Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816535
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 czerwca 2011 , Komentarze (18)

Miałam zostać pszczelarzem. Pasieka miała być kiedyś moja. Od dzieciństwa pomagałam tacie przy ulach, kręciłam miodarką, głaskałam pszczoły, miałam nawet własny kapelusz z siatką. Pszczoły owszem, trochę kłuły, ale to była tylko niewielka przykrość przy przyjemności.

 

Do czasu pierwszej ciąży. Coś we mnie zmieniło. Metabolizm? Feromony? Zapachy? Nieważne co, ale zmieniło się na stałe.

Po pierwsze - pszczoły zaczęły mnie atakować, tak, same z siebie, nieprowokowane. Bywało, że spokojnie siedziałam gdzieś na rancho u rodziców, leniwie gawędząc. I nagle podlatywały dwie pszczoły i samobójczo mnie kłuły przez ubranie. Po drugie i gorsze - stałam się koszmarnie uczulona na pszczeli jad. Gdy w ciąży przydeptałam pszczołę, co mi w poziomkach weszła do chodaka, ta mnie oczywiście użądliła. W stopę, pod spodem, koło pięty. Zaś noga spuchła mi aż do_powyżej biodra, była wielka i czerwona i boląca, przez ponad tydzień chodziłam o lasce.

Przez lata jeździłam na wszelkie wyjazdy ze strzykawką i adrenaliną. Raz musiałam użyć.

No i lata treningu u boku ojca poszły na marne.

 

Ale miód do dzisiaj uwielbiam. Jak jest czas na miodobranie, to często przyjeżdżam do rodziców. Chociaż z daleka popatrzę.

Tata zawsze zostawia dla mnie okrojone języki plastrów z miodem...

Bo do miodarki wchodzą tylko całe ramki. Wsuwa się je w prowadnice i zaczyna kręcić korbą miodarki, a siła odśrodkowa robi resztę.

Ramki są sztywne, z reguły prostokątne. Wewnątrz ramki wkleja się węzę , i na tym szablonie pszczoły budują plastry, w których są albo czerwie albo miód albo pyłek. Gdy jest za dużo pożytku i nie ma pustych ramek, pszczoły same z siebie budują plastry, przyczepiając je na zewnątrz ramek, albo wręcz na ściankach ula.

Oczywiście tego "naturalnego plastra" nie uda się odwirować w miodarce. Trzeba odkroić i ręcznie wycisnąć. Albo wyrzucić. Albo wyżuć. Jak gumę do żucia, wyssać smak miodu, a wosk wypluć.

To jest odpad produkcyjny!!! I zawsze mi się uśmiech pojawia na paszczy, gdy w sklepach eko widzę "naturalne plastry z miodem" , po cenach baaardzo wysokich. Sprzedawanie odpadku jako produktu, hehe, to dopiero jest wspaniały biznes!!

 

2 lata temu był jakiś przypadkowy spęd u rodziców na rancho, akurat następnego dnia po miodobraniu. Wszyscy lubimy żuć ten wosk ze świeżym miodem, wylizywać talerzyki, paprać palce i brodę miodem. Wylizywałam talerzyk z kawałkami wosku i nagle mnie zakłuło. No tak, to mój niefart do pszczół. Zdechła pszczoła zostawiła poprzedniego dnia żądło i akurat na mnie padło, akurat ja musiałam wbić je sobie w chciwy jęzor!!! Tylko ociupinkę spuchłam, bo w końcu nic mi nie pompowało jadu, weszła mi tylko ta odrobina, co była w żądle. Ale i tak płakałam z bólu. Czemu nie trafiło na nikogo innego??!

 

 

           

Piszę to wszystko, bo od trzech dni takim przysmakiem, takim ODPADEM PRODUKCYJNYM zabijam chciwość na słodkie. Odgryzam po kawałku...

 

Jak to dobrze, że tego nie można zjeść dużo, świeży miód jest znacznie słodszy niż ten ze słoika. No i ta cała czynność żucia i plucia jakoś zaspokaja potrzebę na słodkie.

 

 

 

 

ps vitaliowe

waga wciąż paskowa, a nawet ociupinkę ponadpaskowa

rower wciąż obecny, codzienne kilometry: śr(poprzednia)-41, czw-17, pt-39, sob-31, noc sob/ndz-22, niedz-56, pon-40, wt-38, śr(dzisiaj)-20

28 czerwca 2011 , Komentarze (17)

1. słowna

Piszę to o 3 w noc poniedziałkowo-wtorkową. Spać nie mogłam. To co? Tivi nocne mam oglądać, gołe baby i obcych gołych facetów ? Błeee....

