Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816543
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 stycznia 2010 , Komentarze (4)

Raport z wczoraj

Marsz śnieżny 4,2 km, wróciłam spocona.

Skakanka i hulahop.... były. Nudne są.

Odśnieżanie nocne 1 godzina, a co ? spodobało mi się ! bolą mnie teraz.... no, nawet nie wiedziałam, że pod piersiami są jakieś mięśnie... ale są, bo mnie bolą...

Zassanych kcali 1321, napojów % nie było. Musli, błonnik, jarzynki. Mięsko. Tylko kajzerka i jedna kromka staropolskiego. Tłuszczu tyle co 3 oblizania noża z majonezu.

 

Czyli grzecznie.

Waga.... NIE UWIERZYCIE!!! DO GÓRY !!!! sporo....

 

Nie, nie pójdę się pochlastać. Przetrzymam to. Te podskoki, wahania, ciasność w pasku spodni. To tylko pier*%*%$^*& sen zimowy. Prześpię go, robiąc swoje, dietetycznie i ruchowo.

 

A za dwa miesiące będzie przedwiośnie. A potem wiosna. I słońce. I rower. I wiatr we włosach.

Odżyję.

12 stycznia 2010 , Komentarze (6)

Wczoraj

1500 kcali, łącznie z za dużą ilością drinków.

Marsz dosyć szybki, 4,3 km przez śnieg kopny i przez śliskości.

Nocne szuflowanie, godzina niecała. Rację ma mój sąsiad, to siłownia i sauna za darmo oraz satysfakcja z roboty dla innych.

Dostawa endorfin szczęścia na troszkę niższym, niż w ostatnich dniach, poziomie. Ale i tak mruczałam z zadowolenia. Oczy mi pojaśniały.

 

Dzisiaj na wadze pół kilo mniej.

To oczywiste, wczoraj po prostu wagi zwariowały, miały zbiorowy obłęd.

11 stycznia 2010 , Komentarze (10)

cały tydzień grzeczna, wczoraj tylko leciusieńko pofolgowałam
cały tydzień musli, błonnik, duuuużo picia
cały tydzień liczenie kalorii

a dziś na wadze wzrost.... i to jaki !? jakbym przeżyła właśnie kulinarnie drugie święta !

cholera mnie trzasła i szlag mnie trafił jednocześnie !!!!
bo wskakiwałam dziś na wagę lekka i oczekująca kolejnej nagrody..... a tu...


no, chyba, że się tyje od szczęścia i dopieszczenia


9 stycznia 2010 , Komentarze (10)

Trzy dni temu, późnym wieczorem, poszliśmy z Panem i Władcą na nocny spacer. Padał śnieg. I na pobliskiej małej uliczce spotkaliśmy naszego, mniej więcej równego nam wiekiem, sąsiada. Z szuflą do śniegu, naszą, z naszej kamienicy. Na żartobliwe pytanie, czy on to tak w czynie społecznym, jak najpoważniej, ale z uśmiechem, odpowiedział, że owszem. Odśnieżył, odszuflował, prawy chodnik, od stacji krwiodawstwa aż do kościoła. Powiedział, że ma za friko siłownię i saunę, a poza tym odśnieżenie 400 metrów chodnika daje mu satysfakcję, że robi za "niewidzialną rękę"......
Pada śnieg. Teraz. Siedzę sama w domu. Wiem, gdzie stoją nasze szufle.
....... powstrzymuje mnie jedynie wstyd... że ktoś zobaczy... jakoś .... łyso !


dietetycznie - grzecznie
wagowo - powolutku w dół, trzeci dzień, lubię "w dół", irytuje mnie to "powolutku"
piję dużo i sikam na potęgę


iść po te szuflę ? nie iść? oto jest pytanie !
cholera, zupełnie jak Hamlet

8 stycznia 2010 , Komentarze (5)

ale mogłoby być lepiej...

bo tylko kilka deko w dół, a dokładnie 2, słownie dwa

chciałabym większego spadku, lecz samo chcenie nie starcza...
aktywności fizycznej niewiele, tylko spacery śnieżne
ospała jestem strasznie, bo od kilku dni na prochach
jak patrzę na hulahopa i skakankę, to czuję opór całego ciała i umysłu

piję sporo - herbatek zwykłych mniej, owocowych duuuużo, naparów ziołowych trochę, soki owocowe...
sikam na potęgę
zasysam w granicach 1200 - 1600 kcali, to razem z drinkami wieczornymi

nic mi się nie chce
NIC !

jedyne pozytywne dokonania od poczatku roku to :
zreperowanie komputera, fizyczne, bo jeszcze walczę z uszkodzeniami klienta poczty
zlokalizowanie uszkodzenia w zamku w drzwiach wejściowych, dziś będę z tym walczyć
pomoc Tacie w walce z telekomunikacyjnym naciągaczem
zrobienie pierwszego w życiu pasztetu

jeśli było jeszcze coś pozytywnego, to nie pamiętam....
mam luzy w mózgu, po proszku wieczornym do południa dnia następnego


6 stycznia 2010 , Komentarze (9)

Zjedliśmy córce pasztet, co go dostała od babci. No, niedużo dostała, to i szybko poszło. Ale była zła.... Nękani rodzicielskimi wyrzutami sumienia postanowiliśmy jej go zwrócić.

