Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816582
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 lutego 2010 , Komentarze (17)

Niedzielnym rankiem 2 deko więcej od poprzedniego dnia. Czułam się najedzona. Najedzona, nażarta! A tylko 57,4! A nie 58 z ogonkiem. Mrauuuu!

 

Ale walentynki do doopy. Któraś z vitaliowych kobitek napisała - Walę Tynki..... Bardzo mi się spodobało. Zapamiętam to. Bo tak się czuję. Dusza. Serce. Boli.

W to kurewskie święto bo dopadły mojego PiW demony. Przeszłości. Wciąż zbyt żywe.

Nie będę o tym pisać. Zbyt boli..... mnie.

jego pewnie też

Gdybym była mądra i gdybym potrafiła nie kochać - to spieprzałabym od niego na koniec świata. Ale ... wolę ból. Nie... nie wolę.... to coś we mnie dokonuje wyborów...

NIEWAŻNE

 

Zassane kcale - mniej niż 850 pokarmowo. A wieczorkiem popłynęłam na fali procentów. Sztorm. Huragan. I takie inne kataklizmy morskie...

 

O 23 przyszedł Pan i Władca z bukietem róż i moim ulubionym szampanem. Za późno!!!!!!.... Już mnie jego demony trafiły. Prościutko w serce. Za późno na wszystko.

 

Pół godziny po północy poszłam odśnieżać. Śniegowa robótka na ponad godzinę. Uff.

W ubiegłym tygodniu jakiś #*)@^&$# patafian zaiwanił moją ulubioną szuflę. Ulubioną z powodu... wielkości. Zostały tylko takie szerokie. Nie dawałam rady nawet udźwignąć?...

Ale co mi tam zbyt duży ciężar dzisiaj!

Szuflowałam ponad godzinę.

Przede mną biało, bo padało... i... pada już od pięciu godzin. Za mną także biało.... bo wciąż sypie. Takie białe, malutkie, bezwietrzne, śliczne, drobniutkie, miękkie, zimne trochę.

Za mną przez tę godzinę napadało prawie centymetr.

 

Skwerek przed stacją krwiodawstwa nocą wygląda bajkowo. Pomarańczowe lampy uliczne. Czerń konarów. Biel na trawnikach. Biel na gałęziach, gałązkach. Srebrzysta, opadająca biel, opadająca niezdecydowanie w dół. Wszystko ma ostre kontury.

Mogłabym patrzeć i patrzeć.

 

Do domu wróciłam z soplami we włosach.

Do domu ?....czy to jeszcze dom?

(chyba tak... póki dzieci.... póki namiętności... póki samozaparcia i przyzwyczajenia..)

 

 

 

Minęło półtorej godziny. Jest 2:37, nocna. Spać nie mogę. A przecież jutro też jest dzień. Słuchawki na uszach, grają złote przeboje

Przy odśnieżaniu kompletnie wytrzeźwiałam. Więc uzupełniam ubytek %....

 

13 lutego 2010 , Komentarze (4)

środa - 1109 kcali, bez %

czwartek - 1490 kcali, bez %, 3 km przez śnieg, na szybko

piątek - 1468 kcali, z % niewielkimi, 8 km przez kopny śnieg

sobota - do teraz, 18:23, zassane 956 kcali, ponad 2 km po śnieżnych Łazienkach

 

wczoraj, w piątek, waga pokazała mi stabilne 56,8

NARESZCIE! mogłam sobie po niej skakać, a ponad 57 nic się nie pokazało

dzisiaj 57,2.... ale radość z wczorajszego trwa i trwa

 

tylko okropnie bolą mnie przody ud od tego śniegu, od spadania ze śliskiego, z chodzenia koleinami na jedną stopę, od wyciągania kończyn z zasp

 

ps

zapomniałabym się pochwalić, przez 3 kolejne dni nie miałam w paszczy ani jednego drinka....null:, wtorek, środa, czwartek

 

 

11 lutego 2010 , Komentarze (3)

Pierwszy raz w życiu się w Tłusty Czwartek nie najadłam pączkami. Nie nażarłam się nimi. Nie napchałam się do wypęku. Nie mam zgagi po-pączkowej.

