Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816688
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 września 2010 , Komentarze (37)

na wchłanianie bez obawy o wzrosty

 

BILANS za 2 wrz

Pochłonięte 1652 kcali, och, trudno.

Spalone na rowerze i z kijami 1246 kcali.

No, przy takim spalaniu - to mogę sobie pozwolić na takie pochłanianie.

1652 - 1246 = 406

1400 - 406 = 994

Tyle, aż 994 kcale mi brakuje za czwartek do dobrobytu kalorycznego. Mniam! Lubię bardzo takie wyniki!

 

 

A dzisiaj waga mnie chwali. Za wysiłek i za nieuleganie kompulsom wielotysięcznokalorycznym. I za nieobecność chałwy.

Jak się utrzyma śliczny widok w szklanym oczku wagi - to może... to może w sobotę znowu zmniejszę wynik paskowy.

 

Wchłanianie dzisiejsze, na chwilę obecną + 1113 kcali. Ale noc jeszcze młoda, czeka na mnie ugotowana fasolka szparagowa. Czeka, bo jest jeszcze okropnie gorąca, a ja nie lubię parzyć sobie jęzora. Mniam mniam będzie za chwilę, taka prosto z wody, bez masełka, bez tartej bułeczki i cała tylko dla mnie. No i muszę wypróbować nowy sok do drinka, jakieś egzotyczne picie nabyłam, dziwne i nieznane cytrusy, głównie czerwone.

Mogę sobie pozwolić, bo na rowerze, przejechawszy 56,96 km, spaliłam dzisiaj 1361 kcali. HA!!!

Więc póki co - mam taki niedobór kaloryczny że hohoho!!!

 

 

Baja wstawiła, to ja się swoimi paskami też pochwalę.

3599,7 km przejechanych na rowerze (w terenie!) w tym sezonie rowerowym. Wrednie zapytam, ale po cichutku, da ktoś więcej ??? No ???

 

348 km przechodzonych z patykami od 2 marca. Sama nie bardzo mogę w to uwierzyć, jak to? na piechotę tyle?

 

Haanyzka mnie objechała za małą ilość fotek cykladzkich.

Niniejszym zaczynam nadrabiać zaległości. Zaraz wstawię zdjęcia z dwóch miejsc.

Na razie walczę ze zmniejszaniem i ze zmuszeniem vitalii, by przyjmowała również format panoramiczny.

 

no już!

Nisos Poros.

Od Półwyspu Peloponeskiego, czyli od kontynentu, dzieli ją wąski pas wody. Na tyle wąski, że dwa promy się w nim nie miną. I na tyle płytki, że mogą przepływać nim promy max 3 piętrowe. Tu linka do Poros . Żeby było zabawniej, miasto Poros jest na malutkim półwysepku, na siłę jakby doczepionym do właściwej wyspy. Zalecam zagłębić się w ten link .

Ale za to jak się człek wydrapie na ciągnący się nad miastem grzbiet górski, to widok dosłownie zapiera dech w piersiach!!! Peloponez na wyciągnięcie ręki! Z obu boków morze! Pod nogami żaglówki, promy i czerwone dachy.

 

Na Poros nie cumowaliśmy długo. Tylko wpadliśmy na popołudniową kawę w drodze z Aeginy na Milos. I żeby wdrapać się na wzgórza i popatrzeć na widok u stóp.

(podrapała mnie ta opuncja)

 

I żeby pokazać przyjaciołom, gdzie wieczorami naucza szalony brodaty Grek o płonących oczach. Zawsze otoczony wianuszkiem młodzieży, spierają się z nim, a on donośnym głosem przemawia. ESeMeSami się zwołują, przychodzą piechotą, przyjeżdżają motocyklami. Widzieliśmy to 3 razy w ciągu 5 lat. Przedziwne zjawisko.

 

 

 

Nisos Milos.

Moja ukochana zatoczka Kleftiko . Z linka proszę mocno przybliżyć miejsce, gdzie jest zielona strzała, to właśnie to... nawet na góglowych mapach są tam łodzie! Na stronie mapowej z prawej jest, koło napisów mapa, satelita, earth - napis "więcej", kliknąć i postawić ptaka przy "zdjęcia"... Można godziny stracić, oglądając te miejsca!

Turkus wody, widoczne złote dno, wysoko wznoszące się przedziwne wapienne ściany, kozy na wąskich wapiennych dróżkach, morskie żyjątka, przedziwnie ukształtowane miejsce styku dna i ścian, groty, tunele, podwodne przewieszki, skała w kształcie krokodyla, wapienne łuki nad głową. Mogłabym tak długo pisać!

