Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816567
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 września 2012 , Komentarze (27)

Pojechałam wczoraj dalej niż chciałam. Na samoloty polować pojechałam, z długą lufą. Nie, nie bazooka! Fotograficzna rura.

Przed wyjściem z domu sprawdziłam Flightradar2, jest fajnie, lądują od Krakowskiej, tam wychodzą niezłe foto, jeśli się chwyci samolot nisko nad samochodami.

Wcześnie się urwałam, żeby tam na miejscu być za dnia, dobre światło złapać. Jeszcze jadąc ścieżką rowerową wzdłuż Jerozolimskich, przy Zachodnim, widziałam w dalekiej perspektywie zniżający się samolot nad estakadami.

I dupa! Wrrrrrrr

Zanim dojechałam na tamten pas podejścia, samoloty zaczęły podchodzić do lądowania od drugiej strony! W dodatku nie nad górką i budowanym obecnie węzłem, tylko jakby za wiaduktem Cargo. Paranoja, nie widziałam tam podchodzących samolotów od chyba trzech lat.

No nic, pojechałam sobie naokoło całego lotniska, tym wykańczanym kawałkiem Południowej Obwodnicy, potem łącznikiem Obwodnicy z węzłem Okęcie i węzłem Marynarska. Praca wrze, prawie wszędzie, chyba starają się oddać te 2 kawałki przed zimą. Widziałam facetów zamiatających krawężniki, widziałam maszyny myjące betonową podbitkę przed położeniem pierwszego asfaltu, poobserwowałam maszyny kładące asfalt na całej szerokości, a to chyba 4 pasy albo i 5. I hehe, nawet na mnie z takiej maszyny asfaltującej gwizdano, w sensie męskiego gwizdu (podziwu). Ale tylko do chwili, gdy zdjęłam ciemne okulary wielkie na pół twarzy i pokiwałam głową ze zdegustowaniem. Chociaż, cholerka, nie mogli pogwizdać dłużej?...

Takie coś znalazłam na sprzątanym poboczu. Aż mnie zdjęło z roweru, toż to prawdziwa bomba. Podpisana.

Samoloty NAPRAWDĘ podchodziły dziwacznie do lądowania. Właśnie sobie uprzytomniłam, że od czasu otworzenia wiaduktu Poleczki przy Cargo to ani razu tam ich nie widziałam.

Bo to niemalże abberacja!!! Gdy się stanie w najwyższym punkcie wiaduktu, to zniżającym się samolotom można popatrzeć na skrzydła OD GÓRY!

A tu wesołek szykuje się do startu. Linie bingo airways reklamują lizaki, a ludzik namalowany przy drzwiach ma dymek: wyluzuj w chmurach

 

Potem pojechałam sobie jeszcze dalej. Bo pogoda wyjątkowa, ciepło i jasno, wciąż słońce wygląda zza chmur. Wiatr co prawda upierdliwy, wciąż zmienny. Wrażenie miałam, że najbardziej lubi wiać mi prosto w twarz, a jak jadę po ruchliwej ulicy, to z przyjemnością ostrymi bocznymi podmuchami próbuje mnie zmieść po koła samochodów z boku. Tak się zajęłam wiatrową walką, że nie zauważyłam, że właśnie dziś przekroczyłam tegoroczne 4 tysiące na Błyskawicy. Natychmiast nadrobiłam niedopatrzenie, licznik pstryknęłam w czasie jazdy.

Potem zobaczyłam, że z boku pojawił się mój stary znajomy, wierny towarzysz słonecznych popołudni na rowerze. Też mu fotkę strzeliłam, niech ma na pamiątkę.

 

Potem jeszcze pojechałam pooglądać nowe graffiti na płocie wzdłuż wyścigów. Pojawiło się kilka ładnych, to około-eurowe mnie rozśmieszyło.

 

 

Na wyremontowanym napędzie jeździ się gładko.

