Witam po ciszy :)
Miałam się zameldować przed Gdańskiem ale wszystko zaczęło się walić na łeb i szyję ... Najpierw koleżanka która miała ze mną jechać odwołała swój przyjazd , miał jechać mój facet ale opiekunka do dzieci Nas wystawiła i pojechałam tam sama. Ultra-maraton to bieg gdzie trzeba mieć dobrą głowę a ja pojechałam wściekła i pewna że dam dupy , tak tez się skończyła przygoda w Gdańsku .Najpierw samotne siedzenie na plaży i pizza w restauracji gapiąc się na talerz bo towarzystwa brak a potem samotna podróż na start zrobiły swoje , totalnie mnie odcięło psychicznie i tak tez startowałam na 68 km bez wiary i totalnie nastawiona w stylu ,, co ja tu k... robię "
Biegłam trochę , raz zwalniałam a raz przyspieszałam i wszystko było git do 25 km a potem zaczął się koszmar . Następny punkt kontrolny miał być na 42 km ale ja nie wiedziałam że cztery dni wcześniej podano na FB że jest zmieniony na 47 km i wyliczyłam źle tempo . Biegłam i pomagałm sobie na górach kijkami , niestety jeden okazał się zepsuty i ciągle mi się zasuwał od razu ciśnienie w górę . Potem zgubiłam się pierwszy razy na chwilę jakaś kobietą z psem do mnie krzyczy że biegną na Sopot a tamci pobiegli na Gdańsk ... wróciłam się i rzeczywiście ( straciłam km i 7 minut ) Jeszcze walczyłam ale już miałam złe myśli .... Biegłam z drugą dziewczyną gdzieś złapałyśmy się na trasie i zaczęłyśmy sobie rozmawiac biegnąc nagle się okazało że nie ma oznaczeń więc się cofamy i szukamy , nie ma nigdzie jesteśmy po za trasa a czas się kończy - dramat. Same w środku parku krajobrazowego szukamy GPS aby trafić na punkt kontrolny , krążymy po lesie między drzewami i ciągle nas źle kieruję ... cholera jasna co teraz zaraz będzie się ściemniać i zrobi się zimno !!! Udaje się nam znaleźć drogę docieramy w końcu ale już dupa 22 minuty po limicie :( Na zegarku 51 km zamiast 47 km , tłumaczymy że się zgubiłyśmy ale niestety nie puszczają nas dalej - dyskwalifikacja !!!
Potem długie siedzenie na strefie mety, ognisko i grzaniec . Dużo pocieszania mnie przez innych i bardzo fajny klimat . Wracała z Trójmiasta trochę zła , trochę rozczarowana a na pewno rozbita . Nigdy więcej nie jadę sama , bliscy są potrzebni jak tlen w takich sytuacjach jak tlen i wspierają głowę . Nie mogę przebiec tej magicznej l;iczby 60 km ale będę próbować kiedyś się uda :)
Po powrocie czekał prezent pocieszenia w domku , przynajmniej tyle na osłodzenie smaku porażki , które też są częścią naszego życia :)
Straciłam wenę na ćwiczenia niestety , nie byłam na siłowni od ponad tygodnia . Jadłam jak chciałam i wcale się nie przejmowałam dietą , nie wiem co mi do łba strzeliło jakaś kara czy co ? Nie mogłam się zebrać do ruchu , tylko praca ale tam mało co się ruszam i po tych dniach czuję się worek. Muszę cały trening zacząć od początku bo popsułam harmonogram. Dziś mam wolne to rozpiszę sobie nowy na marzec według grafiku z pracy oby udało się go wprowadzić w życie ale najpierw trzeba pogonić lenia .
na pocieszenie zrobiłam sobie włosy na wiosnę , coś innego niż zawsze :)
Wczoraj minął tydzień od tego ultra i miałam start w Wiązownej na 21 km . Nie chciało mi się jechać ale zebrałam się jakoś i pojechałam . Odzyskałam trochę pozytywnej energii , pobiegłam ten półmaraton na ile mogłam jako taki come back do treningów i wszystko byłoby fajnie gdyby nie to że dziś rano wstaje a tu @ !!! I znowu muszę odpuścić siłkę i bieganie na dwa dni czyli konsekwentnie stoję w miejscu i się nie mogę ruszyć .
Waga 66 kg dziś rano . Wreszcie się zważyłam kontrolnie . tona czekolady nie zaszkodziła tak bardzo co nie zmienia faktu że nie ma progresu w lutym i nadal zostaje 6 kg do zrzucenia a jeden miesiąc mniej mojego życia ...
No to machnęłam chyba najdłuższy wpis w życiu :)
Biorę się za sprzątanie mieszkania i gotowanie trzeba skorzystać z wolnego dnia :)
Trzymajcie kciuki żebym pogoniła ten marazm bo zwariuje bez ruchu :)
Pozdrawiam :)