 

To ja w rynsztunku do nurkowania. Żółte płetwy, maska na paszczy i jaskrawożółta rurka. Różowiasty czepek, kostium z mikrogumy. Rękawiczki ochronne i aparat do podwodnego foto. Nie widać tylko siatki na muszle, bo jest przywiazana pod biustem.

 

Moje ukochane miejsce do nurkowania. To tam mnie w tym roku zielsko pogryzło. Ale za to w jednej z zatoczek, nasłonecznionej i zasłoniętej od morza, woda w warstwie powierzchniowej była cieplejsza niż ciało. A przypominam, ja jestem zmarźluchem. Więc było co najmniej 39 stopni. Leżałam leniwie na brzuchu, rurką ku górze i całym ciałem chłonęłam ciepło. Tyllo leciutkie ruchy płetwami. Nirwana!

 

Potem miałam niby-nirwanę na pontoniku, przyczepionym do żaglówki.

 

Fotki pod_wodne. Niestety, słabszej jakości, mój aparat podwodny robi ziarno na kliszy. Ale kiedyś się dorobię mocnego i dobrego sprzętu.

To jest to gryzące różowe zielsko.

 

Prawie bliskie spotkanie z meduzą. Była wielkości trochę wiekszej niż moja głowa.

 

 

To dwa zdjęcia z tunelu, na pierwszym powierzchnia wody nad głową jest czarna, bo to porządny długi tunel. W kilku miejscach między wodą a sufitem nie ma powierzchni. Nie jest to miejsce dla klaustrofobików. Na drugim zdjęciu wypływ z tunelu, już widać jasność.

 

Formy wapienne widziane z poziomu wody.

 

Wpływ (bo przecież nie wejście) do jednego z tuneli.

 

A to ten homar, który żywy ważył ponad kilogram. Zamówiony na dwie osoby. Dostałyśmy, a jakże, szczypce do gniecenia. Mój pierwszy w życiu homar. Smaczny, owszem, w smaku trochę raka przypomina albo udka żabie. Ale prawdę mówiąc za dużo roboty jak na ten smak i na tę ilość jedzenia.

 

1 września 2010 , Komentarze (31)

Jeszcze BILANS za ostatni dzień sierpnia.

Pochłonięte aż 1690 kcali. W tym trzy błędy. O pierwszym nie będę pisać. Drugi to ta cholerna chałwa, która się jeszcze czai w lodówce. Trzeci błąd to ugotowana przeze mnie zupa szczawiowa. Udała mi się kosmicznie smakowita. Ja wyżerałam z niej zachłannie pachnące cząstki kartofelków. A oni wyżarli w jedno popołudnie i jedną noc całe 4 litry zupki.

Wysiłek fizyczny okropny. Rower deszczowy. Tylko 22 km. Tylko 82 minuty. Tylko 520 kcali spalonych. Ale to wszystko nieprawda. Bo jazda w deszczu i wietrze męczy okropnie. Po padało tak mocno, że mi wypłukało z lewego oka soczewkę kontaktową. Całe niebo szare, równo zaciągnięte i równo lejące

1690 - 520 = 1170

1400 - 1170 = 230

Tylko tyle, tylko 230 kcali uzysku odchudzaniowego.

 

 

 

Poranek pierwszo-wrześniowy.

Waga bardzo nie lubi, gdy wieczorem opycham się kartofelkami. Nawet, gdy są niemalże saute. W moim brzuszku suche kartofelki nasączają się wypijanymi na litry herbatkami owocowymi. Taka pulpa swoje waży!

A porankiem kilo więcej na wadze. Wrrrrrr!

 

Dzień deszczowy - no bo leje.

Dzień smuteczkowy - bo już jutro o świcie jej z nami nie będzie.

Dzień zakręcony - bo, durne dziecię, zostawiła na ostatni dzień kupno laptopa, pobranie krwi, założenie konta, likwidację lokaty, kupno walizy, dosuszanie prań ... ehhh.

Koło 16:30 przestałam liczyć pochłaniane kalorie. Jem i podjadam. Wciąż i wciąż zauważam moją dłoń we wnętrzu lodówki albo w szufladzie z musli i chrupkami różnistymi. Trudno. Upadki są dla ludzi. Upadki są po to, by się z nich podnosić. Pozytywem jest to, że do pudła z makulaturą wcisnęłam puste wreszcie podeptane opakowanie po chałwie. Uffff.

 

I jeszcze ten deszcz!!!!

Albo mocno pada albo leje. Oszaleję od tego plusku.

Chciałam na rower, ale jednak za dużo wody na chodnikach. No i butki rowerowe mi po wczorajszej jeździe nie wyschły.

