Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816613
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 kwietnia 2014 , Komentarze (24)

w głęboki dół

jeszcze w piątek świat należał do mnie, spadająca waga, cudowna Masa Krytyczna, ciepło, posłuszny rower, wspaniałe piwo z przyjaciółmi, ja roześmiana, rozedrgana, będąca duszą towarzystwa, ciesząca uśmiechem oczy kumpli i ciesząca się kolejnymi nadchodzącymi urodzinami

pół doby później zostałam wepchnięta do bardzo głębokiego dołu, i nieważne czy niechcący czy w złości czy z premedytacją 

i tak sobie tkwię, z oczami napuchniętymi od płaczu, z bolącym nabrzmiałym gardłem, po nieprzespanej nocy - bo cóż to jest 5 godzin w łóżku, jeżeli wciąż budzą bezsenność, koszmarne koszmary i tłukący się w piersi adrenalinowy potwór
nie cieszą nawet ani zapięty na przedprzedostatni guzik wyjazd na greckie żagle ani obietnica kupienia nowego żelowego siodełka rowerowego ani nawet bukiet amarantowych róż od Staśka

mój osobisty dół, nie ustępujący głębokością temu Mariańskiemu na Pacyfiku, za to na pewno od niego ciemniejszy i bardziej bolący

ps vitaliowo
strefa spadku trwa, o poranku 62,5 kg

25 kwietnia 2014 , Komentarze (15)

Nie boję się, choć straszno jest,
Bo mam mapy gógla i dżi-pi-es!

Albowiem się zagubiłam w lesie, w którym nigdy nie byłam. Na rowerze oczywiście. W przedzmroku.
Zagubiłam się nie w sensie kierunków. Ja zawsze wiem, gdzie jestem i gdzie jechać. I zawsze przecież mogę wracać po własnych śladach, czego nie cierpię i staram się nie robić. Ale w tym lesie, jak w prawie całości Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, drogi składają się z piachu i korzeni. Tylko niektóre są trochę utwardzone. Akurat te pode mną robiły się coraz bardziej naturalne, z coraz bardziej kopnym piachem, koła coraz częściej buksowały w piachu. W końcu musiałam zejść i rower prowadzić.
Co za męka!
W którym kierunku do bardziej twardej drogi?!

Ach, przecież w srajfonie mam endomondo, mam gps, mam transfer danych i mam mapy. Nie używałam tego razem, ale w końcu to wszystko intuicyjne jest.
.... kilkanaście minut  później i 1200 metrów dalej pod kołami już szumiała mi szara szosa, a rower z całych sił chciał jechać szybciej i szybciej

 

PS.
Mogę jeść majonez łyżkami (noooo, łyżeczkami) - jeśli codziennie lub co drugi dzień spalam ponad tysiąc kcali na rowerze.
Waga 62,7.
Już nie strefa stabilności, a strefa spadku.


PS 2.
Tego majonezu to już tak wiele nie zostało. ;)


PS 3
Dzisiaj wieczorem Masa Krytyczna. Przewidywana daleka trasa. Już mi się nogi cieszą.

22 kwietnia 2014 , Komentarze (17)

oto dowód

18
piątek
63,20
19
sobota
62,70
20
niedziela
62,70
21 poniedziałek62,60
22
wtorek
63,20

niedzielny rodzinny obiad załatwił prawie całe jedzonko, a co miało pozostać - chętnym porozdzielałam w postaci "gościńca" . ..  właściwie to oni sami prosili, udało nam się zrobić wyjątkową pyszność
z nadmiarów zostały nam jarzynki, pół gara kwaśnego żuru i jajka na twardo w ilości dużej (oh! majonez do jajek też został, ale ukryłam go w lewym rogu dolnej półki lodówkowej i udaję, że go nie zauważam)

w tygodniu przedświatecznym nie jeździłam na rowerze, bo to mokra pogoda, bo to przygotowania, bo chory facet w domu, bo niespodziewane wyjścia - stęskniłam się za rowerem!!
więc jak w poniedziałek wielkanocny znalazłam po 14 czas dla siebie, to sobie wielkie rowerowe plany robiłam,
pogoda cudna, chciałam pół Warszawy objechać 

.... i na 60 kilometrze, na Bemowie, tak daleko od domu... zrobił mi sie kryzys wytrzymałościowy - naciskałam pedały, a rower prawie w miejscu i zimno mi zaczęło być okropnie . . 
prawie już szukałam przystanku busa albo trama na powrót


najkrótszą drogą do domu, z piekącymi stawami stóp i kolan, z bólem w napiętych ramionach
miała być pierwsza tegoroczna stówa, a ledwo-ledwo przejechałam 81 km
na dłuższe jazdy trzeba jedna wybierać się we wcześniejszych godzinach, popołudnia na stówę nie starczy

