- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1816639 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
w ramach diety zjadłam frytki w Maku
Publiczne przytulanie, rowery, koligacje i rody
Albowiem moja Lady Pomarańczowa Błyskawica, z lini Mattis Cruise, z rodu Merida, od dwóch przejażdżek ma nowego życiowego partnera. Zostawiła na rowerowy kanibalizm byłego faceta, Srebrnego Panthera.
Teraz jeździ z młodym i nieokrzesanym Hehagonem X2, z nieco plebejskiego, ale mocarnego rodu Krossów. Oach, chłopaczek!! Niby buńczuczny, ale się jeszcze sporo musi nauczyć, nim się stanie godnym Lady Pomarańczowej Błyskawicy.
Zanim ją będzie doganiać. Zanim jej zaimpomuje .. hłe, hłe. . .. jeśli kiedyś w ogóle .. hłe, hłe ...
ps vitaliowe
waga wciąż uparta
ja też
zmagania sie nigdy nie kończą
A właściwie 3 perfekcyjne dni, piątek, sobota, niedziela. Dziś też jest dobrze. A było prawie perfekcyjnie i pięknie jak w piosence z tego ogrodu, o tym ogrodzie
Piątek.
Prawie koniec remontu. Łazienka gotowa, ubikacja gotowa, pół przedpokoju gotowe. Mycie, wieszanie, porządkowanie, przenoszenie rzeczy i rzeczy do umieszczania rzeczy, lampy odzyskują klosze, spod taśm i płacht foliowych wyłaniają się ręcznie przeze mnie tworzone, szlifowane i lakierowanego do gładkości aksamitu elementy drewniane. Podłoga w przedpokoju wyszła perfekcyjna i super, niby zwykłe karo, ale pod kątem 73 stopnie.
O 15 zostawiam wszystko w rękach Pana i Władcy, wchodzę do wanny. Wymoczyć się, zeskrobać z siebie warstwę farby i lakierów, warstwę zmęczenia, warstwę pyłu. Rower też do odkurzenia, z pyłu po cięciu kafelków.
Masa Krytyczna na nielegalu. HA!!! Ktoś się spóźnił ze złożeniem jednego z 7 papierków, co miasto skrzętnie wykorzystało i 5 minut przed rozpoczęciem przysłało do zabezpieczającej policji zawiadomienie, że Masa nie ma zgody na "zajęcie pasa jezdni na zasadzie kolumny uprzywilejowanej". No i dupa!
W związku z tym ogłosiliśmy "godzinę dla roweru", czyli dowolne jeżdżenie półtora tysiąca masowych rowerów tylko i wyłącznie po Śródmieściu i w grupach niezorganizowanych. Skoro miasto nie daje zezwolenia na przejazd zorganizowany, to nie. Ale przecież rowery i tak będą jeździły. Nie znikną z powodu braku zezwolenia. Nie wyparują w niebyt! Zamiast uporządkowanego i pod kontrolą przejazdu - Śródmieście opanowały niezależne, niesforne i zajadłe rowery, skutecznie wypychając z jezdni samochody.
No i się działo. Policja dostawała kota. W którymś momencie rondo pod Rotundą było zajęte we wszystkie strony i na wszystkich pasach tylko i wyłącznie przez autobusy i rowery.
Adrenalina w żyłach i bananowy uśmiech na paszczy.
Tu, pod linką , są fotki z "godziny dla roweru", od indexu 6 do końca. Warto zobaczyć jak wygląda miasto opanowane przez rowery.
Acha, czekolady sobie kupiłam. Wedlowskie, nadziewane. Dwie. O smaku bajecznego. I jogurtowo-wiśniową. Pożarłam nocą z piątku na sobotę, każdej połowę bez żadnych wyrzutów sumienia. W ramach obchodów urodzin. Należy mi się.
Sobota
Pan i Władca od świtu robi w kuchni poprawki malowania. Od świtu też jest Stasiek, bo synalek go podrzucił, sam musiał pojechać z ludźmi do jednego z zakładów.
Wspólne sprzątanie po-remontowe, wspólne szykowanie przyjęcia urodzinowego dla mnie. 8 godzin pracy bez przerwy. Staśkiem się nie zajmujemy, nie mamy czasu. Chyba że się poskarży, że jest głodny. Kanapki na szybko tylko. Trudno, dzieciak raz na kilka lat może być dzieckiem zaniedbanym, hłe, hłe. Ma dowolny dostęp do laptopa i do gier z sieci, ma starego GameBoya z nowymi bateriami, ma pilota od telewizora, ma vhsy i dvd z filmami, ostatecznie na moim kompie może odpalić w ramach nagrody mojego Tomb Raidera.