Chciałam na kije, nawet zeszłam na dół, ale ... Zimna woda było wszędzie, na chodnikach, w powietrzu i w chmurach. Zrezygnowałam. Brak poruszania się też doprowadza mnie do szału dzisiaj. Próbowałam nawet zadowolić się ośmiominutówkami na brzuch, ale nie lubię oszukaństwa. Takie chwyty marketingowe, że po 8 minutach ćwiczeń codziennych będę miała kaloryfer wyrzeźbiony, też mnie dzisiaj do szału doprowadzało.

Vitalia też mnie dzisiaj do szału doprowadza. Hmmmm, tak się teraz zastanawiam, czy jest dzisiaj coś, co mnie nie denerwuje????

... bo nawet córczęcie, które powinno spędzić ten ostatni wieczór na łonie rodziny, czule wtulona w rodziców - siedzi u siebie w pokoju z Mariną. Popłakują i gadają. Nawet one mnie denerwują.

 

Jeszcze trochę i będę puszczać parę uszami. Jak czajnik. Jak szybkowar. Czy będę również, jak te urządzenia, pogwizdywać przenikliwie?

 

ps.

BILANSU dzisiaj nie będzie!

 

ps2

pytań kilka dostałam co do miejsca wyjazdu córczęcia

Dania, Roskilde, koło Kopenhagi

nauka po angielsku, licencjat 4 letni

studia darmowe, finansowane przez UE, bez konieczności odpracowywania po ukończeniu

częściowo płatny akademik, ale standart mieszkania nieziemski

albo kwatery prywatne na własny koszt

30 sierpnia 2010 , Komentarze (17)

więc tylko BILANS

pochłonięte do teraz 1548 kcali, tak, tak, drineczki też były

spalone na rowerze 879 kcali

1548 - 879 = 669

1400 - 669 = 731

tyle mam niedoboru z dzisiaj

i bardzo, kurka wodna, dobrze !!!

 

a nie chce mi się pisać, bo

A. dzień cudny, popołudnie milutkie, rower super, kurki w śmietanie smakowite, wieczór do doopy, noc podła

B. za TRZY dni moje młodsze dzieciątko wyjeżdża, na trzy lata co najmniej, a prawdopodobnie na zawsze.... wiem, że jeszcze będzie wracać, ale tylko na chwilę i na trochę.... o ile synalek za długo zwleka z ostatecznym opuszczeniem gniazda, to córczę za szybko, za gwałtownie i za ostatecznie

C.  ... nie sadziłam, że się z tego powodu będę tak podle czuła !!!! łzami kapię znowu!

 

29 sierpnia 2010 , Komentarze (19)

Nie to, żebym zapadła na klasyczną depresję. To tylko depresyjka. To tylko taki smuteczek, co falami odchodzi i przychodzi. I uśmiech, co nagle gaśnie na ustach. I smutne zamyślenie w oczach. I zastygnięcia ciała na moment, gdy jakiś drobiazg strunę pamięci poruszy.

A przecież wcale nie byliśmy teraz blisko!! To tylko pamięć o wspólnych chwilach, gdy byliśmy młodzi i nieśmiertelni, a cały wspaniały świat układał się ciekawą drogą u stóp.

Cholera, nawet nowa wypasiona rowerowa oponka z cudnym bieżnikiem i pachnąca jeszcze czystą gumą - nie cieszy. Kije kurzem obrastają, rower samotnie deszczem ocieka.

 

Widząc mój dziwny stan - Pan i Władca sięgnął po wypróbowane środki zaradcze. Oprócz męskiego ramienia i otulenia i akrobatyki wytrzymałościowej w parach - podsuwa smakołyki. Wie dobrze, hłe, hłe, co moja dusza kocha.

Najpierw te młode kartofelki. I dwie butle ulubionego szampana. To jeszcze w piątek wieczorem.

Sobota też obfita. Oryginalna grecka feta z delikatesów. Dreptanko spacerowe w miejscach ciekawych. Morele i śliwki. Obiadek podany pod samą paszczę, kartofelki odsmażane i jajeczko sadzone. Chałwa na deser. Kolacjowo chlebek sitkowy z pomidorowym pasztetem podlaskim i ogórkiem kiszonym. Jak?.. rany kota, JAK i GDZIE on znalazł porządnie ukiszonego ogórka o tej porze roku?? I wieczór w Passe Partou, na Cykladach nie podają w ten sposób Martini. Po powrocie znowu owoce i chałwa.

Co dziwne, sobotni BILANS jest ok. Bo pysznie i smacznie zassane tylko 1339 kcali.

 

Więc to nie moja wina, że zrzucanie nadprogramowego powakacyjnego balastu opornie mi idzie. Jeszcze wczoraj widziałam prawie ładne 57,3. Dzisiaj już jest wredne 57,7.

Trudno, tylko do tej wagi zmieniam pasek.

 

Dzisiaj w planach mamy wspólny marszo-spacer na Starówkę i z powrotem. Hihi, on nie wie, że ja z kijami z Nowolipia wracałam albo tam szłam! Więc dystans starówkowy mi nie straszny.

