- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1816555 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
Najpierw 2 rowerowe imprezy
Lipcowa Masa Krytyczna
Zabawiałam się, startowałam z samego tyłu, potem slalomem i zrywami docierałam do czoła Masy, potem stawałam z boku i liczyłam czas przejazdu całej kolumny, od zabezpieczenia masowego z przodu do policji z tyłu, w uliczkach Ursusa masowa kolumna przejeżdżała ciut ponad 11 minut.
Tu ja, uchwycona właśnie w jakimś slalomie i zrywie, w koszulce w paski.
Z tejże Masy jeszcze najmłodszy samodzielny Masowicz oraz zawsze obecny Pan z Pieskiem w Koszyku.
A swoja drogą, to jazda po estakadach Alej Jerozolimskich miała w sobie coś z rowerowej perwersji. Bo zawsze tylko ścieżką koło aut pędzących, a teraz nagle całe jezdnie dla nas.
Masa Powstańcza, edycja 2012.
Od kilku lat Warszawska Masa Krytyczna razem z Muzeum Powstania Warszawskiego organizują z okazji wybuchu powstania wspólne przejazdy. W tym roku był to szlak poczty powstańczej. Inaczej, niż przy normalnych, comiesięcznych Masach - na Masę Powstańczą jest obowiązkowa wcześniejsza rejestracja, wszyscy uczestnicy jadą w identycznych koszulkach.
Zdarzenie 1
Doba przed pogrzebem, razem z Elą kupujemy tacie koszule i czarne spodnie garniturowe. Droga przez mękę, te niedobre, te z obcisłe, te źle prążkowane, ta koszula nie taka, nie siaka, nie owaka.... bosz!
Telefon mi dzwoni, skorzystałam i wyszłam ze sklepu, niech się Ela pomęczy. I wrosłam w ziemię, zdrętwiałam. Bo telefon był z Instytutu Onkologii, z zapytaniem, kiedy pacjentka przyjedzie. Czując maszerujący po plecach tabun mrówek w lodowatych butach - uprzejmie odpowiedziałam, że pacjentka nie przyjedzie, albowiem za 24 godziny ma pogrzeb. Swój.
I zimnym głosem, zimniejszym od tych mrówczych butów, zapytałam, jak się ma obieg dokumentów w Instytucie, albowiem kilka dni temu do odpowiedniej kliniki wysłałam fax z informacją.
Stałam blada i drżąca ze strachu, złości, przerażenia, dopóki oni nie wyszli ze sklepu
Wspomnienie 1
Ach, w lipcu byłam na randce w ciemno. W łikend przed maminym krwotokiem. Dostałam telefoniczne zaproszenie, pojechałam. Nie mogłam odmówić takiej okazji. Ach, pisałam już o tym, ale potem nie było okazji foto wstawiać.
To te pyszne jagody, chciwie jedzone dwuręcznie.
I paproć.
I łagodzący zmysły niknący już zachód słońca nad Zalewem, kolory są naturalne, nic fotoszopy!
Zdarzenie 2
Ten ksiądz, którego szukałyśmy, żeby mszę odprawił, to był strzał w dziesiątkę! To co i to jak mówił - sprawiło, że myśli odrywały się od rozpaczy i wiedzione jego słowami, wędrowały w odległe rejony. Śmierć, owszem, osamotnienie i żal, ale to wszystko ujęte w nienachalną retorykę katolicką. Tata modlił się głośno, chyba po raz pierwszy od 30, a może i 40 lat. Po mszy czuliśmy się znacznie spokojniejsi.
Zdarzenie 3
Z drugim niejako powiązane.
Peregrynując po kościołach, załatwiając mszę, organistę, szukając księdza, spędziłyśmy w kościołach chyba ze 4 godziny, biorąc przypadkowy udział w kilku mszach pogrzebowych. Widzieliśmy taką, gdzie przyszło tylko 7 osób i nikt nie podszedł do komunii. Widzieliśmy taką, gdzie było dużo osób, w tym większość młoda, a do komunii podeszły tylko dwie osoby.