MAM CZOSNKOWO-CEBULOWO-KOPERKOWĄ. I MIĘSNĄ.

 

Wracając z poczty zaszłam do cukierni. Pooblizywałam się na widok szklanych lad pełnych pączków. Ten błyszczący lukier... Ta posypana skórka pomarańczowa, obiecująca słodkoowocowy wytrysk na podniebieniu.... Zadysponowałam trzy, dla się, dla synalka, dla Pana i Władcy. Gwoli tradycji. Wpadłam w popłoch, co prawda, na pytanie panienki zaladowej, czy mają być małe czy duże. Połknąwszy głodny ozór, co już mnie chciał w duży kanał wpuścić, zadysponowałam wielkopańsko - małe!

Dotarłam do domu. Zjadłam, nieomal nie dławiąc się z łakomstwa - jednego. Palce starannie z okruszków lukru wylizałam. Opuściłam kuchnię dostojnym kurcgalopkiem. I nie weszłam tam, póki oni nie wsysnęłi swoich.

 

A czemu byłam taka dzielna? Czemu mi się mojego smoka łakomstwa dało okiełznać?

Przyczyn było dwie.

Pierwsza. Zachęcający wynik na porannej wadze. Jak sobie pomyślałam, że każdego pączka należałoby odrabiać przez kilka dni... O NIE !!!

Druga. Wczoraj nasmażyliśmy ... kotletów mielonych. Znaczy ja przygotowałam mięsko i to, co do mięska. Cebulki, przyprawy, koperek, czosnek, imbir... Pan i Władca smażył. Bo ja nie bardzo potrafię, każde mięso przypalam.

Wczoraj zjadłam półtorej sztuki mielonej. Dzisiaj zjadłam dwa i pół mielonego. A przecież wieczór jeszcze wczesny... noc jeszcze nawet nie młoda, jeszcze jej nie ma. Więc może jeszcze?...

JA!

Ja !...

W Tłusty Czwartek ja zjadłam więcej mielonych niż pączków. Jeszcze sama sobie nie dowierzam...

 

W każdym bądź razie odbija mi się czosnkiem. Tym, z mielonych. W windzie się odbiło, ale akurat jechałam z tym przesympatycznym młodym Marokańczykiem i jego córeczką, on zwyczajny, nie zwrócił uwagi. I na poczcie, ale panienkę ode mnie dzieliła szyba. Powęszyła co prawda przez moment podejrzliwie, ale w stronę zaplecza. Na wszelki wypadek już dzisiaj nie wychodzę.

W lodówce jest cała wielka, już nie pełna po brzegi, salaterka mielonych....

9 lutego 2010 , Komentarze (7)

To cytat.

Brzmiał przez cały wieczór. I wcześniej popołudnie


wprowadzenie

Syn (mój) edukuje swojego syna. Od jakiegoś czasu ma takie zapędy dydaktyczne.

W całym mieszkaniu co i rusz potykamy się o literki. Na magnesach, tych z danonków, są literki L-jak lodówka, K-jak kaloryfer, K-jak kuchenka. Na kleju, kropelce są L-jak lustro, W-jak wanna, F-jak Fiśka (takie rodzinne, prawdziwe imię córki), D-jak drzwi. Inne też, te litery akurat mi dzisiaj wpadły w oczy. I wciąż powtarzają na głos litery, głoski.

W makulaturze przybywa karteczek, tych przeznaczonych na zapisywanie zakupów. Na karteczkach litery pisane ręką Stasia. No, powiedzmy twory literopodobne. Najbardziej podobne do pierwowzorów są E i F.

Oprócz tego Staś pod choinkę dostał Monopoly. Dziecinne. Zamiast kostki jest samochodzik, który mówi. Można go jakoś zaprogramować. Masssssakrrrra!

 

popołudnie późne

W kuchni nie chciałam siedzieć, mimo iż tam jest moje najwygodniejsze miejsce. Ale lodówka za blisko... a taki! mi się udał sos grzybowy dzisiaj....

Komp mnie nie ciągnął. Więc też nie.

Pan i Władca uwielbia telewizor oglądać głośno. Lepiej wtedy widzi? Więc koło niego też nie.

