Pamiętnik odchudzania użytkownika:
alexsaskee

kobieta, 40 lat, Oslo

182 cm, 92.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

Po weekendzie spędzonym poza domem, przegadanej nocy z kimś kogo dopiero co właściwie poznałam, stwierdzam, że coś się zmieniło.W sensie we mnie. Jak patrzę na to jaka byłam jeszcze rok temu, i jaka jestem teraz. Poszłam do przodu. Małymi kroczkami,ale poszłam. I to cieszy niesamowicie:) Coraz mniej obchodzi mnie, co ludzie o mnie pomyślą, coraz mniej obchodzą mnie inni. Stawiam na siebie.W końcu.Wszystko co się wydarzyło, miało w tym jakiś cel.Jaki to jeszcze nie wiem,ale pewnie kiedyś się dowiem. Kiedyś..Tak więc idąc ulicą czasami uśmiecham się do ludzi...i wiecie co? to nie jest takie straszne:D

Jest tak( klik ) , a właściwie będzie tak już za 3 tygodnie..ja we właściwym miejscu i z właściwym nastawieniem

Właściwe nastawienie - no właśnie...Nie ma bata! Leżeniem chudego dupska się nie osiągnie! Więc tyłek w troki.... wczoraj wielka akcja na działce z wycinaniem badyli, a potem siłka. Robota na powietrzu, a potem w zamknięciu!Me likes! 

Ledwo dowlokłam się do domu.....13kg na plecach, 13kg na nogach....mokra koszulka może nie do końca,ale nogi i ręce - dosłownie się trzęsły - a droga do domu długa... prawie 3km, można iść i iść ... 





26 sierpnia 2013 , Komentarze (4)

To był ciężki weekend .. moja wątroba będzie długo dochodziła do siebie:D 2 imprezy, przegadane noce, kac gigant. Super czas:D

Opowiadania z cyklu - "Czy urzekła Was moja historia?", uznaje za zakończone..przynajmniej na razie.. Bo był ciąg dalszy, ale nie było to już tak hmm..nazwijmy to wciągające:D Tak czy siak, dzięki Wam że mogłam się tym podzielić..!

Wracając do codzienności.. - właśnie dostałam emaila, że nici z pracy, na którą się napaliłam. Miało to być co prawda w mieście obok, więc musiałabym dojeżdżać,ale płacili naprawdę nieźle.. spełniałam wszystkie warunki, nawet ang CV wysłałam (miała to być praca w tym języku) ...i dupa!! Odrzucili mnie. Dziś jeszcze składam jedno CV,u siebie. Ostatnia szansa (żeby potem nikt mi nie mówił, że nie próbowałam) Jeśli i z tego nic nie wyjdzie, nie mogę dłużej już zwlekać - kupuje bilet.

I niech się dzieje co chce. Jak mają mnie wywalić wkrótce, to czas próbować gdzie indziej i co innego:D A jak nie wyjdzie - 2 m-ce wakacji na diecie z oszczędności a potem podkulony ogon, i znowu powrót do domu.

* * *

Wraz z poniedziałkiem powrót do ćwiczeń..Spin zaliczony.Szczerze mówiąc, po weekendzie wszystko mnie boli, więc było ciężko... Ostatnio zauważyłam też, że mój ukochany Pump zaczyna mnie zwyczajnie nudzić. Chodzę, bo chodzę. Ekscytacja powoli mija.A to BARDZO niedobrze..bardzo. 

* * *

Emocjonalna nowość - oświadczył mi się przystojniak z Rzymu. Związek na odległość nie wchodzi w grę...a nie rzucę wszystkiego dla kogoś, kto jest po prostu fajny i o zgrozo ma taki angielski, że tylko butelka wina pozwalała mi przetrwać jego dukanie...!! Chyba pisane mi życie solo..:D

Idealnie oddaje to ta piosenka! Więc klikamy i nastrajamy się na wieczór ( klik )

25 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

Po tej akcji, coś we mnie pękło. Drań był z niego zawsze - zawsze też kłóciliśmy się o to samo. Zawsze o jego żonkę. Dla mnie to było proste. Wybierasz. Albo albo. Skoro tam Ci się nie układa, idziesz dalej. (Tym bardziej, że pożyczyłam mu pieniądze..* )Widocznie dla niego nie. Ale po jego pseudośmierci nie miałam siły się już kłócić. A on płakał w telefon, że jest całkiem sam (jak leciał do stanów, mogłam lecieć z nim ..ale nie zniosłabym tego), że skoro go kocham to powinnam tu siedzieć przy jego łóżku etc. Było coraz gorzej.Był online coraz rzadziej.

