- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1816583 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
odganiam choróbsko, sio, a sio !
6 godzin na dworze, na wiejawie, na zimnie
okutana w szale, zawoje, ciepło ubrana
nie przemarzłam
nikt na mnie nie kichał nie prychał
nikt we mnie świńskimi i ptasimi wirusami nie rzucał
wróciłam, nie miałam siły garami po kuchence machać, tylko międliłam paszczą kromki chleba z czymś tam
zasnęłam przed tivi, przy dzienniku
mam lekką temperaturę, boli mnie głowa, okropnie, bolą mnie mięśnie, oczy załzawione
do jasnej niespodziewane cholery !!!! nie miało mnie kiedy zacząć łapać????
ja mam w piątek wyjazd do Poznania, na picie i wspominanie kilkudniowe...., MUSZĘ I CHCĘ jechać.... muszę..... muszę.... CHCĘ...
pilnie proszę o podanie mi wszelkich znanych sposobów na odegnanie choróbska, plissssss
Mam kumulację! Niestety, nie...
Kumulacja!
Niestety, nie totkowa. Wagowa!
Byłam niegrzeczna. Chwilami bardzo niegrzeczna. Chwilami rozpustnie niegrzeczna. Chwilami niezamierzenie niegrzeczna. Przez kilka dni niegrzeczna.
Najpierw Pan i Władca rozbujał mnie emocjonalnie! Mam z nim czasem ciężki 'krzyż pański', a czasem mam ognistego kochanka z różą w zębach. Potem to muszę odreagować!!! Albo zajadaniem i zapijaniem stresa, albo rozmarzaniem się przy posiłkach. Obie reakcje kaloriossące.
W sobotę spacery po dwóch cmentarzach, dłuuuugie. Ale co z tego??? Nic z tego ! Bo wieczór spędziliśmy na proszonej obiadokolacji u mojej mamy. Okrutna jest z niej sekutnica, piramidalna dewotka oraz ogólnie głupia i złośliwa baba... Ale gotować to ona umie!!!! Ze zwykłych pierogów mięsnych i czerwonego barszczu zrobiła poemat. Nikt z nas nie przepada specjalnie za sernikiem na zimno, a dziś cała nasza czwórka opędzlowała pół koła. Jeszcze sałatki, jeszcze pączki, inne słodkie, ajerkoniak...
Z czystej ciekawości po powrocie do domu policzyłam pochłonięte kalorie. Wyszło mi ponad 1700 kcali w trzy godziny. Bo ja jestem żarłok, tylko, że u siebie nie jem. A u mamy owszem.
W niedzielę jeszcze jeden cmentarz, daleko. Zmarzliśmy, bo było dużo chodzenia, dużo grobów do odwiedzenia. W tym taki, który mnie zawsze zamienia w słup smutnej soli, grób mojej siostry, starszej, która żyła tylko 5 dni. (Swoim odejściem ukształtowała niezamierzenie moją rzeczywistość. Nieważne.... zawsze tak mnie tam nachodzi...)
I co z tego, że dwa dni spacerów, że długie, że męczące, że marznące. Przy każdym cmentarzu są stoiska z pańską skórką. Rozmyślnie i zamierzenie sobie pofolgowałam. I jeszcze kupiłam na zapas, dla dzieci, do lodówki. A skoro już była w domu....
Eh, przecież siebie znam - jak nie ma słodkiego w domu, to nie jem i nawet nie odczuwam ciągnięcia. Jak słodkie jest, to ja jestem jamochłon.
Poniedziałek. Nałożyły się trzy zjawiska. Primo. Skończył mi się chitosan, który od greckiego wyjazdu łykam przed jednym tłustszym posiłkiem dziennie. Secundo. Kupiłam dla córki do szkolnych kanapek majonez, niestety niebacznie wzięłam z półki ten mi smakujący najbardziej. Tertio. Kroiłam do leczo do podsmażenia kilka gatunków kiełbas, a Majonezik Winiarski stał obok. Do jasnej niespodziewanej anielki, nie potrafiłam się oprzeć..... Krążek kiełbaski na widelczyk, elegancki - kurza jego melodia, posrebrzany. W drugiej łapce łyżeczka deserowa, elegancka również. Obok otwarty słoik z majonezem. Christosie, jakie to dobre!....
