Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816997
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 stycznia 2010 , Komentarze (4)

Późny poranek. Ostre słońce przez chmury. Niechętne stanięcie na wadze. Uśmiech od ucha. Bo od wczoraj 30 deko w dół. Noooo, wiem, że to tylko chwilowe wahnięcie w dół. Ale i tak przyjemnie. Kilka endorfinek zapaliło światełka.

Przedpołudniem wizyta u lekarza. Jeszcze nie umieram, nie teraz, ale mogłoby być lepiej. Czy faceci też mają kłopoty z ... narządami rozkoszy? Smutna wróciłam. Z niepokoju.

Popołudnie przykomputerowe. Excel, wyniki sprzedaży, allegro, dowody wewnętrzne, itepe. Nagle ciemność za oknem, słońce zniknęło w jednej chwili. Zadymka, w powietrzu gęsto od wielkich płatków. ..... ..... ...... to jakby obietnica na wieczór, może znowu będę robiła za Odśnieżającą Nocną Niewidzialną Rękę?

A teraz musze się pieszkom przebić przez świeży opad z paczką na pocztę i do biura rachunkowego. 3 kilo przede mną, jak nic. Zmykam.

28 stycznia 2010 , Komentarze (6)

Wydziedziczę to moje potomstwo.

Bo mi świństwa robią! Niezamierzenie i bezwiednie, ale jednak !....


Jedno od dwóch tygodni ma fazę na robienie domowych wypieków. Zwłaszcza kruchych babeczek, wymyśla do nich różniste kosmiczne nadzienia. Pyszne. Zużywam prawie całą moją silną wolę, aby się elegancko poczęstować JEDNĄ sztuką, a resztę tylko ukradkiem pożerać... i to tylko oczyma.


Teraz drugie, zrobiwszy interesik, zrobiło SŁODYCZOWE zakupy do domu. Na własnym łonie wyhodowałam żmija! Jeszcze wielki słoik nutelli starannie omijam wzrokiem, bohatersko daję radę odsuwać pokusę... Ale on kupił czekoladki nadziewane. Rozmaite. Piernikowo - śliwkowe. Jogurtowo - truskawkowe. Wiśniowe z wiśniówką. Advocatowe. I inne. Bo tylko te smakowałam. Tylko??? Wrrrr! Zjadłam w ciągu dwóch dni co najmniej 6 czekoladek. Dopiero dzisiaj się wściekłam i zaniosłam je z kuchni do pokoju dziecięcia. Bo dalej bym podżerała. Wrrrr

 


Co prawda skrupulatnie doliczałam słodkie kalorie do codziennego bilansu. I górnej granicy, samej sobie wyznaczonej, nie przekraczałam. Ani erg energi ponad 1500 kcali! No pasaram!

Ale co z tego????? Ja widocznie przybieram na wadze od patrzenia na smakowitości. Od pachnącego słodkością powietrza.

30 deko do góry, to bilans z ostatnich dni.

 

Nic to. Wysikam ten tłuszczyk. Wysikam nadwagę.


Idę sobie zrobić herbatki. Mam jedną nową, o smaku i zapachu dojrzałej wiśni. I jeszcze mieszankę z kwiatami łąkowymi nabyłam. Jak sobie zaparzę jedną i drugą, to cudne zapachy fruwają po całym domu.

26 stycznia 2010 , Komentarze (3)

zassane dzisiaj, razem z drinkami i kawalątkiem kitekata, 1224 kcali
czające się choróbsko chyba całkiem pokonane
aktywność fizyczna - biegi na czas, z wózkiem miedzy regałami marketu
waga bez zmian, znaczy, skacze sobie w ściśle określonych granicach i nic wyżej
i tak trzymać


tylko.... gdzie ta wiosna, do cholerki ?

25 stycznia 2010 , Komentarze (2)

piaty dzień z rzędu waga nie wychodzi ponad 58..... łaskawie wykazuje tendencję lekuchno, leciusieńko w dół

zasssane dzisiaj - nie wiem dokładnie ile, bo sie vitaliusz pieprzy... (może łącza zamarzają albo i serwery?...) ale w granicach 1200 - 1500 kcali
więcej chyba nie, bo jestem głodna... zapycham się granulkami "zdrowego błonnika"

aktywnośc fizyczna żadna - chyba że za taką uznać przewracanie sie z boku na bok przed tivi
bo walcze z poczatkiem grypy.... łamie mnie wszystko, lekki katar, temperatura się buja od wysokiej do normalnej, oczy pieką
ale ja jestem silna, grypę niezwalczoną mam raz na 5.. może 8 lat.... tylko że wtedy to prawie umieram
a normalnie, to poleżę ze dwa popołudnia okropnie narzekając, a potem rześka wstaję... a reszta rodziny to ciężko przechodzi zawsze - słabeusze, hłe, hłe....

