ależ oczywiście, że na rowerze, a nie nogami !!!!
najpierw obstawiałam Krakowskie Przedmieście i Miodową, z newralgicznymi punktami, jak wyjścia z cerkwi, z kościołów, turyści zi na Starówkę
nasłuchałam sie, nagimnastykowałam
na rogu Świetojerskiej z Miodowej widziałam prawie_rękoczyny szpakowatego faceta, na policjanta się chciał rzucać, a ten, jak siła spokoju .. potem sobie z nim ucięłam rozmówkę, skąd on ten spokój i opanowanie czerpie
gdy przebiegli, to przez miasto na końcowe odcinki pojechałam, na każdym skrzyżowaniu wypytując Pokojowy Patrol czy nie trzeba wzmocnienia
na siedemnastym skrzyżowaniu młoda Patrolowa aż ręce złożyła - Wybawicielko moja!! Ratuj! . . no to zostałam, przejście dla pieszych przy pomniku Witosa, szerokie jak Odra i z boku jeszcze czerwony przejazd rowerowy .. Oj! przydał się gwizdek!
pani ze starą bokserką w objęciach, bo ta już szybko chodzić nie może, 2 razy przechodzące stadko stewardes, stewardów i pilotów, z toczonymi walizkami, najpierw szli wielkim stadem do Radissona, potem z jedna/trzecia wracała, wciąż przez "moje" przejście, rodziny z dziećmi na niedzielnym spacerze, osobiście przez rzekę biegaczy przeprawiłam z 10 wózków i kilkoro maluchów we własnych ramionach, biegacza mdlejącego własną wodą ratowałam, na trzech kończynach już szedł, a i to się zataczał, posadziłam opartego w cieniu, poiłam, wodą oblałam, za 5 minut sie podnosić zacząłi, ledwo wzrok odwróciłam, wrócił do kolumny,
oczywiście, że i kurwy i joby w moją stronę też leciały, normalne dla pracy przy imprezach masowych, młoda żona/kobita legijnego kibola z pazurami leciała . . ale najgorsze było starsze dostojne małżeństwo, z twarzy co najmniej połowa sześćdziesiątki, z tuszy 15 kilo starzej, śmierdzące wodami toaletowymi, babol wspaniały obwieszony złotem, przyzwyczajeni widać, że rodzina i otoczenie ustępują im we wszystkim, szli przez przejście, nie, nie szli, sunęli jak arktyczne góry lodowe, dostojnie, mróz wokół siebie roztaczając, chyba specjalnie szli pooowoooli, bo przedtem i potem po chodniku to normalnie, i najzabawniesze, że w sukurs ruszyli mi kibice stojący obok, dopingujący biegaczy, babol zczerwieniał straszliwie na twarzy
a potem na koniec, to co lubię najbardziej - eskortowanie ostatnich biegaczy, pilnowanie, by rozbawiony tłum nie wjeżdżał/wbiegał w tych ostatnich, zachęcanie ich do dalszych kroków, do jeszcze ciut wysiłku i na sam koniec dumna eskorta honorowa za ostatnim wbiegającym.
drugi rower od prawej to ja
odsapnęłam z rowerowym towarzystwem na koronie stadionu, wróciłam do domu, zjadłam 2 małe kartofelki na sucho (z solą znaczy) i cienko rozbitego schabowego, po czym na rower znowu wsiadłam i z Panem i Władcą pojechaliśmy na najdalszy od nas most warszawski, na Północny, powrót drugą stroną Wisły, trochę jazdy mocno terenowej, zdarli naszą ścieżkę do gruntu, do gruzu powojennego, będą nowa nawierzchnię kładli, 6 km powoli i z kierownicą wbijającą się co jakiś czas w zęby
przed samym domem, na Wiślanym brzegu koło Narodowego weszliśmy na moment do greckiej tawerny, piwo na wynos, malutkie Mythosy, jedyne miejsce w Warszawie gdzie je można dostać
w sumie przejechałam 53,8 km - niby nie tak wiele, ale emocje poranne dużo mnie kosztowały . .. zresztą podobnie jest po Masach Krytycznych albo innych imprezach masowych .. wracam do domu i nagle jakby ktoś mi wyłączał światło (świadomości)
do domu, piwo duszkiem i mnie siekło... wiem, że koło 22 Pan i Władca zmuszał mnie do zdjęcia do końca odzieży rowerowej, bo zasnęłam w termoaktywie, z rozładowanym telefonem w ręku . . wiem, ze kot mnie w nocy wąsami łaskotał, obwąchiwał mi twarz (może sprawdzał czy żyję, hłe, hłe) - a rano wstałam jak młoda bogini, bez zakwasów, otarć, odbić
tylko nie ważę jak młoda bogini, ale to dzisiaj nieważne, bo świat jest piękny, bo płynę wciąż na falach endorfin i adrenaliny