Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816597
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 stycznia 2013 , Komentarze (13)

nie ma to - tamto !
naprawdę, nie ma się co więcej zastanawiać !
trzeba mi NATYCHMIAST wrócić do liczenia kalorii !

wczoraj na wadze 56,5
dzisiaj na wadze 57,3
... a nie jestem spuchnięta !
po głębokim lustrzanym spoglądaniu we własne oczy sama sobie przyznałam, że chyba mi się przytywa
oj!




ps.
córczę dzisiaj odlatuje

2 stycznia 2013 , Komentarze (36)

Sylwestrowa Domówka, na obrzeżach Warszawy, z idealną perspektywą na Gocław. Co się później okazało być estetycznym plusem, bo kolorową palbę nad tąże dzielnicą oglądaliśmy bez przeszkód.

Gości witał Canis w muszce.


W ramach podkładu muzycznego był najpierw koncert na żywo. Jednym z gości albowiem był muzyk, prawdziwy, z kości, od 35 lat zarabiający na naszej rodzimej scenie. Super!! On zna i śpiewa te wszystkie standardy, które ja znałam i grywałam w nastoletniej młodości, zaczynając oczywiście od Domu Wschodzącego Słońca i Schodów do Nieba.


Strzelanie oczywiście że było. Pierwszy raz od chyba 20 lat nie odpaliłam własnoręcznie ani jednej rakiety, ani petardy, bączka nawet żadnego ani kapiszona. Sama nie wiem, co mi się stało.









Po północy na stół wjechał indyk. Ops! Pardon! Pan Indor.


A potem zepsuło się kino domowe. Znaczy nie całe! Zepsuło się odtwarzanie muzyki, syczało niczym stado rozłoszczonych żmij. Reszta imprezy odbywała się więc przy muzyce z mojego stareńkiego laptopa, bo był akurat w volvowym bagażniku i przy przypadkiem wożonych kurduplowatych głośników Logitecha z niedużym subwoferem.

Wymęczyła gości moja muzyka, hehe. Na lapku mam przecież archiwum muzy sportowej, którą ściągałam, gdy z kijami chodziłam, gdy po 3 godziny dziennie na siłowni budowałam formę, intensywna, rytmiczna, fitnessowa. Na szczęście mam też muzyczny katalog zatytułowany klasycznie - pościelówy.

W każdym razie były tańce zbiorowe w parach, tańce dyskotekowe luzem i tańce wyuzdane (to ja!).






Przy twistach Niebiesko-Czarnych z niejaka dumą skonstatowałam, że chociaż może, z racji wzrostu, moje nogi są niedługie, to z całej chmary nóg damskich są NAJzgrabniejsze.


A nad ranem zrobiliśmy sobie jam-session. Co prawda ostatni raz grałam na gitarze ponad 20 lat temu, ale muzyka wciąż jest we mnie. A z wybijaniem rytmu z wariacjami jest jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina. Wystarczyło mi poczuć pod palcami skórę kombosów.







Całego (prawie) Sylwka byłam grzeczna jedzeniowo i bardzo poprawna procentowo. Absolutnie żadnej wódki. Do północy tylko duży kielich białego wina, sukcesywnie dopełniany wodą mineralną. Malutki kieliszeczek wiśniówki przed strzelaniem. Szampana sporo, na dworze. Potem szampan powolutku. Tylko przy tych tańcach twistowych i przy graniu, wszak gra się całym ciałem - nadużyłam szampana. Brutalnie mówiąc, trąbiłam go jak kwaskowatą wodę mineralną. Mam niejasne wrażenie, że zaszkodził mi ten różowy.... tak, tak, bo wszak ulubiony MartiniAsti to na pewno nie szkodzi.

Ale nie chorowałam. W domu, już świtało, urządziłam sobie z dostępnych poduszek górkę z gniazdkiem i tam spałam. Pionowo, żeby błędnika dodatkowo nie drażnić... 12 godzin. Tylko po sześciu podobno przyjęłam już pozycję horyzontalną. Nie wiem nic na ten temat, nie pamiętam.