Znowu przestał się odzywać. Myślałam, że umarł. Tym razem naprawdę. Jakaś część mnie (tym razem:) była na to gotowa. W końcu wypłakałam już swoje...Ale nie, odezwał się. Już nie ze Stanów. Lekarze stwierdzili, że nic już nie można zrobić, że umrze. Dali mu wybór - powrót do domu, do rodziny (Indie). Albo śmierć w małym pokoju w nowoczesnym szpitalu w Arizonie. Więc poleciał spowrotem. Wrócił do rodziców.Do Delhi.

Większość dni przesypiał otępiały lekami. Jak nie spał, rozmawialiśmy. Właściwie to ja mówilam, bo to ja miałam jakieś tam życie. On siedział, a właściwie leżał w łóżku...Jakiś znajomy pożyczył mu kamerkę - w końcu mogłam go zobaczyć.A minęło tyleee czasu.

Oczywiście - pierwsze co - rozryczałam się. Bo szczerze to myślałam, że raczej się już nie zobaczymy. Wyglądał dziwnie. Niby tak samo,ale inaczej. Leżał na łóżku, na głowie miał zawiązaną białą bandanę..Gadaliśmy, gadaliśmy...

Na przestrzeni kilku tygodni temat mojego przyjazdu był wałkowany wielokrotnie.. Nie przeszkadzało mi, że był kaleką. Że przyjazd tam wiązałby się z byciem jego 24h/ dobę opiekunką. Jego rodzice najmłodsi nie byli, a on sam miał trudny charakter..Tu nie trzymało mnie nic. Nie miałam pracy, mieszkałam z rodzicami, więc nie musiałam się przejmować się wypowiedzeniem umowy, opłatami.. nie miałam nawet telefonu na abonament. A wyjazd tam kusił i nęcił. Wiedziałam, że umrze wkrótce, ale na swój sposób się z tym pogodziłam, a chciałam jeszcze choć raz tam być. 

Pamiętam że była końcówka września. Nie widzieliśmy się wtedy już 6 miesięcy. Podjęłam decyzję- Jadę. Plan zakładał pobyt na 3 miesiące.Pozostało zdobycie kasy na bilet (2300zł). Nie miałam takich pieniędzy (o pieniądzach na sam koniec), i nie było opcji żeby tyle zarobić w krótkim czasie. Angielskie konto wyczyściłam do zera...polskie też. Pozostała rozmowa z ojcem. On mniej więcej orientował się w sytuacji, w odróżnieniu od mojej matki - nie skomentował niczego. Spytał tylko na kiedy chcę pieniądze i kiedy chce lecieć. Kochany tatuś:D

Zalogowałam się na skype, on już był..chciałam mu powiedzieć, że w końcu rozmawiałam z rodzicami, że mogę przylecieć za 2 tygodnie, że wszystko załatwione...tylko się pakować..i załatwiać wizę. Jezuuu jak ja się cieszyłam..

I wtedy on powiedział, że musi mi coś powiedzieć. Zdjął bandanę z głowy - a tam włosy, zrzucił kołdrę - a tam nogi. Siedziałam tam, patrzyłam na niego - czułam, że zaraz eksploduje mi łeb - jakby przyjebała we mnie wielka ciężarówka i mózg miał wylecieć na zewnątrz..Uczucie dosłownie nie do opisania... 

Jak już odzyskałam mowę, spytałam tylko dlaczego? 
Dlaczego mi to zrobił. I wiecie co powiedział? 
Że to była kara. Kara za to, że go zdradziłam**. 

Zatrzasnęłam laptopa, i tak siedziałam..i siedziałam...i ryczałam. 10 m-cy trzymania mnie w zawieszeniu od życia przez jego widzi mi się.. 10 m-cy ciągłych kłamstw.

Nagle do pokoju weszła moja mama, spojrzała na mnie i spytała co się stało...wydukałam (dosłownie), że to wszystko było kłamstwem, że nigdy nie miał raka, nigdy nie amputowali mu nóg, nigdy nie był w Arizonie..A moja mama na to (na cały głos): A TO CHUJ JEDEN!!!! (to było całkiem zabawne;D). Przyniosła mi drinka..potem całą butelkę. Piłam i piłam i piłam..żeby zapomnieć.