:D
acha, po drodze popełniłam głupstwo które niewątpliwie kwalifikuje mnie do startu po nagrodę Darwina
paddoczek z konikami w kolorowych uzdach przy drodze był, koniki takie łaskawe, dawały sie głaskać, grzeczne ... paddoczek ogrodzony cienkimi patyczkami z podwójną białą tasiemką
temu konikowi chciałam zrobić zdjęcie, jak skubie trawę


.... pochylałam się do jego pyska, coraz niżej i niżej, aż dotknęłam głową jednej z tych białych tasiemek
a to się okazał być PASTUCH ELEKTRYCZNY !!!!
kucałam nisko na mokrej ziemi - wywaliło mnie
w ręku trzymałam srajfona (do foto) - ręka odskoczyłam, srajfon wyrwał sie z kabelka, odleciał i się zresetował
chyba wrzasnęłam, bo gardło zabolało

wrażenie zapamiętam na całe pozostałe mi życie, daję słowo!

19 kwietnia 2014 , Komentarze (8)

za dużo jest nowych pysznych przybyszów w lodówce i pierwszej szafce od lodówki!
a ja mam taką okropnie mocną silna wolę - rządzi mną, jak chce!

nic to! wielkanocna wyżerka niedługo przeminie...

17 kwietnia 2014 , Komentarze (8)

nie jest to "gwałt jajeczny" Bai, ale też działa
przynajmniej u mnie
waga stabilnie, powolutku w dół
jeśli święta nie zatrzymają spadku (a nie powinny, bo nie będą żerte i nie są przewidziane żadne biesiady), to opublikuję pomysł


póki co cieszę się, że jest mnie tylko trochę nad sześćdziesiąt dwa

15 kwietnia 2014 , Komentarze (11)

w niedzielę po maratonie znowu mi ktos zgasił swiatło . . . wróciłam uchetana, rozanielona, z czachą dymiącą od emocji, rozświergotana, opowadająca co zabawniejsze/lepsze  zdarzonka, z drgającymi mięśniami łydek . . zjadłam, wypiłam, usiadłam, wziełam książkę . . i już było rano poniedziałkowe

NAPRAWDĘ, warto się w takie imprezy angażować - zrobić cos dobrego dla wielu i mieć z tego frajdę, potwierdzać w samym sobie własną wartość, sportowo spalać kalorie i jeszcze doskonale po tym spać - po prostu super i miodzio!

to są finiszujący wózkowicze
w wyścigu handbików ja eskortowałam pod górę Idzikowskiego ostatni, najwolniejszy wózek, potem jechałam koło zawodnika i podsuwałam mu rurkę z piciem i gadałam i namawiałam i psychicznie ciągnęłam . .  a potem na 13 kilometrze, jak sie poddał - wyjmowałam spod niego wózek i wkładałam razem z ratownikiem na pakę pickupa . . jeszcze tylko uścisnęłam zawodnikowi łapę...


w maratonie biegł jeden z moich ulubionych znajomych z Masy Krytycznej, 10 lat młodszy, ponad 30 kilo grubszy, na czternastym kilometrze (gdzie przez niecałą godzinę kanalizowałam przejście pieszych po pasach po mszy palmowej) dostał ode mnie motywującego mokrego buziaka, pobiegł dalej
to jego FBwpis
"No to cały Orlen Maraton (pierwszy mój maraton zakończony) za mną !
Nr 4042 zobowiązuje - na 40stkę - 42 km ! Plan wykonany !
Do 20 km było doskonale i równiutko. A potem zacząłem odczuwać swój wiek oraz przede wszystkim wagę. Poczułem kręg
osłup oraz problem z przeklętym haluksem (podobno się z nim nie biega :P). Od 22 km zacząłem marszobieg ale z uwagi na dokuczające kurcze w łydkach od 30 km został mi tylko szybki marsz. Nie nastawiłem się na wynik więc tylko trochę mnie to martwi. Wynik 05:36:24 na razie mi wystarcza.
Wielki dzięki Halinka i Mikołaj za naprawę kręgosłupa w CKR oraz tekst który po przeczytaniu uświadomił mi jaki malutki jestem wobec dystansu - i należy do niego podejść z pokorą.
Bardzo dziękuję wszystkim tym którzy bardziej we mnie wierzyli niż ja sam (a jest was tak bardzo wielu !).
Halina, Kasia, Anna, Robert, Marta, Agnieszka, Wojciech, Sebastian, Maciej, Ziuta, Kasia, Mariusz, Tomasz, Bronisław, Jaroslaw - dziękuję za rady "co robić i jak przeżyć" wam maratończykom, także tym których nie wymieniłem :- )
Dziękuję kibicującym mi na trasie kolegom i koleżankom z Warszawska Masa Krytyczna oraz Morsom Weteranom z Pruszkowa.
No i bardzo dziękuję za asystę od 35 km do samej mety Marcina - akurat kiedy jakieś dziwne myśli mnie naszły (że nie skończę czy coś)."