Póki co, zjadłam greckie śniadanie. Feta, pomidor, zioła, świeże i suszone. Bez oliwy. Za to z dwoma plasterkami szynki i kilkoma łyżeczkami czerwonej fasoli.To tylko 163 kcale.

 

Cały piękny dzień przede mną. Za oknami radosne słońce!

 

 

 

 

edit późnowieczorny:

Ponad 5 godzin chodzenia, marszowania, przytulania, ścigania się z deszczem i gonienia słońca. Kalkulator vitaliowy wyliczył to na minimum spalone 750 kcali.

Niestety, w drodze powrotnej trafiliśmy na prawie-nową grecka knajpkę przy Wale Miedzeszyńskim. Urządziliśmy sobie biesiadę. Łał i wow!

Po powrocie zdolna byłam jedynie do zaparzenia ukochanych orzeźwiających ziółek na trawienie i położenia się wypuconym brzuszkiem do góry.

Vitaliuszem wyliczyłam: pochłonęłam i zassałam dzisiaj 1617 kcali.

 

BILANS

1617 - 750 = 867

1400 - 876 = 533

Tyle, to znaczy 533 kcale brakuje mi do dzisiejszego dobrobytu kalorycznego. Więc czemóż czuję się, jakbym w brzuszku miała Alpy całe? Nic to, wysikam, ja zimą mawiała Matka Spółkujaca.

 

Acha, na tarasie mam od późnego wieczora sublokatora. Na rączce synkowego roweru przysiadł gołąb pocztowy. Piękny, puchaty, duży, szaro-perłowy. Na prawej łapce ma niebieską obrączkę. Kota się nie bał wcale, patrzył ze wzgardą i spokojem. Mnie się nie bał, wypił wodę z podsuniętej miseczki. Jeść nie chciał. Zrobił kilka kup na posadzkę i śpi na tej rowerowej kierownicy.

Pewnie rano odleci, może list miłosny skrzydłami niesie.

Kot zza okna patrzy z niedowierzaniem.

 

 

27 sierpnia 2010 , Komentarze (13)

 

1.

Pogrzeb tłumny. Pół tysiąca ludzi co najmniej. Człowiek, którego młodzieńcze lata w harcerstwie trwale zaszczepiły bakcylem działania na rzecz innych, gorszych, poszkodowanych przez los, zdarzenia, zdrowie, świat. Zmarł, kurwa, "nagle". W lipcu miał pierwszy zawał. I co? Rekonwalescencja? Odpoczynek? Nie! Już w sierpniu na następny obóz dla poszkodowanych pojechał. Do Gołdapi. Serce pokazało mi figę. Nie można się poświęcać za darmo. I nadaremno. I za mocno. Drugi zawał i koniec.

I co z tego, że pośmiertnie przyznano mu Złoty Krzyż Zasługi. To życia nie wraca. Jakby kto był ciekaw, Andrzej Winiarski, harcerz, społecznik do tchu ostatniego, Warszawa, hufiec Praga Południe.

 

2.

Umarł kawałek mnie.

Byliśmy serdecznymi przyjaciółmi cztery lata. Czas między durnością dojrzewania a młodością. Czas kształtowania dusz i charakterów. Razem robiliśmy kurs instruktorów zuchowych. Zawsze w wakacje wyjeżdżaliśmy z zuchami na ten sam turnus. Bo oprócz pracy z dzieciakami ? wieczorami i nocami był czas na gadanie, na namiętne dyskusje (jak to Osioł Smrekowy powiedział) "takie o życiu i śmierci". To był czas początku zmian w naszym kraju.

Pamiętam, jak w roku 80 nie było czym nakarmić tych 240 dzieciaków w Ocyplu, zaopatrzeniowiec dwoił się i troił i NIC NIE MÓGŁ. I kupił stado żywych kur. I te kury, kury i koguty, trzeba było zabić, opierzyć, sprawić i pokawałkować. Pracowaliśmy ramię w ramię. Pamiętam koguta, co mu spod toporka uciekł i bez głowy koło pieńka biegał. Pamietam jego śmiech, gdy w mojej sprawianej kurze znaleźlismy 11 jajek w różnym stadium rozwoju. Nagły zalew wspomnień.

Jedyny przyjaciel z czasów młodości z którym NIGDY się nie pokłóciłam. Choć światopogląd mieliśmy diametralnie różny. NIGDY nie byliśmy na siebie obrażeni, nie zrobiliśmy sobie krzywdy. Współzawodniczący - owszem. Dyskutujący zawzięcie - owszem. Wściekle zawzięci w udowadnianiu własnych racji - owszem. Ale nigdy nie......

