Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 129117
Komentarzy: 2278
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 21 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 maja 2015 , Komentarze (2)

"Magiczny dzień 3" już za mną ;) Znaczy się, jest szansa na sukces :)

Nie wiem dlaczego, ale najłatwiej mi się wyłamać właśnie w ciągu pierwszych trzech dni realizowania postanowień. Po tym dniu jest jakoś łatwiej, bo moment robi się tydzień, później drugi i człowiek się jakoś trzyma. Ostatnio wyłamałam się po czwartym tygodniu, ale wtedy nie miałam jeszcze takiego motywacji, jak teraz. To znaczy miałam takie długoterminowe, ale duża impreza za miesiąc zmieniła postać rzeczy (smiech)

Jedzonko:

- kasza z cukinią i twarogiem,

- sos z mięska mielonego z cukinią (taaaak... cukinia będzie często się powtarzać...)

- jajecznica ze szczypiorkiem i pomidorami.

20 maja 2015 , Komentarze (11)

Znacie ten stan, jak się zaniedba zakupy i w lodówce wita nas w końcu same światło? To ja tak się wyzułam ze wszystkich herbat. Ostała się tylko czarna i rumianek. Najpierw wyszła zielona, stwierdziłam, że to nic, w końcu mam jeszcze rooibosa. Jak się skończył rooibos zaczęłam popijać miętę... Aż dziś w końcu zostałam skazana na czarną, za która nie przepadam.... Czas najwyższy uzupełnić zapasy :PP

Jedzonko:

- pęczak ze smażonym jabłkiem, cynamon, imbir, twaróg

- pieczone udko, sałatka z masłowej, szczypioru, rzodkiewek i śmietany, pestki słonecznika,

- zupa z soczewicy z porem i cukinią.

19 maja 2015 , Komentarze (9)

Na początku lipca kumpela wychodzi za mąż. I teoretycznie się wybieram. 

To znaczy, jak na razie jest więcej minusów tego wyjazdu, niż plusów, ale załóżmy, że jednak będzie mi dane uczestniczyć w tej uroczystości. A co to oznacza?

Mam jakieś 6 tygodni, żeby się wyłaszczyć :D Zaczynam sobie układać rozpiskę peelingów, maseczek... Strategię na to, kiedy wyciągnąć szpile z szafy i na powrót nauczyć się w nich śmigać (ostatni raz miałam je na nogach....hmmm. prawie 3 lata temu, na własnym ślubie :x). Będzie mnie czekało kupno kiecki, z czym się wstrzymam do tygodnia przed uroczystością, więc mogę sobie chudnąć spokojnie (smiech) 

Jednym słowem jest okazja, żeby zadbać o siebie na maksa. Nawet jeśli nie pojadę, to mam przed sobą ponad miesiąc na intensywną walkę. Może to mnie w końcu zmobilizuje do konsekwencji? :? Oby! 8)

Jedzonko:

- pęczak ze szpinakiem, kefir

- udko pieczone, mizeria, kawałek camemberta,

- jajecznica ze szczypiorkiem, rzodkiewki.

18 maja 2015 , Komentarze (3)

Właśnie zorientowałam się, że jest poniedziałek. A w mojej rodzince panoszy się przesąd żeby niczego w poniedziałki nie zaczynać.... Cóż.... Może tak na przekór właśnie się uda? :D

Jedzonko:

- pęczak ze szpinakiem i twarogiem,

- mięsko pieczone z surowizną, kawałek żółtego sera, pestki dyni

- zupa z soczewicy z cukinią.

Na pewno pokręcę się na twisterku (robię to regularnie od początku miesiąca), ale inne ćwiczonka na razie odpadają. Na spacer też się chyba nie odważę wyjść, chociaż z szyją znacznie lepiej, jeszcze coś tam mnie trzyma... Wykuruję się porządnie, potem będę działać ambitniej :) 

17 maja 2015 , Komentarze (6)

Myślałam, że sama potrafię... heh.... jednak nie ;) Zdecydowanie potrzebuję tej "publicznej kontroli" jaką daje prowadzenie pamiętnika. 

Poszłam sobie, bo Vitalia mnie nieco przygniotła. Ciągle mam do niej jakiś awers... Postanowiłam ignorować stronę główną na tyle, na ile się da, a wracam do Was!:D

Co było, jak mnie nie było. 