I tym oto zabawnym akcentem kończy się moja niezabawna historia..taki scenariusz na film. Czasami jak to opowiadam znajomym (bo dziwią się że przecież jestem taka super-zabawna i ładna-), to pytają czy to jakiś film? Bo tak to wszystko brzmi...tyle że definitywnie bez happy endu, a jak nie lubie takich filmów..:D 4 lata wyjęte z życiorysu i kolejne 2 po tym wszystkim na lizanie ran.Usłyszałam gdzieś, że jak dochodzi się do siebie po związku, przez połowę czasu w jakim się w nim było. U mnie ta reguła też mniej więcej się potwierdziła..więc może coś w tym jest?

* - potrzebował pieniędzy na przeprowadzkę/wynajem domu/depozyt - skoro się znaliśmy, pożyczyłam mu oszczędności - które potem co miesiąc mi spłacał. Kiedy oddał wszystko, chciał pożyczyć znowu. Skoro oddał raz, czemu miałby nie oddać? No właśnie... nie oddał. Całe oszczędności, kilka tysięcy funtów, przepadły.

** - on miał manię na punkcie tego, że mogłabym znaleźć sobie kogoś. jak już tu pisałam, wyrzucał kolesi, z którymi świetnie się dogadywałam..Włamał mi się na fb..Chciał mieć pewność .. Ja zawsze tłumaczyłam mu, że nie jestem nim. Że wcale nie muszę być z nim, po prostu tego chce.. a po co miałabym go zdradzać? Przecież wystarczyłoby go zostawić i znaleźć sobie kogoś nowego. Normalnego. Bez zobowiązań.Obrączki. Dzieciaka. Ale on zawsze szukał dziury w całym. I coś sobie zwyczajnie ubzdurał.




24 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

Dni leciały... było źle. Zamartwianie się weszło mi w krew. Nie wiedziałam kiedy się odezwie, czy będzie miał siły..kiedyś zadzwonił po kolejnych badaniach, zanosiło się na poważną operację, a w jego stanie to było wielkie ryzyko.. Niepewność - to słowo doskonale oddaje atmosferę tamtych tygodni..Pożegnaliśmy się.

Nie odzywał się..więc spodziewałam się najgorszego. Dostałam mejla.Od jego lekarza prowadzącego (wysłanego na jego wcześniejszą prośbę), w którym powiadomił mnie o jego śmierci. Zmarł na stole - tak było napisane - reszty nie pamiętam, bo w tamtym momencie tak jakby skończył się świat. Czytałam go chyba ze stoo razy. A właściwie gapiłam się na to było napisane...
Pamiętam że siedziałam wtedy z mamą. Wiedziała o wszystkim. Oczywiście z zasady była przeciwko(ja normalnie też jestem przeciwniczką romansów;), ale w tamtym momencie - była tam i potrafiła jakoś mnie uspokoić. I wlać solidnego drinka. A tego potrzebowałam, jak tonący brzytwy.

Skończyło się. Niby to do mnie docierało, ale jakby nie do końca. Dziwnie było nagle przestać się martwić. Nie żebym była jakąś masochistką...

Po kilku dniach dostałam kolejnego mejla, znowu od tego samego faceta, w którym chciał (znowu) potwierdzić mój adres, bo niby on zostawił coś, co chciałby mi wysłać. Nie odpisałam.Po co.Nic nie chciałam.

I wtedy coś mnie tknęło. Przeczytałam tamte 2 mejle dokładnie..i już wiedziałam, że mnie zbajerował. Konto Dr. Rogera- stworzone na gmailu, literówki w słowach, które on robił (musiałam mu sprawdzać dłuższe mejle zanim wysyłał je do szefa, żeby na przygłupa nie wyszedł) ... więc odpisałam. Wiązanką..Z niedowierzaniem. Wielkim niedowierzaniem. Żądałam żeby podał mi nr komórki, na który ja zadzwonię (od wyjazdu to on kontaktował się ze mną) i sprawdzimy czy żyje czy nie żyje. I wtedy zadzwonił.
Wiązanka którą mu puściłam odbiła się szerokim echem po moim mieszkaniu...Byłam wściekła. Kto normalny robi komuś takie rzeczy? Tak kłamie? Co za psychol? Jakiś sadysta chyba tylko...Ja opłakuje jego śmierć, a okazuje się, że on chciał tylko sprawdzić czy mi na nim zależy czy tylko tak gadam..

cdn-

(Powoli zbliżam się do końca.. i wiecie co? jest to bardzo oczyszczające:D Takie publiczne pranie brudów..może części z Was wydaje się, że jestem jakaś dziwna, że tak się tu wyżalam, ale ... poczekajcie na koniec!)

