Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816567
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 października 2013 , Komentarze (11)

pilnowanie paszczy ( owocki i warzywka jako podstawa) i długie rowerowania (40 kilometrów popołudniami i wieczorami) może, może! . .. może . . może zaczynają przynosić efekty
dziś na wadze poniżej 61
niby niedużo poniżej - 60,9 km
ale nie widziałam poniżej 61 od 2 sierpnia

schodząc z wagi - pozwoliłam sobie na nieduży uśmieszek satysfakcji

9 października 2013 , Komentarze (9)

paszczy pilnuję
prawie, prawie
(pół kilo przesłodkich węgierek zamiast kolacji to chyba nie jest wielki grzech?)

waga zadowalająca, już NIC nie bryka
61,7
61,5
61,2
61,6

rower ostatni był przedwczoraj, ponad 44 km
wczoraj nie, wczoraj babciowałam, przy okazji pieszo peregrynując po mieście
prawa ostroga cholernie protestuje

kupiłam ostatnią książkę Guruy
ale mam opory przed otwarciem okładki

7 października 2013 , Komentarze (26)

Taki piękny dzień. Waga okołopaskowa. Sprzątanie po ich wyjeździe na PolEko. Klienci. Poczta. Wieczorem piękna wycieczka rowerowa. W ciemności pojechałam na pas podejścia i startu na Okęcie. Za Cargo, w ciemności nadlatują warczące olbrzymy i nad głową opuszczają się na ziemię. Odlot zupełny. Na Wirażowej zaś olbrzymy startują, wieczorny szczyt odlotów. Nic to, że zmarzłam, jest tak cudnie, że aż się nie chce odjeżdżać.

Zdjęć masę zrobiłam, kolory, blaski i migotania.

Przez wieczorne ulice, przez rozmigotane światła samochodów i neonów niosła mnie radość istnienia. W uszach słuchawki telefonu, nastawione na radio. Muzyka. Co która stacja nadaje reklamy albo zaczyna ględzić, to tylko naciskam guziczek nad biustem i już słucham następnej.

Jechałam właśnie ścieżką koło Łazienek. Spiker zaczął gadać, wiec już ręką sięgałam, ale on zaczął przypominać fragmenty wywiadu z Newsweeka sprzed 3 lat. Słuchałam. Potem przeczytał maila słuchaczki, która opisywała, że śmiała się w tramwaju czytając ... i że się ludzie gapili ...

 

Pamięć mi zatoczyła koło

 

 

Ile mogłam mieć wtedy lat? Dwanaście? Trzynaście?

Namiętnie czytałam. Pochłaniałam książki. Wieczorami jedynym miejscem, gdzie mogłam czytać, była łazienka. W jednym pokoju rodzice, w drugim pokoju chora siostra. Zamykałam drzwi, dolny otwór w drzwiach utykałam szmatą, żeby blask nie padał, na okienko wieszałam ręcznik, również dla osłony przed światłem. Siedziałam na opuszczonej drewnianej desce klozetowej, z podciągniętymi kolanami, oparta wygodnie o szeroką rurę do górnopłuka i zanurzałam się w świat, jaki dla mnie budowały litery, wyrazy, zdania . ..  

 

"Nazajutrz rano obudził mnie dźwięk dzwonka. Wyrwana ze snu, półprzytomna, spojrzałam na zegarek. Było w pół do szóstej. Szlag mnie trafił. (... ) Ziewając okropnie, otworzyłam.

Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający dość gburowato.

- Czy są kury?  - spytał niegrzecznym tonem.

Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi mnie o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!

- Nie - warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.

- A co?  - spytał niecierpliwie.

- Krokodyle - odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.

Antypatyczny gbur jakby się zawahał.

- Angorskie? - spytał nieufnie.

Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle!!!

- Angorskie - przyświadczyłam z furią. - Wyją do księżyca.

- Marchew jedzą?

- Nie, nie jedzą. Trą na tarce! O co, do diabła panu chodzi?"