 

 

ps vitaliowe

waga przedsylwestrowa i posylwestrowa identyczne

górne stany z trudem akceptowalne

co aż dziwi - chyba zasłużyłam na więcej (kary) - bo osobiście robioną moją sałatkę sylwestrową mogłabym jeść łyżkami, a zdradliwa tłuszczowo okropnie, majonezowa

dzisiaj za to źle, spuchłam bardzo, paluszki baleronikowe, stopy balonowe, 57,4, oj!

Za to w lodówce nie ma już sałatki, nie ma już zrazików z kurczęcia, zawijanych na duńskim boczku i francuskich kabanosach. Ostatnie kawałki sernika rozdysponowane po dzieciach. W szafce z kawą przypomniały mi się pierniczki alpejskie nadziewane jabłkiem, ale te już potrafię jeść po jednym na dzień albo gdy mi się przypomni.

Nareszcie żadnych pokus!!!

 

 

 

 

Och, czasem mam już dosyć urozmaiconego życia i przygód

Czy nie mogłoby być NORMALNIE ??

Wytrząsając świąteczny obrus na tarasie mojego penthause'a wywaliłam na tarasy poniżej nowego pipka internetowego, blutucha, czy jak on się tam nazywa. Nie mojego, tylko Pana i Władcy.

Lornetką z góry przepatrzyłam, jest na dwóch lokalizacjach, rozpadło się na trzy części, ale niejako składowe. Bebechy wyglądają na nieuszkodzone.

Tylko że podspodnich sąsiadów nie ma.

Może jak się skończy dzień pracy?...

Latarkę mam i grabki mam, na wysięgniku

Bosze!!! Te szare chmury!!! Jak będzie opad atmosferyczny, to DUPA BLADA. Elektronika nie lubi wody

31 grudnia 2012 , Komentarze (15)

niezły rok

wagowo
- jest mnie mniej o 3 kilo niż na koniec zeszłego roku
- jestem w strefie spadku wagowego, a nie w strefie wzrostu
- nie potrafię już jeść bardzo dużo na raz

psychicznie
- słoik z różową wstążeczkę był mi potrzebny znacznie rzadziej niż w latach ubiegłych
- wiem, że to tylko cyferki, ale bardzo nie podoba mi się mój wiek . . . więc o nim nie myślę albo nie wierzę
- wciąż mam wyrzuty sumienia i myślowe bitwy, że nie uratowałam mamy, że nie byłam odpowiednio szybka, że miałam za mało wiedzy medycznej, że nie zawsze umiałam oddalić ból

emocjonalnie
- nauczyłam się zgrzytać zębami i gryźć w język zamiast gadać w chwilach, gdy nerwy puszczają
- wciąż i niezmiennie uwielbiam zasypiać przytulona lub przytulana
- dwuosobowa akrobatyka międzypłciowa wciąż cieszy się moim niegasnącym zainteresowaniem

sportowo
- nareszcie! udało mi się przejechać ponad 5 tysięcy, na liczniku w tym roku jest 5204 km
- niestety, z racji zdrowotnych, musiałam rzucić chodzenie z kijami i bardzo mi tego brak
- spaliłam z Mulionerami 134.665 kcali, więcej niż w 2010, mniej niż w 2011
- w różnorakiej vitaliowo-rowerowej rywalizacji być może nie zawsze jestem na samym szczycie, ale pierwsza piątka lub dziesiątka to moje miejsca, w moim Wietrze we Włosach, w 52 tygodniach u Dior, u Czarownic Izuni, u Mulionerów
- wróciłam, po ponad siedmioletniej przerwie, do jeżdżenia z Warszawską Rowerową Masą Krytyczną, najpierw jako uczestnik, od jesieni wolontariusz, organizator


to fotka z ostatniej, grudniowej Masy, właśnie odbieram kamizelkę organizatora

wróciłam z odmrożonymi na biało-czerwono i spuchniętymi stopami, ale warto było!