23 sierpnia 2013 , Komentarze (4)

Odwiózł mnie do domu. Wyłączył silnik. Zapalił papierosa. Zaciągnął się i powiedział, że musi mi coś powiedzieć... złapał mnie za rękę i powiedział - MAM RAKA. A mnie zamurowało. Nie wiedziałam co powiedzieć, jak powiedzieć. Pocieszać? Zaprzeczać? Co zrobić? Co można zrobić w sytuacji, kiedy osoba która jest całym Twoim światem, mówi Ci, że ma raka.. Zapaliłam papierosa i czułam jak łzy napływają mi do oczu...

Tymczasem...W pracy pewne osoby uknuły mały spisek przeciwko Niemu. Pewne zachowania-szczególnie przemądrzałego, leniwego Muzułmanina, który pozjadał wszystkie rozumu i leniwego Hindusa, spowodowały wielką burzę, której następstwem było bezrobocie. Jak ładnie to opisałam:) Wtedy nie było mi do śmiechu. Byłam przesłuchiwana przez szefa, szefa S. Przyjechał w garniaku, zamknął się ze mną w biurze. I zadawał pytania..masę pytań. Omawialiśmy regulamin. 
W pewnym momencie do biura wpadł S. Kazał mi się wynosić w cholerę, i wziął wszystko na siebie.O co poszło, nieważne. Z małej pierdoły, rozdmuchała się wielka wojna. Mogłam zostać. Mogłam odejść razem z nim. Wybrałam lojalność. Czyli bezrobocie.

Wtedy myślałam, że raz dwa coś znajdę. W końcu jakieś tam doświadczenie już miałam, nie musiałam znowu zaczynać od początku. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.On od żony odszedł. W końcu. Zamieszkał u kumpla. Widywaliśmy się, kiedy nie musiał być w szpitalu. Czasami trzymali go kilka dni, czasami jechał tylko na zastrzyk.

Powiedział mi, że to białaczka.Szanse na wyleczenie równe zeru. Za późno na chemię, za późno na cokolwiek.Miał strasznie suche ręce, wręcz pękającą skórę.. bolało go wszystko. Kilka razy dosłownie skręcał się z bólu siedząc u mnie na kanapie..prosto ode mnie jechał do swojego GP na zastrzyki przeciwbólowe. Przeryczałam Bóg wie ile nocy i dni...
Po tym wszystkim w końcu mogliśmy być razem. I co mi z tego przyszło?Z tego czekania? Odkładania na później..wprowadził się do mnie na jakiś czas. Ale.Mój landlord stwierdził, że skoro mają tam mieszkać 2 os, to mam za pokój płacić 1,5 stawki..czyli 700 F!

A pracy znaleźć nie mogłam. Czy może nie szukałam dokładnie. Z perspektywy czasu, wiem że chciałam za dużo. Chciałam znaleźć coś, co byłoby podobne do tego co znałam i lubiłam. Za podobne pieniądze. Zamiast brać co było! Kretynka! A oszczędności topniały...żywienie 2 os,a jednej to też różnica..już pomijam % i papierosy....kupka kurczyła się...:)

Pewnego dnia wrócił od lekarza. Powiedział, że lekarz prowadzący załatwił mu eksperymentalną terapię w Stanach. Wyjazd przewidziany jest w ciągu miesiąca. Nie dawali mu dużych szans na przeżycie,ale lepsze było to, niż czekanie na śmierć..Więc zdecydował że jedzie.A ja zdecydowałam się na powrót do Polski. 

Nie mogłam zostać w UK. Wszystko kojarzyłoby mi się z nim, miasto, ulice.... Nie cieszyło mnie nic i nie potrafiłam sobie wyobrazić jak miałoby to wyglądać...Spakowałam wszystko, zamówiłam transport i bye bye England. Na lotnisku płakałam jak dzieciak. Starałam się jakoś trzymać, ale sama myśl że to nasze ostatnie spotkanie - wyciskarka łez na 1000% ........

Dni w PL ciągnęły się niemiłosiernie..dzwonił, gadaliśmy codziennie.Nadszedł dzień wyjazdu do USA. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Tu były święta wielkanocne, a on pakował manatki i leciał.Bilet w jedną stronę...........Ryczałam, ryczałam i ryczałam....