 

Parskałam już przy krokodylach. Gdy krokodyle zawyły, chichotałam. Ale gdy przed oczami zobaczyłam angorskie krokodyle trące na tarce marchew ....

Wyciem, śmiechem i dyszeniem, bo mi od śmiechu tchu brakło, obudziłam cała rodziną. Nikt mnie nie mógł uspokoić. Próbowałam wyjaśniać, co mnie tak okropnie rozśmieszyło, próbowałam czytać fragmenty. Ale kury, angory, krokodyle i marchew wychodziły mi z ust w postaci pienia, parskania śliną. Obsmarkałam się i nie mogłam się przestać śmiać.

Awantura na 40 fajerek!

W końcu tata zabrał mi książkę. Zostałam sama w łazience. Nie wiem, po jakim czasie udało mi się spokojnie wyjść z łazienki. Bo pamięć wciąż żywa i wciąż widziałam te krokodyle . . i marchew ..  startą.

Na stole w kuchni leżała książka. Oczywiście, że zaczęłam czytać dalej. Potem była paczka dla kacyka. I myszka wysoko na biodrze, skutkiem czego trzeba było stać się impotentem. I zamiatanie plaży gałęzią.

 

Od tej nocy byłam we władaniu Jej słów.

Zaraziłam rodzinę wołoduchem, używali tego moi rodzice, używają dzieci. Zady i walety. Ział i grzębił. Góra kadłuba. Takoż proszę won. To wasza mać. To wariatka, takie nigdy nie są dorosłe. Mały Łysy w Kapeluszu. Kał-basa i mocz tenora. Rżąca triumfalnie Florencja. Łowienie ryb w stawie, wędką z wychodka. Wampirzyce, tfu! Wąbierzyce .. .

Albo trawersowanie Atlantyku. Albo szydełkiem z lochu zamku nad Loarą. Albo uciekający po szynach garbaty, garb gubiący.

 

Ile mogłam mieć lat? Trzydzieści pięć? Jakieś kameralne spotkanie w piwiarni. Z 8 osób. Gadałam jak najęta. Dobiła do nas Julita Jaske, wtedy redaktorka w wydawnictwie książkowym, z jakąś starszą panią. Gdy ją przedstawiła, zapomniałam języka w gębie, inni przejęli konwersację. Oczy podobno miałam wielkości talerzyków deserowych. Pod koniec poprosiłam drżącym głosem o autograf na tekturowej podstawce od Pilznera. Dostałam. Mam do dzisiaj. Mimo 3 przeprowadzek.

 

Ile mogłam mieć lat? Nie pamiętam. Początkowe miesiące moje depresji. 2004 rok, może 2005. Pamięć nie działa dobrze, jeżeli chodzi o te lata. Na forum Wyborczej zorganizowała się grupa wielbicieli twórczości. Pamiętam dyskusje, jak Ją nazywać. Mistrz to facet, mistrzyni brzmi pretensjonalnie. Guru to facet. A czy jest guru rodzaju żeńskiego? Nie ma? No to już teraz jest! Tak powstała Gurua.

Załapałam się jeszcze na spotkanie założycielskie Towarzystwa. Plac Trzech Krzyży, knajpa Szpilka? Szpulka? Szparka?.. Czerwone markizy koło byłej redakcji Szpilek. Wór prezentów, a każdy jest gadżetem z którejś książki. Wszyscy obowiązkowo w czerwonych ubraniach. Bo miało być Towarzystwo Wszystko Czerwone, ale została Towarzystwo Wszystko Chmielewskie.

Pamiętam jej nogi w srebrzystych szpilkach.

 

Pamięć zatoczyła koło. Do końca. A spiker w radiu powiedział, że dzisiaj w Warszawie w wieku osiemdziesięciu jeden lat zmarła Joanna Chmielewska.

