o ile dobrze pamiętam, zakupy były robione trzy razy w tygodniu.

Po drugie - trzeba wyeliminować taką ilość kanapek! 
Muszę nabyć termos na obiadki - oczywista sprawa, którą odwlekamy już kilka miesięcy. Teraz dodatkowo jesienna aura (a i pewnie niedługo zimowe mrozy) będą wymagały ciepłego posiłku - a nie kanapek.

Po trzecie - muszę zrobić szkic dziennego menu. Wypisanie kilku wariantów jednego posiłku i trzymanie się tego. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać nieco monotonnie, ale wszystko można rozhulać dodatkami ;)

ŚNIADANIE
jajka (jajecznica, sadzone, omlety) lub kanapki (z wędliną lub pastą) + warzywka

II ŚNIADANIE
- w moim przypadku - kefir z płatkami owsianymi, siemieniem lnianym i jakimś owockiem,
- mąż w pracy może uprawiać wolną amerykankę - nie przewidzę w jakiej kolejności zje to, co ode mnie dostaje ;D no, ale załóżmy, jakieś drugie śniadanie wcina ;) Niech to będą owoce ;)

OBIAD
- dania jednogarnkowe - wszelkiego typu gulasze, bigos, fasolka - nagotowanie jednego gara zapewnia jakieś 3 obiady, a żeby się nie nudziło, codziennie będzie inny dodatek, np. strogonow raz podam z kaszą gryczaną, następnego dnia z ziemniakami, kolejnego z kopytkami,
- kotlety mielone, warzywne lub rybne - i jak wyżej - wychodzi ich sporo, wystarczy pożonglować surówkami i kaszami.

PRZEKĄSKA (bo podwieczorkiem nie mogę tego nazwać)
- szklanka lub dwie soku pomidorowego, najchętniej z tabasco ;D
Uwielbiam!! 
- a mąż co? pewnie już myśli o powrocie do domu :D

KOLACJA
- zupa -od lat nie używam kostek rosołowych, także te moje zupy gotowane są na jakimś mięsku, z dużą ilością warzyw (czyli włoszczyzną) plus warzywkiem głównym (np. brokułem, cukinią, selerem, itp.) Zabielam śmietaną. Standardowy garnek, którego do tego używam to jakieś 4 porcje.

Hmm... No to chyba ogarnięte!! :)
W ten sposób mam pod kontrolą budżet i menu. Po tygodniu okaże się, czy będę potrafiła wrócić do systemu sprzed miesięcy. A chciałabym, oj chciała!
Przede wszystkim muszę dorwać gdzieś ten termos na obiady!! :)

28 września 2013 , Komentarze (3)

Jak się udał wyjazd? Hmm... Za dużo, za szybko, czasem na wariata. Wróciliśmy masakrycznie zmęczeni tymi wszystkimi kilometrami.... Chyba się starzejemy ;] 
Od wczoraj próbuję jakoś odreagować ostatni tydzień. Jest to o tyle trudniejsze, że co wejdę do łazienki to atakuje mnie góra prania... Dobrze, że rozpoczął się sezon grzewczy, to wszystko ładnie schnie ;) Jeszcze kilka dni i wszystko wróci do normy ;]

Teraz tylko muszę się przypilnować, żeby nie siąść na tyłku i nic nie robić. Zauważyłam, że zawsze jak wracam z rozjazdów, jestem padnięta, ale mam w sobie taką wewnętrzną moc, która pozwala mi dalej działać mimo całego zmęczenia. A jak zrobię sobie dzień wolnego na odpoczynek, to później jest mi strasznie ciężko zmobilizować się do czegokolwiek....
Także działam! :) Nie ma leniuchowania ;]

Co do siłowni to z jednej strony bardzo bym chciała wykupić jakiś karnecik, z drugiej ciągle się waham. A dlaczego? Zastanawiam się, czy będę w stanie wracać taka zziajana i spocona przez miasto, korzystając z komunikacji miejskiej. Wiem, że niektóre siłownie oferują skorzystanie z prysznica, ale takiej opcji nawet nie biorę pod uwagę. Nie mam ochoty znowu podłapać jakieś infekcji skórnej i biegać po dermatologach. Może i przesadzam, ale wstręt do korzystania z takich miejsc pozostał i mocno się trzyma.


