Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816639
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 maja 2013 , Komentarze (14)

no bo dlaczego nie?
frytki też dla ludzi
skrzętnie odnotowałam w myślach kalorie i po powrocie do domu, po napiciu się tłustego mleka, prosto z lodówki, oczywiście frytkowe kalorie dopisałam do dzisiejszego bilansu
a frytki byly wspaniałe, takie jak lubię, oryginalne Makowe, dłlugie, złociutkie, z wierzchu chrupiące, tłuste i słone, w środku mączyste, mięciutkie i też słone, delektowałam się pojedynczo każdą jedną frytką, a potem oblizanym paluchem okruszki frytkowe i kryształki soli z torebki wylizywałam, mniam!

jeszcze chwilę odsapnę i pędzę na rower, pojeździć chociaż ze 2 godziny
pogoda bosssssssska!
(znaczy na rower bosssssssska, bo na całodniowe peregrynacje po urzędach i po mieście to nie bardzo)


po dwóch dobach skrupulatnego kalorycznego liczenia, każdego posiłku, każdego łyka, każdego kęsa, gryza i liza - na wadze kilogram mniej
wczoraj wieczorem stałam przed lodówką, z żołądkiem wołającym ratunku, ze ślinotokiem prawie i taką straszliwą miałam ochotę coś przekąsić . .  ale jak sobie pomyslałam, że potem znowu musiałabym odpalać vitalię, vitaliusza, szukać, obliczać, ach, zważyć najpierw na wadze przekąskę . .. eeeetam! nie chce mi się!...
lenistwo zwyciężyło głód

6 maja 2013 , Komentarze (16)

zaciskam zęby i się zawzinam
od dzisiaj
wracam jak córa marnotrawna do codziennego liczenia kalorii
każdy gryz, kęs, liz, każdy łyk

zaraz wykupię vitaliusza
zaraz się pomierzę i uaktualnię pasek
w stronę nieodpowiednią niestety

głowy posypywać popiołem nie zamierza - co to, to nie
ale, naprawdę, tak dalej być nie może !!!!
chcę i muszę wydalić nadmiar mnie przed rozpoczęciem sezonu na czereśnie
czas start!

5 maja 2013 , Komentarze (8)

Publiczne przytulanie się sobotnio odbyło. W Wilanowie, na widoku, przy ulicy. W restauracyjnym ogródku, pod wiekowym drzewem, przytulały się dwa rowery, publicznie całując się pedałami. Ona oparta o niego. Jego siodełko nad nią.


Albowiem moja Lady Pomarańczowa Błyskawica, z lini Mattis Cruise, z rodu Merida, od dwóch przejażdżek ma nowego życiowego partnera. Zostawiła na rowerowy kanibalizm  byłego faceta, Srebrnego Panthera.

Teraz jeździ z młodym i nieokrzesanym Hehagonem X2, z nieco plebejskiego, ale mocarnego rodu Krossów. Oach, chłopaczek!! Niby buńczuczny, ale się jeszcze sporo musi nauczyć, nim się stanie godnym Lady Pomarańczowej Błyskawicy.

Zanim ją będzie doganiać. Zanim jej zaimpomuje .. hłe, hłe. . .. jeśli kiedyś w ogóle .. hłe, hłe ...



ps vitaliowe

waga wciąż uparta

ja też

zmagania sie nigdy nie kończą

2 maja 2013 , Komentarze (10)

tfu!
nie koty!
tylko samoloty!

pierwszy tegoroczny dojazd rowerem do punktu obserwacyjnego na Wirażowej
pierwsze warkoty startujących, odbijające się drżeniem w kościach
pierwsze nad głową loty lądujacych, aż wzbiera ochota, by podskoczyć i podrapać po brzuszku






Od końca kwietnia, na 4 miesiące, dłuższy pas Okęcia poszedł do remontu, starty i loty będą więc tylko na DS-1 zlokalizowanej na osi Ursynów-Ursus. A ta ma jeden swój koniec przy starej Wirażowej, czyli przez kilka miesięcy można będzie częściej je z bliska oglądać. A ze szczytu wiaduktu Poleczki będzie można patrzeć na lądujace samoloty z góry.
Super!


A poza tym zawzięcie roweruję, przez 3 dni ponad stówka zaliczona.
Dzisiaj rower bedzie tylko popołudniowy, bo właśnie wychodzimy nabyć nowy rower dla Pana i Władcy, osobiście wybierałam!
Pieką mnie nieprzyzwyczajone uda, ale jeżdżę z bananowym uśmiechem na paszczy. Mam świat u stóp, gdy jestem na rowerze! A droga przede mną czeka wspaniała!