Wolę pisać. Takie tam nocne dywagacje. Nocne słone impresje.

Na vitalię wstawię dopiero rano, bo tu w kuchni mam lapka z tylko radiowym netem i przesyłanie grafiki trwałoby wieki

 

Rower codzienny zaczyna przynosić efekty.

Ograniczenie owoców na rzecz młodych jarzynek zaczyna przynosić efekty.

W poniedziałek na wadze widok zbyt dawno nie widziany - wreszcie poniżej 57. Wreszcie !

To wciąż zbyt dużo jak na wyjazd na wyspy i morza greckie. Jeszcze tylko 2 tygodnie i ciut, a w tym czasie do stabilnego 55 z ogonkiem nie dobiegnę ....

 

Ale co mi szkodzi pojechać raz jeden w stanie trochę obfitszym?

Przecież nie tylko będę w żeńskiej części załogi najstarsza! Będę również najszczuplejsza, najzgrabniejsza oraz z najlepszą kondycją. Każda z nas jest inna i inne ma największe walory, niekoniecznie fizyczne. W końcu, gdy się pływa razem w 10 osób przez 14 dni - to nie waga i wymiary są najważniejsze. Owszem, fajnie jest wieczorami polansować się w klubach, na molo i na deptakach, fajnie poszpanować rządkiem kobiet opalających się w toplesie na decku. Ale tam, na morzu, liczy się najbardziej umiejętność jak_najmniej_konfliktowego egzystowania w grupie na ograniczonej powierzchni oraz odporność na zmienne warunki pogodowe.

Nie popłynę w tym roku na ukochane Cyklady. Mimo, że je już nieźle znam, mogłabym tylko tam pływać. Do zawsze. Ukochane widoki nie nudzą. Wręcz przeciwnie, wpływanie do znanego portu budzi taki przedziwny wzruszający uścisk w okolicy serca i zawsze jestem głupio wzruszona. Chciałabym na stare, stareńkie lata, wynieść się tam i tam słabnące marznące kosteczki wygrzewać.

Rejs tegoroczny będzie z Aten na Korfu. Z atrakcji już przewidywanych jest przepłynięcie Kanałem Korynckim oraz wyspa Zakyntos, jakieś dziwne żółwie tam podobno są. No i odmiennie wiejące wiatry, stała bliskość lądu oddziałuje na to, co wieje nad wodą. Na dzień dzisiejszy ten rejs mi się nie podoba.

 

 

2. wizualna

W niedzielę późnym wieczorem i wczesną nocą włóczyłam się rowerem po mieście. I chłonęłam jego urodę. Dobrze oświetlone miasto bardzo zyskuje na urodzie.

Oczywiście najwięcej zdjęć porobiłam w Parku Tańczących Fontann. Ta miejscówka oczarowała mnie od pierwszego spotkania. W niedzielę nie było pokazu. Takie tam, niewielkie jednokolorowe chlapanie wodą. A odjechać nie potrafiłam.

 

 

 

 

 

 

 

 

No i mosty! Mosty nocne fotografowałam! Śląsko-Dąbrowski oraz Świętokrzyski, zwany również nowym mostem Syreny.

Kilka lat temu, chyba wtedy, gdy przyszły pierwsze fundusze unijne na rozbudowę infrastruktury - ktoś w zarządzie miasta sprytnie wykombinował, że infrastruktura to nie tylko nowe drogi, zintegrowane systemy sterujące ruchem, nie tylko sprawne zawory sieci wodociągowej i światłowodowy internet w gminach. Że infrastruktura to również wygląd otoczenia. Nasadzenia ulic lipami odpornymi na spaliny. Wymiana nawierzchni traktów turystycznych w mieście. Oświetlenie zabytków. I oświetlenie mostów.

I tę ostatnią pracę wykonano naprawdę dobrze. Już dawałam kiedyś fotkę Poniatowskiego z widokiem na stadion, gdzie białe oświetlenie podkreśla ażurową konstrukcję łukowych przęseł.