I teraz spotkała mnie za to kara. Zeszłam z wagi wściekła na siebie, na smakołyki, na... na wszystko.
Kilogram i ciutka więcej.
Na pasku nie zmieniam, bo została mi nadzieja. Że kilka dni i wrócę do poprzedniej ślicznej wagi. Tylko, że gdyby nie łakomstwo i obżarstwo, to bym nie musiała wracać!!!! Może bym powolutku toczyła się w wagowy dół?....
(gwoli wyjaśnienia, mikrotendencja do mikrospadku jakby się zatrzymała, tuszę, iż tylko na trochę)
Ciężki dzień miałam. Ganiany. Rozmawiany. Chodzony. Telefonokomórkowy. Biegany.
Jako przedostatni obowiązek dzisiejszy - dwugodzinne stanie nad głową leniwego informatyka i robienie za harpię. No udało się osiągnąć cel, ale co się nastałam, nagadałam i naharpiowałam (i nawet w którymś momencie złośliwie nakrzyczałam...) - to moje.
Jako ciężar ostatni dzisiejszy i dobijający - utknięcie w koszmarnym korku w centrum. Od ronda ONZtu do hotelu Polonia w 40 minut. Na piechotę byłoby 2 razy szybciej!
Wysiadłam koleżance z samochodu, powiedziałam, że oszaleję, że muszę zrobić coś nietypowego, bo za chwilę pobiegnę z wrzaskiem przed siebie, do najbliższego muru, celem walenia głową w ten mur.
Poszłam sobie do empiku..... przeczytałam gazetę, pooglądałam albumy, posłuchałam muzyki, kupiłam książkę. Zahaczyłam o H&M, co mi szkodzi pogapić się na ładną bieliznę. I, och, niedaleko od desusów zobaczyłam dresowe spodenki. Ale takie, jakich szukam bezskutecznie od dłuższego czasu. Szerokie, luźne, na bardzo szerokiej gumie i z troczkiem w tunelu. I z dwoma kieszeniami z przodu.
Umysł z zadowolenia zapienił mi się, niczym szampan wczoraj. Ręka gwałtownie przebierała po wieszakach. Jest! Jest mój rozmiar, moja M.
W drodze do przebieralni w oczy mi skoczyła krwistoczerwona miniowa sukienka z cienkiej dzianiny. Też znalazł się mój rozmiar. Mniam!
I przed przebieralniami nie było ani grama kolejki.
Sama rozkosz!
Gorączkowo zdzierałam z siebie ubranie. Założyłam portki. Coś nie tak leżą... za dużo ich na biodrze i miedzy udami ... może zły wieszak złapałam? Ratunku..... Obejrzałam metkę. A potem stałam z opuszczoną szczęką jak łyżką od osłabłej koparki.
To JEST M i jest na mnie ZA DUŻE.
DUŻO za duże.
Teraz to dopiero..... ratunku.
Przymierzyłam sukienkę. Pasek stanowiący z nią całość okazał się za dużoobwodowy. W ogóle cała była za duża, w pasie, dekolcie.
Stałam potem przed lustrami kabiny tylko w samej bieliźnie i podejrzliwie oglądałam się z każdej strony. Ja nie widzę różnicy, no, naprawdę nie widzę. Ugniotły mi się te moje niezmienne kilogramy czy co???
Sukienki S niestety nie było. Spodenki S były. Wróciłam przymierzać. Wsadziłam na tyłek, zawiązałam troczki.
I ....... ??????????
Luźne.......
Luźne ?????????????
Podjęłam decyzję - biorę.