A poza tym, to waga bardzo uparta jest. Trudno, ja też.
Nie śpieszy mi się, powolutku, statecznie, do celu. Bez diet-cud i bez gwałtów jajecznych, wiem, że do przedzimowej wagi powrócę. Kiedyś.

29 kwietnia 2013 , Komentarze (17)

A właściwie 3 perfekcyjne dni, piątek, sobota, niedziela.  Dziś też jest dobrze. A było prawie perfekcyjnie i pięknie jak w piosence z tego ogrodu, o tym ogrodzie







Piątek.

Prawie koniec remontu. Łazienka gotowa, ubikacja gotowa, pół przedpokoju gotowe. Mycie, wieszanie, porządkowanie, przenoszenie rzeczy i rzeczy do umieszczania rzeczy, lampy odzyskują klosze, spod taśm i płacht foliowych wyłaniają się ręcznie przeze mnie tworzone, szlifowane i lakierowanego do gładkości aksamitu elementy drewniane. Podłoga w przedpokoju wyszła perfekcyjna i super, niby zwykłe karo, ale pod kątem 73 stopnie.

O 15 zostawiam wszystko w rękach Pana i Władcy, wchodzę do wanny. Wymoczyć się, zeskrobać z siebie warstwę farby i lakierów, warstwę zmęczenia, warstwę pyłu. Rower też do odkurzenia, z pyłu po cięciu kafelków.

Masa Krytyczna na nielegalu. HA!!! Ktoś się spóźnił ze złożeniem jednego z 7 papierków, co miasto skrzętnie wykorzystało i 5 minut przed rozpoczęciem przysłało do zabezpieczającej policji zawiadomienie, że Masa nie ma zgody na "zajęcie pasa jezdni na zasadzie kolumny uprzywilejowanej". No i dupa!

W związku z tym ogłosiliśmy "godzinę dla roweru", czyli dowolne jeżdżenie półtora tysiąca masowych rowerów tylko i wyłącznie po Śródmieściu i w grupach niezorganizowanych. Skoro miasto nie daje zezwolenia na przejazd zorganizowany, to nie. Ale przecież rowery i tak będą jeździły. Nie znikną z powodu braku zezwolenia. Nie wyparują  w niebyt! Zamiast uporządkowanego i pod kontrolą przejazdu - Śródmieście opanowały niezależne, niesforne i zajadłe rowery, skutecznie wypychając z jezdni samochody.

No i się działo. Policja dostawała kota. W którymś momencie rondo pod Rotundą było zajęte we wszystkie strony i na wszystkich pasach tylko i wyłącznie przez autobusy i rowery.

Adrenalina w żyłach i bananowy uśmiech na paszczy.

Tu, pod linką , są fotki z "godziny dla roweru", od indexu 6 do końca. Warto zobaczyć jak wygląda miasto opanowane przez rowery.

Acha, czekolady sobie kupiłam. Wedlowskie, nadziewane. Dwie. O smaku bajecznego. I jogurtowo-wiśniową. Pożarłam nocą z piątku na sobotę, każdej połowę bez żadnych wyrzutów sumienia. W ramach obchodów urodzin. Należy mi się.

 

 

Sobota

Pan i Władca od świtu robi w kuchni poprawki malowania. Od świtu też jest Stasiek, bo synalek go podrzucił,  sam musiał pojechać z ludźmi do jednego z zakładów.

Wspólne sprzątanie po-remontowe, wspólne szykowanie przyjęcia urodzinowego dla mnie. 8 godzin pracy bez przerwy. Staśkiem się nie zajmujemy, nie mamy czasu. Chyba że się poskarży, że jest głodny. Kanapki na szybko tylko. Trudno, dzieciak raz na kilka lat może być dzieckiem zaniedbanym, hłe, hłe. Ma dowolny dostęp do laptopa i do gier z sieci, ma starego GameBoya z nowymi bateriami, ma pilota od telewizora, ma vhsy i dvd z filmami, ostatecznie na moim kompie może odpalić w ramach nagrody mojego Tomb Raidera.