Oczywiście, że zgrzyty we wspólnej pracy też były. Niedoczas pogania i powoduje napięcie. Gdy mięso chciało wyskoczyć na podłogę. Gdy jemu się stłukła szklana pokrywa naczynia do zapiekania. Gdy ja stłukłam jedną z dwóch moich osobistych ulubionych szklanic do drinków.
W międzyczasie życzenia odbieram i czuję głaskanie po zwojach mózgowych, z przyjemności. Małpie poczty, PeWu, kwiatowa poczta, FiBi rozpalone do czerwoności, SMSy zablokowały skrzynkę.
Z porządkami poremontowymi i przygotowaniem domu na imprezę zdążyliśmy. Uch, prawie w ostatniej chwili. Stasiek poprawiał mi suwak w spódnicy mini, gdy zajeżdżały taxówki.
Moja podłoga w holu wywołała zachwyt i okrzyki zazdrości. Przywrócone do blasku drewniane elementy na oślepiająco białych ścianach cieszą oczy. Błyszczące wielkie tafle luster wszędzie. Zachwyt innych utwierdził mnie w przekonaniu, że warto najpierw dobrze i oryginalnie wymysleć a potem uparcie pilnować jakości wykonania, w ostateczności samemu zakasać rękawy i zrobić tak, jak się wymarzyło. ( w związku z tym fachman od kafelków ma jeszcze do ponownego osadzenia dwie listwy maskujące przejście z jednej powierzchni do drugiej)
Impreza ze wszech miar udana. Żarcie oryginalne i na szczęście nie za dużo, szwagier dokładki nie mógł dostać. Desery za to tradycyjne bardzo, bo najzwyklejsze ciastka tortowe ze znanej cukierni. Ale za to jakości chyba najlepszej w mieście, bo ostatnią bajaderkę musieliśmy dzielić na 4 części, tylu było na nią chętnych. A deski serów zostały zmiecione do czysta.
Jak babci przystało - w prezencie dostałam i kapcioszki i kwitnącą pelargonię w doniczce. Fotela bujanego nie.
Pamiętam, jak w zeszłym roku źle się czułam w urodziny, jak mi dusza i serce nie chciały zaakceptować wieku. Nie przyjmowałam do wiadomości, że mam już 50 lat.
Za to w tym roku w urodziny po prostu kwitłam. Białe letnie pantofelki na niziutkiej szpilce. Wściekle fioletowe rajstopy. Czarna tulipanowa miniówa, wąska w pasie okropnie. Biała bluzka w malutkie czarne owale, tak uszyta, że piersi niesamowicie eksponuje, każdą z osobna. Ozdoby ciężkie, czarnofioletowa secesyjna gruba bransoleta, na szyi na czarnym rzemieniu grecki białofioletowy wyszlifowany kamień. Fiołkowy makijaż, białe roztrzepane włosy. Moje lustra nie kłamią. Co z tego, że mam 51 lat? Przecież niektóre z moich o dychę młodszych koleżanek wyglądają starzej, a wiele znacznie mniej zgrabnie. Stasiek mówi, że ze wszystkich babć kolegów i kolezanek w jego klasie - to jego babcia Ocia jest najwyższa, a jego babcia Jola najładniejsza. I że żadna inna babcia nie uczyła chłopaków jeździć na rowerze.
Żyć, nie umierać!!! HA!
Niedziela
Pierwsze pół dnia w łóżku, antrakt w wannie, drugie pól dnia na zakupach. Prezentowych - albowiem zostałam obsypana prezentami. Takimi, o jakie prosiłam. Takimi, na które czekałam. Takimi, o jakich nawet nie marzyłam.
Wieczorem niezły film, lekka wspólna kolacja.
Naprawdę - Perfect Day
vitaliowo
Wagowo - prawie perfect.
Ciuc-ciut urosło. Ale biorąc pod uwagę 2 czekolady wedlowskie, sobotnią imprezę i niedzielne lenistwo, to nie ma znaczenia.
Dzisiaj rower
I mam nadzieję, że od dzisiaj już regularnie będzie.
Do odnowienia został mi jeszcze salon. Ale to muszę dłużej pomyśleć. A na razie nie mam żadnego pomysłu. I kafelki na balkonie-tarasie, szorstki fakturowy gres, na pewno, ale kolor?
czterdziestu rozbójników AliBaby, wykrzykujących z
chciwością moje imię
No, dooooooooobrze?
nie czterdziestu, tylko trzydziestu kilku
nie rozbójników, tylko rowerzystów
i nie wszyscy krzyczeli, tylko ?większa połowa?
opiszę
Mam hysia na punkcie własnego imienia, najpopularniejszego skrótu. Uwielbiam jego dźwięk, to jak się rozchodzi w powietrzu, jak nie chce szeleścić szeptane.