Że przejechałam popołudniem ponad 62 kilometry - się zorientowałam dopiero przed drzwiami, gdy licznik wyjęłam z gniazdka.



 

Dziś nogi mnie bolą, pieką od nadmiaru. A właśnie dziś nie mogę nawalić.

Co prawda po przeziębieniu nie bardzo mogę mówić, została mi chrypa i napady bolesnego kaszlu, ale przecież sobie nie odmówię!!!!

Dzisiaj moja pierwsza Masa , gdzie będę "organizatorem", a dokładniej wolontariuszem zabezpieczającym przejazd i w firmowej kamizelce.
Nawet sobie nowy dzwonek nabyłam na tę okazję, strasznie terkotliwa cholera, i żółty gwizdek - mówić nie mogę i krzyczeć nie mogę, nie będę się wiec darła "leeeewaaaaa wooooolna!!!", ale będę dzwonić i gwizdać.
I żeby dopełnić szczęścia, Masa będzie przejeżdżała przez Moją dzielnicę, Moje skrzyżowanie i bezpośrednio pod Moimi oknami. Synalek i osobisty facet zawiadomieni, jeżeli będą w domu to mają wyjść i machać.
MAPA 



ps. vitaliowe

kalorie skrupulatnie liczę

mimo to waga nie do upublicznienia

bo zrobiłam bardzo dobrą zupę ogórkową, taką, co to człowiek co chwila podchodzi i zwisa nad garnkiem, i znowu, i znowu

więc mam w brzuszku co najmniej 2 spore michy zupy

a poza tym zawsze mogę sobie, wzorem niektórych młodziutkich vitalijek, wiec mogę sobie powiedzieć, że po wczorajszym wysiłku ?mięsnie mi spuchły?

25 września 2012 , Komentarze (25)

mężczyzna karmiący

Trudno się przy takim pilnuje ograniczeń dietetycznych. Niemalże niemożliwe się przy takim odchudzać.

Pan i Władca właśnie ma teraz taki stan. Ponieważ piątkowym popołudniem poczuł nagłą i niepohamowaną potrzebę expiacji po prawie tygodniu męskiego focha i odęcia, a wiadomo, do serca ulubionej osoby najpewniej trafia się przez układ pokarmowy. Więc donosi i gotuje pyszotki, a ja się nie mogę opanować. Góra pachnących śliwek. Orzeszki nerkowca i kilogram winogron bezpestkowych. Kartofelki z solą. Wołowina duszona w figach, morelach i pomarańczach. Zielony rosół z makaronem cieniutkim jak włosy.

Och, nie tylko przez żołądek trafia mi do siedliska uczuć wyższych. Jeszcze więc pęk bordowych róż. Jeszcze spacer. Jeszcze ciepłe, chętne i niecierpliwe dłonie. Jeszcze kino, i to nie komedia tylko film romantyczny.

No doooobra, niech mu będzie.

W piątek wieczorem i w sobotę całą przypominałam beczułkę, żwawo tocząca się na dwóch nóżkach.

 


hospicjum

W niedzielę nie było tak radośnie.

O 15 msza w kościele hospicyjnym, gdzie mama. Zbiorowa msza, za "ostatnio" zmarłych. Potem agapa. Na mszy odczytano ponad 40 nazwisk. Myślałam, że to z ostatniego półrocza. Z rodziny każdej wyczytanej osoby proszona była jedna osoba do zapalenia świeczki i postawienia jej przed ołtarzem. Siostra, ta druga połowa "Jeli" szepnęła, że nie da rady. Czy wciąż ja muszę być najsilniejsza?! Bo na pewno nie byłam najbardziej opanowana. Podeszłam, zapaliłam, postawiłam, ale jak wracałam, to cały mój kunsztowny szary smoky eyes makijaż spływał mi po policzkach.