Acha.... nigdy w życiu.... ani ja ani Pan i Władca nie robiliśmy pasztetu własnoręcznie.


Zostały zaangażowane wszystkie możliwe siły. Jego siostra - telefonicznie. Moja siostra..... eh, też niewiele umie. Nasza przyjaciółka i pani od reklamy - te podawały podobne przepisy, podobno sprawdzone w ich rodzinach. Wielka i gruba ksiązka kucharska po mojej przodkini - no nie, smakowicie brzmią, ale czy ja prowadzę dom dla tuzina osób?... Książka kucharska, którą dostałam w posagu - całkiem dorzeczna, tylko jakoś skromnie... Internet i niezastąpiona czarna.oliwka - niezłe, niezłe... Sabat w jatce na moim bazarku.... znowu konsultacje telefoniczne .... sąsiadka z piętra ....

Bo ja nie lubię robić ściśle wedle przepisu. Albo wedle jednego przepisu. Ja wykorzystuję pomysły, podkradam rozwiązania. Potem je mieszam, przyprawiam odrobiną szaleństwa, kroplami fantazji i szczyptą zamyślenia.... A potem mi to wychodzi rozmaicie. Ale jak już coś się uda - to jest pyszne. Śmiem twierdzić, że moja kutia, mój bigos, moje opiekane i duszone kuraki, mój schab, moja zupa pomidorowo-paprykowa, moich jeszcze kilka potraw - są klasy światowej.

Z pasztetem też tak chciałam.....


Smakowity zapach gotowanych i podduszanych mięs rozchodził się po całym domu z 5 godzin. Od garnków chciwe paszcze musiałam odganiać, swoją zresztą też. Pachnące dodatki, oskrobywanie kości, przyprawy, mielenie. Ręce nam odpadały w połowie kręcenia maszynką; przypomnieliśmy sobie, że gdzieś powinien być robot i mieć noże siekające. Znaleźliśmy, poszło sprawniej.

 

Tylko...

Tylko że....

Proszę uprzejmie się nie śmiać.

Córka dostała od babci tak ze 40 deko pasztetu. Nam wyszło, zważyliśmy na chwilę przed wlewaniem do form, ponad 3 i pół kilo.

Po przodkini mam sporą kamienną formę do pasztetu, potem zabrakło mi keksówek, ostatnia porcja została upieczona w formie do wielkanocnej baby.

Nie wiem, jak Pan i Władca, ale ja się musiałam przebierać. Dyskretnie. Bo się posikałam. Ze śmiechu.

 

Pasztet wyszedł pierwszoklaśny. Trochę skórka odpada miejscami, ale to jest do wycyzelowania. I tak sobie myślę, że warto by było, hipotetycznym następnym razem, dosypać siekanych orzechów... albo płatków migdałowych... albo suszonej żurawiny... albo....

 

Oj, dobry ten pasztet. Zwłaszcza z galaretką żurawinową. Z ogórkami konserwowanymi też. Z ciemnym chlebem. I posypany sezamem. I z sosem tatarskim (no, tego zestawienia to nie ja próbowałam, tylko potomstwo). I pod słonoostrego drinka.

 

Co prawda dzisiaj mi waga wytknęła to próbowanie pasztetu... Ale tylko wzruszyłam ramionami. Warto było. No i nie będzie się zdarzać codziennie.


ale pasztet...!  mniam, mniam !

4 stycznia 2010 , Komentarze (3)

ostateczne podsumowanie rozpusty żarełkowej, po przygotowaniach świąt, po świętach, po dojadaniu poświątecznymh, po sylwestrze, po urodzinach Taty.... i po lenistwie
dzisiaj się obmierzyłam, na wagę wchodziłam, wpełzałam i wskakiwałam duuużo razy, żeby optymalną średnia wyciągnąć

ważę między (z ostatnich czterech dni) od 57,6 do 58,2, krakowskim targiem zapisałam 57,8, czyli od wagi z początku grudnia wzrost o około póltora kilo z malutkim haczykiem.... zdaje się, że jak na  zimowoświąteczną Vitalijkę, to standart.... 
zawartość tłuszczu wzrosła z 27 na 28%
a gdzie przybyło centymetrów ???? no? gdzie??? oczywiście że w hipotetycznej talii ....wrrrrr