Wieczór stracił blask. Szarość. Wyciągałam z bankomatu 20 zł, siąkając nosem. Rozmawiałam przez telefon z siostrą, właśnie tygodni temu kilka zaraziła swoje średnie dziecko naszą Guruą. Żałowałam, że nie mam telefonu do vitaliowej Zoyki, przecież obie byłyśmy admiratorkami Guruy. Tfu!!! Jesteśmy!!!

Teraz siedzę przy kompie i piję Guruy zdrowie. Bo po drugiej stronie tęczy na pewno jest zdrowa i sprawna. Może sama wyłapywać ślimaki z trawnika. Może z Alicją iść po nocy do duńskiego automatu po papierosy. Może jest tam Diabeł, we wczesnej postaci . Może . . .


Była ze mną przez prawie 40 lat mojego życia.

Już mi jej brakuje.

6 października 2013 , Komentarze (49)

Jeszcze dobę po Maratonie chodziłam jak nakręcona, nie mogłam spokojnie usiedzieć, adrenalina mnie nosiła.

A potem nagły i okropny spadek nastroju. Nawet mi się na Vitalię nie chciało zaglądać. A jak już zajrzałam, to najbardziej mi się chciało ponarzekać. Że nie chudnę, że mi nie idzie. Głupio mi było, że kiedyś się po kryjomu i wielce złośliwie podśmiewałam z innych. Czytając pamiętniki vitalijek, co to nie mogły schudnąć i zarzekały się, że przestrzegają diety, ograniczeń, czegokolwiek. Nie wierzyłam, uważałam to za samooszukiwanie. Że się przed samymi sobą nie przyznają do podjadania.

A teraz mnie to trafiło. Nosz nie idzie mi!!! Zastój wagowy się zaparł osielskimi kopytami i stoi w miejscu. Nic w dół!!! Co gorsza - często ku górze pobrykuje.

Przestało mi się chcieć.

Jest 62 kilo - to niech se będzie!!! Nie umrę od tego. Najwyżej będę musiała inne (w sensie, że obfitsze w brzuchu i doopce) kostiumy pływackie kupić.

Owszem, wciąż i prawie codziennie jestem na rowerze i wciąż nie rzucam się ani na słodkie ani na smaczne żarcie. O! Właśnie wczoraj zjadłam jednego landrynka nims,nim2, jakoś tak. Ale to był wcale nie ostatni i w dodatku z paczki, co ją kupiłam, jak latem biłam rowerowy rekord na 150 kilometrów.

Nie to nie, nie muszę być chuda. Nie muszę być szczupła. Chyba wystarczy, że nie jestem zbyt okrągłą.

 

I tak tkwiłam w duchowym marazmie, aż pewnego dnia DOSTAŁAM LIST.

 

 