Ano zawzięłam się, ale popełniłam błąd na początku. Pomyślałam sobie, że zacznę od sb, a potem płynnie wrócę do Montignaca. Tak też uczyniłam początkiem kwietnia. Pierwsza faza sb trwająca dwa tygodnie zaowocowała spadkiem 3 kg i 3 cm z brzucha. Potem zaczęłam wprowadzać węgle gotując już tak pod Montiego i przez kolejne 2 tygodnie nic się nie zmieniło. Spodziewałam się tego, nie było paniki, ale niestety pozwoliłam sobie na drobne rozluźnienie. Ani się spostrzegłam minęły kolejne dwa tygodnie, a ja ciągle sobie pozwalam :| I olśnienie - znowu to robię! Oszukuję się, że jestem na diecie, a te wyskoki to przecież nic... Otrzeźwiło mnie i miałam dwa wyjścia - odpuszczenie zupełne, albo... no właśnie, kolejna próba. Kurcze, gdybym w kwietniu się zawzięła normalnie to teraz świętowałabym jakieś spadki, a tak można powiedzieć, że jestem w punkcie wyjścia....

No to zaczynam. Kolejne podejście. Oby nie szło mi tak, jak zwykle :<

Zaraz idę do kuchni, nagotuję pęczaku i zrobię sobie jakiś sosik ze szpinaku i cukinii. To będę miała gotowe śniadanie, tylko do odgrzania. Obejdzie się bez kombinacji :)

Serdeczne dzięki tym, którzy się pytali gdzie mnie wsiąkło <3:* Miło się zrobiło (dziewczyna)

Na razie przestaję kombinować z dietami typu paleo (głównie chodziło o odstawienie glutenu i nabiału), chociaż może powinnam...? "Reperację" cery zostawiam na potem, na razie trzeba się pozbyć nadwagi! Jak mam być pryszczata to chociaż niech będę szczupła! (smiech)

8 marca 2015 , Komentarze (6)

Ostatni tydzień nie był już taki aktywny :( W sumie zaliczyłam jeden spacer i jedne ćwiczenia.... Trudno się mówi, przepadło. Nie będę na nic zwalać, bom tylko ja winna :PP

A dieta? Haha... cóż....

Nie przebiega tak, jak sobie planowałam. Było sporo błędów.

Jednak wiem już jak to ogarnąć. Chyba (smiech)

I wolę unikać nazywania diety. Niby to paleo, ale według niektórych jest to paleo z odstępstwami. Jednego jestem pewna - pszenica idzie out! Tak właściwie zamierzam trzymać się kaszy jaglanej i gryczanej. I tak oto będę eksperymentować kolejny tydzień, bez żadnych odstępstw. Jak mi się uda, napiszę co dalej... ;)

A, i cały czas siedzi mi we łbie Montignac - jak kasza to plus warzywa, jak mięcho to bez kaszy. Już zawsze mi tak zostanie? :? A niech zostaje, to chyba dobry nawyk ;)

2 marca 2015 , Komentarze (3)

Działałam według planu, jadłam też lepiej niż gorzej, w efekcie zeszło pół kilograma i centymetr z brzucha 8) 

Biorąc pod uwagę tygodnie nic nie robienia, ubiegły był bardzo ambitny :PP

Ćwiczyłam dwa razy po godzince oraz byłam na czterech, dwugodzinnych spacerach :D Wczoraj był dzień na lenia, który był jakoś bardziej irytujący niż błogi....

Dziś jeszcze nie zdecydowałam, czy będę ćwiczyć, czy się wybiorę na spacer.... ale jestem pewna, że nie zmarnuję kolejnego dnia! ;)

27 lutego 2015 , Komentarze (11)

Tak to mniej więcej wygląda od ostatnich 12 dni :)

Na śniadanie jem jajka. A jak to jest z jajkami, opcji jest bez liku :D Na twardo, na miękko, jajecznica z dodatkami i omlety (slina) Ostatnio upodobałam sobie takie oto danie: Smażę omlet z przyprawami (3 jajka), jak jest gotowy składam go na pół, a w środek ładuję plaster pieczonego schabu. Uwielbiam! :) Do tego oczywiście zielenina. Ciągle dziwnie jada mi się rano sałatki takie, jak do obiadu (chociaż w nieco mniejszej porcji), ale jest smacznie ;)

Przez to, że takie śniadania sycą mnie na bardzo długo, nie ma czegoś takiego, jak drugie śniadanie. W południe wpada przekąska :) Zjadam jakiś owoc, lub dwa, trochę pestek. 