Skuliłam się pod polarowym kocykiem w pustym chwilowo pokoju córki. Kot przyszedł, mrucząc ułożył się na moich stopach. Książka po chwili zaczęła wysuwać się z rąk. Mrauuuu....

I wciąż mi coś przeszkadzało zapaść w morfeuszowe objęcia. Nie wiedziałam, co. Senność nie sprzyja skupianiu myśli.

A potem dotarło. „Dziecko mówi”.... śmiech Stasia, cichy. „Tata mówi” tym razem Staś chichocze. I TAK PRZEZ PONAD PÓŁTOREJ GODZINY !!!!

Ten cholernie skrzekliwy samochodzik z monopoly !

Dziecko mówi...

Tata mówi...

Dziecko mówi....

 

 

dietetycznie

Rano waga pokazała mi wredność na wyświetlaczu. Po czym, do cholerki???? Po grzeczności?...

Nie, nie wpadłam w depresję. Prawie bezboleśnie wmówiłam sobie, że to NIEPRAWDA. I już.

Cały dzień sobie tak wmawiam....

Do 21 zassałam tylko 750 kcali. Jakoś nie mam fazy na wchłanianie

8 lutego 2010 , Komentarze (7)

Ale skoro nie chce, to niech będzie jak jest.

Waga nie rośnie. Tyle dobrego. I, zasadniczo, nie spada. Wykazuje tylko tendencję zniżkową. Tak przynajmniej mnie pociesza od kilku dni tabelka excelowa... nauczyłam się na wykresie wstawiać linię trendu. Przedwczoraj waga 57,8. Wczoraj waga 58,1. Dzisiaj waga 57,4.

 

Dni leniwe. Śpię na potęgę, chyba z 10 godzin na dobę. Kawałkami, bo przecież nie jednym ciągiem. Prawie-labę (od obowiązków domowych) mam jeszcze do piątku do rana.

Dzisiaj córka przysłała z Feldkirchen smsa: 83km/h na 7km nartostradzie! Jeżdżę szybciej na desce niż samochodem!

Niby racja. Bo samochodem to jeździ tylko po polnych drogach i na placu firmy. Wielce się nie rozpędzi. Nie ma gdzie. Ale i tak zdolna jest. Przed-przedostanim razem wykopała tylnym zderzakiem volva stary betonowy słupek ogrodzenia.

 

 

Byle do wiosny, byle do wiosny.

Wczoraj w piwnicy łapczywym wzrokiem wpatrywałam się w, wiszący na haku, mój pomarańczowy rower. Nową oponkę dostanie.

5 lutego 2010 , Komentarze (3)

Dyscyplina jedzenia... nie, to raczej dyscyplina wchłaniania kalorii. No więc ona chyba zaczyna przynosić efekty. Oczywiście, boję się zapeszyć. Że niby jak napiszę, jak się przyznam do obudzonej nadziei - to następnego dnia wredność losu podskoczy mi na wadze. I powie: takiego wała!


Ale rozpiera mnie bąbelkowa radość. Dzisiaj na wadze przez chwilę zamigotało poniżej 57. Naprawdę widziałam przez słodki moment 56,9. Owszem, ostatecznie ustabilizowało się na 57,2....  I wiem, to oczywiste, że jeszcze i na pewno podskoczy. Przecież musi, człowiek nie jest homeostatem.

 

Ale poniżej 57 to ja ostatni raz widziałam półtora tygodnia przed świętami.

Dla czystej radości powchodziłam na wagę trzy razy. Fajne to miganie. Wynik końcowy też fajny, też go dawno nie widziałam.

Tylko nie zapeszyć!... Oby nie zapeszyć!....

I oby się utrzymało do następnego dnia pomiarów.

 

Do 16:50 zassane 691 kcali.

4 lutego 2010 , Komentarze (7)

Wczoraj zassane 1099 kcali. Szuflowanie śniegu przez 45 minut. Tylko tyle, bo dozorca sie postarał i sprzątnął kawałek mojego ulubionego chodnika

.

Dzisiaj znowu w dzień zimowa niemrawość. Zassane do godziny 22 - 1309 kcali, łącznie z napojami procentowymi. Wszystkie chodniki w okolicy odśnieżone. Więc szuflowania nie będzie....