mam nadzieję, że tym razem będzie tak samo

wracam pod miękki kocyk polarowy, pilot tivi czeka


24 stycznia 2010 , Komentarze (10)

... dużo będzie

Wracałam w piątek bardzo późnym wieczorem autobusem przez most. Mróz. Pod mostem gruba kra na Wiśle. I przypomniał mi się grudzień sprzed osiemnastu lat. Wisła była całkiem skuta lodem, grube, znieruchomiałe kry ciągnęły się od brzegu do brzegu. Wtedy patrzyłam na zimową rzekę w nocy i o 9 rano. Widok miałam taki przepiękny z okna porodówki na Karowej. Córkę rodziłam.


A tym autobusem wieczornym to wracałam z rozpoczęcia jej studniówki. Wielka impra w szklanej sali w hotelu Sobieski. Zdjęcia robiłam poloneza. I chłonęłam oczami widok dorodnej młodzieży. Wszyscy z błyskiem w oczach. Wszyscy wierzący we własną nieśmiertelność. I we własnego farta. I w to, że cały świat stoi otworem. A niedługo będzie leżał u stóp.


A poza tym 9/10 dziewczyn ubranych .... hmmm... wizytowo. Nudno. Różne odmiany małych czarnych. Różne odmiany sukni odpowiednich na bardzo wystawny i bardzo elegancki pogrzeb. Coś te współczesne dziewczyny nie mają odwagi na szaleństwa odzieżowe przy oficjalnej okazji....

I tylko kilkanaście odlotowych kreacji. (a to baaardzo tłumna studniówka, bo klas trzecich w Mickiewiczu jest osiem)

Ciemna zieleń butelkowa. Prawdziwa suknia balowa. Błyszcząca tafta. I z przodu długość ledwie do kolan, bo z tyłu niemalże tren.

I na wściekle chudej dziewczynie wąska tuba do ziemi w kolorze electric blue. Błyski rzucała.

I prawie Liza Minelli z Kabaretu. Tylko że kremowa. Sukienka z miliona frędzelków na prawie przeźroczystej podszewce.

I dwie psiapsiółki w sukienkach identycznego kroju, ramiona z bufkami i rozcięciami jednocześnie. Jedna makowoczerwona, druga głęboki i ciemny odcień różu barbiowego.

I bombka mojej córki. Biało czarna, ale to czarne w białe kropeczki. I z tyłu widoczne na wierzchu sznurowanie od ... gorsetu.

To bardzo przyjemne, gdy własne dziecię należy do tych najlepszych, a i jeszcze ma fantazję.


to ona:



I przypomniała mi się własna studniówka. Styczeń 1981 rok. Już po przełomie, ale jeszcze przed stanem wojennym. Inna rzeczywistość, właśnie będąca w zawirowaniach i zmianach.


Mało co mnie wtedy nie wyrzucili ze szkoły. Za karę. Za niedostosowanie.....

Wtedy na studniówkę był wymagany tak zwany strój obowiązkowy. Dla dziewczyn biała bluzka i ciemna, czarna lub granatowa, spódnica. Bo szaleć odzieżowo można było co najwyżej na balu maturalnym, gdy już było po wszystkim.

No i ja na studniówkę przyszłam w obowiązujących kolorach. I tyle "dobrego" można było powiedzieć.


Przerobiłam letnią cieniutką bielutką i na ramiączkach sukienkę z Hofflandu. Dodałam sztywną halkę pod spód. Potem na białe cienkie naszyłam kilka spódnic z cieniutkiego szyfonu albo tiulu. Od błękitnych przez niebieskie, błękit paryski do ciemnego granatu. Warstw było 8 albo 9. Szeleściły i wyglądały .... niepokojąco, bo te jaśniejsze prześwitywały od spodu. No i gołe ramiona. I dekolt. I w ogóle.

A na głowie miałam toczek. Półtoczek. Z woalką, ale od tyłu. I z kwiatem na skroni z tych wszystkich niebieskich szyfonów.

Wtedy byłam jedyną, która próbowała się .... no nie, nawet nie zbuntować... tylko zrobić inaczej, po swojemu.

to ja:


 

Między innymi dlatego byłam dziś taka dumna z córki. I wzruszona.


 

A co do tego przemytnictwa.

Przed wejściem na salę balową stali ochroniarze.... bramkarze... pracownicy hotelu. (HGW). Sprawdzali młodzieży zaproszenia, kotyliony (każda klasa miała inny kolor) i wprawnymi oczami wyłuskiwali ..... butelki wnoszonego alkoholu.  Noooooo, nie wszystkie!