na fotce z lewej strony wspomniany Marcin N, z zabezpieczenia Warszawskiej Masy Krytycznej, po prawej Dexter osobiści, tylko ktoś flagą machnął i go schowało...



oczywiście z 15 kilometrów przejechałam koło Bosego Biegacza, on mnie pierwszy wypatrzył i przywitał imieniem, hehe, zapamietał mnie z wrześniowego maratonu . .. a do mety, ostatnie kilometry, holowałam panię Marię (też znajoma maratonowa weteranka) i młodziutkiego chińczyka na moście i gburowatego pana Leona, a finiszowałam razem z bezdomnym od świętej Marty (to taka jadłodajnia dla bezdomnych koło  Dworca Centralnego). Zasadniczo to rozmawiałam z każdym z ostatniej strony wyników maratonu. A ilu wsadziłam do autokaru czy karetki?.... ze 20 osób co najmniej . .  jak widzę, że sie słania albo że przysiada na krawężniku i nie ma siły wstać, to macham ręką do medycznego zabezpieczenia i oni podjeżdżają pod osłabłego


teraz trałuję neta w poszukiwaniu choć jednego osobistego foto
a co? przecież to całkiem zdrowy narcyzm!
:D


ps vitaliowe
od wtorku do niedzieli ponad 165 kilometrów na rowerze
z racji czasu spędzonego na rowerze - dość długie są okresy, gdy paszcza z dala od koryta
waga się odwdzięczyła, znowu pokazuje stabilne poniżej 63 kilo

ps maratonowe
od jutra ma nie padać, startuję zatem jutro w maratonie mycia okien

12 kwietnia 2014 , Komentarze (5)

rusza OrlenMarathon

za 18 godzin z kawałkiem musimy być na stanowiskach

niby wszystko zapięte na ostatni guzik, trasa podzielona na odcinki, zabezpieczenie wyznaczone, ministranci z kśscioła przy Dominikańskiej wezmą udział w zabezpieczeniu trasy koło swojego kościoła (niedziela palmowa!), wyznaczeni są zmiennicy odcinków, pakiety dla zabezpieczenia pobrane (ależ fikuśna i leciutka kurtka nieprzemakalna!), ochotnicy do pchania handbików pod stromy kawałek Idzikowskiego....

oczy mi wychodzą z czachy z podniecenia i strachu, niechcący odpowiadam za większy kawałek rzeczywistości niż miałam kiedykolwiek w planach

i, niestety, od wtorku ostatniego zajadam stres
bardzo

7 kwietnia 2014 , Komentarze (10)

tydzień na rowerze mi się spędził, prawie cały, bo poza piątkiem, bo w piątek dopadł mnie i otulał Rowerowy Leń i szumiąco uspokajająco szeptał do ucha, że nie trzeba codziennie, że ciepłe ciasto czeka i drzemka pod kocykiem przed tivi
uległam
czasami trzeba ulegać podszeptom Lenia


by z nowymi siłami zacząć następny dzień
bo w sobotę obstawiałam na rowerze taką niewielką imprezę rowerową, Rembertowska Masa, dzieło miejscowego zapaleńca, sam znajduje sponsorów na grilla i na druk plakatów, załatwia pokazy ekwilibrystyki rowerowej, namawia na przyjazd miejscowego burmistrza i dziewczyninę, niespełna trzydziestoletnią małolatę, co ponoć startuje na prezydenta Warszawy
jesienią ubiegłą całkiem przypadkowo trafiłam na pierwszą Masę w Rembertowie, spontanicznie pomogłam kanalizować przejazd, pogadaliśmy
a w tym roku nie dość, że zrobiłam krótkie szkolenie dla miejscowych zabezpieczających, nie dość, że przyciągnęłam ze sobą 4 doświadczone osoby z Zabezpieczenia Warszawskiej Masy Krytycznej - to jeszcze chwilami sterowałam całym zabezpieczeniem


emocjonalny odjazd na całego !!!!!

