Zdecydowanie jest lepiej niż przypuszczałam. Chociaż dieta wychodzi bardzo na pół gwizdka, bardziej przypomina stabilizację niż odchudzanie, to notuję bardzo małe spadki. Spoko, nie narzekam. Mogę tym tempem pełznąć do prawidłowej wagi. To już nie ten etap, że muszę już, teraz, natychmiast, bo inaczej się nie liczy ;)
Jaka to prawda, że wszystko musi ułożyć się w głowie. I niby zdajemy sobie z tego sprawę, przytakujemy, traktujemy jako oczywistość, a i tak niewiele trzeba, żeby wytrąciło nas z równowagi i zaczyna się kombinowanie. Ucinanie kalorii, eliminowanie produktów, zwiększanie aktywności (mam tu na myśli ekstremalne przypadki, gdzie dochodzi do niepotrzebnego forsowania organizmu, bo dużo ruchu to wiadomo, samo dobro). No, ale! Dopiero ostatnio widzę różnicę pomiędzy zdawaniem sobie sprawy z czegoś, a umiejętnością wcielenia tego w życie. Takie proste i tak trudne zarazem ;)
Zostawiłam krocie w aptece na suple, w które zresztą nie do końca wierzę... Tzn nie, zamówiłam kilka rzeczy bezsprzecznie "dobrych". Kolonizacja jelitek potrzebnymi bakteriami to droższa zabawa niż się spodziewałam. Ale teraz w sumie nie dziwi mnie, że te probiotyki, co miałam na recepcie przy antybiotyku okazały się być mało skuteczne... A może po prostu nawalił zbyt krótki okres przyjmowania osłony? Nie wiem. Grunt, że już się odnalazłam w tym "co dalej". A jeśli gdzieś w przyszłości wyskoczy konieczność kolejnego zabiegu chirurgicznego, to będę już duuużo mądrzejsza. Pierwszy raz w życiu zamówiłam też tran do picia. Zobaczymy, czy jest, aż tak bardzo straszny jak go malują XD Wzięłam też olej z wątroby rekina (tak wiem, to dwa różne produkty, ale podobno warto je przyjmować zamiennie). Kwestię wit. D zostawiam, nie będę się nią witaminizować nie wiedząc jaki mam jej poziom, a uważam, że nie jest to najlepszy czas na latanie po laboratoriach bez oczywistej konieczności. Z rzeczy na które poleciałam przez czysty marketing dodaję rutinaceę i zestaw witaminek dla kobiet. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że z suplementów wchłania się jakieś 10% składników, ale pomyślałam, że dla własnego dobrego, samopoczucia zużyję po opakowaniu w międzyczasie zwiększając jakość żarcia. Bo co do żarcia, to ja przecież wszystko wiem :D ale nie zawsze mam na stanie, albo nie chce się uruchomić kiełkownicy/wrzucić siemienia do moździerza/ obrać imbir do herbatki/zalać solanką buraki itp. itd.... ;) Także nad tym wszystkim muszę bardzo popracować, żeby jednak była to stała rzecz w moim żywocie, a nie kulinarne ciekawostki.
Z aptecznych szaleństw muszę wspomnieć o ashwagandhzie. Jeśli chodzi o szczegóły techniczne tego magicznego suplementu polecam zagłębić się w czeluści netu, bo wyszedłby mi tutaj prawdziwy elaborat. Wspominam o nim jedynie dlatego, że postanowiłam spróbować licząc na spokojniejsze nerwy i jakżeby inaczej, na poprawę odporności ;D
No i oczywiście najważniejsze - zaczęłam znowu wyginać się z Callan :) Moje plecy, jak zawsze przy tej okazji, są przeszczęśliwe :)