Bo oczywiście, widziałam grupy kumpli, którzy sobie z tym radzili. Robili zbitą kupę, ten pośrodku aż brzęczał od obijających się butelek. I poruszał się trochę ciężko i sztywno. Ale to on był wielbłądem. A kumple go otaczali ściśle i wchodzili wszyscy razem. No po prostu boku zrywać ! Dziewczyny, co miały większe torby, też jakoś sobie radziły. Albo wchodziły przytulone, a między ich biodrami reklamówka z butelczyną. Pomysłowość ludzka w niektórych dziedzinach nie zna granic!

Ale moje dziecko miało malutką kopertówkę, paszport ledwie się tam zmieścił. Sukienka z gorsetem, przecież za nic NIC nie wejdzie pod spód.

No więc ja jej wniosłam małpkę bolsa. Przemyciłam. Ochroniarzy minęłam jak powietrze, za zatroskaną mamę robiąc, potem wyłowiłam wzrokiem moje dziecko, potem długo poprawiałam jej szal na nagich ramionach.....

Mam nadzieję, że nikt nie zauważył. Albo, jeśli zauważył, to miał taką samą polewkę jak ja z tych brzęczących chłopaków

 

 

 

Wagowo na dzisiaj: od trzech dni waga skacze tylko DO 57,9. A dolna granica też się jakby obniża.

I to pomimo wczorajszej imrezy u moich rodziców. Były pierogi z mięsem, była sałatka. I góra pączków od Bliklego. I ajerkoniak.

Aktywność sportowa: prawie żadna. Chyba, że za taką uznać codzienne dygowanie paczek na pocztę. A chodniki w większości pokryte wyślizganym śniegiem. Wiec ćwiczenia z utrzymania równowagi z obciążeniem. I powroty z tej poczty drogą naokoło.


.... idę wieszać pranie


21 stycznia 2010 , Komentarze (12)

Mój wnuczek jest bardzo bogaty w przodków. Ma dwie babcie i dwóch dziadków (jedna z tych babć to ja, żeby sobie nikt nie pomyślał, że się wypieram). Ma też dwie prababcie i jednego pradziadka. Przy czym jedna z prababć mimo swoich osiemdziesięciu lat ma taką kondycję, że tylko pozazdrościć - kosi kosą trawę, latem od rana do zmroku grzebie w roślinach, lata do kościoła i po przyjaciółkach, pomaga przy wnukach i NIE skarży się na zdrowie.

Wczoraj w przedszkolu była wielka impreza. Przedstawienie dla babć i dziadków. Obecna była czwórka - wszyscy dziadkowie i wszystkie babcie. Rzadko który przedszkolak mógł się pochwalić takim kompletem.
I wiecie co, nasz Stasiek ze wszystkich dzieci jest najśliczniejszy, najpiękniejszy, najbardziej uroczy. Smagły, czarne oczy i włosy, smukły, proporcjonalnie zbudowany. No i na imprezy jest zawsze elegancko ubrany. Wczoraj miał białą koszulę i czarną garniturową kamizelkę. Żaden inny chłopak nie wyglądał tak ładnie ! I nie robi głupich min jak inne dzieciaki.

Tu dowód pierwszy :


A tu dowód drugi:



A poza tym dżinsy jakby przestały być straszliwie ciasne w pasie. Wysiedziałam na Avatarze bez rozpinania górnego guzika.
Oby tak dalej !

19 stycznia 2010 , Komentarze (8)

rano waga mnie pozytywnie zaskoczyła, pół kilo w dół, no...nooo...no...
(pewno jutro skoczy do góry, ale i tak mi milutko)

Byłam wczoraj w sklepie. W pobliskim sporym markecie.  Po władowaniu domowego zaopatrzenia do koszyka musiałam wejść w alejkę słodyczową, bo dziecię zażyczyło sobie budyniu, krem do babeczek będzie robić. Z reguły omijam tę alejkę. Ot, tak, na wszelki wypadek.

Ale dzisiaj.... Po znalezieniu budyniu stanęłam pod pierniczkami, leżały na wyższej półce. Stałam z 5 minut w stuporze i zachłannie wpatrywałam się w Pierniczki Alpejskie Z Nadzieniem Jabłkowym. Kupić? Nie kupić? Kupić? Przecież pochłonę to, zanim dojdę do domu, kosz stoi przy wjeździe, opakowanie wyrzucę. Nikt nie zauważy.
Ręce mi drżały, nie rozumiały, dlaczego mózg zabrania im sięgnąć, przecież one potrafią i chcą...
Zdawało się dłoniom, że już wygrały. Złapały zachłannie zielone opakowanie. Obróciły do tyłu. Oczy przeczytały: 100 gram = 355 kcal, zawartość 155 gram. Nos łapczywie wwąchał się w leciutki zapach unoszący się nad opakowaniem. Ślinianki zaczęły pracować. Wspomnienia smaku były tak żywe....

