Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816688
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 grudnia 2009 , Komentarze (13)

Po kilkudniowej przerwie dzisiaj przeprosiłam się z kijkami. Poza tym musiałam pomyśleć w samotności. Poszłam na dłużej. Chodziłam 125 minut, przeszłam 11,29 km. Ze średnią prędkością 5,42 km/h, całkiem nieźle! Spaliłam ponad 500 kcali, bardzo dobrze !
Pewno tygodniowej normy w tym tygodniu nie zrobię, ale trudno się mówi.... i tak miałam nadmiar kilometrów w zapasie.


Dziwne, chodziłam nogami. A najbardziej mnie bolą ramiona i barki. Bo stawy biodrowe to tylko trochę.


Pochłonięte pokarmowo 1440 kcali, z tego 1/3 to drinki. Znowu dużo piję. Ale przynajmniej wtedy głośno nie skowyczę.

1440 - 500 => dzienny bilans kaloryczny bardzo mnie ucieszył.

Ach, resztki tortu córczynego poosiemnastkowego dzisiaj nie tknęłam. Nawet widelcem. Taka to byłam dzielna.

7 grudnia 2009 , Komentarze (8)

Toczyła się na którymś tam vitaliowym forum jakiś czas temu dyskusja o codziennym ważeniu. Że to stresujące, że to nałóg, że źle działa na psychikę, że nie należy, że...


Nie uważam, aby ważenie się codzienne było szkodliwe. Bo to tak jak z każdym nałogiem - każdy potrzebuje innej dawki.
Gdy mam odpowiednią wagę, gdy wszystkie ubrania zapinają się bezproblemowo, gdy w lustrze, takim do ziemi, widzę przyjemną sylwetkę - to się nie ważę, no, może raz na jakiś czas odgarniam z mojej szklanej wagi kurz, bo naprawdę wystarcza mi miara w pasie spódnicy, w nogawce dżinsów.
Gdy mam jakiś wagowy cel do osiągnięcia, to ważę się codziennie o tej samej porze, z reguły rano, zaraz po wstaniu, wysiusianiu, a przed wypiciem ziółek. Potem piję napar - włącza mi się komp; po sprawdzeniu poczty automatyczne otwiera mi excell, wpisuję aktualną wagę, popatruję sobie w aktualizowany na bieżąco wykres. Wahania w granicach kilograma nie dołują mnie ani nie wprowadzają w euforię, wiem, że jest to normalne.
... ale gdy waga w ciągu kilku dni pokazuje tendencję zwyżkową, to wiem, że należy zwrócić baczną uwagę na ilość pochłanianych kcalii.

... ale gdy mimo reżimu dietetycznego waga wciąż po malutku rośnie... wtedy jestem wściekła. No, nie przenosi się ta wściekłość mi na cały dzień. Nawet nie uwiera przez cały czas. Jest tylko dyskomfort. Stresik. Ten stresik nie tyle na wagę, co na własny organizm. Że nie dział, tak jak powinien. Albo jak myślę, że powinien działać.


Poza tym, ta moja tabelka excela obaliła mi w głowie mit, że przed okresem kobieta ma prawo przybrać na wadze. Całe lata, całe miesiące sobie pozwalałam na przybieranie w tych dniach, ale potem jakoś nie chciało mi wracać, ta niższa waga. Znaczy przed okresem waga 1,2 do góry, a potem spadała tylko o 0,4.
Teraz mam wykres excela od marca i w ciągu tych 7 miesięcy tylko raz waga przed okresem podskoczyła mi więcej niż pół kilo. W innych przypadkach było to +20 dkg, +30dkg, a ciągu ostatnich 3 miesięcy waga przed okresem wręcz spadała...

Moja prywatna teoria jest taka, ze to wcale nie zatrzymanie wody powoduje przybór wagi. Że to hormony. One powodują przed okresem wzrost łaknienia, apetytu. I to w większości apetytu na potrawy słodkie, tłuściutkie, wysoko przetworzone.

Nie żaden nadmiar soli. Że niby nadmiar sodu w organizmie zatrzymuje wodę. He, he. Ja sól jem codziennie i bardzo dużo. Bywa, że solę i masełko na chlebie i potem jeszcze wędlinę, a do tego posolone pomidory.

 

ps 1

skończyła mi się wena na pisanie dzisiaj

ps 2

sprawy osobiste pod psem, nie będę o tym pisać

ps 3

aktywność fizyczna też pod psem, nie mam parcia i nie ta pogoda, tylko jeden basen i jakieś drobne ruchy hulahopowe

3 grudnia 2009 , Komentarze (24)

Bo trzeci dzień z rzędu waga mi zjeżdża w dół. Nie bardzo ostro, ale i tak ładnie. Nawet sobie paseczek zmieniłam. Nawet się obmierzyłam, no, rzeczywiście, zniknęły centymetry w talii i, niestety, w biuście.