Obiady nie zmieniły się od mojej przygody z Montignaciem. Będą to różnego rodzaje mięsa (pieczone, duszone, smażone, kotlety, klopsy...) lub rybki. Plus surówki lub jakieś brokuły na ciepło. Docelowo chciałabym, żeby znalazła się też tutaj opcja warzyw z kaszą. Jednak od jakiegoś czasu miałam przerwę w gotowaniu i zwyczajnie nie chce mi się gotować dwóch obiadów. Może dwa obiady to za dużo powiedziane. Jednak jest to małe zamieszanie przy szykowaniu posiłków, na które nie mam obecnie ochoty :p

Na kolacje najchętniej jem zupy (latem to się pewnie zmieni ;)). zdarza się jednak gotowany morszczuk z sałatką, jakieś kabanosy z warzywami, warzywa pieczone (chociaż solo to licha opcja).

Do każdej porcji warzyw dodaje dobry tłuszczyk 8) I jak na razie wpada czasem coś słodkiego, był też raz makaron.... Nie zniechęcam się jednak :) Tym bardziej, że w końcu ruszyłam tyłeczek i zwiedzam dzielnicę (cwaniak)

Przyznaję, że jeszcze nie podliczałam jak to wychodzi w B/T/W. Przez pierwszy tydzień mało co ważyłam przed jedzeniem. Teraz niby lepiej, ale też nie zawsze pamiętam :( Mam nadzieję, że to moje intuicyjne jedzonko nie jest ubogie w węgle, chociażby dlatego, że warzyw jest masa, no i nauczyłam się jeść owoce... :)

26 lutego 2015 , Komentarze (2)

Jednak ile razy siadam do tego wpisu wychodzi mi masło maślane. Złapałam się na tym, że próbuję stworzyć wpis, który miałby Was przekonać, że mój wybór nie jest skrajną głupotą. A przecież powinien to być wpis, który pomoże mi przede wszystkim w usystematyzowaniu tego co już wiem i jak po tych niecałych dwóch tygodniach zaczyna funkcjonować.

Przyjęło się powszechne przekonanie, że jak paleo to samo mięso i surowizna. Uważa się, że paleo jest dietą wysokobiałkową i nisko węglowodanową. Nie prawda!!!! Ta dieta nie polega na wywaleniu węgli, tylko większości zbóż, nabiału i produktów wysoko przetworzonych. Zanim zaczniecie się zastanawiać, co w takim razie zostaje, powiem tak - cała reszta :D

Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez kawy - po kilku miesiącach zastanawiam się co było w niej takiego pociągającego... :? Uwielbiałam (zresztą ciągle bardzo lubię) zapach, jej smak kojarzył się z chwilą wytchnienia, pewnym rytuałem - i to było w niej najfajniejsze. Nie piłam kawy na kopa, nie działała tak na mnie. Co zyskałam po odstawieniu? Przestały mnie budzić skurcze w łydkach. Fakt, mogłam nieustannie suplementować się magnezem, wolałam jednak wykluczyć kawę przez jakiś czas i sprawdzić na własnej skórze, jak to się ma do moich skurczy.

Tak samo z chlebem. Niby nie byłam niepoprawnym kanapkowcem, ale życie bez pieczywa wydawało się być bardzo problematyczne. Nie mogłam przestawić się na pieczywo "ciemne", ponieważ bardzo źle się po nim czułam. Do wyboru było zatem zwykłe białe lub tekturki. Średnio pociągające, prawda? Nawet nie zorientowałam się kiedy chleb poszedł w odstawkę.

I przykład może nie spożywczy, ale dający do myślenia - odstawienie pomadki ochronnej. Używałam jej po kilkanaście (dziesiąt?) razy dziennie. Ostatnio trafiłam na niusa, że część pomadek zawiera substancje, które specjalnie podsuszają, żeby częściej po nie sięgać, szybciej zużywać i kupować nowe.. Wszystko się we mnie zbulwersowało i stwierdziłam, że koniec. Tyle osób ich w ogóle nie używa, a ja swoje wykańczam w ciągu miesiąca. Coś nie halo, pewnie w ogóle jej nie potrzebuję. Pierwszy tydzień - maskara, usta spękane, poranione. Drygi tydzień - niespodzianka, skóra jest lekko spierzchnięta. Jestem przekonana, że za klika dni wygładzą się zupełnie, jak podczas używania pomadki. A co najciekawsze, bardzo szybko przestałam odczuwać dyskomfort przez nie używanie nawliżacza. W tej chwili nie mam już w ogóle potrzeby, żeby pozbywać się tej lekko suchej warstewki, przestała sprawiać mi... hmm... psychiczny niepokój? :?