no nic, walczę
dzień liczenia kalorii
nawet nie idzie źle, nie jestem głodna

brak tylko mi ruszania się, kręcenie hulahopem niespecjalnie mnie kręci

3 stycznia 2010 , Komentarze (6)

od dzisiaj jużbędę-jużjestem żarciowo grzeczna

wczoraj szaleństwo jubileuszu Taty, Ojca, Dziadka, Pradziadka.... wszyscy byli, córki, zięciowie, wnuki i wnuczki i prawnuczek... popłakał się , gdy nas wszystkich naraz zobaczył z wielkim tortem... nie wiedział, nie spodziewał się... mama go tylko podstępem skłoniła do założenia smokingu z muchą.... tort żubrówkowy, daję słowo pycha!, ptysie, ciasta typu struclowego, szampan, ajerkoniak i jakiaś żółta w kolorze wódeczka....

ale potem dzieci moje wzięły samochód i wróciły na kolach, a myśmy 2 i pół kilometra drałowali po śniegu do domu, znacznie później, ja w kozakach na niebotycznych obcasach, mój Pan i Władca w cieniutkich eleganckich trzewikach.... ślisko było, ale się nawzajem podtrzymywaliśmy

w domu musiałam zagryźć słodki smak, więc trochę domowego pasztetu i ogórki i niestety sos tatarski.... ale naprawde niewiele

potem nocą już NIC

dzisiaj rano już NIC, poza musli na sucho i sokami

 

waga od dwóch dni nie skacze za mocno do góry.... ale jeszcze paska nie poprawię, jutro albo pojutrze dopiero

 

acha, jest gorsza wieść, mój blaszak zaczął się rozsypywać....piszę na mężowskim lapciaku i obce, niewygodne klawisze denerwują mnie bezgranicznie

31 grudnia 2009 , Komentarze (11)

po  świętach zostało ciasto, jakieś drożdżowe, reszta piernika w polewie.... takie samotne i porzucone... litowałam się na nimi... z kubasem mleka, z masełkiem....

 

przed nowym rokiem robiłam bigos, pyszny wychodził, więc dosmaczałam i wciąż... próbowałam, i składników i produktu finalnego

 

jakoś niezauważalnie minął dzień, dwa dni

 

dzisiaj o poranku waga pokazała mi.... nawet nie to, ze za dużo... ona mi powiedziała "a takiego!wała!, nie będziesz szczupła"

może ma rację, cholera jedna ?

 

drugiego dnia stycznia mam huczną imprezę z tortem, taka kończy 80 lat, nie wymigam się, nawet nie powinnam...

 

 

od 3 stycznia znowu mozolne liczenie kalorii i odwracanie paszczy od pokus

 

i tym optymistycznym akcentem żegnam się, oczekując spotkania z Wami w następnym roku

29 grudnia 2009 , Komentarze (12)

czyli podsumowanie poświąteczne i przednoworoczne

będzie dużo i długo, bo pisałam dla siebie, sobie w głowie chciałam uporządkować

 

Święta udane. Wigilia kameralnie rodzinna. Zdążyliśmy ze wszystkim - co mnie wciąż zdumiewa.... i jeszcze był czas na lenistwo wannowe. Obżarstwo umiarkowane, nic sobie nie odmawiałam. Ale i tak nie zmieściłabym w sobie takich ilości, jak kiedyś, jak nawet jeszcze przed rokiem. Niespecjalnie tłusto, masło było tylko do smażenia karpia i duuuża jego ilość w maku z bakaliami. Mało cukru, gdzie się dało - zastępowałam miodem.

Wigilia więc obżarta, ale z umiarem.

Pierwszy dzień świat to rano śniadanie rodzinne. Ale jakoś się złożyło, że nic tłustego (prócz wędlin) nie było, no bo ani ogórki konserwowe ani grzybki marynowane ani nawet ogonki raków tłuste nie są. A sałatki nie było, została pożarta wcześniej. Niestety, ciasta....

Wieczorem spotkanie w dużym gronie przyjaciół. Się nie upiłam, bo był barman wynajęty i takie dziwne drinki robił, że żal byłoby nie spróbować. A wszystkie leciutkie.

Drugiego dnia świąt podwieczorek z moimi rodzicami. Też lekki, w sumie podobny do śniadania z pierwszego dnia świąt, tylko dodatkowo kapusty dwie, z grzybami i z grochem, obie postne, bez grama tłuszczu. Niestety, ciasta.... Już nawet stawiałam je na drugim końcu stołu, ale wołały mnie wciąż i wołały...

 

Prezenty...