Oczywiście, że zgrzyty we wspólnej pracy też były. Niedoczas pogania i powoduje napięcie. Gdy mięso chciało wyskoczyć na podłogę. Gdy jemu się stłukła szklana pokrywa naczynia do zapiekania. Gdy ja stłukłam jedną z dwóch moich osobistych ulubionych szklanic do drinków.

W międzyczasie życzenia odbieram i czuję głaskanie po zwojach mózgowych, z przyjemności. Małpie poczty, PeWu, kwiatowa poczta, FiBi rozpalone do czerwoności, SMSy zablokowały skrzynkę.

Z porządkami poremontowymi i przygotowaniem domu na imprezę zdążyliśmy. Uch, prawie w ostatniej chwili. Stasiek poprawiał mi suwak w spódnicy mini, gdy zajeżdżały taxówki.

Moja podłoga w holu wywołała zachwyt i okrzyki zazdrości. Przywrócone do blasku drewniane elementy na oślepiająco białych ścianach cieszą oczy. Błyszczące wielkie tafle luster wszędzie. Zachwyt innych utwierdził mnie w przekonaniu, że warto najpierw dobrze i oryginalnie wymysleć a potem uparcie pilnować jakości wykonania, w ostateczności samemu zakasać rękawy i zrobić tak, jak się wymarzyło. ( w związku z tym fachman od kafelków ma jeszcze do ponownego osadzenia dwie listwy maskujące przejście z jednej powierzchni do drugiej)

Impreza ze wszech miar udana. Żarcie oryginalne i na szczęście nie za dużo, szwagier dokładki nie mógł dostać. Desery za to tradycyjne bardzo, bo najzwyklejsze ciastka tortowe ze znanej cukierni. Ale za to jakości chyba najlepszej w mieście, bo ostatnią bajaderkę musieliśmy dzielić na 4 części, tylu było na nią chętnych. A deski serów zostały zmiecione do czysta.

Jak babci przystało - w prezencie dostałam i kapcioszki i kwitnącą pelargonię w doniczce. Fotela bujanego nie.

Pamiętam, jak w zeszłym roku źle się czułam w urodziny, jak mi dusza i serce nie chciały zaakceptować wieku. Nie przyjmowałam do wiadomości, że mam już 50 lat.

Za to w tym roku w urodziny po prostu kwitłam. Białe letnie pantofelki na niziutkiej szpilce. Wściekle fioletowe rajstopy. Czarna tulipanowa miniówa, wąska w pasie okropnie. Biała bluzka w malutkie czarne owale, tak uszyta, że piersi niesamowicie eksponuje, każdą z osobna. Ozdoby ciężkie, czarnofioletowa secesyjna gruba bransoleta, na szyi na czarnym rzemieniu grecki białofioletowy wyszlifowany kamień. Fiołkowy makijaż, białe roztrzepane włosy. Moje lustra nie kłamią. Co z tego, że mam 51 lat? Przecież niektóre z moich o dychę młodszych koleżanek wyglądają starzej, a wiele znacznie mniej zgrabnie. Stasiek mówi, że ze wszystkich babć kolegów i kolezanek w jego klasie - to jego babcia Ocia jest najwyższa, a jego babcia Jola najładniejsza. I że żadna inna babcia nie uczyła chłopaków jeździć na rowerze.

Żyć, nie umierać!!! HA!

 

Niedziela

Pierwsze pół dnia w łóżku, antrakt w wannie, drugie pól dnia na zakupach. Prezentowych - albowiem zostałam obsypana prezentami. Takimi, o jakie prosiłam. Takimi, na które czekałam. Takimi, o jakich nawet nie marzyłam.

Wieczorem niezły film, lekka wspólna kolacja.

Naprawdę - Perfect Day

 



vitaliowo

Wagowo - prawie perfect.

Ciuc-ciut urosło. Ale biorąc pod uwagę 2 czekolady wedlowskie, sobotnią imprezę i niedzielne lenistwo, to nie ma znaczenia.

Dzisiaj rower

I mam nadzieję, że od dzisiaj już regularnie będzie.

Do odnowienia został mi jeszcze salon. Ale to muszę dłużej pomyśleć. A na razie nie mam żadnego pomysłu. I kafelki na balkonie-tarasie, szorstki fakturowy gres, na pewno, ale kolor?