Most Gdański jest mostem nitowanym, ma 4 równoległe przeprawy: kolejową, drogową, z magistralami wodnymi oraz tramwajowo-rowerową. Pomalowany na ciemnozielono, wygląda szalenie technicznie. Oświetlony jest na kolor zielony, taki prawie wojskowy.

 

Ten tutaj most, Śląsko-Dąbrowski, ma oświetlenie zmienne. Tu akurat złapałam coś między błękitem a kobaltem. Świeci również na fioletowo, różowo, błękitnie, seledynowo, jadowiciezielono. A w wiślanych wodach odbija się inny odcień.

 

Most Syreny jest biały jak żagle jachtu. I kształtem też jednomasztowy żaglowiec przypomina. Przy okazji świąt różnistych czubek jego białego pylonu pulsuje zmiennymi barwami.

 

 

3. tu powinna być impresja dachowa

W kuchenne okno zagląda przedświt przedświtu. Powinnam wziąć aparat do ręki i wyleźć na dach i zrobić zdjęcia sprzed narodzin dnia.

Ale przestało mi się chcieć. Ponapawałam tylko oczy kolorami i pięknem i wlazłam pod kołdrę.

 

 

 

Dopisek vitaliowy późno-poranny

Waga dzisiaj niełaskawa. Pokazuje, wredota szklana, powyżejpaskowo.

A powodów żadnych brak. Zaszkodził jej brokuł? Kalafior? Czereśnie? A może serek wiejski?

Szklana kretynka!

Przetrzymam ją. Niech se nie myśli !

25 czerwca 2011 , Komentarze (10)

nareszcie NIC nie muszę

w sensie godzinowym

wreszcie przyszedł wakacyjny kres obowiązków babciowych, nie muszę być gdzieś dokładnie o jakiejś godzinie i nie muszę wciskać rowerowania w czas, gdy go mam, a mogę nie mieć ochoty, ale muszę, bo potem czasu nie będzie

zagmatwane, wiem

 

teraz, gdy przyjdzie mi ochota, to jeżdżę, maszeruję, spalam kalorie wtedy, gdy chcę

nie muszę się do jakichkolwiek wnuczkowych ram czasowych dopasowywać !!!!

 

i rozkoszuję się dowolnością

i codziennie roweruję

w godzinach dowolnych

 

(nie piszę tu o sprawach ostatecznych, tylko o codziennych radościach życia)

człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, co ma - póki nie zostanie mu to odebrane

człowiek nie czuje do końca wielkości straty - do momentu, gdy nagle nie zostanie mu to zwrócone

 

ps vitaliowe

waga była 4 dni poniżej paskowa, no to dzisiaj zmieniłam ten pasek

ale wciąż jest powyżej 57

22 czerwca 2011 , Komentarze (12)

Taka uchetana, jak kobyła za pługiem.

Taka pełzająca ledwo, jak rasowa flegma mamuta.

Taka ocipiała ze zmęczenia

Taka ledwo żywa i sapiąca.

Taka spocona i obładowana.. jak wielbłądzica, bo wielbłąd to by sobie nie pozwolił!

Przyszłam do domu i, będąc jeszcze w pełnym rynsztunku kazałam Stasiowi wagę przynieść. Weszłam na wagę.

72,3, jak w pysk strzelił !!

 

A przypominam czytającym, że w niecałkiem zamierzchłej przeszłości moje ostatnie duuuuże ważenie było przy wadze 77,7 . . . a potem jeszcze przez jakiś czas rosłam wszerz i już się nie ważyłam. Ze wstydu, strachu i niewiary.

 

 

Jakoś tak nagle dzisiaj do mnie dotarło.

 

 

Bo to znaczy, że kiedyś na swoim niewielkim kośćcu nosiłam więcej niż te zakupy dzisiaj

Znaczy moja waga dzisiejsza + co najmniej 5 kilo + to:

2 litry pepsi max + picie w szklanej butelce

Młode ziemniaczki, około półtora kilo

Ćwiartkę arbuza

Kolbę kukurydzy

Torbę Staśkową na dżudo i ubrania na jutro i Staśkowe trampki i kurtkę i butelkę z resztkami picia na_i_po_treningu

Książkę Zielony Mars, rasowa cegła, prawie 700 stron

Słoik gołąbków bez zawijania, swoją drogą nie bardzo smaczne

4 bułeczki różniste

Kalafiora i brokuła, kalafior jędrny, wielki o dorodny

Naładowany telefon . .. czy naładowana bateria waży więcej niż nie_naładowana ?

