Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 129106
Komentarzy: 2278
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 21 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 czerwca 2017 , Komentarze (2)

...kurcze, nie tak :| No dobra, może nie tyle lubię, co mi to kompletnie nie przeszkadza...  Nie mam problemu z odsypianiem, ani tym podobnymi. Ba, nawet łatwiej mi się zorganizować za dnia. Łatwiej niż mam na pierwszą zmianę! Taka udana jestem :D Jednak w tym tygodniu zaczynam nocki już w niedzielę, od godziny 20. Pewnie skończymy o jakiejś głupiej porze i będę z buta wracać do domu (niecałe 5 km, ale zawsze), a w czwartek jest wolne, więc robi mi się dobowa luka, a potem jeszcze na jedną nockę do pracy... Może być ciężko.

Waga swoim zwyczajem ciągle się waha. Raz pokazuje o kilogram mniej, potem o półtora więcej i tak sobie tańczy przez jakieś 2 tygodnie, żeby w końcu coraz częściej pokazywać ten niższy wynik :D Także cierpliwie czekam na ten czas. Zresztą, po nockach zawsze jestem lżejsza, to już reguła (smiech)

Byłam u fryzjera i od prawie tygodnia walczę z fryzurą. Niby słyszałam, że jak się schodzi ze znacznej długości to potem końcówki żyją własnym życiem przez pewien czas (w sensie wywijają sie jak szalone), ale nie sądziłam, że aż tak długo. Fryzura jest sprawdzona, zawsze do niej chętnie wracam, bo nie muszę wkładać wysiłku w stylizowanie. Zwykle suszenie je ładnie układa, a teraz wyglądam jakby mnie piorun strzelił :< Muszę przeczekać, nic nie zrobię....

4 czerwca 2017 , Komentarze (12)

Dawno żeśmy się nie widzieli :D

Co prawda ciągle podkreśla mi boczki, ale rozmiar 40 już mi strasznie leci. Może się mylę, ale chyba lepiej przez chwilę mieć taki baleronik niż wiszący tyłek i cały czas podciągane gacie. Tym bardziej, że większość bluzek też zrobiła się za duża, więc mi te wałeczki w okolicach pasa ładnie maskują :)

Dotarło do mnie, że przygodę z odchudzaniem zaczynałam mniej więcej od takiej wagi i to był dramat. Kompletnie nie odnajdowałam się z nadprogramowym tłuszczykiem, wszyscy intensywnie komentowali mój wygląd, dawali miliard "dobrych rad" no i w ogóle mięli używanie :< Jak roztyłam się bardziej to spotkania rodzinne niemal w całości były poświęcone moim gabarytom. A teraz, gdy tak ładnie chudnę jest... cisza! Nikt nic nie mówi. Dopiero pocztą pantoflową dowiaduję się jakie wrażenie zrobiło na innych, że pozbyłam się nadwagi. 

Żebym tylko tego nie pokpiła... Z końcem miesiąca rezygnuję z pracy na magazynie. Czyli ta magiczna dawka ruchu się skończy... Dobrze byłoby też obmyślić jakiś plan (ćwiczeń zapewne), żeby utrzymać tą siłę, którą sobie wypracowałam, bo jej utrata byłaby tak samo dotkliwa, jak powrót nadprogramowych kilogramów. Ale czy ja się zmuszę do ćwiczeń? No właśnie... A może pójdę na łatwiznę i kolejną pracę również wybiorę fizyczną? :D

28 maja 2017 , Komentarze (6)

Chyba pierwszy raz wracam po dłuższej nieobecności nieutyta (smiech)

Jakoś nie miałam weny na Vitalię, chociaż zaliczyłam i Post Dąbrowskiej i trochę zmian w żywocie jakoś nie miałam potrzeby, żeby to tutaj roztrząsać. Ale mi przeszło :D Zatęskniłam, zatem jestem ;)