 

25 kwietnia 2013 , Komentarze (5)

więc tylko dla porządku i dla potomności zapiszę, że na wadze trzeci dzień z rzędu poniżej sześćdziesiątki jest
i to pomimo wielkiego schabowego, kapusty, kartofli, podgrzewanych w mikrofali kajzerek, kaszanki na maśle i kilku wisienek w czekoladzie
bo - codzienne kilka godzin wygibasów na drabinie i zwyczajnej pracy fizycznej doskonale robi na równowagę kaloryczną

ps. remontowe
niestety, sufit w łazience odłazi, w miejscu, gdzie z 5 lat temu przez chwilę chciał się zagnieździć grzyb, chlorem wtedy szorowaliśmy - a teraz będę musiała tam zdrapać tynk i gładź gipsową położyć, na szczęście tylko niecały metr kwadratowy

23 kwietnia 2013 , Komentarze (5)

WuCeta ma już perfect !
łazienka wymaga drobniutkich popraweczek ! mini-mini, ciut-ciut
jutro hol-przedpokój i zapuszczona kuchta . . . . ops!! kuchnia....


vitaliowo

poniżej sześćdziesiątki

22 kwietnia 2013 , Komentarze (6)

i w związku z tym straconam dla świata
nie ma mnie

gips, zaprawa zalewowa, faktura gładzenia, gdzie szeroki pędzel, drabina za wysoka, jestem jak glizda pod sufitem, taka wygieta na czubku drabiny, kuchnię nalezy odnawiać częściej niż co 10 lat, ten cholerny tłuszcz na suficie!, do wrzątku mam rękę włożyć?, czy pod kinkietami malować, brakuje taśmy do przylepaniania osłon
itede
itepe
2 razy poszłam spać bez sikania i bez mycia, po prostu padłam, ledwie przestałam trzymać postawę pionową





w międzyczasie, w wolnym czasie - rower
w niedzielę była Masa Krytyczna w hołdzie bohaterom powstania w getcie
cholera, tam to wszyscy byli bohaterami
jak ktoś nie był - to umierał szybciej


to chyba jedyna Masa od zeszłych wakacji, gdzie nie mam ani jednej fotki jezdnej
tylko stojące



odprawa dla zabezpieczenia, dziedziniec Muzeum Powstania Warszawskiego


ale już się pojawiły co bardziej oryginalne Masowe typy:
Pan z Pieskiem w Koszyku

posiałam fotkę Pani z Poszczekujacym Białym Pudelkiem

niemłoda pani w dredach do półpleców


no i oczywiście pełny przekrój wiekowy:
od "Starsi Panowie Dwaj", hłehłe, Trzej


przez dzieciaki, co jeszcze nie są nastolatkami


po niemowlaki w przyczepkach


na zakończenie, a jechaliśmy od Muzeum Powstania, granicami Dużego i Małego Getta, do nowootwartego Muzeum Żydowskiego, więc na zakończenia, jak zawsze, zbiorowa fotka całego zabezpieczenia
(ja to ta roześmiana paszcza pod dziewczyną w czarnym żakieciku)




ps. vitaliowe
waga uparta jak cholera
ja też
żadna z nas się nie poddaje
równowaga
pat chwilowy

19 kwietnia 2013 , Komentarze (6)

No, dooooooooobrze?

nie czterdziestu, tylko trzydziestu kilku

nie rozbójników, tylko rowerzystów

i nie wszyscy krzyczeli, tylko ?większa połowa?

 

opiszę

 

Mam hysia na punkcie własnego imienia, najpopularniejszego skrótu. Uwielbiam jego dźwięk, to jak się rozchodzi w powietrzu, jak nie chce szeleścić szeptane.

Niestety, zbyt rzadko je słyszę.

Pan i Władca nie lubi mojego imienia. Wymyśla w zamian różne czułe i zabawne miana, w odpowiednich momentach i nastrojach odpowiednio je dobiera. Ale wolałabym słyszeć swoje imię jego głosem wypowiadane częściej niż raz na rok.

Wciąż życzliwie pamiętam osoby, które do mnie się imieniem zwracały. Byłych chłopaków z bujnej młodości. Wieloletnich przyjaciół, od lat używających dziwnego zdrobnienia. Młodej osóbki na jednym z rejsów greckich, która w dodatku używała prawidłowej formy wołacza. Byłego skipera, który po rozpadzie małżeństwa wypłakiwał i wywrzaskiwał swoje krzywdy na mojej piersi. Mamę i jej cudowne zdrobnienie z dzieciństwa. Kilka znajomych i prawie-przyjaciółek. Dwóch podrywaczy z dorosłego życia.