Okulary do czytania i okulary słoneczne

Damską torebkę z pełną zawartością + 2 paczki vogue lilas

Szklany duży wisior na szyi

Krzemionkową grubą bransoletę

Ubranie, choć to z racji upałów najmniej ważące chyba

 

Wiem, co wtedy myślałam i wiem, że niewiele.

Ale, do cholery, kto mnie zmuszał, by tak się męczyć ? ...

 

 

 

ps vitaliowe

Waga wciąż okołopaskowa, niech ją szlag!

Rower był, 41 km z haczykiem oraz cudowny rowerowy wiatr we włosach

21 czerwca 2011 , Komentarze (5)

waga, niech ją cholera, paskowa

 

ruchu pozadomowego żadnego, ale były i wyczerpujące tańce na rurze od odkurzacza i ostre tango-przytulango z mopem

 

córczę w domu, kot w domu, żwirek znowu na podłodze ubikacji

 

wchłanianie odrobinę ograniczone, próbuję osobistej brzusznej dziurze galaktycznej nałożyć kaganiec, nieposłuszne i znarowione stworzenie . .... nic dziwnego, jak zapachniała ta młoda kapustka z koperkiem?....

 

kto to śpiewa ? czy ta wielka kobieta, o posągowych rozmiarach i kształtach to przebrany Bodo ?

Sex appeal, to nasza broń kobieca,
Sex appeal, to coś co was podnieca,
Wdzięk, styl, charm, szyk,
Tym was zdobywamy w mig, ooooo...
Jeden znak, a już nie wiecie sami,
Co i jak, wzdychacie godzinami,
Ech, och, uch, ach,
I męczycie się, że strach.

Jeden uśmiech, jedna minka,
Już każdy z was, najtwardszy głaz,
Od razu grzeczny i serdeczny jest dla każdej z nas.
Słaba płeć, a jednak najsilniejsza,
Słaba płeć, a jednak najmocniejsza,
Wdzięk, szyk, charm, styl
nasza broń to sex appeal.

piosenka z filmu Piętro Wyżej

link 1

 link 2 ze zdjęciem 4 posty w dół

 

20 czerwca 2011 , Komentarze (18)

bo

nie chce mi się robić

nie chce mi sie ruszać

nie chce mi się pisać

nie chce mi się myśleć

nie chce mi się czytać

i to tak od kilku dni

 

w piątek się zaczęło, lenistwo umysłowe i fizyczne, po mieście chodziłam w stareńkich chodakach i stukałam na bruku, wieczorem trochę grałam, bez przekonania, 3 odcinki Hausa na dobranoc

 

w sobotę jedynie trzykwadransowy bieg za Staśkiem na rowerku, wieczorem byliśmy na Tańczących Fontannach na Podzamczu, gorąco polecam każdemu, śpiewałam głośno, a Stasiek na śliskim obrzeżu bocznej fontanny też śpiewał i całym ciałem tańczył  (rok trenowania break dance przyniósł efekty) i krzyczał z radości i podziwu, i śmiał się, i zastygał z otwartą podziwowo paszczęką ... wracaliśmy piechotą przez nocne miasto, zasnął mi na rękach ... na dobry sen Mamma Mia, oczywiście, że się wzruszyłam na mokro, zasnęłam oczyszczona, mocno wtulona i siąkająca nosem

 

w niedzielę godzina truchtu zarowerkowego i słodkie lenistwo przedtelevizorowe, na dobranoc dwa Hausy oraz inne rozrywki małżeńskie

 

w poniedziałek pogoda mokra i padająca, nici z roweru, gram, aż paluszek bezpaznokciowy mi spuchł, jutro młodsze dziecko wraca na wakacje do kraju, Pan i Władca zaczyna zamieniać się w Gotującą Matkę Polkę

ucieknę chyba z domu, te zapachy....

 

 

 

i wciąż jem i jem i jem, i wciąż zaglądam do lodówki, wciąż mam wrażenie, że pod przeponą mam wirującą czarną dziurę galaktyczną, bezdenną taką i zachłanną . . . jeszcze mam na tyle rozsądku i samoopanowania, że wybieram owocki i jarzynki i mięsko, zamiast cukrów i tłustości . . . . jak to dobrze, że majonez nieobecny, a za to kajzerka z piątku, taka obsuszona, jaka ona była bardzo smakowita!. ... właśnie zjadłam całego brokuła + pół puszki kukurydzy, na chwilę czuję się napełniona, na ile to starczy?.... ratunku, gdzie to letnie słońce?!!