Córka z radości piszczała, synalek niechętnie przyznał, że trafiliśmy, wnuczek nie wiedział, w co oczy i ręce najpierw wkładać. Pan i Władca zadowolony, dostał to, czego mu do zestawu dżipiesowego brakowało.

A ja ...... ja się popłakałam z radości. Dostałam po ponad dwudziestu pięciu latach.... Dostałam teraz, bo kiedyś się spieszyliśmy i nie było to ważne... Dostałam na klęczkach...

DOSTAŁAM PIERŚCIONEK ZARĘCZYNOWY Z BIAŁEGO ZŁOTA Z BRYLANTEM.

Z liścikiem wyjaśniającym, czułym...



Dietetycznie - nic nie będę mówić, u każdej z nas było chyba podobnie, wszystkie diety poszły się, uczciwszy uszy, pieprzyć.

Wagowo... Przed świętami skoki były w zakresie od 55,8 do 57,1. Teraz są od 56,6 do 57,7. Czyli wzrost o około kilogram. Chyba nie jest źle. Obawiałam się gorszego wyniku.

 



Podsumowanie prawie rocznego odchudzania

W latach 2005-2007 schudłam z ponad 77 do 50. Sama z się, stres... nikomu nie życzę. Potem rok się trzymałam w zakresie 51, 52. Byłam za chuda, mostek aż mi wystawał. A potem się mi okropnie zepsuł brzuszek i jadłam. Z musu, co godzinę, bo inaczej bolało. Na efekty nie trzeba było czekać. W styczniu 2009 ważyłam ponad 63 kg z tendencją zwyżkową. Zaleczyłam się.

Od lutego tego roku zaczęłam ostro trenować, dziennie potrafiłam spalić ponad 2 tysiące kalorii, z reguły lekko ponad tysiąc. Od marca odchudzanie, liczenie kalorii vitaliuszem, dieta MŻ. Do końca czerwca spadło mi do 57,4, plus/minus pół kilo.

Potem uciekłam z domu, potem wróciłam, potem nie trenowałam, potem był wyjazd na wyspy.... w efekcie waga podskoczyła do 59.

Najpierw wróciłam do treningów, w połowie sierpnia. Nie takich intensywnych jak wiosną, bo mi zabrakło forsy na kartę open do wszystkich okolicznych przybytków sportu. Tylko rower. Ale od początku września jeździłam prawie codziennie lub codziennie, minimum 28 km. W jesiennej akcji czarownic na rowerach ja pierwsza ukręciłam limit. Waga zaczęła powolutku spadać. Gdy skończyła się rowerowa pogoda, przesiadłam się na kijki. Waga bardzo ślamazarnie w dół, chwilami podskakiwała w górę.

 

Właściwie od zgubienia letniego dodatku - wciąż toczę walkę z własnym organizmem. On jest uparty i chce ważyć 56, może nawet 57 kilo. Ja siebie widzę w wadze 53 do 55. I tak się bawimy w to przeciąganie liny, raz zwycięża ciało, a raz duch. Choć powoli.... powolutku... może jednak to ja?...

Postawiłam sobie w maju cel świąteczny, żeby schudnąć do 55 kilo. Się nie udało. Szkoda, ale to przecież nie tragedia. Najniższa osiągnięta waga to 55,6, kilka razy tak było, po dwa, trzy dni.

Mogłabym zasadniczo przestać już chudnąc, ale brzuch mnie uwiera. Bo całe ciało jest zasadniczo ok. Sport spowodował, że mam przyzwoicie rozwinięte i sprężyste mięśnie, wysmuklały mi łydki, jestem zwinna, niestraszne mi upadku i kontuzje. Tylko.... tylko mam brzydko wystający brzuch. Nie mogę założyć stringów, bo gumka przebiega akurat pod zwisem i wygląda to niesmacznie i komicznie. Oczywiście jest tam i nadmiar skóry po byciu bardzo grubą, on się nie wchłonął, niestety. Ale i jest tłuszcz. Jakby nie mógł, cholera, zostać w piersiach, albo szyi...


 

No nic, juz dzisiaj byłam dietetycznie grzeczna i zaczynam walkę z nim, z tym fałdem brzusznym, co waży ponad kilo.

Nabyłam oliwkę niemowlęcą o zapachu aloesowym, będę robić codzienne masaże. Pan i Władca pomoże. Już kiedyś tak robił, jak chudłam te moje 27 kilo. Lubi to bardzo. Bo na niego, przez intymne skojarzenia, ten zapach działa jak ostrogi na pełnokrwistego i gorącego rumaka. Zaczyna od mocnego masażu, skóra to odczuwa, ja to odczuwam. A potem śliskie ręce zaczynają swój własny spacer.

 

ale to już inna bajka...



© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.