Och, było więcej, na pewno. Skleroza czasami dopada.

 

Wczoraj była przedmasówka. Spotkanie wolontariuszy Masy Krytycznej przed niedzielną jazdą masową w ramach obchodów rocznicy powstania w getcie oraz przed comiesięczna jazdą wieczorną w następny piątek. Ciepło było, lekko byłam ubrana. Prawie tak samo jak na tym zdjęciu z siłowni (link do wpisu vitaliowego) , gdy z Mulionerami robiliśmy sobie zdjęcia drążkowe. Tylko butki inne, bo rowerowe i na pupie dodatkowo szorty w niebieskie kwiatki. Rumieńce na policzkach z wysiłku, bo pod górkę i pod wiatr jechałam. Włosy tymże wiatrem rozwiane. I radość na buzi z racji tego, że jechałam.

Och, wiedziałam, że wyglądam dobrze. Na rowerze zawsze wyglądam dobrze, nawet zmęczona i spocona. Bo na rowerze zawsze szczęśliwa jestem, z adrenaliną i endorfinami buzującymi w krwioobiegu.

Drzwi wejściowe na klatkę Biały mi przytrzymał. Drzwi wejściowe sam Dexter otworzył, nie przyciskiem, tylko klamką. W monitorze ochrony mnie zobaczył. A gdy weszłam do salonu, to nagle ze wszystkich stron!!...

Ach, Jola!

To Jola!

Jola, chodź tutaj, tutaj mam krzesło.

Jolu, mam dla ciebie miejsce na kanapie.

Jola, moja kanapa wygodniejsza!

O! cześć Jola.

Nareszcie, Jolu?

 

 

Rany!

Przez chwile czułam się jak by razem spływały miód i balsam i pienia anielskie w uszach słyszałam i szum husarskich skrzydeł i niemalże urosłam o 10 centymetrów. Siadłam na jednej z oferowanych kanap, chłopaki się poprzesuwali. A potem jeden z młodych usiadł mi u stóp.

Och, nie - żebym nie była zadowolona. Ale zaskoczona - to za mało powiedziane. I te uśmiechy ze wszystkich stron, kilka mrugnięć błyszczących oczu. Pełny przekrój wiekowy, od późnych nastolatków, przez buchających hormonami 20 i 30 latków, przez statecznych ojców rodzin, przed rówieśników, aż do najstarszego siwowłosego. Co im się??...

Dopiero w trakcie omawiania zabezpieczenia na Masę Powstańczą zorientowałam się, dlaczego spotkała mnie taka feta. Wczoraj w salonie Masy nie było ani jednej dziewczyny! Ani jednej! Czterdziestu tylko prawie chłopa, zdrowych, tryskających energią . Musieli zareagować na rodzynkę.

Do domu wracałam w męskiej asyście, po drodze zaproszono na grzane wino, odprowadzono pod sam dom. Na moje 9 schodków, z rowerem pod pachą, wbiegałam podśpiewując i tanecznym krokiem.

Opowiedziałam Panu i Władcy o dzisiejszej zbiorowej adoracji. Heh, zazdrość też jest afrodyzjakiem. Słyszałam, jakie imię szeptał w moje włosy ....

 

 

 

Waga się cieszy razem ze mną.

Po czterech dniach na rowerze (lajtowym przecież!) jest poniżej sześćdziesięciu. Dokładnie to 59,7.

 

16 kwietnia 2013 , Komentarze (7)

za nic !
nie dam rady szczymać !!!!!
tam wczoraj kolo 15 przez zaciśnięte zęby wysyczałam - bo właśnie hamulce czymania się puszczały
wykorzystałam pretekst wczoraj, by do synalka po klucze
a dzisiaj już na bezczelnego, zostawiłam szlifowanie narożnika i rozsiany gips

taka pogoda!
nikt normalny nie szczymie!!!
musi choć trocha popuścić, poluzować
odkopałam (z zawziętością teriera) z elementów budowlanych długich oraz płaszczyzny plexi mocno zakurzoną Błyskawicę
wsiadłam
wiatr we włosach
choćby tylko przez kilkadziesiąt minut

wczoraj - 28 minut; 7,7 km
dzisiaj - 110 minut: 21,2 km



wago! ty cholero! ty wredoto wciąż tkwiąca bezprzyczynowo w stanach okropnych!
POKONAMY cię!!!
podpisano: ja i moja Pomarańczowa Błyskawica



© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.