Na cholerę robić wystawny katolicki pogrzeb, jeżeli oprócz zmarłego innego katolika nie widać?
Na mamy pogrzebie było zaskakująco wiele osób. Jej charakter się zmienił na dużo gorsze dopiero w jakiś ostatnich 4 latach. Szeroki krąg znajomych i przyjaciół widocznie wolał ją pamiętać taką, jaka była poprzednio, radosną, pełną wigoru, pomocną.
A do komunii!!!... bosze! przystąpiło tyle osób, że zabrakło komunikantów. Ksiądz Abramowski 2 razy wracał po nowy kielich. 3 pełne kielichy komunikantów zużył. Patrzyłam na to kątem oka, szalenie byłam dumna z mamy. To dzięki niej ksiądz w trakcie udzielania komunii uśmiechał się coraz szerzej.
Wspomnienie 3
W ostatnich dniach, dla relaksu umysłowego, jeździłam dalej i dłużej niż zwykle. Między innymi z Panem i Władcą pojechaliśmy sprawdzić, jak (bardzo) zaawansowana jest południowa obwodnica Warszawy. Fajnie się jechało, tylko 2 rowery i gładziutka czteropasmówka. Poszaleć można było, pohasać! A i samoloty, startujące z Okęcia, mogłam oglądać z niespodziewanej strony.
Wspomnienie 4 - śmierć roweru
Na ścieżce rowerowej domu najbliższej, tej wzdłuż Kanału Wystawowego, od lat dwóch stał przytroczony do latarni rower. Od zeszłego roku widać było że jest kanibalizowany, powoli umierał.
Teraz to już właściwie rowerowe truchło.
Zdarzenie 4
Stasiek bierze udział w coraz bardziej zaawansowanych sesjach fotograficznych. W lipcu brał udział w reklamie vanisza, jest jednym z tych dwojga dzieciaków, co w tle robią fikołki i gwiazdy na biało-szarym dywanie.
Ach, jak ktoś nie wie - Stasiek to wnuczek, po synalku go mamy.
W sierpniu rozbierał Olę Kwaśniewską. Naprawdę!!
Prezydentówna w roli ilato-mamy, obsypanej piątką chłopaczków.
Wspomnienie 5
Któryś sierpniowy wieczór, krótka rowerowa wycieczka po mieście. Powrót Nowym Światem, potem Poniatowskim na drugą stronę. Za rondem Nowego Światu zatrzymały nas dźwięki walczyka "cała sala śpiewa z nami" Niemożliwe?! Na tarasie Białego Domu, dawnego Domu Partii, w najlepsze trwał dancing! Stałam zauroczona starszymi parami, wirującymi, wirującymi w walczyku.
Jak kiedyś !...
A poza tym - każdemu kres.
podglądała!!! na pewno podgladała, wredota!!!
Był czas, gdy byłyśmy tylko we dwie i mama bardzo mnie kochała. Ze starych, biało-czarnych zdjęć patrzą wspólnie - młoda, szczęśliwa kobieta i zadowolone, roześmiane niemowlę.
Był czas, gdy moja mama była najpiękniejszą na świecie. Pamiętam, lat miałam chyba 11, jechałyśmy autobusem. Niczym olśnienie - pamiętam, że patrzyłam na inne kobiety i moja mama była najbardziej elegancka, najpiękniejsza, o najśliczniejszym uśmiechu.
Nadchodzące lata to zmieniły. Mama się zmieniała, nie podobały mi się te zmiany.
Im bardziej byłam dorosła, tym bardziej się od siebie oddalałyśmy. Jako rogata, zbuntowana nastolatka, bardzo wcześnie opuściłam dom rodzinny. Bywały miesiące, gdy prawie nie rozmawiałyśmy, gdy się nie widziałyśmy, się unikałyśmy.