Na agapie nasz Tata rozmawiał z panią psycholog, tą, co nam pomogła w dniu, gdy tu mamę przywiozłyśmy i w dniu, gdy siostra się nie zdążyła z nią pożegnać. Powiedziała, że te czterdzieści kilka nazwisk, to jest z ostatnich 5 tygodni. Że bywały dni, gdy mieli po 5 zgonów. To tylko nasza mama miała swoje perfekcyjne wyczucie czasu, nikt nie umarł w dniu przed nią, nikt w dniu po niej, a tego dnia tylko ona sama odeszła.

Jednego jestem pewna, moje 1% podatku będzie tu trafiało zawsze.

Znowu przemarzłam, przewiało mnie. Prawie jak w ostatni czwartek wieczorem, gdym była na szkoleniu przed Rowerową Masą Krytyczną.

 


katar

Noc z niedzieli na poniedziałek też wesoła nie była.

Nagły atak katarowy i przeziębieniowy.

Leżę i zdycham. I prawie nie oddycham, bo nie mam czym, w sensie, że nos niedziałający. Gorączka? Temperatura? Phi! Jaka temperatura? To raptem lekki stan podgorączkowy. A zmęczenie czuję okrutne, jakbym godzinami dźwigała ciężary. Nawet czytać nie mogę, zasypiam (skandal!) przy AXNie i przy Discovery.

A tu z serwisu rowerowego zadzwonili, że są części i już czekają z gotową salą operacyjną na moją Pomarańczową Lady Błyskawicę. Cóż było robić? Zwlokłam się z łoża boleści, chodniczkiem, powolutku, dojechałam, oddałam Ukochaną w ręce specjalistów. Do domu, mimo iż głównie kabanem, dotarłam w stanie myszy pod miotłą. Znaczy - spocona jak mysz, mokra łącznie z bielizną, tętno zabójcze, temperatura powyżej 38, jak dla mnie prawie zabójcza.

Do łóżka. Odlot.

 

Wtorek lepiej.

Już mi się z nosa ciurkiem nie leje i nie mam kolczastego kasztana w gardle. Ale leżę, posypiam, w dresach otulam się kołdrą i dwoma kocykami polarowymi i nawracająco drżę.  Podobnież na dworze piękne i ciepłe babie lato.

A, rzeczywiście, jest babie lato. Bo wyszłam, sprawdziłam. Bo zadzwonili, że moja Lady B. jest do odebrania. Synek mnie podwiózł samochodem. Zrobiłam kontrolne 4 km po zjazdach i podjazdach, wróciłam, zapłaciłam, potem najprostszą drogą do domu, chodniczkiem, bo na jezdni byłabym jak samobójcza paralityczka.

Znowu mokra byłam cała, łącznie z bielizną, i spod włosów na głowie mi ciekło. Ale wciąż nie ciurkam z nosa, tylko częściej kicham.

Za to - jak ona teraz super jeździ!!!! Jaki cudownie cichy napęd! sam mniót!

 

Na jutro zamówiłam Pana i Władcę, że pojedziemy do końca Wału i z powrotem, tempem spacerowym, on jako moja obstawa. Przecież ja na piątek muszę być w formie!!!! Musi mi wrócić rowerowa siła i moc i chęć.

 

 

Ps vitaliowe

Poza piątkiem i sobotą skrzętnie i skrupulatnie liczę pochłaniane kalorie.

Rower był, w poniedziałek i wtorek przejechałam - UWAGA! - niecałe 6 (słownie sześć) kilometrów

Waga

Niedziela 56,7

Poniedziałek 57,4

Wtorek 57,0

 

Psiakostka, spadłaby wreszcie ta waga na stałe w dolne granice pięćdziesięciu sześciu!