Potem miałam chore dziecko, potem wyemigrowałam na wieś. A gdy wróciłam do miasta - już byliśmy sobie dalecy. Ale nigdy nie obcy.

Beczałam jak durna nastolatka, gdy nasz wspólny kolega przechodził obok z urną.

 

3.

Rano jeść nie mogłam, bo nerwy. Po powrocie z uroczystości, po krótkim spotkaniu z dawnymi znajomymi - zrobiłam sobie prywatna stypę. Domową. Figi słodkie, morele, feta, i zdrowie nieboszczyka, i niech mu ziemia lekką będzie, i wspomnienia, i łzy i wściekłość na los. I piosenki sprzed lat nucone, te zuchowe, te harcerskie i te ogniskowe.

 

4.

Vitaliowo porannie.

Waga w strefie lekkiego spadku.

Aktywności sportowej dziś nie będzie. 2 km na obcasach w kondukcie wystarczą. Stopy pieką. Nie chce mi się. I deszcz. I mokro.

Wystarczy, że mam taniec na rurze w domu. Taniec na rurze od odkurzacza. Dzieci wyjechały łikendowo. Niby sprzątały, gdy my żeglowaliśmy. Ale to takie tam sprzątanie młodzieży. Trzeba poprawić.

 

5.

Vitaliowo wrednie.

Weszłam w statystyki pamiętnika. I mnie stupor umysłowy złapał. Bo nie rozumiem za cholerę. Jakaś moja wrodzona ułomność umysłu. Na jaki plaster osoby, które mnie nie lubią, które nie cierpią moich poglądów, które wyśmiewają mój wygląd i moje wartości, które stworzyły na vitalii mój anty_fan_club - po co takie osóbki zaglądają do mojego pamiętnika????? W celu pielęgnacji niechęci????... hehe, kretynki...

To chyba jedyny radosny moment w dniu dzisiejszym, gdym z tego faktu chichotała, z satysfakcją i złośliwie.

 

 

6.

Vitaliowo sprawozdawczo.

Do godziny 18:29 zassane 914 kcali.

Nie wiem, co będzie później. Bo stypa trwa. Bo deszcz boleśnie bębni.

Bilans uzupełnię jutro.

Albo i nie.

 

edit:

uzupełniam

nocą dobiłam do 1647 kcali przez cały dzień, niestety nic nie dołożę do niedoboru kalorycznego, osobistą stypę kończyłam kartofelkami z solą i butlą szampana

czy znowu muszę od początku 7 tysięcy liczyć ?

26 sierpnia 2010 , Komentarze (11)

poranna waga pozytywna, pierwszy spadek zanotowany

 

cały dzień aktywności

nie sportowej, niestety - tylko z dziecięciem młodszym po sklepach promenowałam, jej zakupy bieliźniane przedwyjazdowe, potem moje szukanie opony, światełka i różnych innych utensyliów rowerowych;

posilałam się kajzerkami na sucho i kulką lodów

 

pokazuję obiecanego czerwonego kraba, filmik na jutubie , i jego portrety, jeden z czułkami i oczami, a drugi z krabikiem normalnie znajdowanym w puszczonych muszlach

 

 

oraz daję pierwszą część zdjęć

te dwa to moje ulubione miejsce siedzące na decku

 

 

 

 

to najwieksza wyłowiona przeze mnie muszla, pokawałkowana - owszem, ale jaka ogromniasta!, przy niej dla pokazania skali mój osobisty żeglarski sandał

 

jak przeglądam te zdjęcia, by dla Was wybrać najpiękniejsze, to już zaczynam tęsknić; najbardziej za suchością pachnącego piniami powietrza i za wiatrem wydymającym oba żagle

 

 

BILANS

zassane pokarmowo i płynnie 1413 kcali

vitaliusz wyliczył dzisiejsze szwendanie się na 546 kcali żużytych

1413 - 546 = 867

1400 - 867 = 533

 

Więc dodaję do ujemnego bilansu 533 kcale

- 908 za wtorek

- 3 za środę

- 533 za dzisiaj

 

 

jutro może być niedobrze, w południe mam pogrzeb wieloletniego przyjaciela z czasów wspaniałego dorastania i młodości, potem chyba stypa obowiązkowa, łatwo nie będzie

25 sierpnia 2010 , Komentarze (11)

 

po pierwsze nie mam siły !

bo nocą ubiegłą Pan i Władca zapadł na grypę żołądkową

chory facet w domu to masakra, a powaznie chory to poważna masakra

 

po drugie nie mam siły!

na powstrzymywanie sie od podżerania pyszności.... bo z Grecji Pan i Władca skrycie przywiózl chałwę, we własnym bagażu zdołował !!! i ja ją dzisiaj odkryłam !!!a przecież nie lubię chałwy! znaczy na codzień nie lubię, ale dzisiaj lubiłam bardzo