8 września 2013 , Komentarze (4)

Ile można szukać ginekologa w takim mieście jak Warszawa?! To się już zaczyna robić trochę śmieszne. Fakt, mam jedno wymaganie dotyczące dzielnicy - najlepiej żeby był to Ursus, nie zamierzam za każdym razem przedzierać się przez całe miasto. No i najchętniej celowałabym się na faceta. I tyle. Z cennikiem warszawskim już się pogodziłam...
Jak w końcu znajduję jakąś przychodnię, to pojawiają się cyrki organizacyjne, np. dana placówka już nie istnieje :/ Zaczęło się też robić ciekawie, gdy odkryłam stronę "znany lekarz". Nagle okazuje się, że wszyscy to zwyrodniali zboczeńcy, oczywiście same konowały... Po kiego zaczęłam sprawdzać ich personalnie?? Jak mam trafić na czyjś "zły dzień" to i tak trafie, bez względu na to, czy przejrzałam wcześniej setkę opinii, czy też nie...
No i jeszcze kwestia podstawowa. Boję się bardziej niż przed pierwszą wizytą EVER. Dlaczego? A no pewnie dlatego, że przez 6 lat chodziłam do jednego lekarza. Taka zmiana to duża zmiana. Przynajmniej dla mnie. Odwlekałam ten moment przez kilka miesięcy. Dłużej już się nie da :(

***
Nasz wyjazd na południe został oficjalnie potwierdzony :D Nic nam nie przeszkodzi w uczczeniu pierwszej rocznicy ślubu :)
Problemem są buty :( Ciągle obcierają, a próbowałam już chyba wszystkiego :( Jak nic z tym nie zrobię do dwóch tygodni to możemy zapomnieć o ambitniejszym łażeniu po górach ;(

***
No i problem numer trzy - urodziny babci. Strasznie się gimnastykuję przy wymyślaniu prezentu. Nie chcę, żeby się zdublował, nie chcę, żeby poczuła, że kupiłam coś pierwszego lepszego... Co można sprezentować kobiecie przed 90., która ma wszystko i niczego nie potrzebuje. Każda myśl, kończy tak, że to już gdzieś kiedyś się przewinęło... :(
Z pewnością będą kwiaty i karta urodzinowa (babcia je kolekcjonuje, podobno często przegląda), ale... wszelkiego typu słodycze odpadają, tak samo lampki, świeczki, porcelana, wspólne zdjęcia, pachnidła, biżuteria, czy kosmetyki... Pozostają książki. Najlepiej romanse, bo jakimiś albumami podróżniczymi mogłaby się strasznie rozminąć z jej zainteresowaniami, albo nawet gorzej - uaktywnić monolog "jaka to ja jestem stara, schorowana, pewnie niedługo umrę i z pewnością nigdzie nie pojadę". Przy romansach też istnieje niebezpieczeństwo, że trafię na coś co już czytała, bo schodzi jej jedna książka dziennie. Od lat :)
Klops. Nie mam bladego pojęcia...

***
A dieta? Ćwiczenia?
Cóż....
Trzymam fason, ale ambicji jakiś większych brak. Teraz Mój całe dnie siedzi w pracy to nawet obiadów mi się nie chce gotować. Przynajmniej tyle, że robię mu konkretne sałatki na lanczyk, to jakieś mięcho z ryżem/kaszą z warzywami gdzieś mi się w tym menu przewija ;)

3 września 2013 , Komentarze (5)

A skąd wiem? Bo cały czas chce mi się ciepłej zupy ;D
No i ten spadek temperatury, niby jeszcze nie traumatyczny, ale już wystarczająco dyskomfortowy.