Sądziłam wczoraj, że po plackowym obżarstwie waga podskoczy... że będę na nią obrażona. Zaskoczyła mnie dzisiaj, trzy razy się ważyłam.

Powinnam się cieszyć.

Powinnam...

 

A jestem na prochach. Tylko dlatego nie wyję potępieńczo. Tylko dlatego nie walę głową w mur.

Po nieprzespanej nocy. Suchymi oczami patrzyłam w ciemność...


Trochę pomogło wysprzątanie schowka na klatce; wywierciłam 2 dziury i zamontowałam polkę, która czekała z 3 lata, zawsze było coś ważniejszego. Posprzątałam kuchnię. Zreperowałam napęd do zewnętrznego dysku.

Póki ręce i umysł zajęte, to jakoś się trzymam.

 

Wyję w duszy. Pan i Władca znowu mi numer wywinął. Numerek. Nieduży.

Kurwa....

2 grudnia 2009 , Komentarze (9)

Bo - po pierwsze - waga drugi dzień z rzędu pokazuje mniej mnie

 

Bo - po drugie - pokazała się niespodziewanie nieodżałowana Pani Baleronowa. I to z jaką wspaniałą wieścią. Dawno się tak nie cieszyłam z czyjegoś osiągnięcia

 

Bo - po trzecie - przyszła z wizytą moja mama. Po półtora roku nieprzychodzenia, bo się widujemy na spędach rodzinnych i od kwietnia do października na rancho. I wytrzymałam ponad półtorej godziny z nią bez zgrzytania zębami. Potem zgrzytałam, ale po cichu. I wizyta zakończyła się w miłym nastroju, co nie jest często spotykane.

 

Bo - po czwarte - przyniosła mama dwie góry placków smażonych z jabłkami. Jeden z czterech smaków mojego dzieciństwa.... Mam bardzo silną moją silna wolę, rządzi mną jak chce. I ona i ja chciałyśmy placków!!!! Żarłam bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Tylko.... mam chyba teraz mniejszy żołądek.... nie zmieściłam tyle, ile chciałam.

 

Bo - po piąte - nażarta do wypęku i senna z tego przejedzenia, jednak poszłam chodzić z kijkami. Tu też porządziła mną moja silna wola, uparła się

Inna rzecz, że źle się chodzi z pełnym brzuszkiem, przez 3/4 trasy trzymała mnie kolka, fuj

Osiągnięcia dzisiejsze : 88 minut; 7,5 km; prędkość średnia 5,11 km/h; spalone kcale - nie więcej niż 380

 

Bo - po szóste.... UWAGA i TRU TU TU !!!
Niniejszym ogłaszam, że minęłam półmetek kijkowego chodzenia, już więcej za mną, niż przede mną, tej założonej odległości. Bo założyłam 8 tygodni po minimum 30 km każdy. W pierwszym było 31,49.... dopiero się rozkręcałam. W drugim - 38,68. W trzecim, który właśnie dzisiaj minął - 51,49 ......... TAK, TAK, excell nie kłamie, tyle przeszłam od ostatniego czwartku!
Nnnoooo, wiem, że jak przyjdzie śniegodeszcz albo inna chlapa, to nie będę chodziła, że pewnie mi "nadwyżka" zniknie..... Ale póki co - jestem bardzo zadowolona i ogromnie dumna

poproszę o oklaski

 

 

ps. 1

Po powrocie z kijków, zmęczona, do kuchni weszłam. Rodzina jeszcze nie wymiotła placków babcinych. Zjadłam dwa. A potem patrzyłam z żalem w michę. Jeszcze są. Pachną. A ja juz nie mogę.

Przypomniały mi się pączki w maju na imieninach mojego ojca. Jeszcze kilka lat temu na przyjęciu potrafiłam zjeść więcej niż 10 pączków, bywało, że 15. No, nie jednym ciągiem, tylko przez całe przyjęcie. A w tym roku w maju zjadłam dwa i było mi niedobrze z przejedzenia....

