na wchłanianie bez obawy o wzrosty
BILANS za 2 wrz
Pochłonięte 1652 kcali, och, trudno.
Spalone na rowerze i z kijami 1246 kcali.
No, przy takim spalaniu - to mogę sobie pozwolić na takie pochłanianie.
1652 - 1246 = 406
1400 - 406 = 994
Tyle, aż 994 kcale mi brakuje za czwartek do dobrobytu kalorycznego. Mniam! Lubię bardzo takie wyniki!
A dzisiaj waga mnie chwali. Za wysiłek i za nieuleganie kompulsom wielotysięcznokalorycznym. I za nieobecność chałwy.
Jak się utrzyma śliczny widok w szklanym oczku wagi - to może... to może w sobotę znowu zmniejszę wynik paskowy.
Wchłanianie dzisiejsze, na chwilę obecną + 1113 kcali. Ale noc jeszcze młoda, czeka na mnie ugotowana fasolka szparagowa. Czeka, bo jest jeszcze okropnie gorąca, a ja nie lubię parzyć sobie jęzora. Mniam mniam będzie za chwilę, taka prosto z wody, bez masełka, bez tartej bułeczki i cała tylko dla mnie. No i muszę wypróbować nowy sok do drinka, jakieś egzotyczne picie nabyłam, dziwne i nieznane cytrusy, głównie czerwone.
Mogę sobie pozwolić, bo na rowerze, przejechawszy 56,96 km, spaliłam dzisiaj 1361 kcali. HA!!!
Więc póki co - mam taki niedobór kaloryczny że hohoho!!!
Baja wstawiła, to ja się swoimi paskami też pochwalę.
3599,7 km przejechanych na rowerze (w terenie!) w tym sezonie rowerowym. Wrednie zapytam, ale po cichutku, da ktoś więcej ??? No ???
348 km przechodzonych z patykami od 2 marca. Sama nie bardzo mogę w to uwierzyć, jak to? na piechotę tyle?
Haanyzka mnie objechała za małą ilość fotek cykladzkich.
Niniejszym zaczynam nadrabiać zaległości. Zaraz wstawię zdjęcia z dwóch miejsc.
Na razie walczę ze zmniejszaniem i ze zmuszeniem vitalii, by przyjmowała również format panoramiczny.
no już!
Nisos Poros.
Od Półwyspu Peloponeskiego, czyli od kontynentu, dzieli ją wąski pas wody. Na tyle wąski, że dwa promy się w nim nie miną. I na tyle płytki, że mogą przepływać nim promy max 3 piętrowe. Tu linka do Poros . Żeby było zabawniej, miasto Poros jest na malutkim półwysepku, na siłę jakby doczepionym do właściwej wyspy. Zalecam zagłębić się w ten link .
Ale za to jak się człek wydrapie na ciągnący się nad miastem grzbiet górski, to widok dosłownie zapiera dech w piersiach!!! Peloponez na wyciągnięcie ręki! Z obu boków morze! Pod nogami żaglówki, promy i czerwone dachy.
Na Poros nie cumowaliśmy długo. Tylko wpadliśmy na popołudniową kawę w drodze z Aeginy na Milos. I żeby wdrapać się na wzgórza i popatrzeć na widok u stóp.
(podrapała mnie ta opuncja)
I żeby pokazać przyjaciołom, gdzie wieczorami naucza szalony brodaty Grek o płonących oczach. Zawsze otoczony wianuszkiem młodzieży, spierają się z nim, a on donośnym głosem przemawia. ESeMeSami się zwołują, przychodzą piechotą, przyjeżdżają motocyklami. Widzieliśmy to 3 razy w ciągu 5 lat. Przedziwne zjawisko.
Nisos Milos.
Moja ukochana zatoczka Kleftiko . Z linka proszę mocno przybliżyć miejsce, gdzie jest zielona strzała, to właśnie to... nawet na góglowych mapach są tam łodzie! Na stronie mapowej z prawej jest, koło napisów mapa, satelita, earth - napis "więcej", kliknąć i postawić ptaka przy "zdjęcia"... Można godziny stracić, oglądając te miejsca!
Turkus wody, widoczne złote dno, wysoko wznoszące się przedziwne wapienne ściany, kozy na wąskich wapiennych dróżkach, morskie żyjątka, przedziwnie ukształtowane miejsce styku dna i ścian, groty, tunele, podwodne przewieszki, skała w kształcie krokodyla, wapienne łuki nad głową. Mogłabym tak długo pisać!
To ja w rynsztunku do nurkowania. Żółte płetwy, maska na paszczy i jaskrawożółta rurka. Różowiasty czepek, kostium z mikrogumy. Rękawiczki ochronne i aparat do podwodnego foto. Nie widać tylko siatki na muszle, bo jest przywiazana pod biustem.
Moje ukochane miejsce do nurkowania. To tam mnie w tym roku zielsko pogryzło. Ale za to w jednej z zatoczek, nasłonecznionej i zasłoniętej od morza, woda w warstwie powierzchniowej była cieplejsza niż ciało. A przypominam, ja jestem zmarźluchem. Więc było co najmniej 39 stopni. Leżałam leniwie na brzuchu, rurką ku górze i całym ciałem chłonęłam ciepło. Tyllo leciutkie ruchy płetwami. Nirwana!
Potem miałam niby-nirwanę na pontoniku, przyczepionym do żaglówki.
Fotki pod_wodne. Niestety, słabszej jakości, mój aparat podwodny robi ziarno na kliszy. Ale kiedyś się dorobię mocnego i dobrego sprzętu.
To jest to gryzące różowe zielsko.
Prawie bliskie spotkanie z meduzą. Była wielkości trochę wiekszej niż moja głowa.
To dwa zdjęcia z tunelu, na pierwszym powierzchnia wody nad głową jest czarna, bo to porządny długi tunel. W kilku miejscach między wodą a sufitem nie ma powierzchni. Nie jest to miejsce dla klaustrofobików. Na drugim zdjęciu wypływ z tunelu, już widać jasność.
Formy wapienne widziane z poziomu wody.
Wpływ (bo przecież nie wejście) do jednego z tuneli.
A to ten homar, który żywy ważył ponad kilogram. Zamówiony na dwie osoby. Dostałyśmy, a jakże, szczypce do gniecenia. Mój pierwszy w życiu homar. Smaczny, owszem, w smaku trochę raka przypomina albo udka żabie. Ale prawdę mówiąc za dużo roboty jak na ten smak i na tę ilość jedzenia.