No, ale czemu tak się produkuję o tych zmianach, przy okazji przejścia na paleo? Chcę pokazać, że nie ma takich przyzwyczajeń, których nie można by było przestawić ;) Dlatego też uważam, że odżywianie się według zasad tej diety, chociaż na pierwszy rzut oka wydają się być zupełnie nie do przeskoczenia, irracjonalne lub nawet niebezpieczne, wcale takie nie są. Naprawdę nie chcę tutaj wypisywać głównych założeń, produktów dozwolonych i zakazanych. Jeśli ktoś jest zainteresowany tą dietą mogę podesłać na priv linki do kilku blogów, które w bardzo przyjemny sposób wprowadzają w paleo. Od siebie tylko powiem, że "moje paleo" polega na wywaleniu nabiału (poza jajkami), glutenu i przetworzonego żarcia (chociaż to ostatnie niby miałam już opanowane, ale ostatnio zdarzało mi się wracać z zakupów z gotowymi pierogami, czy też krokietami...)

A jak do tego doszło, że jednak paleo?

Mam nadzieję, że zrzucenie nadwagi, będzie miłym skutkiem ubocznym odstawienia niektórych zbóż i nabiału, ponieważ głównym powodem tej "kuracji" jest... moja cera. 

A to jest temat rzeka. Może powiem tylko tyle, że nie próbowałam już tylko "porządków w diecie" oraz kuracji izotekiem. Tak właściwie, w gimnazjum jeden z dermatologów kazał mi odstawić czekoladę, ostre przyprawy i żółty ser. Powiem szczerze, że się tego trzymałam ponad rok, bez efektów oczywiście. Nie wiem dlaczego lekarz nie zagłębił się w temat, mógł wspomnieć o nabiale w ogóle, zasygnalizować, gdzie i dlaczego może leżeć problem. Chyba go to nie bardzo obchodziło, ale może myślał, że nie warto dzieciakowi tłumaczyć? Rzucił z dupy trzema produktami i tyle....

To nabiał, a dlaczego gluten? Trafiłam na fajny blog chłopaka z podobnymi przejściami u dermatologów do moich. To co pisał oraz wszystkie komentarze pod jego artykułami przekonały mnie, że warto spróbować. Bo tak właściwie to nie będzie duży wysiłek. A mając do wyboru to i izotek... cóż, to całkiem proste ;) 

Miałam jeszcze pisać jak wygląda moje menu, ale to już może następnym razem.... 

22 lutego 2015 , Komentarze (9)

Pytanie raczej retoryczne, bo sama nie pamiętam (smiech) Z pewnością więcej niż 3, a może 5...?:?

Tak w ogóle to sobie postanowiłam, że to już ostatnie podejścia i podrygi. Od stycznia do kwietnia mam się starać, jak nie wyjdzie to koniec. Bez jojczenia jak to mi nie idzie i innych nawracających się kilkudniowych mobilizacji. No bo ile można?

Jak widać można nawet i 2 lata :|

Od stycznia do kwietnia - a to już końcówka lutego. Ostatnia szansa.

Biorąc pod uwagę te wszystkie moje wzloty i upadki to i tak bardzo dobrze, że w momentach "odpuszczania" trzymam wagę, nie tyję, ale też nie chudnę, heh....

Nauczona doświadczeniem własnego lenistwa, nawyków, planu dnia i ogólnie pojętego funkcjonowania, oto co następuje:

- spacerować minimum 4 razy w tygodniu (jak najdłużej, godzinne wyjścia do spożywczaka się nie liczą)

- kręcić się na twisterku codziennie,

- jak mnie najdzie na ćwiczenia - super!, jak nie to bez załamki i notorycznych myśli, że znowu nie ćwiczę itp. itd. (domyślam się, że ten punkt dla wielu osób może być niejasny, jednak siedzi w nim skrót myślowy bardzo ważny dla mnie i w ogólnej rozpisce musiał się znaleźć ;))

- pozwalam sobie na 2 piwa tygodniowo,

- szykować tygodniowe menu (żmudne zajęcie, ale wymagane z wielu względów... jeśli tu coś rypnę, to poleci cała dieta...)

- trzymam się zasad paleo (co może być problematyczne biorąc pod uwagę miłość do pierogów i makaronu, ale się postaram! bez nabiału funkcjonuję już drugi tydzień i nie ma problemu. O samym paleo będzie później - o tym, dlaczego w ogóle się zdecydowałam i jak to będzie wyglądało w praktyce, poświęcę kolejny wpis.).

- pomijam oczywistości typu słodycze, gazowańce, czy szybkie żarcie, ponieważ zdarzają się sporadycznie...nie będę miała problemu z zupełnym wywaleniem tego z menu.

Tyle tytułem wstępu :)




© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.