28 grudnia 2012 , Komentarze (12)

dzisiaj o wczesnym poranku 56,1
mniej niż wczoraj

ale!
ALE !
ale niestety od dzisiejszej nocy mam parcie na żarcie
(takiej jakości, jakiej niektórzy politycy mają parcie na szkło, na ekran)
nie mogę pohamować apetytu !!!
staram się - ale moje szczęki poruszają się niezależnie ...  może są już bytem samodzielnym i samoświadomym ?...

skąd ten apetyt?
zbliżający się coś za długo okres?
a może zapijam ... ops! zajadam smutek?



wieczorem ma być ostatnia w tym roku Rowerowa Masa Krytyczna
znowu niedaleko ode mnie
jechać?
nie jechać?
psiakostka, boję się gołoledzi, mam łysawe opony
kusi mnie


27 grudnia 2012 , Komentarze (16)

jakby ktoś chciał wygrać w totolotka, to proszę obstawiać w imieniu mojego kota, nazywa się Sh't'n
on bedzie miał pieniężnego farta!!!
za wygraną wezmę 3% odstępnego za cynk

przy robieniu karpia, to królewski był, zdjęłam mu z listwy bocznej piękne wielkie złote łuski, wielkości dwóch męskich paznokci z kciuków, 18 sztuk
pościerałam śluz, umyłam, moczyć sie powinny 2 doby w wodzie z odrobiną octu (to mama mnie nauczyłam tego zwyczaju, że jeżeli się nosi w portfelu łuski z osobiście robionego i osobiście jedzonego karpia, to powinno w tym portfelu być dużo pieniędzy)
... zapomniałam o tych łuskach - woda wyschła - nocą kot zjadł łuski, zostawił 2, sierotki
reszta łusek zamieniła się w kocie wnętrzności, kocie kości, kocie futro, kocie mruczenie i koci fart



*    *   *


cudowną wigilię miałam
cudowne dzieci miałam, mimo iż synalek chory
cudowne święta miałam
cudowne nocne doznania miałam

a potem jedno zdanie za dużo, jedna złośliwość za szybko
słowo motylkiem z ust wyleci, a w serce i duszę jak kłonicą rani

bezsenność, mokre oczy, ból głowy, ból brzucha, gula w gardle




ps vilatiowo
wczoraj i przedwczoraj 56,2
dzisiaj 56,6
może być
bywały większe okołoświąteczne wzrosty

ps kulinarnie
moje debiutanckie pierniczki, ach, odniosły sukces, zrobiły furorę
w końcu jeden z siostrzeńców wziąl pudło z nie-do-końca przyozdobionymi na kolana i oświadczył, że on to anektuje . . a potem jadł i jadł i jadł, aż już nie mógł


22 grudnia 2012 , Komentarze (10)

wyjść na zakupy z celem upolowania sprawionego karpia, najlepiej w dzwonkach
wrócić z zakupów z pięknymi pantofelkami w kolorze DeepBlue

są idealne !
moja ukochana mało-wysokość obcasów !



ps.
waga sobotnia 54,9

21 grudnia 2012 , Komentarze (18)

Jakiś czas temu, w Oszonie będąc, z półki wzięłam sześciopaka gatek. Oczywiście nie przymierzałam, wzięłam z półki M jak zawsze biorę. W domu pracowicie poobcinałam wszystkie metki, cążkami resztki metek wydłubywałam ze szwów. Organicznie nie cierpię, jak mnie po ciele smyra jakiś kawałek tasiemki plastikowej!! Gdy mi się zdarzy nie obciąć metki dokładnie, to bywa, że nie mogę powstrzymać drapania antyswędzącego w miejscach publicznych.

Po obcięciu metek gatki do szuflady. Wyciągam któregoś dnia, zakładam, a one mi spadają z bioder!!!!

Tym sposobem moja siostra, wyższa i większa ode mnie, dostała na spóźnionego mikołajka majtkowego sześciopaka.

 

A ja wczoraj, będąc w tym samym Oszonie, "z pewną taką nieśmiałością" (hehe, czy ktoś jeszcze pamięta reklamę z tym textem?) sięgałam ręką w kierunku sześciopaka gatek z literką S. Wziąć? Nie wziąć? Może tamto to była pomyłka?...