w domu 3 godziny grania i znowu padłam, jakby mi ktoś wyłączył światło świadomości ... organizm znalazł sobie doskonały sposób na odreagowanie stresu, ja uwielbiam spać, a przez kilka, łał, prawie 10 lat już, miałam permanentne kłopoty ze snem.
więc dobrze, że po rowerowych imprezach śpię tak zwanym martwym bykiem i długo

w niedzielę znowu rower, tym razem wybrałam sie na samotne okrążanie terenu Okęcia, przecież do otworzenia POW ciągle tamtędy jeździłam, po budowanej obwodnicy.

teraz jazda trudniejsza, teraz tylko wzdłuz fragmentów wiodą drogi serwisowe, reszta trasy to jakieś zapomniane pętle autobusowe, grząskie drogi szutrowe, skrót przez działki i wyjazd pod moje ukochane  podchodzące do lądowania samoloty, nadlatują od strony węzła POW, na nosie maja ostreś wiatło, coraz niżej, aż w końcu przelatują nisko nad głową jak spokojnie warczace łagodne smoki.

za dużo ludzi było i nie wrzeszczałam z radochy, nie podskakiwałam, by się starać podrapać je po brzuszkach  ;)




naładowałam akumulatory
będą mi potrzebne, bo:
- trwa drugi tydzien rehabilitacji na prawą ostrogę piętową, a mnie coraz bardziej boli, do przystanku by dogonić autobus, to 100 metrów najwyżej przebiegnę, a może i nie
- za tydzień OrlenMaraton, oczywiście, zabezpieczenie na rowerach, ale tym razem ja to organizuję, ja jestem w kontakcie z szefem wolontariatu i dopilnowuję, by wszystko zagrało . . każdego dnia umieram ze strachu, że czegoś nie dopatrzę, nie dopilnuję, że coś nie wypali. . .  a wieczorem odhaczam na kartce kolejne załatwione pozycję .. i zaczynam obgryzać paznokcie (umownie) ze strachu przed nastepnym dniem


ps1
vitaliowo

waga stabilna, cholera jedna! zaparła się zadnimi lapami i nie chce spadać, za nic


ps2
Jasiek
miał tomografię kontrolną i inne badania, dobrze nie jest
guz pierwotny w jamie brzusznej oraz guzek na płucu powiększone, większe niż w ostatnim badaniu
wciąż w stanie nienadającym się do wycięcia, nawet nie do radioterapii
niestety, pojawiły się kilka razy bóle
wyniki krwi słabe
Ale psychicznie dzieciak jest bardzo OK, był nawet na pierwszej młodzieżowej prywatce, imprezie nastoletniej bez rodziców w domu, włosy mu głowę meszkiem malutkim porosły

3 kwietnia 2014 , Komentarze (8)

żeby mnie tak nieprzyjemnie zaskakiwać o poranku!!!
jak ona śmiała!!!
i w ogóle JAKIM CUDEM?!!

przecież grzeczna paszczowo jestem niesłychanie - vitaliusz pilnuje każdego kłapnięcia paszczą!  KAŻDEGO!
pochłaniam dziennie 1600 do 2000 kcali, nie przekroczyłam górnej granicy już chyba ze 3 tygodnie
prawie codziennie roweruję, najmarniej 30 km, w końcu wieczorem wyrwac 2 godziny to nie jest wielki problem! przez ostatnie 2 tygodnie przejechałam ponad 365 kilometrów

i każdego dnia mozolnie wędrowałam w dół skali wagi, po ociupince, ale konsekwentnie

a dzisiaj BUM! z grubej rury!
półtora kilo do góry

.... nieeee, żebym miała zamiar sie zniechęcić, co to - to nie!
ale wkurzające to okropnie





ps. moja vitalia sie nie psuje, raz tylko widziałam Error coś tam na białym ekranie

31 marca 2014 , Komentarze (10)

ależ oczywiście, że na rowerze, a nie nogami !!!!