 

 

jestem ssawka, jamochłon,

mam dni "konia z kopytami" i parcie na żarcie

 

waga poniżejpaskowa, bo 57,4

ale to nie o taki stan paskowy walczę od czasu poświątecznego

 

FOTKI

to sprzed rozpoczęcia spektaklu fontannowego, podskakując leciały do góry kolory różowo/niebiesko/fiołkowe, gładki strumień wody działa jak wydajny światłowód

 

a tu nad głową Staśka widać główną fontannę, potem dysze nie robią już fontannowych strumieni, tylko bardzo silnie i bardzo wysoko rozpylają wodę, robi się z niej ekran kinowy, na którym pokazywane są filmy i obrazy oraz wielkie płótno, na którym lasery malują opowieści

(niestety, chwilę później padła nam bateria w aparacie)

17 czerwca 2011 , Komentarze (21)

alarm, alarm !!!

ale czy to już ten moment, gdy powinnam wołać "Wszystkie Ręce na Pokład" ??!

 

bo

dieta z gór i oceanów świeżych owoców oraz niewielkich, lecz regularnych lodów (zamiast normalnych posiłków, a nie po posiłkach) jakoś źle mi służy

znaczy.... hmmmm... mojemu podniebieniu i moim upodobaniom służy doskonale

ale obwodom i wadze to już nie bardzo

 

uczciwość nakazała mi zmienić pasek - o kilogram w górę

nie jest to wskazanie jednorazowe, niestety

centymetrów też przybyło

zmieniłam spodnie, bo mi sie jakoś siedziało niewygodnie

zmieniłam na rozciagnięte dżinsy 30/30, te ukochane

ale właśnie wtedy rozdzwonił mi sie w głowie alarm !!!

bo to oznacza, że właśnie/radośnie wrócilam wagowo i obwodowo do stanu po_świątecznego

i to mimo dużych dawek ruchu rowerowego, wczoraj np ponad 51 km przejechałam

 

więc co ? już wolać o te ręce na pokład ? wrócić do mozolnego liczenia każdej zassanej kalorii ?

ehhhhhhhh......

ale z drugiej strony???.......  owocki czerwcowe, marzenie....

może zastanowię się jeszcze raz, jak się skończą czereśnie, bo tych owoców to na pewno sobie nie odpuszczę

 

 

 

 

ps

teraz będzie nieprzyjemna prywata

słowa skierowane do takiej jednej kobiety, co ma nicka rozpoczynajacego się kropeczkami

śledziłaś moje wpisy na forum, żeby zobaczyć, gdzie najwięcej piszę

weszłaś na moje rowery i puściłaś tam wrzaskliwego pawia

i jeszcze napisałaś, że koniecznie musisz tam, bo u mnie jestes zablokowana, pamiętnikowo, komentarzowo i pocztowo

no więc publicznie przyłapałam cię na kłamstwie, oszustko jedna !

- nie jestes u mnie zablokowana

- regularnie odwiedzasz mój pamiętnik, co najmniej 9 razy od początku tego miesiąca, mam śliczne zrzuty ekranowe z twoim nickiem i godzinami odwiedzin

- komentarze też możesz pisać, ostatni taki jest przy moim wpisie o Jerzym Gondolu z 2 czerwca, komentarz "jakże pełen kultury, dobrego smaku, w ogóle pozbawiony elementów złośliwości, chamstwa i ośmieszania"

- nie ja się do was, kobietko, przyczepiałam, ja nie biegam za waszymi wpisami na forum, ja nie dopisuję wrednych komentów w waszych pamiętnikach, to robisz ty i twoja koleżanka o nicku też na s

 

nieudolna oszustko, mam niepłonną nadzieję, że przyłapaniem na kłamstwach i publicznym tego ogłoszeniem zepsułam ci na moment ten jakże piekny dzień 

 

14 czerwca 2011 , Komentarze (45)

Że człowiek staje jak przywiązany i się delektuje... wciąż i wciąż. Te białe i te czerwone i te z rumieńcami, owszem dobre i smakowite, ale ta stara rasa jest najlepsza!

 

Piszę oczywiście o czereśniach!!!!