Wzięłam. Metkę odprułam z jednych. Dziś rano założyłam. Rany! Pasują i wcale nie są obcisłe!!! Czy następnym razem mam wziąć XS???

Więc w Koniec Świata wkraczam w nowych gaciach. Trzeba jakoś uczcić ten moment.

Pan i Władca mówi, że spokojnie mogę brać XS, bo tyłek mam jak ziarnko kawy. Phi! Ja w lustrze widzę co innego. Któreś z nas ma złamaną optykę widzenia.

 

 

ps 1

Córczę samo z siebie, z własnej i nieprzymuszonej woli, pozdejmowało zasłony. Osobiście uprałam, bo je trzeba specjalnie. A wczoraj córczę, znowu z własnej i nieprzymuszonej woli, WSZYSTKIE poprasowała i rozwiesiła, nawet fałdy lambrekinopodobne poupinała.

Słowo daję, wzruszyłam się. Ona naprawdę tak sama z siebie!!


 

ps 2

Powtarza się, niestety, sytuacja z zeszłego roku. Ganiam jak opętana, po mieście, po urzędach, po sklepach. A moje stópki, moje cholerne pięty ostrogowe, ostrogi piętowe, właśnie przechodzą w stan bolenia permanentnego. Oj!

 

ps 3

Dzisiaj o poranku znowu miałam moment narcystycznego zachwytu nad osobistymi łydkami. Szczupłe są. Zgrabne są.

 

ps 4 wagowo

od tuzina dni nie widziałam na wadze 56

tylko 55 i wymiennie 54

dziś 55,1

wciąż panią kocham, Pani Wago

 

 

ps 5

czy ktoś się orientuje, o której godzinie ma być ten indiański Koniec Świata?

 

 

 

 

20 grudnia 2012 , Komentarze (9)

na wadze 55,3
mimo: lodów i winogron - bo zachowuję wciąż szlachetny umiar

ruchu sportowego brak
ruch miedzyzaspowy i brodzony-śnieżny zachowane, dawkowane w ilości sporej

19 grudnia 2012 , Komentarze (21)

trochę mi się żal zrobiło, gdy popołudniem zamiast sałatki w lodówce zobaczyłam salaterkę w zlewie
zjadły potfory!!! matce nie zostawiły!! tylko rano do śniadania skubnełam!!!

choć z drugiej strony to dobrze, bo nie kusi



spać musiałam wcześniej, bo czekało bardzo poranne wstawanie
już przed 23 oczy mi się zaklejały i pilot z dłoni wypadał na poduszkę





nie wiem, co odchudza bardziej - brak sałatki czy długi sen
na wadze o świcie 54,9

kocham panią, Pani Wago !

18 grudnia 2012 , Komentarze (20)

Klepeczki wczoraj przedświątecznie szorować skończyłam, cała podłoga jest jaśniusieńka. I tak gładka, że można się po niej tarzać. Nie tarzałam się, ale z przyjemnością poleżałam.

 

Majonezik Winiarski zgodnie z groźbami zakupiłam. Ale nie w celach parówkowych. Tylko albowiem sałatkę tradycyjną zrobiłam. Duuuuużo. Wyszła mniamuśna! Mniam.

Nocą już dużo nie było.

 

Ta Sałatka to na moje powitanie córeczki. Od taty dostała tłuczone kartofelki z cebulką i wielki kotlet schabowy.

 

Zaczęła podróż późnym przedpołudniem. Z Roskilde do Kobenhavn było ok., ale już przeprawa przez  Øresundsbroen zwiastowała kłopoty. Z okien busa było widać barierki, a dalej już nic nie. Tylko wściekle pędząca lita ściana śniegu.

Lotnisko Malmo

Burza śnieżna tak samo paraliżuje nas jak i kraje północne. Tam może sa przyzwyczajeni i po skończonej burzy szybciej dochodzą do normalności. Ale jak pada, to siedzą w bezpiecznym miejscu i przeczekują. W Malmo najpierw mówili o godzinie, potem trzech czekania. Dziecko znalazło WiFi, a potem nawet chmurę lotniskową, więc przynajmniej był z nią kontakt, głównie FiBi i czat.