 

ps 2

... nie mam odwagi policzyć dzisiejszych kalorii...


ps 3

jeszcze paseczek mój kijkowy


1 grudnia 2009 , Komentarze (5)

Dzisiaj znowu kijki... Czy już się uzależniłam? Czy to znowu sport, w którym zechcę osiągnąć amatorskie mistrzostwo? Zobaczymy.
W każdym bądź razie znalazłam swoje odległościowe optimum, będę chodzić minimum 7 km, a maximum 8,5km. Inne odległości mi nie pasują, albo się nie zmęczę i nie zgrzeję, albo wracam powłócząc nogami. Bez sensu. A tak - to odczuwam przyjemne, bolesne zmęczenie, które po powrocie powoli ze mnie spływa. Ale za to będę chodziła coraz szybciej i ćwiczyła technikę chodu.

Dzisiaj przeszłam 7,77 km w 83 min. Po raz kolejny pobiłam swój rekord prędkości, miałam na liczniku 5,61 km/h.

Tak szybko - bo wyciągnęłam z dna szafy buty do chodzenia. Zapomniałam, że je mam. Zupełnie inaczej pracują stopy.


Na razie, godzina 20:10, zassane 794 kcale. Ale jeszcze nic nie jadłam po kijkach, siedzę tylko, czytam, piszę i piję kolejna szklankę soku jabłkowego. Odpoczywam.

1 grudnia 2009 , Komentarze (3)

Rano waga przywitała mnie bardzo przyjemną niespodzianką. CAŁE PÓŁ KILO W DÓŁ. Cieszyłam się jak głupia przez prawie dwie godziny. Potem nastrój wahnął się ostro w dolinkę.... bo może to tylko takie tam podskoki wagi?..... takie "ziiiiiii .... w dól ... i hop!....do góry... i ziiiiii ..... i hop..."

Tak bym chciała, by był to pierwszy objaw zimowego chudnięcia. Tak bym chciała.....

Wiadomo, od samego chcenia to nic nie będzie. Nie ma tak, że chcieć to móc.

 

Cholera, bełkocę.

Co ja się przejmuję wahaniami wagi, jak mi się robią jakieś dziwne wahania nastroju?

30 listopada 2009 , Komentarze (5)

Dzisiaj w nocy wyskoczyłam z domu na więcej niż pół godziny kijków, przeszłam, wolniej niż zwykle, 2,72 km, ale nosiło mnie, musiałam na osobności pomyśleć... i nic ważnego nie wymyśliłam.

Dzień też w bezmyślności, jakiś taki psychicznie i umysłowo rozlazły....


Wieczorem kijki. Intensywnie. W 83 minuty przeszłam 7,36 km; niezłą prędkość miałam, bo 5,32 km/h. Półmetka jeszcze nie zaliczyłam, ale chyba już niedługo.
Spalonych kcali ponad 370.


Hulahop?.... Nie kręciłam. Tylko sobie na to kółko patrzyłam. Ładne jest. W kolorze moich kapci i sweterka, który mam akurat na sobie. Ale jakoś nie mogłam się zmusić do kręcenia.


Do 23:25 pokarmowo zassane 906 kcali. Nic jeszcze nie piłam procentowego.

 

Więc póki co BILANS bardzo zadowalający i bardzo korzystny.

A rano zobaczę, jaki zdanie ma szklana waga na temat sumy korzystnych bilansów z ostatnich dwóch tygodni. Pewnie znowu inne niż oczekuję. Ale wzięłam ją na przetrzymanie.
.... kiedyś MUSI drgnąć w dół....

ps późnonocne
nawet z jeszcze dwoma drinkami (więc w sumie + 1198 kcali) bilans jest ok



29 listopada 2009 , Komentarze (6)

opowieści dzisiaj nie będzie, z powodów.... kobieco... zdrowotnych... i że mi się nie chce

zassane przez dzień cały, łącznie z drinkami i lodami, co je córka nabyła i podstępnie niestarannie schowała w zamrażalniku + 1443

 

moje dzisiejsze osiągnięcia z kijkami

8,19 km w 92 minuty; zasuwałam, wieczorna energia mnie rozpierała, średnia prędkość 5,34 km/h, kcali spalonych ponad 400

moje dzisiejsze osiągnięcia z hulahopem

..... byly... zwłaszcza w lewo..... kcale to mogłabym co najwyżej liczyć ze schylania się przy próbach w prawo... spuszczę zasłonę milczenia

 

waga - nie będę się wyrażać, ona jest nienormalna, nie wierzę... to tylko chwilowe

 

BILANS zadowalający

mnie zadowala, wagę nie, mamy jakieś odmienne punkty widzenia

28 listopada 2009 , Komentarze (5)

ach, ta sobota...