Za to, mam nadzieję, czeka mnie dzisiaj innego rodzaju aktywność fizyczna. Mianowicie moje ulubione ćwiczenie akrobatyczno-wytrzymałościowe w parach. Bo... niespodziewanie i bezprzyczynowo dostałam kwiatki. Wielki bukiet frezji. Miałam z frezji wiązankę ślubną, kocham je. Ten zapach.... czuć go w całym mieszkaniu. Potem Pan i Władca obierał mandarynki i wkładał mi do dzioba. I, podejrzałam, biała czekolada kupiona, taka do rozpuszczania. Na ciele, na rozgrzanym - też się rozpuszcza...

3 lutego 2010 , Komentarze (5)

Waga zgodna z założeniami Klubu Constans


Zasysanie kaloryczne w ostatnich dniach:

31 stycznia - 1333 kcale. W normie. Grzecznie.

1 lutego - 1674 kcale. Popłynęłam, wiem. Wszystko przez łakomstwo. Sączyłam w kuchni ostatki drinka i wpadła mi w oko końcówka topionego sera, z kanapek na drogę dla córki. Zjadłam i wtedy wilczy głód przebił się przez kaganiec opanowania. Zjadłam jeszcze jeden, duży. I ogórki konserwowe, i pomidora. A gdy złotko po serkach wrzucałam do kosza, to mi oczy rzuciła się z etykiety zawartość kaloryczna. .... !!!!... Włosy stanęły dęba, nie tylko na głowie.

A potem za głupotę się płaci.

2 lutego - 862 kcale tylko. Nie mogłam się zmusić do jedzenia. Gula w gardle.

Stwierdzam z niesmakiem, że powinnam opanować rozrzut zassanych kcali.


Może będzie mi w najbliższych dniach łatwiej, bom młodsze dziecię wysłała w góry na deskę. Ze starszym jestem pokłócona, wiec będzie samodzielnie sobie robił obiadki. Zamrażalnik jest pełen, a on posiada sprawne i zdrowe ręce. A sam Pan i Władca da się spacyfikować na jedzenie mało kaloryczne. Byleby było sporo i kolorowo na talerzu, to nawet może być dietetycznie, małotłuszczowo i zdrowo.

A ja odpoczywam, gdy nie musze planować kolejnego obiadu. I nie myślę o jedzeniu. I nie muszę przebywać w kuchni. I nie widzę pokus.

 

A poza tym sypie śnieg. Moje ukochanie! Zapowiada się niezłe szuflowanie dziś wieczorem. Sauna, siłownia i fitness w jednym.


A wiosna i tak kiedyś przyjdzie.

31 stycznia 2010 , Skomentuj

moje podsumowanie styczniowego zmagania się z wagą,
(po świadomym świątecznonoworocznym "przybytku")

zaczynałam 57,7
dziś było 57,6
waga skacze sobie wesolutko w obrębie kilograma
górny podskok max 58,4
dolny podskok min 57,4

po raz pierwszy od trzech lat styczeń bez przybytku, mimo iż aktywność fizyczna była szczątkowa

piję na potęgę - herbatki smakowe, owocowe, zdrowotne
w tym roku znalazłam dwie nowe herbatki, mandarynkową i różano-żurawinową;
dziennie wypijam na pewno ponad 2 litry
a głód i żarłoczność pojawiające się czasami zapycham tym:

100 gram to 297 kcali, ale na raz, w pół godziny, jakieś zjeść można 30 deko, okropnie zapycha i jest spore objętościowo

byle do wiosny, byle do wiosny! ...

29 stycznia 2010 , Komentarze (3)

spacer zaspowośnieżny był, męczący

do godziny 22 grzecznie, tylko około 1000 kcali

potemm popłynęłam

nadużyłam drinków, nadużyłam majonezu..... całkowite zassanie kcali - 1491

potem poszłam odśnieżać, godzinę machałam szuflą

wróciłam ździebko nadwyrężona i prawie całkowicie trzeźwa

 

dobranoc

 

ps.... co mi jutro waga pokaże?.... będzie świnią i wypomni mi te % i ten majonez ?.... a może będzie przyjaciółką i pochwali odśnieżanie?....

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.