Pytanie raczej retoryczne, bo sama nie pamiętam Z pewnością więcej niż 3, a może 5...?
Tak w ogóle to sobie postanowiłam, że to już ostatnie podejścia i podrygi. Od stycznia do kwietnia mam się starać, jak nie wyjdzie to koniec. Bez jojczenia jak to mi nie idzie i innych nawracających się kilkudniowych mobilizacji. No bo ile można?
Jak widać można nawet i 2 lata
Od stycznia do kwietnia - a to już końcówka lutego. Ostatnia szansa.
Biorąc pod uwagę te wszystkie moje wzloty i upadki to i tak bardzo dobrze, że w momentach "odpuszczania" trzymam wagę, nie tyję, ale też nie chudnę, heh....
Nauczona doświadczeniem własnego lenistwa, nawyków, planu dnia i ogólnie pojętego funkcjonowania, oto co następuje:
- spacerować minimum 4 razy w tygodniu (jak najdłużej, godzinne wyjścia do spożywczaka się nie liczą)
- kręcić się na twisterku codziennie,
- jak mnie najdzie na ćwiczenia - super!, jak nie to bez załamki i notorycznych myśli, że znowu nie ćwiczę itp. itd. (domyślam się, że ten punkt dla wielu osób może być niejasny, jednak siedzi w nim skrót myślowy bardzo ważny dla mnie i w ogólnej rozpisce musiał się znaleźć )
- pozwalam sobie na 2 piwa tygodniowo,
- szykować tygodniowe menu (żmudne zajęcie, ale wymagane z wielu względów... jeśli tu coś rypnę, to poleci cała dieta...)
- trzymam się zasad paleo (co może być problematyczne biorąc pod uwagę miłość do pierogów i makaronu, ale się postaram! bez nabiału funkcjonuję już drugi tydzień i nie ma problemu. O samym paleo będzie później - o tym, dlaczego w ogóle się zdecydowałam i jak to będzie wyglądało w praktyce, poświęcę kolejny wpis.).
- pomijam oczywistości typu słodycze, gazowańce, czy szybkie żarcie, ponieważ zdarzają się sporadycznie...nie będę miała problemu z zupełnym wywaleniem tego z menu.
Tyle tytułem wstępu