Zassane pokarmowo - 815 kcali

Zassane alkoholowo - 423

Razem pochłonięte - 1238 kcali

Zużyte na kijkach - 360 kcali

BILANS - bardzo zadowalający

 

Wiem, że chudłabym szybciej i mniej boleśnie, gdyby nie alkohol. Ale rzeczywistość skrzeczy - jestem osobą pijącą. Choć teraz trzymam nałóg pod ścisłą kontrolą....

 

 Po wczorajszych ćwiczeniach w parach dolegliwości specjalnych nie odczuwam. Jakieś tam drobne otarcia, pitu-pitu tylko

Po wczorajszym, pierwszym, uderzeniowym hulahopie dolegliwości odczuwam jak jasna cholera. Bola mnie boczki. Okropnie. Obrzydliwie. Mam delikatne siniaczki. Dzisiaj dzielnie zapuściłam kółko. W lewo wytrzymałam niecałe 5 minut, sycząc jak rozłoszczony gąsior. W prawo puściłam i po kilkunastu poruszeniach moich bioder kółko spadło. BOLI !!!!!!!

A jak spadło - niech leży, taka jego mać!!! No, leżało, dopóki nie wróciłam z kijków. Nikt z rodziny, dla własnego bezpieczeństwa chyba, wolał nie dotykać.

Idę wcześniej dziś spać. Z niemałą nadzieją na choćby częściowa powtórkę wczorajszej nocy. Bo co ja poradzę, że TO tak lubię.

 

ps

Ugotowałam dziś kapuśniak - bajkę. Dietetyczny. Gar sześciolitrowy. Na trzy dni. Pan i Władca lekko kręcił nosem, że w kapuśniaku powinna pływać wędzonka. Może i powinna, ale gar jest pusty w więcej niż połowie. A ja zjadłam tylko jeden duży talerz. Resztę oni.... każdy chyba brał dokładkę. A synek to ze trzy....



Złośliwie chichocząc pod nosem idę ścielić małżeńskie łoże.


ach, jeszcze wkleję kijkowy paseczek

wygląda na to, że zrobie zakladany limit mocno przed Sylwesterem



28 listopada 2009 , Komentarze (4)

miało być ``kino, kawiarnia i spacer``... jak w starej piosence....

Najpierw zła wieść - w piątek pochłonęłam 1701 kcali. To oczywiście wina morza alkoholu, w którym razem i zgodnie pływaliśmy.... całkiem smaczne morze.

Druga zła wieść - kina nie było. Pan i Władca 57 km od domu zerwał linkę gazu...... On na drodze gruntowej naprawiał, kurwami swobodnie rzucając. Ja zawiedziona, pod nosem inwektywy mamrocząca, kręciłam w domu hulahopem. Nawiasem mówiąc, przesadziłam jak na pierwszy raz, dzisiaj mam siniaki i bolące boczki.

Wieść dobra pierwsza. Zamiast kawiarni była kolacja w naszym ulubionym Passe Partou. To taka knajpa, w której dla nas zawsze znajdzie się miejsce. I w której nie musimy opisywać zamawianych drinków, obojętnie, który barman jest - wystarczą słowa - to, co zwykle. Kolacja była smaczna. Ale się nie przejadłam. Z deseru zrezygnowaliśmy. Choć wyobrażanie sobie, co można zrobić z wiśniami z wina w gorącej czekoladzie.......

Wieść druga dobra. Spacer. Wyglądało, że ten punkt programu pominiemy. Ale młodsze dziecko miało łzy w oczach, jak wróciło od swojego faceta. Na smutek szukało w domu słodkiego. HA. HA. HA.....  nie ma. Ale poszliśmy na najbliższą stację benzynową, 900 m w jedną stronę, kupić jej batonika Mars DeLight. Kupiliśmy dla niej dwa opakowania. Dla nas malutkiego bolsa. Wyżarłam kawalątek jednego słodkiego, potem resztę dzielnie córce oddałam.

Wieść trzecia dobra. Ćwiczenia akrobatyczno-gimnastyczne trwały do po 4 rano. Co to jest, że na facetów TO tak działa??????????? Nawet, gdy on po pięćdziesiątce, a i ona nie najmłodsza. TO - to w tym przypadku czarna bielizna, czarne dłuuuugie kozaki ze sprzączkami, czarny szeroki pas nabijany ćwiekami, metalowe długie kolczyki......


Na holahopie i na tych ćwiczeniach nocnych spaliłam chyba odpowiednią ilość kalorii, żeby BILANS kaloryczny był prawie zadowalający.....


ps

i wciąż mruczę jak napalona kota na wspomnienie nocy

kota - nie kotka, bo kotka to młoda

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.