Najpierw pojawiają się czerwone, ciemno-czerwone, o ton jaśniejsze od wczesnych wiśni. Twarde, jędrne i soczyste. Dwa tygodnie później na straganach puszą się kremowe, takie z rumieńcem. Te są słodkie i twarde.

Ale to wszystko są współczesne gatunki, nadające się do dalekich transportów i mające kilkudobową wytrzymałość.

Czasem jeszcze można spotkać stare odmiany czereśni.

Nieodpowiednie dla współczesnego rynku spożywczego. Nie można ich przewozić - bo się obijają. Nie można ich przechowywać powyżej 12 godzin - następnego dnia zaczynają zamieniać się w rodzynki. Łatwo obijające się i nietrwałe. Ale jednocześnie słodkie, najsłodsze z wszystkich odmian, z gęstym czarnym sokiem, który barwi dłonie tak samo, jak sok wiśniowy. Z miąższem aksamitnym i niewielka pestką.

Wczoraj Pan i Władca przywiózł takie.

Młoda kapustka i młode kartofelki zapomniane stygły. Staliśmy razem nad wielkim sitem i jedliśmy. I jedliśmy. I jedliśmy. Chwila przerwy i znowu atawistyczna potrzeba smacznej słodyczy wołaja do kuchni, do czereśni. Brzuchy już wielkie i wzdęte, i żołądki podchodzą pod gardła . . a jeść nie można przestać.

 

Przemilczę widok dzisiejszy na wadze.

Warto było.

A poza tym . . hmmm, przeleci.

Może i dobrze, że czegoś tak przepysznego nie mogę kupić na pobliskim straganie. Ani na bazarku.

 

 

 

 

 

Wciąż czczę uprzednio jutrzejszą środę.

Dziś drugi dzień czczenia.

Popołudniem na rower, dzisiaj przejechałam 74,59. Czyli w ciągu dwóch popołudni razem przepedałowałam 151,72 km.

 

więc mogę !

więc potrafię ! 

teraz to tylko kwestia organizacji, żeby wyjechać na tyle rano, żeby czasu starczyło na jednorazowe przejechanie 150 km

i żeby to nie był łikend, bo wtedy chmary łikendowych rowerzystów

.... pomyślę ...

... bo kusi mnie bicie własnych osobistych rekordów !....

 

 

 

 

 

Tak, tak

Wiem. no, wieeem....

Wiem, że przez chwilę byłam sławna na forum vitaliowym

Ale to nie mój problem, tylko tej grupy dziewczyn, co wciąż nie mogą się ode mnie uwolnić. Pod wpływem jednego z moich textów założyły nawet grupę. Taką przeciwną mnie, że niby w grupie wreszcie mnie pokonają. Słodkie kretynki. Kiedyś próbowałam z nimi dyskutować, ale to jak mieszanie łyżką morza. Można, ale po co? Zaczepiały mnie w komentarzach i na forum. Ale albo olewam, albo grzecznie radzę, by sobie gdzieś indziej szły brandzlować resztki mózgu i przyzwoitości.

To okropne, tak olewać ich wysiłki. Więc tym razem wstawiły moje zdjęcie z pamiętnika vitaliowego na stronę ośmieszającą. I za pomocą świeżo utworzonego konta vitaliowego rozpropagowały ten fakt na vitaliowym forum.

Ale?

Ale to ich problem. Nie mój.

Problem umysłowości i moralności dziewczątek, które moje zdjęcie z Vitalii zatargały na tamtą stronę - ten problem nie jest mój. Jest ich, bidulek.

Biedne... tak się starają mi dokuczyć, a tu wciąż jak kulą w płot...

(pomijając już fakt istnienia wrednych programików do śledzenia pakietów przesyłanych danych z danego IP, z danego konta pocztowego, eh, dzieci....)

Bielizna ze zdjęcia była kiedyś moją, i nie tylko, ulubioną. Z inkryminowanego zdjęcia jestem bardzo zadowolona i lubię je. Pamiętam, gdzie i kiedy je robiłam. Na dachu umywalni na Naxos, na Cykladach. A pod drzwiami stała następna część załogi, w kolejce do korzystania z przybytku czystości.

Więc, sorry, ale to nie mój problem.

Ale dzięki za wszystkie okrzyki alarmu na pocztę, na skypa i na telefon.