Nie mam nic przeciwko, może być już jesień. Wczoraj umyłam okna, więc natura ma moje błogosławieństwo na zmianę pory roku ;]
Muszę tylko zreanimować buty i nie będą mi straszne żadne deszcze :) Chociaż wolałabym żeby ta jesień nie była zbyt mokra...
Już się nie mogę doczekać wyjazdu w górki, ta kolorystyka zawsze łapie mnie za serce :) W nosie mam urlopy majowe, wrzesień - październik to jest to!! :)
Już nie długo, coraz bliżej :)

30 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

... tak się lenić ;] Niemoc okrutna trzyma mnie mocno i nie mogę się jej wyrwać :/
Potrzebuję jakiegoś planu! Schematu, który pozwoli mi zrutynizować dzień. Bez tego jakoś wszystko bierze w łeb. 

***

Co do "nie picia piwa". Zakład przegrałam, przyznaję się bez bicia. Wytrzymałam całe 16 dni bez większych nerwów. A potem trafiła się okazja do świętowania... I cóż... ;)

8 sierpnia 2013 , Komentarze (7)

Zdałam sobie sprawę, że właśnie mija rok od kiedy przybieram na wadze...

W lipcu pożegnałam się z drogeryjnym obozem pracy, a w sierpniu zorientowałam się, że rozmiar 38 zaczyna się robić przyciasny. Szybko znalazłam winowajcę - cały czas jadłam tak, jakbym następnego dnia miała spędzić 16 godzin na nogach bez możliwości skonsumowania czegoś konkretnego. Wyszło na to, że jem dwa razy więcej niż zawsze, a mój codzienny wysiłek nie był nawet 1/5 tego z tego, co wymagała ode mnie praca...

Szykowałam się na wrześniowy ślub, więc wiadomo - starałam się opamiętać, ogarnąć to co przybyło - wtedy jeszcze miałam nad tym wszystkim kontrolę.
Po ślubie tradycyjnie wybraliśmy się na Przełom Dunajca, z którego wróciłam z kontuzją jednej nogi, i głęboką raną na drugiej. Zalecenie - siedzieć w domu przez miesiąc.

A pieniążki zaczęły się kończyć (odchodząc z pracy wyszłam z trzymiesięczną pensją, bo udało mi się zerwać umowę za porozumieniem stron, a kierowniczka nie zorientowała się, że mam duuużo zaległego urlopu - musieli mi za ten urlop zapłacić ;D) No, ale według planu do tego czasu to ja miałam już pracować, a tu lipa... areszt domowy. Nosiło mnie strasznie, tym bardziej, że nawet do sklepu nie wychodziłam :/ Zaczęło się robić zimno, o wychodzeniu w klapeczkach mogłam zapomnieć - zresztą, wyobrażacie sobie kandydata, który przychodzi na rozmowę w letnich klapkach? Co ciekawe, kontuzja przestała mi dosyć szybko przeszkadzać, nie była też poważna, jednak z połączeniem z raną drugiej nogi (na ścięgnie Achillesa) było to wystarczająco uciążliwe i dyskomfortowe.

Zbliżał się listopad, włożenie butów było już możliwe, zignorowałam resztkę strupa i postanowiłam się przejść. Efekt? Popękany strup, który "pocharatał" nieco zagojoną już ranę. Znowu musiałam trochę odczekać....:/

W tym czasie byłam już ostro (jak na mnie) utyta (rozmiar 42). Myślałam intensywnie o diecie, ale nie byłam gotowa do jakichkolwiek czynów. Po raz pierwszy zaczęłam walczyć na serio 17 grudnia. I szło mi dobrze, ale zaczęły się problemy rodzinne... Poróżniłam się z siostrą, dowiedziałam się jaką mam opinię w rodzinie, generalnie większość relacji się posypało... To chyba wtedy zaczęło być depresyjnie... Dopadła mnie niemoc. Czułam się strasznie niepewnie. Nie interesowałam się pracą, sobą... znowu się zaniedbałam...