A potem ZGODNIE wszystkie części ciała z namaszczeniem odłożyły zielone opakowanie z powrotem na półkę. I godnym krokiem udały się w kierunku kas.

Nie zjadłam ukochanego i supertuczącego żarełka. Za to mam SATYSFAKCJĘ.

18 stycznia 2010 , Komentarze (7)

pilnuję wchłaniania, dziennie od 1100 do 1300 kcali, raz około 1500, to przez ostatnie 5 dni, mniej więcej
jedzenie dietetyczne, niewiele tłuszczu i prawie bez cukru, sporo błonnika
aktywność fizyczna raczej niewielka, nieregularna
waga wciąż jak na huśtawce, między 57,5 a 58,2, skacze jak oszalałe jojo na gumce;
już nawet było w dól przez 3 dni, ale potem samo z siebie podskoczyło, po bardzo dietetycznym dniu, niezrozumiałe

już mnie to nawet nie wkurza
powtarzam sobie kilka razy dziennie - byle do wiosny

15 stycznia 2010 , Komentarze (2)

... choć, przebóg, bliska byłam rzucenia wszystkiego w cholerę


Poranne ważenie - waga beztrosko oscyluje wokół 58 kilo. Nie ma tendencji spadkowej, nie rośnie. I niech tak sobie w tym miejscu skacze. Byle do wiosny. Byle do wiosny. Byle do...

Aktywność fizyczna - 4,3 km po mrozie. Policzki mi wyszczypało, skórę pod okularami z lekka zmroziło. Być może czekają mnie nocne harce pod choinką... mam nadzieję...

Zassane pokarmowo 1106 kcali. Ale jeszcze nie drinkowałam. Za to jedzenie jak najbardziej zdrowe, musli, ogórki konserwowe, błonnik, grecki jogurt, ale (hihi, Grecy by się turlali ze śmiechu) light. I pożywne, mięsko, śmierdzący i rozlewający się pleśniowy ser. Widelec potem oblizywałam dokładnie, mniam....

 

A jutro rozbieram choinkę. Będzie normalne miejsca do skakanki, hulahopa i innych (hmmm, hmmm) działań.

Z zamrażalnika wyciągnęłam przedostatni kawał własnoręcznego pasztetu. Oczywiście, że musiałam popróbować, czy zmrożenie mu nie zaszkodziło. I potwierdzam - nie zaszkodziło.

 

E-Mułem pościągałam sobie tonę rzewnej i łagodnej muzyki... Teraz słucham w pętelce Michaela Jacksona - Fall Again oraz Shape of my Heart w wykonaniu Stinga, Billy Joela i Erica Claptona.


Dusza mi łka, ja nie. Ja zdrowieję.

Nie dam się

14 stycznia 2010 , Komentarze (7)

bilans środowy
zassane razem z drinkami 1300 z ogonkiem
aktywność fizyczna...... chyba, żeby policzyć chodzenie w kółko pokoju, nerwowe uderzanie nogą o podłogę, obgryzanie skórek albo nocne bezsenne przewracanie sie z boku na bok.... ale nie, tego nie można policzyć...  na skakankę i hulahopa tylko patrzyłam... za to godzinę nocą szuflowałam śnieg!
a poza tym depresyjka..... bóle ciała i duszy.... ale dadzą pożyć

bilans czwartkowy
waga poranna.... no, nie rośnie... wykazuje spadek, spadeczek - tyle dobrego
zassane do teraz, do 20:40, 781 kcali pokarmowo, więcej nie dam rady jeść, mam gulę w gardle, więc tylko ze 3 drinki
aktywność fizyczna ograniczyła się dzisiaj do zatargania na pocztę osiemnastu kilo w nierównych paczkach i, podobnie jak wczoraj, do powtarzanych, nerwowych gestów... ach, nie, skakankę miałam przecież w ręku.... tak, tak, trzymałam ją... i tyle! nawet szuflowania nie było.... znaczy ja wyszłamw nocy z szuflą, ale wszystko w okolicy albo już odszuflowane albo zamarźnięte na kamień...


przetrzymam to !
PRZETRZYMAM !!!
przyjdzie niedługo wiosna.... na pewno.... na pewno....

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.