 

 

 

 

 

 

 

To zdjęcia z dzisiejszej wycieczki rowerowej

Te trzy pierwsze to z Parku Tańczących Fontann na Podzamczu. Prawie magiczne miejsce, zwłaszcza, że pamiętam zapyziałą sadzawkę, która tu ze 30 lat straszyła. Musze wyciągnąć Pana i Władcę na spektakl typu "światło i dźwięk" w noc sobotnią, bo wtedy tu się dzieje.

 

 

 

 

A to jest ogon samolotu.

Tylko ogon. Brzucha samolotowego nie zdążyłam podrapać, bo nas wszystkich, samolotowych podglądaczy, ochrona lotniska wespół z cieciami z budowy autostrady, .... pogoniła nas ta ochrona.

 

 

A POZA TYM - JUŻ JEST ŚRODA

taka śliczna, taka odświętna .  . dla mnie

krewetki, sałata, pomidory i czosnek granulowany czekają

i ajerkoniak w miseczkach się mrozi, w oczekiwaniu na spirale lodów tiramisu

13 czerwca 2011 , Komentarze (9)

w sensie, że ruszać się staram !!!!

a w ramach uprzedniego czczenia osobistej najbliższej środy kupiłam sobie następne stringi rowerowe, bawełniane, sznureczkowe, niebieskie w różowiutkie kwiatuszki

wypróbowałam od razu

przejechałam od wczesnego popołudnia do wczesnego wieczora ponad 77 km

te poprzednie słodko-niewinne rowerowe stringi, biało-różane, są jednak wygodniejsze

 

 

widziałam w czasie jazdy:

- potomstwo drapieżnego bociana (bo to było tak... , jeszcze gdy jeździłam na Wielkiej Srebrnej Błyskawicy, jechałam kiedyś ścieżką z Wilanowa do Powsina, nie było wtedy wypasionych osiedli wilanowskich, tylko pola i pola i pola. I znad tych pól leciał bocian. Ciężko bił skrzydłami. A z dzioba zwisało mu spore brązowe zwierzę. Co najmniej wielkości kocura. Widziałam, gdzie leciał. Pojechałam do znanego mi gniazda bocianiego. Stary bocian ostrym dziobem rozrywał brązowe zwierze i podawał ciągnące się kawałki młodym. Sprawdziłam potem, że żaby stanowią niecałe 20 % pożywienia bocianiego. Reszta to fretki, nornice, koty, zajączki. Bocian jest drapieżnikiem-oportunistą.

To jest to samo gniazdo. Po latach. Gdy stara para bocianowa już sie nie lęgnie, ich gniazdo najcześciej przejmuje niedawne potomstwo.)

 

- i rezerwaty przyrody trzy. Konstanciński. Lasy Oborskie, gdzie buczyna i graby stoją nogami w bagnie. I Wyspy Świderskie, unikat na skalę europejską, bo i żadna z głównych rzek Europy nie jest tak dzika, jak miejscami Wisła.

 

- drugi brzeg Wisły w miejscu, gdzie most bez ani jednej podpory w wodzie by stanął. Ten drugi brzeg jest tak blisko, że machaliśmy sobie z ludźmi na drugim brzegu. To jest za rezerwatem wysp wiślanych. Kiedyś tu prom chodził. Zresztą droga/jezdnia po jednej i po drugiej stronie rzeki ma ten sam numer. Cisza, spokój, kląskania pozostałości słowikowych, wczesne skowronki, mewy, szemranie nurtu rzeki, wędkarze moczący kije. Tu jest link do tego miejsca.   

 

- bażancica mi spod kół lotem smyrnęła i pofrunęła

 

- wjazd do posesji z wieżą obronna i lwami, a żeby było zabawniej, to ta wieża i te lwy nie strzegą NICZEGO. Teren opłotowany, posadzone zalesienie, bo to duuuży teren, same krzewy i kwiaty by nie starczyły. I od lat w dali szerokiej alei wjazdowej widać zniwelowany teren i początki fundamentów. I barakowóz stoi, jakim jeździli Cyganie. Widać, że inwestorowi skończyła się kasa. Ale lewki są corocznie malowane, i wieża strażnicza też ma świeże barwy na sobie.

 

- tężnię konstancińską też nawiedziła ( a nie mówiłam Mulionerom, że w porównaniu z Ciechocinkiem to nawet nie jest Pikuś ? .. . malutka ta tężnia, ale za to kłęby słonej mgły są widoczne, nie jak w Ciechocinku, że niby tężnie działają, ale nie czuć nic na ustach.)

to nie jest złej jakości zdjęcie, to kłęby solankowej pary wodnej unoszą się wokół pikusiowej tężni !

