Gdy chorowałam czas zatrzymał się w miejscu. A od tamtego momentu? Nawet nie wiem kiedy zrobił się kwiecień.
W tamtych tygodniach niedomagania miałam szalenie ambitne plany. Wizualizowałam sobie zmiany, jakie wprowadzę, gdy będę miała siłę żyć. Niestety, nawet nie wiem kiedy wskoczyłam w dawne przyzwyczajenia.
Ale!
W jednym osiągnęłam sukces - częste spacery. Jak to zrobiłam? Zwyczajnie nie wracam po pracy do domu. Wcześniej jak patrzyłam na godzinę wydawało mi się, że jest strasznie późno i nie zdążę odpocząć przed jutrem. I faktycznie, tak było, zegar nie przestawiał się w magiczny sposób. Jednak gdy wychodząc z autobusu obierałam inną drogę niż do domu, to był fajny reset. Nie będę aż tak zagłębiać się w tą różnicę odczuć. Grunt, że działa w moim przypadku.
Żarełko zazwyczaj ok, ale do zorganizowanej diety trochę daleko. Waga raczej bez zmian. Nic to, będę sobie egzystować dalej. Dzień pełnej mobilizacji w końcu madejdzie.
Chciałam się z Wami podzielić jeszcze jedną refleksją - suplementy. Kiedy byłam taka bezsilna i lekko spanikowana tym, jak bardzo jest źle, narobiłam takich zapasów dobroci, że to było jeszcze bardziej chore od samego chorowania. Ciągle łykam to wszystko nie bardzo wierząc w ich skuteczność. No, może poza krzemem (na wypadające włosy. Lecą jak szalone po covidzie. Słyszałam o tym, ale nie przypuszczałam, że po pierwsze spotka to mnie, a po drugie, że będzie na taką skalę). No, ale do czego zmierzam. Jak to wszystko mi się skończy - nigdy więcej żadnych supli!! Więcej wartościowych produktów w diecie, tak. Tabletki, nie!