Swój pobyt na tamtejszym oddziale opisał jak to on - badania, kiepskie rokowania. Utrata wzroku w 1 oku, załamanie.. Gdy dzwonił, mówił że traci wzrok, że czuje że to już koniec, że nie może spać, bo boi się śmierci...Mówił że traci czucie w nogach, że grozi mu amputacja......a ja płakałam. Nie szukałam pracy, nie wychodziłam do ludzi. Zgoliłam włosy i siedziałam w domu mając nadzieję że ten koszmar kiedyś się skończy. Że znajdą magiczną pigułę! W końcu to Stany! Gdzie, jak nie tam??! Taaaa.....

Pewnego ponurego dnia napisał, że  czuje się kiepsko, i nie wie jak to będzie,...że przyszli konsultanci, wysłali go na skan i rach ciach, obetną mu nogę..wpierw jedną...a po jakimś czasie drugą.wrzucił na FB fotkę, dałabym sobie łeb obciąć  że to jego fota..na łóżku leżał koleś,.....ciało z kikutami w bandażach...Mimo wszytko, kochałam go. Z nogami czy bez, było to bez znaczenia..i tak był dupkiem,chamem i gnojem...... Miłość.
Więc jak to na romantyczną naturę przystało..., akceptowałam wszystko....zresztą, co mi pozostało? Miłość, iście z filmów (bez jaj??!!!), która śni się po nocach? Facet, który sprawia, że czujesz się jak prawdziwa Pretty Woman? Ktoś, kto naprawdę " rocks ur world's?" Myślałam, że to niemożliwe. Jakaś bzdura... filmowa bzdura........Taaaaa..Bzdura. Bzdura, która wywróciła mój świat do góry nogami.

cdn - 

22 sierpnia 2013 , Komentarze (2)

Siedząc na fotelu naprzeciwko, widziałam jak się patrzy. I wiedziałam, że jeśli się ruszę, choćby o kawałek, to skończymy na dywanie:D Więc siedzieliśmy tak kilka godzin, pijąc piwo i gadając o dupie maryni. A ja biłam się z myślami.. bo nie tak to sobie wyobrażałam. W końcu miałam faceta! Z którym, jak mi się wydawało wtedy byłam szczęśliwa.

Monotonia...- gwóźdź do trumny każdego związku. Mieszkaliśmy razem, pracowaliśmy razem. Widziałam go 24h/dobę.Żarty, które kiedyś mnie śmieszyły, teraz działały na nerwy.K. był jaki był- dziecinny, pierwszy raz za granicą, tęsknił za rodziną ..A Sumit? Jak to w romansach- zupełne przeciwieństwo. Inna kultura, inna religia. Zero stękania i nuta egzotyki. Po długim czasie, ktoś był w stanie mnie czymś zaskoczyć!A to samo w sobie było już jak... jak wisienka na torcie! :D

Po kilku tygodniach od przeprowadzki, polecieliśmy do domu na wakacje.3 tygodnie z rodziną, to jak dla mnie zdecydowanie za długo. Lubiłam swoje życie w UK, lubiłam tą wolność..dom domem, ale żeby mój facet zapomniał o moim istnieniu na cały ten czas? Nie oddzwaniał..nie odpisywał na sms. Przyjechał do mojego miasta na 1 dzień.Miał dla mnie kilka godzin, i wracał.I słuch o nim zaginął.W końcu zadzwoniłam, a on na mnie z ryjem, że spał i mu przeszkodziłam.. No skoro tak. To już więcej się nie odzywałam. Siedziałam na yahoo i zabijałam czas. Brakowało mi kogoś do pogadania. Z polskimi znajomymi już się widziałam, a po 6 mcach przerwy ciężko mieć nowe tematy..I wtedy ni z tego, ni z owego, odezwał się on. Smsy,telefony, chat na yahoo. Ja żaliłam się na K, on na żone. Ja narzekałam na nudę, on na pracę.. Takie 2 zrzędy na odległość:)

Krótko przed moim powrotem, temat iskrzenia między nami wypłynął w rozmowie..Lepiej to napisać, niż powiedzieć w twarz.Wiadomo.A tak,raz kozie śmierć!Mimo że wiedziałam, jaka jest sytuacja w jego życiu (zaaranżowane małżeństwo, małe dziecko, teściowe na głowie przez 6 m-cy) i że nic z tego nie będzie. Mimo to, wydusiłam to z siebie.A on mi na to, że on czuje to samo..że też pamięta tą przeprowadzkę, i to co wtedy czuł..i co z tym zrobimy.Jak to co, nic. Odpowiedziałam.