 

- młodego rowerowego ojca, usiłującemu bezskutecznie wyjaśnić swojemu potomstwo w wieku lat trzech, co to znaczy jechać zawsze prawą stroną ścieżki rowerowej oraz gdzie każdy człowiek ma prawą rękę

 

- i mężczyzną wiozącego na rowerze zlewozmywak dwukomorowy, ciągle mu się zsuwał

 

- i panienkę na amsterdamskiej damce w... furkającej mini spódniczce . ..  desperatka chyba .. zwiewało jej tę spódniczkę na biodra oraz wyżej co chwila

 

 

 

 

A poza tym już wiem, że dopóki nie wyleczy mi się zasinienie na całej lewej łydce, to nie mogę jeździć na dziko, w sensie, że NIE! po grubym żwirze i NIE! po kamieniach.

Bo trzęsienie bardzo boli.

12 czerwca 2011 , Komentarze (14)

wczoraj, buntowniczo i niepokornie, na przyjęcie ogrodowe, poszłam w wygodnych ciuchach, a nie eleganckich

i w związku z tym miałam przyjemność zabawy z dziećmi przy ognisku, a nie nieprzyjemność konieczności siedzenia za stołem i ciągłego podjadania

 

choć....

późno już było . . .

siedziałam sobie samotnie i po cichutku przy stole, dzieci dogaszały ognisko, herbacianą łyżeczką skubałam nieudany dwukolorowy sernik, znaczy - nieudany on był pod względem konsystencji, bo sie kruszył i rozpadał, za to smak!!! po prostu super! mniamuśny bardzo!

no więc siedziałm i skubałam po okruszku, patera z ciastem stała tak daleko, że po każde skubnięcie musiałam wstawać i się nad stołem mocno pochylać i sięgać daleko

i tak powolutku, po łyżeczce, po okruszku, leniwie i spokojnie....

przyszła moja siostra, popatrzyła na moje wysiłki i z radością zaczęła złośliwie chichotać, a potem podeszła, sięgnęła po paterę i postawiła przede mną ze słowami:

- masz, nie utrudniaj sobie życia !

a potem chichotałyśmy obie, karmiąc się ciastem nawzajem

 

a wieczorem Pan i Władca stwierdził, że smakowicie pachnę i że mam absolutnie nie myć włosów

????? ...

że pachnę dymem i pieczonymi kiełbaskami i że on jest głodny na ogniskowe kiełbaski

 

zasypiałam uśmiechnięta

 

 

a wczesnym niedzielnym popołudniem poszłam uprawiać biegi za Staśkowym rowerkiem, dzieciak coraz szybciej jeździ, nawet kilka razy kazałam mu próbować jazdy bez trzymanki, no, jedną ręke miał podnosić i nią machać, raz jedną, raz drugą, oczywiście, że się wywalił, a potem w rosarium wąchaliśmy róże

 

ale

bolał mnie każdy krok truchtu, każde gwałtowne przyspieszenie i każda nierówność terenu

uparcie biegłam

trochę się ludzie na mnie gapili, na ścieżce rowerowej i w Skaryszaku, bo prawdę mówiąc, wyglądałam na ofiarę nożnej przemocy domowej

tak wyglądam z prawej strony

 

tak wygląda góra mojego prawego uda

tak samo kolorystycznie wyglądają moje kolana oba, od wewnętrznej strony

tak samo kolorystyczniewygląda cała lewa łydka z przodu, calutka, od kolana do poniżej kostki

 

więc, szanowne bywalczynie Wiatru we Włosach, nie piszcie mi, że sie ze sobą cackam

ja się naprawdę staram, tylko ból mnie zatrzymuje

 

 

acha, stroje i nastroje

wczoraj błękitny strój niedbały + jasny kapelutek ciechociński => bardzo dobrze mi zrobiły na duszę, czułam błekitną melancholię i dobrze mi w niej było

dzisiaj, gdy założyłam oczojebną amarantową koszulkę i fioletowe gacie i różowe skarpetki, od razu, wbrew bólowi, poczułam chęć do biegania za_rowerkowego

 

jutro mam mieć luz czasowy

zastanawiam sie nad dalszym rowerem

" i chciałabym i boję się"

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.