Podniosły mnie nieco Vitaliove znajomości. Tak od lutego było różnie, raz mogłam góry przenosić, innym razem chciałam przeleżeć cały dzień pod kocem.... Dzisiaj z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest już dobrze :) Do tej pory nie rozumiem większości moich stanów z całego roku. Czuje się inną osobą, mam wrażenie, że wszystkie wspomnienia pochodzą z jakiej dziwnej książki....

Teraz muszę wymyślić jak podziękować mężowi i teściowej za niesamowite wsparcie, gdy było bardzo źle. Gdyby nie oni, ten "dziwny stan" mógłby trwać jeszcze dłużej. Tyle oni :) Teraz ja muszę się uporać z fizyczną konsekwencją ubiegłego roku.

I już się nie boję :) Wróciła mi pewność siebie:) Jeśli teraz zawiodę, to przez lenistwo, a nie przez paraliżujący strach przed wyjściem z domu.

Normalnie wyszła mi z tego jakaś spowiedź ;) Kto doczytał do końca to wie już o mnie wszystko ;) Terapeutycznie rzecz ujmując, oficjalnie stwierdzam, że ten rozdział jest zamknięty. Niniejszym wpisem do Pamiętnika dokonałam katharsis :)

6 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

Strasznie mi jej brakuje :(
To dopiero tydzień (niecały!), a ja bym chciała zobaczyć nie wiadomo jakie efekty. Nie mądra ja :/
Obiecałam sobie nie wyciągać żadnych wniosków przed upływem miesiąca. Ciężko jest... Dni niby tak szybko mijają, ale każdego kolejnego dociera do mnie, że to za wcześnie żeby coś podsumowywać, że wszystkie moje "chcenia" jak na razie mogą się wypchać. Na efekty trzeba poczekać...
A te przyjdą z pewnością ;) Już sam trening sinej woli powinien zaprocentować ;D

3 sierpnia 2013 , Komentarze (6)

Nie picie piwa wcale nie jest tak trudne, jak myślałam, że będzie ;)
Początkowo sądziłam, że będzie pod górkę - sobie nałożyłam zakaz, ale mężowi przecież nie zabronię. I co? Suprise :D Mój Kochany stwierdził, że to wcale nie jest taki głupi pomysł ;] Powiedział, że faktycznie z tym piwem przeginamy i można od niego trochę odpocząć.
Skoro mam tak silne wsparcie - jak może się nie udać? ;)
Żeby jednak nie kłamać, że wszysko jest pięknie i ładnie... Na zakupach mnie skręca - jak widzę te wszystkie promocje na ulubione piwko jest mi najzwyczajniej w świecie...hm... smutno?...Kolejna  rzecz - wieczór przy kuflu. Brakuje mi (nam?) tego rytuału podpijania w między czasie czegoś, co nie jest wodą... Szukamy zamiennika ;) Na razie wypróbowaliśmy inkę z mlekiem (taką mocno schłodzoną, mniam) i jakiś soczek rozrzedzony wodą (i to już takie mniam nie było...) Muszę zrobić napój z pomarańczy, mam wrażenie, że będzie jak znalazł ;)

***

Nasze plany wycieczkowe znowu przesuwają się w czasie... Mimo starań, żeby wyjechać gdzieś wcześniej, skonczy się tak, jak zakładaliśmy na samym początku... to będzie wrzesień. Z jednej strony przykro, bo chciałoby się już teraz, chociaz na krótko. Z drugiej jednak - to już tylko miesiąc... ;)

1 sierpnia 2013 , Komentarze (8)

Dla niektórych miesiąc bez słodyczy jest nie lada wyzwaniem.
A dla mnie?
Ja nie wyobrażam sobie tygodnia bez piwa!