najpierw obstawiałam Krakowskie Przedmieście i Miodową, z newralgicznymi punktami, jak wyjścia z cerkwi, z kościołów, turyści zi na Starówkę
nasłuchałam sie, nagimnastykowałam
na rogu Świetojerskiej z Miodowej widziałam prawie_rękoczyny szpakowatego faceta, na policjanta się chciał rzucać, a ten, jak siła spokoju .. potem sobie z nim ucięłam rozmówkę, skąd on ten spokój i opanowanie czerpie

gdy przebiegli, to przez miasto na końcowe odcinki pojechałam, na każdym skrzyżowaniu wypytując Pokojowy Patrol czy nie trzeba wzmocnienia
na siedemnastym skrzyżowaniu młoda Patrolowa aż ręce złożyła - Wybawicielko moja!! Ratuj! . . no to zostałam, przejście dla pieszych przy pomniku Witosa, szerokie jak Odra i z boku jeszcze czerwony przejazd rowerowy .. Oj! przydał się gwizdek!
pani ze starą bokserką w objęciach, bo ta już szybko chodzić nie może, 2 razy przechodzące stadko stewardes, stewardów i pilotów, z toczonymi walizkami, najpierw szli wielkim stadem do Radissona, potem z jedna/trzecia wracała, wciąż przez "moje" przejście, rodziny z dziećmi na niedzielnym spacerze, osobiście przez rzekę biegaczy przeprawiłam z 10 wózków i kilkoro maluchów we własnych ramionach, biegacza mdlejącego własną wodą ratowałam, na trzech kończynach już szedł, a i to się zataczał, posadziłam opartego w cieniu, poiłam, wodą oblałam, za 5 minut sie podnosić zacząłi, ledwo wzrok odwróciłam, wrócił do kolumny, 
oczywiście, że i kurwy i joby w moją stronę też leciały, normalne dla pracy przy imprezach masowych, młoda żona/kobita legijnego kibola z pazurami leciała . . ale najgorsze było starsze dostojne małżeństwo, z twarzy co najmniej połowa sześćdziesiątki, z tuszy 15 kilo starzej, śmierdzące wodami toaletowymi, babol wspaniały obwieszony złotem, przyzwyczajeni widać, że rodzina i otoczenie ustępują im we wszystkim, szli przez przejście, nie, nie szli, sunęli jak arktyczne góry lodowe, dostojnie, mróz wokół siebie roztaczając, chyba specjalnie szli pooowoooli, bo przedtem i potem po chodniku to normalnie, i najzabawniesze, że w sukurs ruszyli mi kibice stojący obok, dopingujący biegaczy, babol zczerwieniał straszliwie na twarzy

a potem na koniec, to co lubię najbardziej - eskortowanie ostatnich biegaczy, pilnowanie, by rozbawiony tłum nie wjeżdżał/wbiegał w tych ostatnich, zachęcanie ich do dalszych kroków, do jeszcze ciut wysiłku i na sam koniec dumna eskorta honorowa za ostatnim wbiegającym.


drugi rower od prawej to ja

odsapnęłam z rowerowym towarzystwem na koronie stadionu, wróciłam do domu, zjadłam 2 małe kartofelki na sucho (z solą znaczy) i cienko rozbitego schabowego, po czym na rower znowu wsiadłam i z Panem i Władcą pojechaliśmy na najdalszy od nas most warszawski, na Północny, powrót drugą stroną Wisły, trochę jazdy mocno terenowej, zdarli naszą ścieżkę do gruntu, do gruzu powojennego, będą nowa nawierzchnię kładli, 6 km powoli i z kierownicą wbijającą się co jakiś czas w zęby
przed samym domem, na Wiślanym brzegu koło Narodowego weszliśmy na moment do greckiej tawerny, piwo na wynos, malutkie Mythosy, jedyne miejsce w Warszawie gdzie je można dostać

w sumie przejechałam 53,8 km - niby nie tak wiele, ale emocje poranne dużo mnie kosztowały . .. zresztą podobnie jest po Masach Krytycznych albo innych imprezach masowych .. wracam do domu i nagle jakby ktoś mi wyłączał światło (świadomości)

do domu, piwo duszkiem i mnie siekło... wiem, że koło 22 Pan i Władca zmuszał mnie do zdjęcia do końca odzieży rowerowej, bo zasnęłam w termoaktywie, z rozładowanym telefonem w ręku . .  wiem, ze kot mnie w nocy wąsami łaskotał, obwąchiwał mi twarz (może sprawdzał czy żyję, hłe, hłe)  - a rano wstałam jak młoda bogini, bez zakwasów, otarć, odbić


tylko nie ważę jak młoda bogini, ale to dzisiaj nieważne, bo świat jest piękny, bo płynę wciąż na falach endorfin i adrenaliny

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.