Przestałyśmy być razem. Ale nawet wtedy mama była dla mnie bardzo ważna. Jako anty-wzór. Świadomie ukształtowałam swoją dorosłą osobę na całkowite przeciwieństwo mojej mamy. Nie taką chciałam być matką jak ona, nie taką wolnością chciałam obdarzać dzieci, nie taką chciałam być żoną.
W ostatnich latach mama coraz mniej dawała się lubić, apodyktyczna, narzucająca innym swoje zdanie, swoją wiarę, swoje przekonania.
Ale przecież nigdy nie zerwałyśmy stosunków. Może nie najlepsza ta mama, ale moja mama.
Przez lata próbowałyśmy kilkakrotnie do siebie wracać, ale każda próba zbliżenia kończyła się nieprzyjemnie, wzajemnymi pretensjami, żalami. Zrezygnowałyśmy obie. Ustaliłyśmy bezpieczny dystans, trochę zbyt daleki jak na matkę i córkę. Daleki, ale bezpieczny i zadowalający.
Nie kochałyśmy się, nie lubiłyśmy się - ale zawsze byłyśmy wobec siebie lojalne. I jednego mama mogła być zawsze pewna - jeżeli trzeba – zawsze przybiegnę na pomoc, na ratunek. Przybiegniemy obie - i ja i Ela.
Jak kilka lat temu, gdy oboje nasi rodzice ciężko przechodzili zimową grypę.
Jak i teraz, gdy mama zachorowała. Z całkowitym zaufaniem oddała się w moje i Eli ręce, jeździła na wybrane przez nas badania, do wybranych lekarzy, z ufnością przyjmowała zastrzyki z moich rąk. Gdy nocami miała silne bóle, to do mnie dzwoniła z pytaniem, czy może powtórzyć dawkę leku. Wierzyła, że zrobimy dla niej wszystko. I zrobiłyśmy wszystko, wszystko, co się dało.
Ratowałyśmy mamę nie z poczucia obowiązku, ale dlatego, że to było dla nas naturalne zachowanie. Tak nas mama wychowała. Wychowała nas bardzo dobrze. Ratowałyśmy mamę do końca. Byłyśmy przy niej do końca.
Kilka dni temu nasz osamotniony tata zapytał - i z kim ja się teraz będę kłócił?
Mnie nurtuje inne pytanie.
Skoro mojej mamy nawet nie lubiłam - to dlaczego teraz jest mi jej tak okropnie brak??? Wciąż nie mogę uwierzyć, że w zeszły piątek przestała oddychać!!
Pojawia się conocnie w moich snach. A ja tęsknię za nią każdego dnia, tęsknię z każdym oddechem.
Tak bardzo jest mi jej brak!
uwielbiam tę poranną ceremonię
Będzie długo, więc to text tylko dla cierpliwych. I nieobrzydliwych.
Noooo, dobrze, nie o świcie. Miała być o 10:30. Ale prawie-świtem zadzwonił grabarz, że zaczyna padać i że może zaczniemy wcześniej, żeby się potem w błocie nie babrać. Rany, żądać ode mnie ruchliwości i podejmowania decyzji chwilę po wyrwaniu ze snu, to jak prosić bociana o piosenkę, ja mam rano długi rozbieg!
No nic, tempo 24 i kołki w zęby, zapałki wsadzić pod opadające powieki, pół nektarynki przegryzione, kilka łyków pepsi-max, biegiem na dół, właśnie podjeżdża siostra z mężem, ich też ze snu wyrwałam.
Kropi, rzeczywiście.
Grabarze grzecznie czekali, płyta częściowo odsunięta, ale sklepienie nad babcią Czesią nienaruszone. Przy nas dopiero rozbili.
Nawet zdjęcie zrobiłam, wujek Rafał się domagał dowodu, że wszystko z grobem jest ok.