 

 

22 września 2012 , Komentarze (7)

okropnie mozolnie mi idzie odrabianie strat
wczoraj rower powyzej 45 km
wracałam w rękawiczkach i zapięta pod brodę, po zmierzchu gwałtownie spada temperatura
dziś na wadze 57,5
wczoraj było 57,6

z zimna głodna jestem i jakaś senna, rozmemłana
i w ogóle

20 września 2012 , Komentarze (14)

popłynęłam na całego
od południa czułam brzuszek jako otchłań bezdenną
i potem, gdy skończyłam i miałam iśc na rower - zaczęło padać
ze złości puściły hamulce

najpierw łagodne fale miąższu śliwkowego, tego o słodyczy węgierek, dużo tych śliwkowych fal
potem spienione wodospady przekwaśnego białego barszczu na tłuczonych kartofelkach
ach, kilka razy zmagałam się z tymi barszczowymi wodospadami, zupełnie jak te afrykańskie katarakty, myślisz, że już pokonane, a tu następne się pojawiają
jajeczko na miękko, jajeczko na twardo jak mijane wyspy, drugie jajeczko na twardo
biała bułka z prawdziwym masłem, grubo posmarowanym, z górą różowej szynki - jak mijany statek wycieczkowy
potem z nurtem żarcia wpadłam do owocowego morza, kołysały mnie długie oceaniczne fale czerwonych winogron i wiry nektarynkowe, duuuużo tych winogron
potem płynny inne też kołysały i tratwy z suchej kiełbasy pamiętam
a potem nie chcę pamiętać, ale znowu jadłam

popłynęłam na całego
nie, to nie żaden kompuls, nie kompulsik nawet
to tylko zwykłe niepohamowanie w jedzeniu i piciu, zwykły puszczenie hamulców samokontroli, najzwyklejsze kompensacyjne OBŻARSTWO
na wszelki wypadek po 16 przestałam liczyć kalorie, przerwka !


waga czwartkowa okropna
"nie do upublicznienia" jak elegancko mówi Baja

oczywiście od rana jestem grzeczna bardzo

19 września 2012 , Komentarze (10)

właściwie sam tytuł mówi wszystko

wciąż liczę KAŻDĄ pochłanianą kalorię, każdy liz, gryz i łyk
również wczorajsze tłuste leczo z tłuczonymi kartofelkami, na które się rzuciłam po powrocie z roweru, jadłam bez odgrzewania, prosto z garnków, jak dziki człowiek

wciąż roweruję, przez ostatnie dni dalej i dalej, pedałowaniem odganiam osobistego domowego, uczciwszy uszy, wkurwa
poniedziałek 52,8 km
wtorek 52,5 km
i wykorzystuję ostatnie dni ciepełka rowerowego, meteo podaje, że to naprawdę ostatnie dni gołych ramion i gołych ud

waga wciąż.. no, może nie spada, ale utrzymuje się na zadowaląjacym poziomie
poniedziałek 56,8
wtorek 56,7
środa 56,9
(sama byłam dzisiaj zdziwiona, obawiałam się, że po tej ilości wczorajszego leczo to HOP! podskoczy, a tu nic...)

przez ostatnie 2 dni wciąż jeździłam podobna trasą i na "mecie" wciąż to samo fotografowałam
bo i okazja rzadka
na stronie http://www.flightradar24.com/ można podglądać lotniska i samoloty nad Europą, kto i gdzie leci, jaki duży, jakie linie, wszystko w czasie prawie rzeczywistym
miałam w poniedziałek interes w Ursusie, i jak zobaczyłam, że samoloty lądują od strony Krakowskiej, najbardziej zapchanej wylotówki warszawskiej, to oczywiście nie mogłam sobie odmówić radochy, ach! widok tych huczących samolotowych brzuchów, lecących nisko nad stojącymi w korku samochodami, dreszcz rozkoszy, gdy te kilka ton stali przelatuje nad głową i dreszcz zgrozy, gdy przez myśl przemknie pytanie, czy samolot zahaczy wysunietymi kołami o ciężarówki czy nie...
(fotki trochę ciemne, bo aparat nieduży, z optyką na słoneczny dzień i bo niestety docierałam na miejsce dopiero koło 18, wcześniej nie dało rady)

widok od strony pawilonu Decathlonu


jak nietoperz nad ulicą, chmury poniedziałkowe


jak nietoperz nad samochodami, chmury wtorkowe



co można znaleźć pomiędzy dwoma jadącymi rowerami?
samolot można znaleźć!