Na lotnisku w Modlinie czekała koleżanka córczęcia. Ona z kolei miała lecieć do Malmo. Tym samym samolotem, którym z powrotem miała tu wracać córka. Z obiema gadałam przez FiBi. To obce mi dziewczę czekało w Modlinie 5 godzin i kwadrans na odlot.

Córczę na szwedzkim lotnisku dostaje kota. Nikt nic nie wie. Burza śnieżna odeszła. Chmura lotniskowa się zepsuła i ona nie może się połączyć z polskimi lotniskami. Dzieci krzyczą i płaczą, ktoś zemdlał z głodu, kłótnie o miejsca siedzące, lotniskowa Sodoma i Gomora.

Ja, wygodnie, w domu, mam otwarte strony wszystkich lotnisk, Modlina, Malmo, Okęcia. I jej przekazuję, co wiem. Że z Modlina wyleciał i leci, o której oczekiwany. Mija szósta godzina czekania. Jednocześnie prawie napisałyśmy „wylądował” - ja z widoku netowej tablicy Malmo, ona na widok za oknem.

Wsiadają, obsługa mówi, że lecą do Modlina. Jeszcze dziecko wysłało sms, wyłącza telefon.

Patrzę po moich lotniskowych tablicach. Jeszcze zdążą, wylądują przed północą. Bo od północy Wizz przenosi się z Modlina na Okęcie. Bo Modlinowi przeszkadzają mgły i nie ma ISL ( hmmm ILS? jakoś tak, takie ustrojstwo do naprowadzania i sprowadzania samolotów, jak nic nie widać).

A potem przez prawie 20 minut tablica lotniskowa Malmo podaje, że samolot czeka na drodze do startu. I znowu, i znowu.

Wystartowali.

Z domu wystartował też Pan i Władca. Samochodem. Po dziecko na lotnisko. Noc jest. W dzień dziecko by dojechało samo do domu, transport z Modlina mamy doskonały, 2 przesiadki, do przejścia raz 100 m, drugie 200, i autobus niemalże pod dom. Ale noc jest i zaczyna prószyć.

Ledwo wyjechał za Warszawę, już dzwoni, że mgła i że jedzie wolniej i żeby uprzedzić dziecko, że się może spóźni. Patrzę na tablice Malmo i Modlina, planowany przylot 23:15, potem zmienia się na 23:05. Chwilę wcześniej Pan i Władca dojechał i mówi, że mgła jak mleko i że zaczynają w wielkiej ilości spadać wielkie płatki śniegu.

Jest 23:19, tablice pokazują, że mieli wylądować 23:05, co jest?!?!?

A samolot pokrążył 3 razy nam Modlinem, nic we mgle i nagłym śniegowym opadzie nie widać, i . . . odleciał na Okęcie. Zostawiając mojego faceta wściekłego i rozżalonego. On przecież zdążył!! Jeszcze trochę popomstował na pługi śnieżne lotniskowe i nazad.

O! Właśnie przeskoczyło. Na modlińskiej tablicy, że przekierowany do Okęcia, a na okęciowej, że ląduje za 15 minut.

Synalka na alarm podnoszę - Wiem, że masz ten samochód dopiero 4 godziny, i że go jeszcze nie opanowałeś, i że stare opony z tyłu i że śnieg na dworze po osie. Ale ojciec jest w Modlinie, a siostra zaraz na Okęciu. No już!

 

 

Przyjechali w odstępie 5 minut. Dzieci z Okęcia, a Pan i Władca z nocnej wycieczki krajoznawczej.

Zjedli połowę gara sałatki (bo ja w garnku mieszam, robię).

Potem synek do siebie.

Potem córczę wymęczone spać.

 

Jak dobrze jest mieć ją w domu.

Kot mnie już nie kocha. Siedzi u niej w pokoju, na swojej poduszce na kaloryferze i cały czas się w nią wpatruje.

 

Mimo zbyt częstego próbowania sałatki przy robieniu waga constans.

55,6

 

 

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.