Zastanawiam się, czy uzależnienie od piwa można oddzielić od uzależnienia od alkoholu?

W luźnej rozmowie z Lolą dotarło do mnie, że próba wysnucia argumentów za tym, że ciągota za jednym rodzajem trunku (stosunkowo niskoprocentowym) nie musi oznaczać uzależnienia od % jako takich, coraz bardziej zaczynała przypominać bełkot uzależnionego alkoholika ;)

Kiedy pojawia się problem? Przy zwiększonej ilości, czy częstotliwości spożycia? Można pić często, a mało (zdecydowanie kwalifikuje się do tej grupy), albo upijać się na umór okazjonalnie (np. z okazji piątku).
Skoro nie przepadam za winem, a tym bardziej mocniejszymi procentami, ale często sięgam po piwo, to można powiedzieć, że mam problem z alkoholem?
Czy ochotę na piwo można przyrównać do ochoty na batonika? ;D

No właśnie, mówiłam - bełkot :)

Nie mam wyjścia, nie znajdę odpowiedzi na te pytania, dopóki nie odstawię piwka. Najbliższy miesiąc powinien rozwiać większość wątpliwości ;)

29 lipca 2013 , Komentarze (4)

Jako ukoronowanie moich wszystkich dietowych rozkimnek postanowiłam złożyć publiczną deklarację, jaką było założenie Grupy Wsparcia dla osób chcących wyglądać nieco lepiej lub już zupełnie dobrze w okolicach grudnia ;) Uff... ;) Poszło w świat, że ja - leniwiec pospolity, zamierzam do końca roku pozbyć się 15 kg. I największym marzeniem mym, jest to, aby w przyszłym roku nie myśleć o diecie w kategorii "kilogramów do zrzucenia". Ten rok jest paskudny, ciągnie się jakoś niemiłosiernie i to jeszcze pod symbolem mniejszych lub większych porażek. Muszę to zmienić, ja CHCĘ to zmienić. I tak jakoś półroczna perspektywa starań nie przytłacza mnie tak, jak założenie, że np. do wrześnie pozbędę się 4 kilo nadbagażu...Hmm, od kiedy to ja taka długodystansowa jestem? ;]

Staram się :) Inaczej tego ująć nie można ;)
Jem rozsądniej, urozmaicam posiłki i w końcu wzięłam się za ćwiczenia.
A dzisiaj rano przygniotło mnie pytanie - no dobra, to już ogarnięte, co jeszcze? No właśnie, co jeszcze mogę zrobić? Przez ostatnie miesiące zawsze zostawało coś do poprawy, widziałam mase grzeszków i niedociągnięć. A teraz?
Ten niepokój, że zapominam o czymś szalenie ważnym, jest straszny! Bo przecież wszystko zdaje się być na swoim miejscu.
Jedzenie (po takim czasie gromadzenia wiedzy i eksperymentowaniu na własnym ciałku) jak najbardziej na +
Ćwiczenia? Wiem co lubię, co mi się nie nudzi po 10 minutach i za to się biorę (myślę też o pilatesie, jak już się rozruszam porządnie z pewnością spróbuję) - no to chyba tez na +, nie?
Determinacja i chęci, też na duży +
No i najważniejsze, pierwszy raz mam cel. Cel jak najbardziej realny i "nienerwowy". Cel, który nie jest luźnym - mam schudnąć, ale jaki i do kiedy to mniej ważne. Myślałam, że takie podejście, gdzie nie stawiam sobie konkretnego terminu jest lepsze, mniej stresujące na przykład przy zastoju wagi. Jednak kryło się za tym niebezpieczeństwo odkładania wszystkiego w nieskończoność.

No to jak? Zapomniałam o czymś? ;)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.