 

po trzecie nie mam siły!!!

nie wyrwałam się na rower z powodu jego choroby, ale jak córczę wróciło, to wyskoczyłam na godzinkę na kije... paralitycznie szłam, jakieś 7 km max, jutro policzę na swoim kompie... a zmęczona wrócilam jak po kilometrach co najmniej 12

 

BILANS środowy

wchłanianie 1745 (to wszystko z powodu chałwy!!!)

spalanie kijowe 348 tylko

niedomiar kaloryczny tylko 3 kcale

 

cienko, oj cienko.... wszystko przez tę chałwę

wracam pielęgnować chorego

24 sierpnia 2010 , Komentarze (18)

Najpierw ślicznie...

Nad Serbią dogonił nas świt. Pokazał się po wschodniej stronie, ciut od ogona. Miałam miejsce przy oknie, samolot spał. Nieziemska kolorystyka trafiła prosto w serce. Byłam tylko ja jedna i ten cudny przedświt. Bez chmurki, bez obłoczków.

(od dołu to wyglądało tak: )

ziemski rozległy horyzont z plamami miast

krwista gruba kreska

czerwono marchewkowe pasmo grubości

rozsypane wiórki z dojrzałej pomarańczy

nieokreśloność o bladej barwie żółto niebieskiej

rozlana, rozcieńczona ultramaryna

chabrowa ciemna niebieskość

granat nocnego nieba z odpryskami gwiazd

(nie lubię robić zdjęć z samolotu, aparat zawsze nie do końca widzi to, co ja widzę)

 

 

 

 

 

Teraz nie_ślicznie.

Poniedziałkowe stanięcie na wadze, prosto z samolotu - nie było przyjemne!!! Kilogramy poszybowały w górę.

Oczywiście, włączyło mi się w głowie zbiorowe samousprawiedliwianie:

Bo się z góry, przed wyjazdem, zgodziłam na przytycie... No tak, ale nie tyle!

Bo to na pewno częściowo spuchnięcie, po niedzielnym plażowaniu (rany kota, nie plażowałam co niemniej 13 lat!). I spuchnięcie po nocy zarwanej na podróż, samoloty są takie okropnie ciasne. Owszem, spuchłam rzeczywiście, pierścionki nie chciały mi się z palców zsunąć i stopy piekły w trampkach.

Bo to na pewno wina piwa greckiego. Na każdej wyspie 3 gatunki wszędobylskie. Ale i lokalne, które aż się napraszały do spróbowania.

Bo to przynajmniej częściowo te cholerne ateńskie herbatniczki, wrąbałam prawie całe opakowanie w samolocie. Tak, po jednym. Po drugim. I z nudów, bo wszyscy spali.

Bo...

Och, mogę wymyślić setkę samousprawiedliwień. Ale to bydlę, wredne i złośliwe i zgryźliwe, co siedzi w mojej głowie, chichocze radośnie. No bo w końcu?? sama chciałam. No to teraz mam!

Poszło mi w balonik brzuszny. I poszło mi w cycki!!!! Wolałabym, żeby tylko w biust, ale nie ma tak dobrze.

 

Oczywiście, natychmiastowy program naprawczy wdrożony.

Śniadanie małokaloryczne bardzo. Herbatka na trawienie, pokrzywa na od-puchnięcie, moje owocowe czerwone napary w ilościach hurtowych.

Na śniadanie drugie 2 plasterki kiełbasy krakowskiej (heh, nie sadziłam, że zatęsknię za jej smakiem) i plaster przywiezionej fety.

Roz_pakowywanie. Pod szafką z kasetami rośnie wzgórek brudów. Pierwsze pranie.

A potem zerwałam się na rower. Choć na troszkę chciałam.

Paralitycznie, z jedną drobną wywrotką, przejechałam prawie 22 i pół kiloska.

W ramach obiadokolacji kanapa chlebowa wielka z polędwicą łososiową. A na kolację próbowanie zakupów z wolnego cła, Baileys karmelowy i gorzkosłodka Tia Maria i Sheridans. I rodzynki. I duży gryz fety.

 

Wtorkowe ważenie mało przyjemne, tak pewnie będzie przez jakiś czas. Trudno, zacisnę zęby.

Upubliczniam wagę. 58 kg. Aż 2,6 kg więcej niż przed rejsem. To nie zapełnione jelita, bo brzuszek już nie jest napompowaną piłeczką. Rozrosłam się we wnętrzu człowieka.

Pomiarów centymetrem krawieckim dokonałam. Poziom tłuszczu z 25% skoczył do 27%. Przybrało mi się tylko w kadłubie, kończyny i obwody mięśniowe kończyn oraz szyi bez zmian. Biodra 2 cm więcej. Brzuch 3 cm więcej. Talia 2 cm więcej. I to, co cieszy - piersi 4 cm do przodu.