Uzasadnienie: lubię luźne rzeczy. Jak dół luźny, to góra obcisła. Lub odwrotnie. A w szafie ostatnio dokopałam się do takich wąskich, dopasowanych w talii bluzeczek.
Wzięłam.
Ps
Przed wzięciem z wieszaka portek w rozmiarze XS zadrżała mi ręka. To byłoby jak bluźnierstwo.
W tygodniu
się trzymam. Albo z całej siły i z zaciśniętymi zębami albo samo łatwo i przyjemnie przychodzi. Trzymam się diety, mniej
jem, mniej zasysam.... jakkolwiek to nazwać.
A potem przychodzi sobota. Leniwe wstawanie. Śniadanie jakoś samo ląduje w paszczy i w dodatku jakby go trochę więcej. Drugi posiłek też jakby wcześniej i większy.
Właśnie
mnie na samą siebie wściekłość bierze. Mam już całe 128 kcali do przodu. A to
dopiero południe.
A rano
było tak pięknie. Mruczałam jak zadowolona kota na widok cyferek na szklanej
wadze. Bo mikro-tendencja do mikro-spadku wciąż się utrzymuje.
Choć teraz może powinnam napisać - utrzymywała.... buuuuu
I jeszcze
mam wnuczka przez łikend na głowie. I jak mu robię kolejną przekąskę, kanapkę,
owocka .... - to sama też podjadam.
I jeszcze
synek kończy dziś 25 lat. Albo pójdzie balować na całą noc albo wieczorem
przyniesie tort i szampana. Nie wiem, czego nie chcieć.
Jak ja kocham moją szklaną wagę.
Czasami.
Dzisiaj na przykład. Bo 3 dzień z rzędu pokazuje malusieńki spadek.
Cieszy mnie tym bardziej, że praktycznie od półtora tygodnia, od załamania pogody - nie trenuję. Moja aktywność fizyczna ogranicza się do biegania na obcasach, ale nie codziennie przecież, oraz do gimnastyki okołołóżkowej, hłe, hłe, szkoda, że nie codziennie...
Jem pod kontrolą, spisuję mozolnie posiłki i przekąski, vitaliuszem liczę kalorie. Jest prawie ok.
Ale się bałam, że skoro już na rowerze nie spalam tych setek kcali - to mi się zaczną podstępnie osadzać tu i ówdzie.
Ale nie! Jednak nie ! Tym bardziej cieszy.
ps.
dzisiaj wraca córka, dzisiaj wnuczka ja z przedszkola zabieram, jutro synalek wraca.... koniec laby i świętego spokoju
ps2.
Seremko, to zwracam honor... Ty masz po prostu baaaardzo pojemny filtr przedpompowy
Starych nie ma, chata wolna !....
Tra, la, la. Starych nie ma, chata wolna, oj będzie bal!... Albo... Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni. Gdy nie ma dzieci w domu, to jesteśmy niegrzeczni. Tru-tu-tu.... i hopsa-sa!
Córka wyjechała na wycieczkę klasową, do Krakowa i okolic. Syn jest na tygodniowym szkoleniu dla młodych architektów w Poznaniu. Wnuczek będzie kilka dni u rodzicielki.
Został nam tylko córczyny kot.
Więc mogę i możemy ROBIĆ WSZYSTKO.
Więc ... na razie nie robię nic. Rozkoszuję się samotnością i nicniemuszeniem.
I cisza.
I wreszcie spokój.
Nikt nic ode mnie nie chce.
Słucham wedle mojego widzimisia radia, albo tivi, albo muzy z kompa. Albo CISZY..... DOSKONALE MI W MOIM WŁASNYM TOWARZYSTWIE.
A jak wróci Pan i Władca - to zajmiemy się oddalaniem samotności. Wspólnie.
Dla ciekawskich:
Było łał !!!
Zagrożenie przeziębieniem pokonane.
Dodatkowym bonusem było poranne stanięcie na wadze. Naocznie się znowu przekonałam, że każdy długotrwały wysiłek spala kalorie.