Długo się oszukiwałam, że tak. Jednak rozsądek krzyczy, by nie iść tą drogą. Dużo się dzieje, dużo się teraz zmienia. I tak mam do przeprowadzenia rewolucję w odżywianiu. Na początku był to argument "za", bo skoro "niechcący" waga zaczęła lecieć może warto to pociągnąć. Potem myślałam, że skoro skończy się na dietetyku, to może przy okazji wejść w deficyt i niech se chudnie. No w ogóle miałam dużo dzikich pomysłów.
Dlaczego jednak nie? Ano bo ciągle organizm na wysokich obrotach walczy ze stanem zapalnym. Odchudzanie to deficyt kaloryczny, który może powodować niedobory. W najlepszym wypadku znowu straciłabym trochę włosów... A w stanie niedoborów jestem już dłuższą chwilę, nie ma co jeszcze bardziej ubierać z tego worka.
Ostatnio czuję, że wychodzę na prostą. Za jakiś miesiąc się okaże, czy to nie ułudne wrażenie. Do tego czasu zamierzam ostro podziałać na polu dietetycznym, ale nie odchudzeniowym. To, że nie zamierzam wchodzić w deficyt kaloryczny, nie znaczy, że będę kontynuowała dotychczasowy sposób odżywiania. Po tym, jak dosyć długo nie miałam apetytu i waga poleciała, jak już weszłam w etap, że coś mi w końcu zaczyna smakować i nie jem z przymusu i rozsądku, zaczęłam podejmować bardzo głupie decyzje jedzeniowe. Między innymi w jadłospisie pojawiło się bardzo dużo chleba. I nie to, że mam coś do zarzucenia produktowi (no może poza tym, że czysty pszeniczny jest średnio odżywczym produktem), ale była to taka zapchajdziura na posiłek. Żeby mi jeszcze jakoś wybitnie smakowały te kanapki, ale nie, to było tylko wygodne w przygotowaniu. Drugim takim produktem były słodycze. Smakują mi ostatnio tak jakoś dziwnie, są zbyt słodkie i nie zaspokajają tego tajemniczego chcenia, które odczuwam, a i tak zagościły codziennie. Po co? Na co? Któż to może wiedzieć... Ostatnim grzechem na sumieniu mam piwo bezalkoholowe. Procenty odstawiłam chyba w październiku? Żyłam sobie w przekonaniu, że nadużywam i pewnie mam z tym problem, bo przecież częstotliwość piwkowania zatrważająca itp. Zaczęło się chorowanie to i o alko się zapomniało i delirki nie było ;) Jednak wspomnienie tej goryczki dosyć szybko się odezwało. Na szczęście na rynku w tej chwili jest całkiem spory wybór piwa 0%, które smakuje jak piwo, a nie coś z sokiem. No i pozwalałam sobie, a co! Podobno fajnie nawadnia i ma dużo witamin ;) Ale ten słód jęczmienny... Jak już wywalam produkty prozapalne nie mogę zignorować i tego. Heh, smuteczek. Mam suszone szyszki chmielu, będę warzyć chmieloniadę xD
Także odchudzanie - nie. Nowy, lepszy level odżywiania - tak. W końcu przestanę sobie szkodzić, tak? Dzięki temu mam nadzieję na uzupełnienie niedoborów i może kiedy będę mogła sobie pozwolić na więcej niż rotor to deficyt ogarnie się aktywnością...?
Właśnie, rotor. No uwielbiam urządzonko. Wstałam dziś z lekkim bólem pleców, ale czułam, że to dają o sobie znać ruszone mięśnie, a nie te moje uj wie co. A tak w ogóle. Wiem, że wszyscy wiedzą, bo się o tym uczyliśmy, ale byłam szczerze zaskoczona, gdy mi przypomniano, że płuca zbudowane są z tkanki łącznej, a stawów w ciele jest ponad 200... Ma co dokuczać ;)
Informacyjnie wspomnę jeszcze, że waga poleciała do 68 kg. Jak się zaczęło robić spokojniej, a ja zaczęłam jeść i nie patrzeć na to, co jem podskoczyła do 73kg. Nic dziwnego.
To teraz robimy eksperyment na żywym organizmie. Jedzone będzie rozsądnie, korzystając z przebogatej puli produktów diety przeciwzapalnej, z minimalnie angażująca aktywnością. Co się wydarzy? Ktoś wie? ;) Może schudnę, hę? ;]