Wróciłam do UK, do pracy. Robiłam co mogłam, żeby go ignorować,ale to było ciężkie, bo iskry szły od samego przebywania w tym samym pomieszczeniu, a przecież jeździliśmy i pracowaliśmy razem. Tłumaczyłam sama sobie, że przecież jest K. (a posypało się jeszcze bardziej między nami, bo nie potrafiłam pogodzić się z jego ignorowaniem mnie przez 3 tyg), że bardzo głupio byłoby zrobić coś, czego pożałowałabym od razu...zresztą, kto by chciał być tą 2? Chyba tylko jakaś masochistka.

Gdybanie gdybaniem, rozum rozumem.A serce swoje. Czasami małe rzeczy czynią człowieka szczęśliwym. Małe, drobne rzeczy. Coś co oderwie nas od codzienności, rutyny, nudy. 

I tak to się zaczęło. Hamulce puściły.Z perspektywy czasu, wiem że zrobiłabym to znowu. Nad pewnymi rzeczami nie da się zapanować. Albo może się da, gdyby tak naprawdę się chciało? Tyle że straciłam rozum do reszty. I się zakochałam. K, powiedziałam prawdę, rozeszliśmy się. On widział, że coś się kroi, a ja nie chciałam go ranić..

Czas leciał..miesiąc gonił miesiąc, a ja czułam się jak narwana 16tka..Fakt, że on miał obrączkę bolał jak cholera. Znałam jego żonę z widzenia. Słyszałam przez ścianę jak się na siebie drą wieczorami...Po pewnym czasie (w wyniku pewnego zajścia,ale nieważne), zdecydował się na przeprowadzkę (za pożyczone ode mnie $$$) na drugi koniec UK. I tak bajka się urwała..dziwnie było mieszkać w tym samym mieście, pracować w tym samym miejscu, gdy on zniknął. Jak brakujący puzzel z obrazka ze ściany. 


Nowy szef, nie dość że próbował zachowywać się jak On, to jeszcze do mnie podbijał. Sam na siebie ukręcił bata, mówiąc, że on przecież nie ma żony, więc to już czyni z niego lepszą partię! A mnie trafiał szlag. Praca, gdy moim szefem był Anglik, zaczęła mnie drażnić. Nie obchodziło go że zatrudniał ludzi leniwych, nie słuchał gdy załoga się skarżyła..zamawianie towaru, zrobi Alex, odbierze rezerwacje na wieczór Alex..on jest umówiony, ktoś musi zostać dłużej i zamknąć, bo on jedzie do domu o 22 (a jedyny i późniejszy bus był o 00:15) 

Myślałam o nim. Dzwonił, pisał. Spotkaliśmy się raz w połowie drogi..Nakłamałam współlokatorom, że jadę do koleżanki na południe, on był na szkoleniu..Myślałam, że już pozamiatane, a tymczasem rach ciaach, znowu jak obuchem w głowę. Rozum szlag trafił. I ogłupiała cała wróciłam po 2 dniach...Wkrótce potem zadzwonił że jeśli chcę załatwi mi pracę u siebie.Mi przestało układać się ze współlokatorami, Przyjaciółka zaprosiła do nas na stałe swoją psiapsiółkę (leniwą krowę), która tak strasznie chrapała, że wariowałam;K (z którym dalej mieszkałam w jednym domu) zaczął się spotykać z laską z którą pracowaliśmy.. wszyscy plotkowali, jak nie o mnie i o S, to o K i jego lasce...więc spakowałam się i pojechałam.

