Wykonywałam dzisiaj dwa całkiem różne rodzaje wysiłków. Nie wiem, który gorszy. Ale oba dające SATYSFAKCJĘ.
Pierwsze to służenie za tłumacza między programistą a właścicielem firmy, co chce mieć nową stronę.... kamienie lepiej gołymi dłońmi rozbijać. Ponad 3 godziny. Ufff. Zupełnie, jakby byli różnymi gatunkami człowieka.
Drugi to rower. Wreszcie dzisiaj pogoda znośna. Przejechałam niewiele, bo tylko 27 i pół kilometra.... no, ale tydzień ponad nie jeździłam. Pusto na ścieżkach rowerowych, jeżdżą tylko tacy kamikadze jak ja.
Zmarzły mi okropnie paluszki w zadnich łapkach.
Do założonego w tym roku dystansu brakuje mi jeszcze 353 km. Jeśli będzie tak zimno, mogę się nie wyrobić.
Pochłanianie pokarmu pod kontrola. Do wyjazdu na rower zassałam tylko 590 kcali. Teraz zajadam drugą miskę kapusty z grzybami i rodzynkami, bez zasmażki, bez tłuszczyku. Tylko rodzynki z tego dają jakieś znaczące kalorie.
Muszę dzisiaj wcześniej iść spać, jutro męczący, ganiany dzień. Bo będę :
i troskliwą synową z teściową u lekarza
i rowerzystką, mam nadzieję
i biznesłómen, bo mam obiecującą wizytę klienta
i babcią, bo mi synek zostawił swoje potomstwo na głowie
i tłumaczem między programistą a zamawiaczem usług
i matkąpolką, co się trzęsie nad wyjazdem córki.
A wieczorem, mam nadzieję, będę rozpustnicą. Bo mi chodzą takie różne pomysły po głowie.... heh, ale nie głowy dotyczą