Ostatnie miesiące ubiegłego roku minęły na radosnym i niekontrolowanym tyciu. Niemalże dobiłam do 80 kg. Już niewiele brakowało. Wystraszyłam się na tyle, żeby... wpaść na głupi pomysł. Czyli powtórzenie postu. Nie to, że uważam dietę Dąbrowskiej za głupią, ale stosowanie jej na samo zbicie wagi już tak :p Oczywiście oszukiwałam się, że może udałoby się "naprawić" kilka rzeczy w zdrowiu, ale prawda jest taka, że chciałam w jak najkrótszym czasie zbić jak najwięcej kilogramów. Nie jestem z tego dumna, nie ma jednak powodu, żeby kłamać Wam i sobie. Za WO wzięłam się jakoś w połowie stycznia i było zupełnie inaczej niż za pierwszym podejściem. Było gorzej. Dużo trudniej. No ciężko jednym słowem. Jednak wytrwałam, miałam dobrą motywację (majową komunię, na którą nie chciałam kompletować nowej garderoby), spięłam się, wytrwałam i zaliczyłam sukces. Zrzuciłam jakieś 11 kg. Bez problemu wyszłam z diety. Ba, można nawet powiedzieć, że wychodzenie zaliczyłam śpiewająco, bo nic nie wróciło. 

I jakoś w tym samym czasie rozpoczęłam pracę na magazynie przy kompletowaniu zamówień. Czyli w pierniki ruchu :) Nie wiem, czy pamiętacie, ale zawsze powtarzałam, że z żarciem to u mnie nie najgorzej. Swoje problemy z wagą zawdzięczam lenistwu i przez totalny brak aktywności. Nietrudno się domyśleć, że całe dnie na nogach spowodowały dalszy ubytek wagi 8) Bardzo powolny, ale stały. W chwili obecnej ważę 62 kg, a w brzuchu udało się zejść poniżej setki. Nie wiem do jakiej wagi dążę, ale tak po prawdzie to nie robię teraz nic szczególnego na schudnięcie. Mam dużo ruchu to waga spada. Wcześniej, czy później się zatrzyma i może to już będę idealna ja (smiech) Aż mi głupio o tym pisać, bo doskonale wiem, jak to jest odchudzać się na cały etat. Full koncentracji, plany, zapiski, poszukiwania idealnej diety oraz ciągły wysiłek by to wszystko ogarnąć i nie zaprzepaszczać tych mikro sukcesów. Wieczne myśli o jedzeniu, a raczej niejedzeniu. Ciągłe zastanawianie się co się robi nie tak, albo co zmienić lub ulepszyć, żeby w końcu szło, jak powinno. A tu proszę - wystarczyło ogarnąć jedną strefę życia i odchudzanie samo się robi.

Ciekawe jak to będzie wyglądało, jak zmienię pracę (bo zamierzam zrobić to już za miesiąc). Czy nie zacznę nagle tyć, jeśli tego ruchu już tyle nie będzie? Zobaczymy. Czas pokaże :) Na razie cieszę się tym, co jest. Jak się skiepści to wtedy będę kombinować. 

8 września 2016 , Komentarze (9)

Jakoś kilka dni temu natchnęło mnie, że tak w sumie fajnie byłoby nauczyć się pływać :) Odkryciem podzieliłam się z mężem i wszystko super, ale jego nie wyciągnę na basen. Zaczęliśmy nawet snuć plany na przyszłe wakacje, coby się zawekować gdzieś na kilka dni w pobliżu czystego jeziorka i mnie uczyć :D Oczywiście napaliłam się jak szczerbaty na suchary :D

Wszystko pięknie, ale... ja chcę teraz, zaraz, już, natychmiast!(smiech) Wiecie o co chodzi?

Z jednej strony taki wypad nad jeziorko i nienerwowa nauka u boku męża jest wyjściem najbardziej bezstresowym. Z drugiej zaś, jeśli odłożę to na przyszłe lato zapał może paść, odwaga pójść w zapomnienie i tak zwane życie zapewne pokrzyżuje mi plany...

Sprawdziłam więc ofertę najbliższego basenu i... nie przeraża mnie to finansowo. Akurat teraz mogłabym sobie na to pozwolić. Przeraża mnie natomiast wszystko inne...Bo ja nie wiem nic! Tak zwany harmonogram jest dla mnie czarną magią... Nie wiem jak się na taki basen wchodzi, co z rzeczami, od kiedy liczy się "wejście", co zawiera karnet, nie mam przecież stroju, o czepku nie wspominając (a tak w ogóle to jest obowiązkowy?). Nie wiem dosłownie NIC!

Tak, oczywiście wystarczy zadzwonić, czy podejść i dopytać, ale kurcze... sama widzę, że część moich pytań jest niskich lotów... czy obsłudze wystarczy cierpliwości? :x

I nie wiem, czy zapisywać się na zajęcia grupowe, czy też indywidualne. Te drugie teoretycznie lepsze, ale pierwsze są okazją o poznania nowych ludzi.... A przydałoby się trochę naludnieć ;)

Takie rozkminy mam. O.