W nowym miejscu, bez (jak się potem okazało pseudo-) przyjaciół w końcu było w miarę normalnie.O ile ten pseudo-związek można było nazwać normalnością.Wielkie miasto, szanse spotkania kogoś z pracy, praktycznie nikłe. Znowu zawirował świat:D Powiedziałam A. Zostawiłam znajomych. Chciałam żeby powiedział B. Separacja, jak mówił to kwestia czasu...
Przyzwyczaiłam się do tej pseudo-stabilności. No przynajmniej emocjonalnej. Byliśmy jak 2 połowy popsutego od środka jabłka. Bez siebie gorsi niż ze sobą. Zbudowaliśmy silny team w nowej pracy.  Najlepsze wyniki oddziału w dzielnicy?Czemu nie! Najlepsza poprawa w stosunku do ub. roku? proszę bardzo. Rozwijałam się przy nim. Awansowałam. Można powiedzieć, że przez łóżko. Można. Ale fakty były takie, że team był z nas rewelacyjny. W końcu uczeń dogonił mistrza-zdałam ostatni egzamin- byliśmy zawodowo na tym samym poziomie, mimo że mi brakowało 7 lat doświadczenia! Nauczył mnie zarządzania, planowania. W pracy zawsze byliśmy dobrym (ja) i złym (on) policjantem. Mnie załoga uwielbiała (za rozpieszczanie, treningi,przymykanie oka, robienie grafiku pod ich widzi mi się, Jego się bali. Grzmiał jak sam diabeł.. Był wymagający ale sprawiedliwy..dla pracowników.

A ja?Chciałam czegoś więcej. Chciałam żeby został. Żeby był. Twierdził że nie może zostawić dzieciaka, bo niczemu on nie jest winien, a bardzo go kocha. Niby jakaś część mnie rozumiała to,ale z drugiej strony (do cholery!) chciałam normalnego faceta w swoim łóżku, a nie wyskoków z kłótniami. Kiedyś spytał się mnie, czy jeśli odejdzie od żony, to ja byłabym skłonna zająć się jego synem? Miałam 22 lata! Na Boga! Czemu miałabym niańczyć czyjeś dziecko?! Nie mogłam, a przede wszystkim nie chciałam.

W pracy, w związku z tym, że pracowałam na 15 osób tylko z 2 laskami, często mieliśmy śmieszne, dwuznaczne sytuacje..Faceci w większości byli naprawdę spoko, kilku wpadło mi w oko.Ale zawsze - jak taka głupia koza- czekałam aż on będzie wolny! Jak kretynka...A on, niczym Big Brother pozbywał się konkurencji - to przeniesienie do innego oddziału, to dyscyplinarka. Potem przyznał się, że robił to specjalnie.

Pseudo-bańka szczęścia pękła, gdy zaczął chorować. Nie wiadomo na co. Tak przynajmniej twierdził. Chodził do lekarzy. Prowadzenie oddziału spadło na mnie, bo on jak nie na L4, to na urlopie, albo na zawieszeniu dyscyplinarnym..A on czuł się coraz gorzej.

-cdn.

22 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

Udało się. Bez wykłócania, bez darcia ryja. Po prostu rozmowa. Po prostu i aż. Po roku przerwy. Roku milczenia czy raczej katowania mnie milczeniem, bo ja oczywiście (jak to ja), pisałam, zaczepiałam. A odzewu zero. I nagle, wczoraj odezwał się, że możemy pogadać na skype.

W końcu chyba się wyzwoliłam spod jego uroku. Przejęta byłam, makijaż strzeliłam..niech widzi co stracił. Nawet kamerkę włączyłam. Niech widzi..

Nasza historia zaczęła się, kiedy przeprowadziłam się do UK. On był moim sąsiadem, i jak się okazało wkrótce potem, szefem. Kumpela uprzedziła mnie żebym na rozmowie o pracę nie speszyła się, bo on będzie się gapił.Nie myliła się. Do teraz pamiętam to spojrzenie. Wielkie czarne oczy, dosłownie wwiercały mi się do żółądka. Siedziałam tam jak truś, ale bezczelnie gapiłam się na niego - przecież lojalnie uprzedziła żeby nie dać się speszyć..:)
Pracowaliśmy razem, siłą rzeczy poznając się lepiej - jak on mnie wkurzał! Pouczał, rzucał przedmiotami..no ale szefa się nie wybiera:) Z racji tego,że mieszkaliśmy przez ścianę - zaczęliśmy jeździć do pracy jego samochodem,a po pracy  drinki (napiwki to dobra rzecz!) i tak staliśmy się przyjaciółmi. Wspólne zakupy, wolne dni, obiady etc.Ja byłam z kimś, on miał żonę i niemowlaka..Kiedy zmienialiśmy mieszkanie- zaoferował pomoc. Kiedy już wszystko wepchnęliśmy do nowego domu, usiedliśmy na fotelach i patrzeliśmy na siebie. Po prostu.I poczułam to. Od wtedy coś się zmieniło.

- cdn.