Witam Panią bardzo gorąco z zimnego O.
Bardzo proszę o chwilkę czasu na przeczytanie wiadomości.
Nie wiem jak Pani to odbierze i zareaguje, ale naprawdę muszę Pani PODZIĘKOWAĆ!(...).
Zaczynam:
W czerwcu 2010 roku moja waga osiągnęła punkt kulminacyjny - prawie 90 kg, a jestem Pani wzrostu. Czułam się dobrze i nie przeszkadzało mi, że noszę coraz to większe ubrania. Byłam wtedy z mężem na wycieczce w Warszawie i zrobił mi kilka zdjęć. Po obejrzeniu ich nie mogłam uwierzyć, że ja tak wyglądam! W lustrze i w moich oczach wyglądałam inaczej. Postanowiłam coś z tym zrobić...
I tutaj pojawia się Pani: jolajola1. Odwiedzałam vitalię szukając porad i z zapartym tchem czytałam Pani pamiętnik, (bo) jest on otwarty dla wszystkich - na moje szczęście! Dzięki Pani wpisom i takiej pozytywnej energii jaka biła z pamiętnika czułam, że mogę wszystko.
Jadąc do Warszawy w 2011 roku bardzo chciałam Panią zobaczyć - nie udało się :( Już wtedy myślałam, aby(..) do Pani napisać, ale psychicznie nie byłam na to gotowa. Przeżywałam z Panią wszystkie smutki i radości, czytałam i myślałam o Pani. Wszystkie "wredne" komentarze odbierałam jako zazdrość.
Dziś ważę w granicach 53-55 kg, wiem, że Pani troszkę więcej, ale wciąż trzymam kciuki, że się uda Pani osiągnąć swój cel.
W niedzielę wreszcie zobaczyłam Panią w Warszawie!
Wtedy wiedziałam, że muszę napisać, nie ma odwrotu - ktoś kogo nie znam osobiście, zrobił dla mnie tak wiele, że muszę to powiedzieć - wykrzyczeć. Powiem szczerze, że wygląda Pani rewelacyjnie! Żałuję, że się nie odezwałam, ale zaparło mi dech w piersiach i nie wiedziałam co powiedzieć! (...) szeptałam do męża i koleżanki - "to jolajola1 z vitalii" - a było to na narodowym, kiedy bosy Paweł kończył bieg, a Pani i kolega na rowerach byli przy nim. Byłam tam, mój pierwszy maraton w życiu, czas może nie rewelacyjny, ale dla mnie zadowalający 4:23:xx. (...)(Mam) najniższą wagę od czasów podstawówki i wszystko dzięki Pani.
Pewnie pomyśli Pani - co za wariatka. Zdaję sobie sprawę z chaosu jaki tu zamieściłam, ale tak dużo chciałabym napisać... Najważniejsze co chcę przekazać to, że z daleka i tylko z czytania - UWIELBIAM PANIĄ!!! I DZIĘKUJĘ!!! Dzięki Pani miałam siłę walczyć ze zbędnym balastem. Była Pani i jest moim mentorem. (...)Jest Pani cudowną osobą.
Pozdrawiam serdecznie

 

 

!!!  !!!!!  ?????? !!!  ?!?!? ...........

Czytałam z wilgotniejącymi oczami i ze szczęką opadniętą poniżej poziomu Rowu Mariańskiego.

W życiu bym się nie spodziewała, że mogę być dla kogokolwiek motywacją!!! I to taką, która pomoże komuś przegonić prawie 40 kilogramów do diabła. I że ktoś mi będzie tak gorąco dziękować za coś, czego nie zrobiłam. Że ktokolwiek obcy przyzna publicznie, że jestem dla niego  KIMŚ!

Przecież ja się nie o to starałam, żeby być wzorem. Ja tylko z mozołem przeganiałam swój osobisty nadmiar komórek tłuszczowych

Tylko...

I jeszcze jedno mi przyszło do głowy. Skoro jestem KIMŚ, to nie mogę, nie powinnam być zobojętniała na to, co dalej będzie się działo z moim ciałem. Po prostu NIE WYPADA mi się poddawać. Bycie KIMŚ zobowiązuje.




Ściągnęłam fotki, na których jestem z bosym.biegaczem. To Paweł Mej, stara się zawsze dochodzić ostatni, ale w limicie czasu. W Polsce maratony przechodzi na bosaka, a półmaraton warszawski 2 (chyba) lata temu przeszedł tyłem. Zakręcony facet.






 

*            *            *            *            *            *            *            *            *           

Więc już od przedwczoraj:

. . . białe bułeczki won! . .  kalafiorku z serkiem wiejskim, witaj w domu . . buraczki z jabłkiem zasmażane, jak dawno was nie było! . . . kukurydzo, póki jeszcze jesteś w świeżych kolbach, zapraszam do mojego garnka, będę cię brała w samej soli. . drogie szyneczki i polędwiczki, uprzejmie proszę tylko po jednym plasterku na kanapkę . . sery śmierdzące proszę o nie tak liczne zamieszkiwanie w mojej lodówce . . ach! musli własnoręcznego nie ma, trzeba będzie znowu mieszać . . . tylko niech nikt mi do domu nie przynosi czekolady, bo wydziedziczę!