***

Co do ćwiczeń to trochę sprawa przydechła, bo miałam wyjazdowy weekend. Jeszcze w dniu wyjazdu ćwiczyłam i się jeszcze śmiałam, że chyba ostro zafiksowałam na tym tle :PP

A po powrocie rozhulała się miesiączka i jest mi tak... no nieświeżo :( Marna wymówka, ale taka prawda. Nie potrafię machać nogami jak krwawię, mam wrażenie, że to strasznie niehigieniczne jest... Nom, ale ten stan niedługo się skończy i zobaczymy, jak mi wyjdzie powrót ;) Gorzej, że szykuje się kolejny wyjazd.... ale tam będzie bardzo aktywnie, więc nie będę miała wyrzutów sumienia, że znowu nie ćwiczę.

***

Będę bardzo wdzięczna za komentarze dotyczące nauki pływania i bytności na basenie jako takiej! (kwiatek)

Kiedy uczyłyście się pływać? Ciężko było? ;)

1 września 2016 , Komentarze (3)

Okazało się, że nawet takie lajtowe pedałowanie z rana może zmęczyć... Dlatego też pierwsza przerwa od ćwiczeń była w niedzielę, dzisiaj jest druga. 

Plan na przyszłość - 3 dni ćwiczeń, dzień przerwy.

Po poniedziałkowych ćwiczeniach, w których doszły hantle, ruszać się bez bólu mogę dopiero teraz (smiech) A nie nadwyrężyłam się zbytnio. Tak tylko chciałam zobaczyć, jak mięśnie zareagują po tak długim leżeniu odłogiem (ostatni raz ćwiczyłam z hantlami w październiku ubiegłego roku). Wzięłam 3 kg, chociaż radziłam sobie już z 5, ale tak, jak mówię, to miała być rozgrzewka. 15 różnych ćwiczeń, po 10 powtórzeń każde i... następnego dnia miałam problem z przemieszczaniem się.. heh...

Nie zmienia to jednak faktu, że nie wyłamałam się. Nie kombinuję jakby tu przekombinować i się jednak nie spocić :PP Także dobrze jest. 

Dobrze?

Ba! Tak, jakby spory sukces! :D

***

W końcu zebrałam się na odwagę i okurzyłam wagę.

Cóż... nie zdziwiłam się tym, co zobaczyłam, chociaż trochę to zabolało.

W połowie lipca (było to po 6 tygodniach od końca postu WO) byłam na plusie 2 kg z hakiem. Nie ogarnęłam się, wręcz przeciwnie. I tak oto przybyło kolejnych 4 kg :( Do wagi z paska brakuje 6, 2 kg...

Jakoś to będzie... :p

27 sierpnia 2016 , Komentarze (8)

Ha! Jak się okazuje, poranne ćwiczenia to strzał w 10! 8)

Jestem jeszcze zbyt nieprzytomna, żeby analizować jak bardzo mi się nie chce tego robić (smiech) A jak już ćwiczę to przeklinam to jak się pocę, jak mi się zsuwają okulary - czyli wszystko to, co mnie zniechęca do aktywności. Ale skoro już się spociłam to przecież mogę dokończyć to, co sobie założyłam :PP

Jak na razie 6 dni. Grzecznie jeden po drugim ;)

Po pół godzinki na rowerku stacjonarnym. Lekkie obciążenie, szybkie tempo i dobra książka. 

Niby co to jest - takie lajtowe pół godzinki to straszny pikuś...

Czyżby?

To jest o pół godziny więcej niż NIC!:D

Od poniedziałku dołączę kolejne ćwiczenia. Zastanawiam się jeszcze, czy się rozdrabniać, że każdego dnia co innego, czy też 2 dni w tygodniu zrobić po prostu długaśny trening. Chyba druga opcja bardziej mi pasuje...No zobaczę jeszcze. 

Oczywiście długość pedałowania oraz obciążenie z czasem się zmieni, ale nie chcę na początku sobie dowalać i planować gruszek na wierzbie, bo... znam siebie. Te zmiany muszę być stopniowe, powolutku, coby nie rzucić wszystkiego po miesiącu, jak to się działo do tej pory.

***

A jak się czuję po tym niemalże tygodniu regularnej aktywności?