19 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

Prowadzenie domu po dłuższej przerwie zawsze mi się podoba:D Tak też jest i teraz... co chcę, jest na obiad... owoce na deser? Ciasto? Czemu nie! Wystarczy kupić składniki i viola! Żadnego stękania, że po co, na co, że jeszcze jest... Po prostu luksus!! Lubię jak moja mama wyjeżdża na wakacje. Wszyscy odpoczywamy....my, bo jej nie ma, ona bo nie ma nas!

I tak właśnie przeglądam net w poszukiwaniu pomysłu na jutrzejszy obiad...muszę wszystko przed wyjściem do pracy już częściowo przygotować a potem raccch ciacch,  20min na odgrzanie i gotowe!
Może to..? ładnie wygląda...:)

Z innej beczki:
Byście widzieli minę Anglika, który dziś wszedł do banku i jego pierwsze pytanie, na moje standardowe - jak mogę pomóc - było jego: can u speak english?! Yea- powiedziałam a on na to, dosłownie: UFFF!! Ubawiłam się jak nigdy

Po siłce nie czuje nóg - nie ma to jak godzinka dobrego spina! 

I coś prawdziwego na koniec!

14 sierpnia 2013 , Komentarze (3)

Wczoraj trafiłam na bardzo fajne forum medyczne -  nie żeby tam kaznodzieja jakiś diagnozował choroby (bo to by było niehalo!),ale wątek dotyczący diety i suplementacji osób chorych na Hashimoto wciągnął mnie bez reszty. Nie pomyślałabym, że powinnam brać tyle supli!! Już pomijam co jeść a czego nie (bo to jeszcze zględnie ogarniam),ale te wszystkie pigułki...to tyle po jedzeniu, to przed, a pomiędzy jeszcze to i tamto. Jak już skoczę do apteki to wyjdę z siateczkką leków - jak emerytka:D

Gdyby ktoś z Was był zainteresowny - link:

Koleś odspiuje też na pytania, stąd ten wątek ma tyle stron... prawdziwa kopalnia wiedzy!

Dzisiejsza siłownia - to był bieg! Dosłownie i w przenośni...idąc uciekałam przed deszczem, będąc tam - przykleiłam się do bieżni. Na bite 60min! Pierwszy raz w życiu udało mi się tak długo biec bez przerwy.... i tak oto 9km za mną. 780 kcal na liczniku!!!Niesamowita radość, niedowierzanie, że się udało.......pomijam milczeniem fakt, że ostatnie 7min to było chyba najdłuższe 7min mojego życia...bolało już mnie wszystko (kości nawet:D), ale stwierdziłam że nie ma bata! Trzeba walczyć do końca!!

W nagrodę rożek z biedronki w drodze do domu! Toć na darmo bym nie biegła:D

13 sierpnia 2013 , Komentarze (2)

tak tak!!! Jestem i ja!! Wciśnięta! Wniebowzięta!! 

Pojechałam do Galerii, z zamiarem wbicia się w marynarkę, która wisiała i wisiała na wyprzedaży...i tak oto taaaadaaaaam! Wbiłam się w to cudo...plus kilka innych lumpów, bo skoro już tam byłam, to grzechem byłoby nie skorzystać!!! Ogólnie w cenie marynarki, dostałam jeszcze koszulę i sweter:D Jest dopsz......dobra passa trwa!!!

Jak ogarnę w pokoju (bo krasnoludki burdel niesamowity tu zrobiły!), to wrzucę Wam foty...takie pastelowe fajne kolory..jak to moja mamuśka stwierdziła TY W RÓŻU??BOLi CIE ŁEB? Idą zmiany, oj idą...

Nic to, że w ramach powrotu do domu kupiłam chipsy i 0,5 żubrówki, których już nie ma. Życie warte jest funta kłaków.a w tamtym momencie, zakupy dały  mi takiego powera na zachcianki dodatkowe że ufffffffffffff!

Ciuszki mają się super, moje samopoczucie też! Uwielbiam rodzinne wstawianie się w imię większego dobra:D Na siłowni zgubiona masa kalorii - przede mną ćwiczył karakan 165cm, facet, któremu  wydawało się że pozjadał wszystkie rozumy.......jak ciężko było mi nie śmiać się jak się spinał na 6,5 kg rozgrzewce na bicepsy.....i całe 45 min udawał potem że to co wziął na daną partię ciała jest ok, kiedy tak naprawdę ciężar robił z nim co chciał...ahhhhhhh faceci:D

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.