 

Wstyd mi.

A jeszcze bardziej robię się wściekła na samą siebie. Tyle roboty sama sobie dowaliłam. Znowu będę wieczorami zmęczona spalaniem, znowu się będę sama ze sobą ścigała, znowu koszulki mokre od potu.

O w mordę jeża!!! Wścieklizna na samą siebie. Wrrrrrrrr !!!

 

Teraz tylko utrzymać ten stały poziom furii!!! Starannie pielęgnować tę furię na samą siebie! Podsycać płomień furii zagladaniem do domowych wielkich luster! I tylko kierować ją w ściśle określonym kierunku. Na durch przez oponki tłuszczowe!! Furia ma ostre zębiska, niech wygryza komórki fatowe!

 

chyba bredzę ze zzłości

 

 

edycja po_nocna

BILANS kaloryczny wtorkowy

pochłonięte, razemz napojami wszelakimi 1311 kcali

spalone w 142 minuty na lajtowym rowerze 819 kcali

na przeżycie zostało tylko 492 kcale, a moje teoretyczne dobowe zapotrzebowanie to około 1400 kcali

żeby schudnącć jeden kilogram, należy mieć stały niedobór 7 tysięcy kalorii

niniejszym rozpoczynam zbieranie - za wtorek 908 na minusie

 

21 sierpnia 2010 , Komentarze (9)

Jedna cykada to hałas, dwie cykady to duży hałas, trzy cykady to harmider. Myśli własnych chwilami nie słychać...

To wrażenia z dzisiejszej kolacji, knajpka 20 metrów od hotelu Nestorion. I hotel i knajpka nieduże.

 

Przegoniłam Pana i Władcę oraz żaglówkowego skipera po Atenach. Upał. Świątynia Zeusa Olimpijskiego. Łuk Hadriana. Sklepy pamiątkowe. Kawa po grecku sweet i nowe greckie piwo Fix w kafejce z widokiem na Akropol, oj, kosztował ten widok słono. Plaka, cała, wzdłuż i wszerz. Rzymska świątynia ośmiu wiatrów. Gorące figi w warzywniaku, świeże i rozpływające się bordowym miąższem w paszczy. Kolumnada i monastyry przy Monastiraki. Metrem do Pireusu, pogapić się z tarasu widokowego na odbijające promy, odchodziły akurat wysoki Blue Star i Vodafone, piątka chyba. Metrem do FEZ, tramwaj do plaży Edem. Specjalnie po zakupki gościńcowe dla potomstwa, musli różnorakie, chrupki śniadaniowe niewidziane w ojczyźnie, puszki dwie dalmiaczków, czekolada do robinia picia na zimno.

W sumie było tego ponad 5 godzin chodzenia. Miałam sandały na za cienkiej podeszwie, chyba trochę odbiłam sobie podbicia stóp.

 

Kolacja, niestety, obfita bardzo. Mój brzuszny balonik coraz bardziej napięty. I tak dobrze, że częściowo owocowo-warzywny. Łatwiej i szybciej, uczciwszy uszy, uda mi się to jutro wysrać, wydalić całkiem z siebie. Te krewetki, rozmiar trzy. I te pól saganaki od skipera. I pomidory w oleolado. I drinki. I chlebek z oleolado i ziołami i sola. OJ! OJ! oj.. ...

Ale i tak jestem bardziej zmęczona niż najedzona. Oczy mi się kleją. I najbardziej brakuje mi miski, do wymoczenia stóp we wrzącej prawie wodzie z solą.

 

 

Acha, to się zdarzyło drugi raz od czasu jak żeglujemy po Cykladach. Drugi raz Loutra. Jest taka wyspa, Kithnos. A na niej wioska rybacka Loutra z czterema tawernami. I plażą z łódkami rybackimi i z niedużą mariną. I bezludne wzgórza. Nocą wyschnięte zarośla pachną oszałamiającym tymiankiem. Nocą późną jest ciemno. I pusto. Kamieniste zbocze wzgórza z rozłożonym szalem jest łożem królewskim. Można pobliskim gwiazdom rozkosz wykrzyczeć pełnym głosem. A one zaczną wirować i spadać.

i niech mi tu żadna siksa nie chrzani o podeszłym wieku i o tym, że niemożliwe jest bycie kobietą, gdy się ma lat blisko 50!!!!

i niech mi tu żadna radiomaryjna baba nie pier^%##, że nie wypada i że nie wolno odczuwać rozkoszy w pozycjach i sytuacjach innych niż łoże małżeńskie!!!

I niech tu żadna ??^?? nie chrzani, że można pisać i czytać i oglądać o wojnie i zabijaniu i krzywdzie i torturowaniu, ale nie wypada vitaliowym piętnastolatkom opowiadać o rozkoszy płynącej ze stosunków męsko-damskich!!!