 

Przy okazji - w trakcie jazdy z Maratonem przekroczyłam 100 tysięcy kalorii spalonych w tym roku. Mało, chyba najmniej od 2010. Zbyt późno się zaczął sezon rowerowy, przecież zima trzymała jeszcze po Wielkanocy.

29 września 2013 , Komentarze (15)

i jak tu pilnować kaloryczności, jak cokolwiek planować - jak zewsząd czyhaja niespodziewane pokusy ????! NO JAK ?

w południe odprawa rowerowego zabezpieczenia przed niedzielnym Maratonem, omawianie newralgicznych odcinków, pakiety startowe, itepe
myślałam, że będzie krócej, max 40 minut, a przeciągnęło sie do 3 godzin
do domu wróciłam wsciekle głodna i straszliwie się spiesząca
Pan i Władca przygotowywał dla Staśka i synalka obiad
ukradłam mu kaszę jęczmienną, wrzuciłam na patelnie z łyżeczka masła i polałam maggi, jadłam pąrzące z patelni
szybko! szybko!

z różą w zębach przez pół Pragi, łydki bolą od pedałowania
rowerowy ślub!
para młoda są z Zabezpieczenia, oboje
nas, z Zabezpieczenia i bywalców Masy, było, na oko, z 1/3 gości
po mszy huki i confetti w kształcie rowerków i biletów zbiorkomu, wielki wspólny prezent, przejście Młodych przez błyskajacy, dzwoniący i gwiążdżący podwójny rowerowy szpaler
tort i szampan dla rowerzystów na kościelnym dziedzińcu (nawet mi w glowie nie powstało liczenie kalorii tego niespodziewanego żarełka!!)
a potem po wieczornej starej Pradze młodzi byli do sali balowej wiezieni rowerową rikszą, całą białą i w powiewających tiulach, w asyście 20 rowerów, powolutku, błyszkając i dzwoniąc, mijajace nas samochody klaksoniły
na fotce widać rikszę i świecące rowery

wieczorem juz wszystko przygotowane na niedzielny Maraton, gwizdek, kubraczek, identyfikator, kilogram taśmy . . .  i nagle, za przeproszeniem, sraczka z nerwów mnie złapała
 .. . jeszcze nigdy nie obsługiwałam tak wielkiej imprezy ! i w dodatku mam najbardziel newralgiczny kawałek, z najostrzejszym podbiegiem (8 pieter w górę) i z możliwymi protestami mieszkańców
i bezsenność

w niedzielnym przedświcie 62,5
normalnie ważę sie 3 godziny później

wychodzę !
o rany

28 września 2013 , Komentarze (8)

Cudowna Masa Krytyczna !
Ludzi znacznie mniej, niecałe 700 osób, wyjątkowo bez dzieci oraz bez rowerzystów jeżdżących tylko i wyłącznie powoli. Bardzo sprawny przejazd w związku z tym. I daleko !.. Rzadko kiedy Masy mają powyżej 25 kilometrów, wczoraj 34.
A w Ursusie zaczął padać deszcz. Najpierw nieśmiały, potem mocniej pokropił, potem sie kilka razy wahał  .. a potem już stanowczo i jednostajnie padał . . . po prostu bosssssko! P

Przez zakroplone okulary nie widziałam prawie nic, jakieś rozmazane zamazy, asfalt świecący blaskiem lamp - a ja muszę sprawnie i szybko się przemieszczać z końca kolumny na początek. Zamieniłam się w rowerowego nietoperza, jechałam na echolokację i doświadczenie, na oparach adrenaliny, endorfin i nieziemskiej frajdy. Bossssko!