  • endorfiny? Brak.
  • lepsze samopoczucie w ciągu dnia? Niespecjalnie.
  • satysfakcja z ogarnięcia lenia? OGROMNA 

22 sierpnia 2016 , Komentarze (5)

Analizując po raz enty swoje odchudzanie, poszczególne próby redukcji, doszłam do tych samych wniosków co zawsze - muszę się ruszyć. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego tak trudno jest mi zmusić się do ćwiczeń i dlaczego tak szybko mi to pada, jak już się za nie wzięłam. Oszczędzę sobie teraz opisywania tych wszystkich przyczyn i kolejnych analiz. Jeden wniosek jest ważny - nie próbowałam jeszcze ćwiczyć rano, zaraz po przebudzeniu. Warto sprawdzić czy/jak to zadziała :p

Jednak jest problem. Muszę coś zjeść przed tym. Nie może to być "normalne" śniadanie, ponieważ lubię jeść je obfite i kaloryczne. I tak, jak dzisiaj, po jajecznicy typu konkret wzięłam się za rozgrzewkę to głupie skłony sprawiały dyskomfort. Dobrze, że zaplanowałam tylko rowerek, bo na przykład planku nie byłabym w stanie zrobić... 

Zatem pytanie brzmi - co zjeść zaraz po przebudzeniu? Tak, żebym w jakieś 5 minut potem mogła zacząć ćwiczyć bez wywracania się żołądka na drugą stronę... Wiem, że odpada mi nabiał i świeże warzywa - na samą myśl jest mi średnio :( Czy to może być jakiś owoc? Kromka chleba z masłem? 

Jak myślicie? 

Wszelkie sugestie są mile widziane!! :)

***

Jakie to będą ćwiczenia? 

Na razie luzik.

W standardzie rozgrzewka, rowerek stacjonarny, rozciąganie. W dalszej perspektywie ćwiczenia z hantlami, wzmacnianie mięśni kręgosłupa (w sumie mój priorytet), na samym końcu jest chęć podniesienia tyłka (ale chociaż mam płaskodupie to nie czuję na to parcia).

Tak po prawdzie to będzie mały test na zrutynizowanie ćwiczeń. Więc nawet, jeśli przez najbliższy miesiąc uda mi się chociażby tylko pojeździć na rowerku, ale będzie to regularnie - uznam to za sukces :D

Tylko co z tym posiłkiem, które nazwałam przedśniadaniowym? :?

Do tej pory najlepiej sprawdza mi się system śniadania i obiadu jako największych posiłków. Drugiego śniadania tak do 300 kcal i lekkiej kolacji. 

Teraz to będzie "coś" po przebudzeniu. Po ćwiczeniach, prysznicu itd. spore drugie śniadanie (które wcześniej robiło za pierwsze). A - i nie mogę tu po prostu zamienić śniadania i drugiego śniadania, ponieważ jest ono nabiałowe, a jak pisałam wcześniej, taka owsianka na jogurcie i heja na ćwiczenia średnio do mnie przemawiają...Obiad bez zmian - obfity i kaloryczny ;) I lekka kolacja. A może to wyjdzie już obiadokolacja? Zobaczy się :)

Nom. To liczę na Waszą inwencję! 8)

26 lipca 2016 , Komentarze (7)

Jak kubeł zimnej wody!

"Masz pojęcie o diecie, ale pozwalasz sobie na zbyt wiele odstępstw".

Takie oto zdanie pojawiło się po wypełnieniu quizu dotyczącego zawartości witamin w produktach (pominę już fakt, że pytania o witaminy pojawiły się zaledwie 2, oraz fakt, że właśnie takie, a nie inne zdanie podsumowywało cały quiz....).  

Trafiło w sedno, trafiło w czuły punkt.

Po tylu latach walki z nadwagą wiedzę mam OGROMNĄ. 

Dlaczego z niej nie korzystam?! :<:((szloch)]:>:x(loser)

Staram się naprostować odżywianie moich rodziców. Dałam im wiele cennych rad...