Trumna babci tylko lekko zmurszała, znaczy nie trumna, tylko deski z trumny. Szkieletu niewiele zostało, kilka żeber, kości udowe, z kręgosłupa, wszystko zbrązowiałe. W resztkach sukienki, po prawej stronie rzeczywiście wisiały złote kolczyki z niebieskimi kamykami, to moja mama je tam wpięła, 34 lata temu. Czaszki się ostała tylko dolna część. Zwinięto babcine resztki w kłębek i zapakowano w pojemnik exhumacyjny.
Drugie sklepienie. Trumna pod spodem, znaczy deski trumienne, no nie wiem. . . . Musiała być trumna dziadka Bolka dębowa, a babci Czesi jakaś marniejsza. Dziadkowa trumna się podzieliła na więcej desek, bardziej żyjątkami, grzybnią i roślinkami podziemnymi obrośnięte, ale babcine deski rozpadały się grabarzom w dłoniach, a dziadkowe deski wyjmowano w całości. Za to dziadkowa trumna nie miała dna, się rozpadło, znikło.
I dziwne, ale z dziadka więcej pozostało, mimo iż dłużej leżał. Dopiero nam grabarze uzmysłowili, że przecież mężczyzna w garniturze jest chowany, a kobieta w sukience. A ubrania w latach 70 były plastikowe, więc częściowo chroniły ciała przed rozpadem. Buty dziadek miał do trumny eleganckie, lakierki chyba, a kształt jaki śliczny, gdzież obecnym męskim butom do takiego szyku. Z drugiej strony, surrealistycznej, to i tak wylądowały w drugim pojemniku exhumacyjnym. Razem z ubraniem, połową czaszki, kośćmi długimi nóg.
Grabarz rozbija szlichtę denną, w jasnym piachu kopie dół. Tam dziadek i babcia tam będą. Siostra mi buczy nad uchem, modli się i gaworzy, "Dziadku, Babciu, przepraszam, że musicie się posunąć, ale tu wasza synowa czeka na miejsce, bo ją własna rodzina odrzuciła. Ale Wy przecież lubiliście bardzo tę waszą pierwszą synową. Już za kilka dni ona będzie z Wami".
Deszcz się rozpadał, jakby niebo płakało.
Jeszcze jasny piaseczek na dno grobu. I już. Nasuwają czarną marmurową płytę z powrotem.
My jeszcze zostaliśmy, we trójkę posprzątaliśmy grób, piasek na płycie, wodą zmyłyśmy błoto. Mieli nosa ci grabarze, że wymusili rozpoczęcie exhumacji ponad półtorej godziny wcześniej. Leje i leje. Udeptałyśmy ziemię w otoczeniu. Coś, co podejrzanie wyglądało jak zbrązowiała kostka z paliczka dłoni, do środka katakumby wrzuciłyśmy przez specjalnie zostawioną szczelinkę.
Ta cała procedura była trochę przerażająca.
I jak się okazało, wcale nie odrażająca.
A poza ty, mimo wszystko, cholernie excytująca.
I jako zakończenie, rozmowa w zarządzie cmentarza bródnowskiego. Ta sama urzędniczka, co wczoraj, już na nas czekała. I jakoś rozmowa przy wypełnianiu kolejnych kwitów zeszła na to co dzisiaj robiłyśmy/obserwowałyśmy. To się fachowo nazywa "pogłębianie grobu". Wspomniałam o znacznie lepszym stanie ubrań niż cielesnych szczątków. I się urzędniczce wyrwała opowieść, jak to znacznie gorsze są exhumacje, gdy ciało do mogiły jest składane w worku foliowym, a na przykład mija tylko 20 lat od pochówku. Sama z siebie sobie przerwała. Bo patrzyła na nas, a my się w zgodnym tempie robiłyśmy coraz bardziej zielone na twarzy.