Niestety, zbyt rzadko je słyszę.
Pan i Władca nie lubi mojego imienia. Wymyśla w zamian różne czułe i zabawne miana, w odpowiednich momentach i nastrojach odpowiednio je dobiera. Ale wolałabym słyszeć swoje imię jego głosem wypowiadane częściej niż raz na rok.
Wciąż życzliwie pamiętam osoby, które do mnie się imieniem zwracały. Byłych chłopaków z bujnej młodości. Wieloletnich przyjaciół, od lat używających dziwnego zdrobnienia. Młodej osóbki na jednym z rejsów greckich, która w dodatku używała prawidłowej formy wołacza. Byłego skipera, który po rozpadzie małżeństwa wypłakiwał i wywrzaskiwał swoje krzywdy na mojej piersi. Mamę i jej cudowne zdrobnienie z dzieciństwa. Kilka znajomych i prawie-przyjaciółek. Dwóch podrywaczy z dorosłego życia.
Och, było więcej, na pewno. Skleroza czasami dopada.
Wczoraj była przedmasówka. Spotkanie wolontariuszy Masy Krytycznej przed niedzielną jazdą masową w ramach obchodów rocznicy powstania w getcie oraz przed comiesięczna jazdą wieczorną w następny piątek. Ciepło było, lekko byłam ubrana. Prawie tak samo jak na tym zdjęciu z siłowni (link do wpisu vitaliowego) , gdy z Mulionerami robiliśmy sobie zdjęcia drążkowe. Tylko butki inne, bo rowerowe i na pupie dodatkowo szorty w niebieskie kwiatki. Rumieńce na policzkach z wysiłku, bo pod górkę i pod wiatr jechałam. Włosy tymże wiatrem rozwiane. I radość na buzi z racji tego, że jechałam.
Och, wiedziałam, że wyglądam dobrze. Na rowerze zawsze wyglądam dobrze, nawet zmęczona i spocona. Bo na rowerze zawsze szczęśliwa jestem, z adrenaliną i endorfinami buzującymi w krwioobiegu.
Drzwi wejściowe na klatkę Biały mi przytrzymał. Drzwi wejściowe sam Dexter otworzył, nie przyciskiem, tylko klamką. W monitorze ochrony mnie zobaczył. A gdy weszłam do salonu, to nagle ze wszystkich stron!!...
Ach, Jola!
To Jola!
Jola, chodź tutaj, tutaj mam krzesło.
Jolu, mam dla ciebie miejsce na kanapie.
Jola, moja kanapa wygodniejsza!
O! cześć Jola.
Nareszcie, Jolu?
Rany!
Przez chwile czułam się jak by razem spływały miód i balsam i pienia anielskie w uszach słyszałam i szum husarskich skrzydeł i niemalże urosłam o 10 centymetrów. Siadłam na jednej z oferowanych kanap, chłopaki się poprzesuwali. A potem jeden z młodych usiadł mi u stóp.
Och, nie - żebym nie była zadowolona. Ale zaskoczona - to za mało powiedziane. I te uśmiechy ze wszystkich stron, kilka mrugnięć błyszczących oczu. Pełny przekrój wiekowy, od późnych nastolatków, przez buchających hormonami 20 i 30 latków, przez statecznych ojców rodzin, przed rówieśników, aż do najstarszego siwowłosego. Co im się??...
Dopiero w trakcie omawiania zabezpieczenia na Masę Powstańczą zorientowałam się, dlaczego spotkała mnie taka feta. Wczoraj w salonie Masy nie było ani jednej dziewczyny! Ani jednej! Czterdziestu tylko prawie chłopa, zdrowych, tryskających energią . Musieli zareagować na rodzynkę.
Do domu wracałam w męskiej asyście, po drodze zaproszono na grzane wino, odprowadzono pod sam dom. Na moje 9 schodków, z rowerem pod pachą, wbiegałam podśpiewując i tanecznym krokiem.
Opowiedziałam Panu i Władcy o dzisiejszej zbiorowej adoracji. Heh, zazdrość też jest afrodyzjakiem. Słyszałam, jakie imię szeptał w moje włosy ....
Waga się cieszy razem ze mną.
Po czterech dniach na rowerze (lajtowym przecież!) jest poniżej sześćdziesięciu. Dokładnie to 59,7.
nosz!!!! nosz - nie szczymie!!!!