Czas najwyższy samej się do nich zastosować!:PP

19 lipca 2016 , Komentarze (4)

Rozsądek wrócił :) Można działać na nowo :D

Przerwałam cug słodyczowy, nie przerwałam jeszcze chmielowego...Ale i tak zmierza ku lepszemu ;)

Udało mi się również przeprowadzić przypominajkę (impreza) Czuję się po niej lepiej, głównie dlatego, że mnie trochę odpompował ten dzień na warzywach. Największą ulgę czuję w dłoniach. Celuję się w kolejną przypominajkę w czwartek. A tak poza tym to pilnuję kalorii (zależy mi, żeby były w okolicach 1700). Chociaż układam teraz jadłospis dla mamy bazując na Montignacu i korci mnie, żeby wrócić do takiego komponowania posiłków. No zobaczę ;)

Na razie celebruję to, że udało mi się wyrwać z bezmyślności w kuchni 8)

14 lipca 2016 , Komentarze (25)

No i niestety.... również ja wkroczyłam na ścieżkę jojo po Dąbrowskiej. Od zakończenia postu mija 6 tygodni. W ciągu pierwszych 3 podczas wychodzenia z diety przybyło 0, 6 kg co uważałam za sukces :) W kolejnych 3 było ich już.... ponad 2 :( A to już nie ten tego proszę państwa....

Co się stało?

Ano jestem słabą istotą :< Której bardzo niewiele trzeba żeby wybić się z rytmu. Tym razem wymówką, była nie tak do końca wymówka, bo wymiana centralnego ogrzewania w bloku. Na 2 dni robót w mieszkaniu trzeba było zrobić jak najlepsze dojście do rur i kaloryferów. W rezultacie z kuchni wybyła większość mebli, która robiła mi za blaty i było to wystarczającą przeszkodą, żeby nie gotować. Bo takie bieganie z pokoju do kuchni, tam krojenie, tu gotowanie... łopatki do mieszania nie miałam gdzie odłożyć :| Brzmi śmiesznie i wbrew pozorom lajtowo - wiem. Jednak w praktyce gra nie warta była świeczki. A... no i tutaj mówię tylko o poranku i wieczorze, bo w ciągu dnia musiałam grzecznie siedzieć w kącie i nie przeszkadzać panom z wiertarami. Nom... roboty były przeprowadzane w dwa dni, faktyczny "brak dojścia" do kuchni wyniósł dni 4... i to wystarczyło, żeby ugrzęznąć wśród kanapek i gotowców.

Tylko 4 dni tak zaburzyło mi rutynę wcześniejszych 9 tygodni na tyle, że kolejne 2 tygodnie to było... hmm... co to było... totalne nieopamiętanie? Błyskawiczne wskoczenie w stare nawyki i przyzwyczajenia? To było totalne pójście na łatwiznę. Pozwoliłam pamięci mięśniowej przejąć kontrolę nad umysłem :PP 

Ale nie to było najgorsze.... Pierwszy raz wpadłam w cug cukrowy. Zaczęło się bardzo niewinnie. Myśląc sobie, że tak dawno nie jadłam nic słodkiego kupiłam lody. Dnia następnego lody i batonika. I tak przez dni kilkanaście. Co dzień musiałam mieć coś słodkiego w koszyku! Masakra ;( Ja na prawdę nie kłamię, że słodycze mnie nie wzruszają. Przynajmniej nigdy nie było tak do tej pory....A co najgorsze, po wchłonięciu tego cukru nachodziła mnie refleksja, że to wcale nie było takie smaczne, jak w moich wyobrażeniach! A mimo to na kolejnych zakupach "no to może jeszcze tylko dziś..." (tajemnica):<

Mąż mnie wczoraj postraszył. Powiedział, że jak znowu wezmę coś słodkiego to następnego dnia on pojedzie do cukierni, kupi duży tort czekoladowy z ciężką masą i będzie stał nade mną dopóki nie zjem go całego (smiech) 

Groźba dotarła :D

*** 

A co z przypominajkami?

Kompletnie mi nie wychodziły. I to nie przez chcice, czy jakieś frykasy w domu, ale przez upośledzenie wyobraźni.... Nie opłacało mi się gotować jakiś zup na jedną, porcję. Przyzwyczajona byłam, że robię je w garach 5 l. Na samej surowiźnie było mi jakoś źle i w ten sposób wymiękałam. 

Tak sobie myślę, że chyba łatwiej byłoby mi pociągnąć cały tydzień, ale zastanawiam się czy warto....

Bo włosy mi strasznie lecą po tym poście (szloch) i tym trzeba się zająć w pierwszej kolejności.

A druga sprawa jest taka, że już wiadomo skąd było moje uczulenie i dlaczego pojawiła się taka duża pokrzywka potem i nie ma to nic wspólnego z moim odżywianiem, czy stylem życia... I automatycznie zapał do WO mi zdechł... 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.