Przemoczone kolana i rękawiczki, przewiane, przemarźnięte.
Po powrocie do domu trzęsły mi się wszystkie mięśnie. Wszystkie!!!


ta sylwetka z prawej strony, z patyczkami odblaskowymi na szprychach - to ja



ps vitaliowe
sobota 62,2 kg

27 września 2013 , Komentarze (10)

kulinarnie nie mam sobie NIC do zarzucenia
codziennie lub co drugi dzień roweruje, co najmniej 25 kilometrów
śpię zdrowo


a waga rośnie !
dzisiaj zobaczyłam 63


przecież nie lunatykuję po nocach do szafek kuchennych i lodówki !!

25 września 2013 , Komentarze (11)

ba! nie tylko efektów odchudzeniowych brak - jest jeszcze gorzej! bo waga rośnie
niestety
to moja SILNA silna wola zawinia . . . cholera jedna, rządzi mną jak chce
ponadto odnowiły mi się problemy gastryczne, takie tam... nieduże, ale zaburzające porządek jedzenia

średnia z ostatniego tygodnia i z ostatnich 10 dni oscyluje lekko ponad 62

ale to oczywiście nie znaczy, że się poddam, że zrezygnowana siądę w kąciku i będę na pocieszenie duszy wtranżalała chałwę na zmianę ze śliwkami w czekoladzie!
otrzepuję kolana, co upadły
odkurzyłam vitaliusza (hłe, hłe, ja to guuupia jestem, wykupiłam go i nie używam już 2 tygodnie prawie)
słodycze sprytnie pochowane i nie zamierzam szukać (to nie ja!!! to Pan i Władca kupił !!! chałwę pistacjową i co kilka dni przynosi mi na spodeczku JEDEN kawałek, grubości mniej niż centymetr i wielkości  pół herbatnika)
ruch będzie intensywny, przynajmniej takie mam zapowiedzi
już wczoraj szoping 3 godzinny
na dziś rowerem na drugi kraniec stolycy, mam ogarnąć awarię zaprzyjaźnionego laptopa
w czwartek jeszcze nie wiem
w piątek Masa Krytyczna, szykuje się jedna z dłuższych tras w tym roku
w sobotę trening wolontariuszy przed Maratonem
w niedzielę ponad 5 godzin konnego patrolu, tfu! rowerowego patrolu, zabezpieczam na rowerze Maraton Warszawski, przypadł mi newralgiczny odcinek, jedyny ostry podbieg i jedyne zapowiadane protesty mieszkańców na trasie

póki co:
kartofelek, jajko, szklanka mleka

ps
wiem, wiem, chaotycznie piszę, ale brakuje mi czasu

23 września 2013 , Komentarze (9)

rower w sobotę był, Tour de Rembertów, 34 km
rower w niedziele był, na Okęcie pojechałam, na pas podejścia, podrapać lądujące samoloty po brzuszkach, 42,5 km

wchłanianie pokarmów pod absolutna kontrolą
wchłanianie napojów poza kontrolą, hłe, hłe

waga poniedziałkowa może być - 61,9 kg


wracałam wczoraj wieczorem z rowerem, sąsiadka z siatami
gadka-szmatka
"to pewnie od tej codziennej jazdy na rowerze ma pani tak wspaniałą figurę"
aż pokraśniałam z zadowolenia
sąsiadka 5 lat młodsza i 10 kilo starsza, tfu! grubsza
namawiałam ją kiedyś do chodzenia ze mną z kijami, ale powiedziała, że jej się nie chce męczyć (!)

to ja, wtranżalam twardawego pączka od sponsora po zakończeniu Tour de Rembertów

na grillu (kiełbaski) i na cieście przy ognisku nie zostałam, oni tam mieszkają, a ja do domu trochę drogi miałam


22 września 2013 , Komentarze (9)

jakieś durne wyniki na wadze
(znaczy - nie malejące)
a przecież wchłaniania pilnuję i na rowerze jeżdżę !

guuupie jest to ciało
nagle 62,8
a wczoraj 61,1
durnota

w związku z tym nie chce mi się pisać na vitalii.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.