W kościele, gdzie ma być msza pogrzebowa, odnalazłyśmy księdza, który posługiwał kiedyś-niedawno w mamy parafii i chodził po kolędzie do mamy. Tak mi wczoraj w maminej parafii powiedziano, że tu właśnie jest. Tak jak to mówiła sąsiadka mamy - młody, wysoki, przystojny, elokwentny, łysy. Przypomniałam księdzu mamę, żonę pszczelarza. Wczoraj wysłuchiwałam taty i sąsiadki opowieści o tym, jak to mama przy każdej kolędzie ofiarowywała księdzu zawsze słoik miodu i że zawsze ksiądz odmawiał wzięcia ze sobą i prosił o przyniesienie do zakrystii, plebanii, no!, tam z tylu kościoła. Ksiądz mamę zapamiętał. Osobiście odprawi za nią mszę i on ją do grobu odprowadzi.
Deszcz leje.
Jeszcze wizyta w Styksie przy Wincentego, kupiłyśmy sobie takie same czarne szale z kaszmiru, Robertowi czarny krawat, Ela sobie czarne korale i dla nas obu metalowe czarne przypinki w kształcie wstążeczki żałobnej. Razem zgodnie doszłyśmy do wniosku, że przez "wymagany" rok nie będziemy chodzić w żałobie, nie mamy ani tyle czarnej garderoby, ani nie stać nas na kupowanie czarnych ciuchów tylko na rok. Ale taka mosiężna, na czarno emaliowana przypinka jest akurat.
Zresztą obie wciąż pamiętamy słowa mamy, ze szpitala, z któregoś pięknego lipcowego wieczora. Byłyśmy we trzy, my-Jela i Sylwia, Eli córka. Mama nas wyganiała - Idźcie, taki piękny świat, taka piękna pogoda. Idźcie już i się nim cieszcie!
Jeszcze ZUS na Podskarbińskiej, zasiłek pogrzebowy. Urzędniczka od tych zasiłków aż zakwiczała z radości, że prawidłowo i bez pomocy wypełniony wniosek, że wszystkie papierki uszeregowane, podpisane, opisane. Przy jej biurku spędziłyśmy niecałe 2 minuty, poprzedni petenci ponad kwadrans.
Mamy załatwione WSZYSTKO. W czwartek tylko jeszcze powiesić ofoliowane klepsydry na bramy Bródna, przed drewnianym i przed murowanym. O 14 zadzwoniła kobitka z zakładu pogrzebowego, by zapytać o stan peregrynacji urzedniczno-cmentarnych. Była baaardzo zdziwiona, gdy powiedziałam, że jest już WSZYSTKO.
3 doby robocze i już. Tylko dzięki współdziałaniu i chęci pomocy. Ta od-ojcowska część rodziny jest naprawdę porządna.
ps vitaliowe
wczoraj 56,7
dzisiaj 57,1 - ale to było o świcie niemalże, zaraz po telefonie od grabarza, a ja się z reguły ważę znacznie później i wtedy jest mniej
ps zdrowotne
Od wczoraj mam ostatni cykl rehabilitacji na moje ostrogi.
Niestety, boli, zawsze drugiego dnia i trzeciego jest najokropniej.
Przewiduję, że dzisiaj po powrocie, będę musiała wziąć procha, jeżeli teraz już aż tak boli, to wieczorem będzie gorzej
Zresztą . . . chyba potrzebne mi jest zapomnienie.
Od 15 lipca, od dnia krwotoku mamy, nie miałam ani jednej spokojnej nocy. ANI JEDNEJ! Tabletek nasennych ani razu nie brałam, cholerna odpowiedzialność mnie powstrzymywała. Nawet się napić %% porządnie nie mogłam, napić, by upić i nie pamiętać. Bo się obawiałam nocnego wezwania, przecież nie mogę pojechać napita. Bo wiedziałam, że następnego dnia od rana muszę być w pełni funkcjonalna i że żadne kacowe samopoczucie nie wchodzi w rachubę.
Wczoraj, gdy wyszłam od taty, na schodach ryczałam.
Bo on powiedział, patrząc na mamine wielkie sepiowe zdjęcie w sukience ślubnej
- no i z kim ja się teraz będę kłócił ?...