 

 

Pan i Władca oderwał się od greckiej tivi. Przyszedł do mnie. A siedzę po turecku i prawie nago przed lapkiem. Pogłaskał mnie pełną dłonią po brzuszku, mrucząc coś o rozkosznych piłeczkach i mięciutkich fałdkach. Dostał po łapach. Ja mu dam rozkoszne piłeczki. !!!!!!! Niech się sam po sobie smyra!!!

 

Jeszcze jutro wypasiona plaża i drinki z palemkami. I czekolada. I lody. I zakupy alkoholowe na wolnym cle na lotnisku, gatunki niedostępne w ojczyźnie.

Ląduję poniedziałkiem po 6 rano!!!!!

I nie jedząc i nie pijąc i nie rozpakowują i nie piorąc i nie.... - ruszam na rower!!!! Pal sześć obowiązki domowe. Albo chociaż na godzinę na kije!!!!

Wagę podam dopiero we wtorek. Co się mam stresować... ...?

 

 

ps dla Bebelucha.

tak, wracam niedługo. i tak Ci kota pogonię, że wiewiór nie nadąży. bo wiesz, ja to wredna jestem

 

ps dla matki ze spółką

owszem, zamiaruję nawiedzić wasz gród. bo moi jadą na jakieś międzynarodowe żużle, jakich grandeprix jesienny. mnie żużel nie kręci, ale wolne miejsce podwózki jak najbardziej.

 

ps dla Bajeczki i Hani

rowerować!!!, bo jak wrócę i zrobię tabele!.... to sama się boję ... czy już mnie przegoniłyście?

 

 

 

20 sierpnia 2010 , Komentarze (11)

TO, ten tytuł - to miało być Ha Dwa O spacja 32,2 stopni Celcjusza i 32,4 stopni Celcjusza, ale tytuł w vitali nie przyjmuje inedksów górnych i dolnych......

to temperatura wody!!!

trzydzieści dwa przecinek dwa i trzydziesci dwa przecinek cztery

 

Takimi temperaturami żegnało mnie Morze Egejskie.

Zatoczka na Nissos Kea. Na dziko. Z niespodziewanymi czterema kolumnami ruin starogreckich. I zatoka przy przylądku Sunion. Z zabytkiem za 4 euro, ze wspaniałymi ruinami świątyni Posejdona.

Woda prawie tak ciepła jak ciało. W osłoniętych i nasłonecznionych miejscach temperatura odczuwalna wyższa niż ciała.

I całe ławice młodych kolorowych ryb, czarnych ryb i ryb srebrzystych z czarnymi kropkami. I ze stadami malusieńkich rybek jarzących się neonami seledynowymi. Nie bały się zupełnie. Pływały na odległość 4 centymetrów od dłoni w rękawiczce. BAJKA!!!

 

Dieta utrzymana. Prawie....

 

Rano snurkowanie, godzina.

Potem mleko, serek Filadelfia i rodzynki, sok i brzoskwinia. Pontonem na brzeg. Po zimnym piwku na głowę a potem piechotą na górę przylądka Sunion. Upał, lejący się pot. Sesje foto, hihi. Powrót na dół. Wysuszeni musimy napić się piwa.

Pontonikiem do łódki. Godzina zbiorowego śmiechu i pluskania. Skoki na główkę z relingu i skoki na dechę z dziobu. Siadanie na bojce odkotwiczanej. Przepływanie pod dnem żaglówki. Plucie słoną wodą. Ciąganie na kółku ratowniczym. Zachłystywanie od śmiechu. Pocałunki podwodne.

Żeglowanie super. Delikatne. Łódka w średnim przechyle. Chlapki na pokład tylko czasem, głównie delikatne, rzadko na całego człowieka. Leżę po słonecznej stronie pokładu. Chłonę całym ciałem ciepło i słońce, jak jaszczurka. Delikatne bujanie, jak na hamaku pod starą jabłonką u mamy na rancho. Sucharki i woda mineralna.

O 19:50 dobijamy do kei w Kalamaki, marina Alinou, Ateny. Skiper postawił nalewki, wiśniową, oficerską i cytrynówkę włoską, limoncello. Wyprawa do bankomatu. Kąpiel, zmyłam z siebie sól.

 

Jutro Akropol i świątynia Zeusa. Pojutrze plaża wypasiona z jedną taka vitalijką.

A porankiem poniedziałkowym samolocik do domu.

 

Acha, okazało się, że na jachcie cały rejs mieliśmy tivi plazmowe. Dopiero dzisiaj włączyliśmy. Tyle było atrakcji, że nikt nie zauważył tego nowoczesnego drobiazgu.

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.