a to zupełnie z innej beczki
to, haha, królowa polskich rzek u stóp stolicy
nie wygląda królewsko
raczej żałośnie
wysycha
jeszcze nigdy nie była taka mikra, przynajmniej od czasu prowadzenia regularnych obserwacji



ps.
dziś też liczę pochłoniete kcale
dziś też idę na rower, acz z kurtką na wszelki wypadek

słońca od rana brak, niebo jednolicie szare


EDIT - nie pojechałam, nie zdążyłam przed padaniem

17 września 2012 , Komentarze (29)

naprawdę NIC ciekawego się nie dzieje

skrupulatnie liczę każdą jedną pochłonięta kalorię
odejmuję od tego kcale spalone na codziennym rowerze
wyniki mogłyby być lepsze, znaczy niby mogłabym mniej jeść a więcej jeździć
ale przecież nie zamierzam się katować, tylko kontrolować

nie, nie zwariowałam z tym liczeniem każdej kalorii!!
położenie kromki alpejskiego chlebka czy pulchnej kajzerki na kuchennej wadze unaocznia mi tylko, ile to gramów i ile to kilokalorii, to samo z morelami, szynką konserwową, jajkami, piersią kurzęcą w sosiku czy łyżką śmietany pożartą żywcem - ja sobie nie odmawiam! ja uwielbiam jeść!! ja uwielbiam jeść pyszne jedzonko!
ale WIEDZA skutecznie mnie powstrzymuje przed pożarciem drugiej pulchnej i pachnącej kajzerki czy pójściem do budy po następne pół kilo moreli albo wyjedzeniem całego pojemniczka śmietany

wczoraj na rowerze Pan i Władca zaciągnął mnie na lody do Bliklego, czemu nie? dobre tam są, choć wolę Grycana
ale po powrocie wrzuciłam te dwie kulki do liczydła jako deser poobiedni - hehe, żeby spalić dwie kulki lodów czekoladowo-kawowych to trzeba by przejechać ponad 12 km tempem co najmniej 17 km/h

a szklana waga? - jak to moja waga, konsekwentna istota
gdy skutecznie kontroluję dostarczanie paliwa - to jest grzeczna, przyjazna, a nawet pokazuje zachęcające widoki
sobota 57,3 kg
niedziela 57,2 kg
poniedziałek 56,8 kg
no!!! cóż za ślicznie zachęcający widok!
teraz tylko utrzymać trend, utrzymać ten trend!!!

dziewczątka młode w vitaliowych pamiętnikach zamieszczają wyfotoszopowane fotki wychudzonych i powyginanych w chińskie paragrafy laś i laseczek jako "motywacje"
one jeszcze nie wiedzą, że największą motywacją może być tylko WŁASNE OSIĄGNIĘCIE


z innej beczki
miniony tydzień był takim piątym w tym roku, gdy na rowerze przekroczyłam 200 km, a dokładniej to przejechałam ich 212
bardzo jestem z siebie dumna, codzienna jazda, nawet gdy deszcz, choćby kilka kilometrów - to też jest walka z własnymi słabościami, z leniem, z wygodnictwem, z tą ociężałą sybarytką, co drzemie we mnie i co jakiś się budzi

to fotki z ostatniego rowerowego tygodnia

nie wiem, z jakiej okazji on tego wieczora był niebieski, ale bardzo mi się spodobał


prawie zawsze przystaję rowerem na moście Siekierkowskim, i się wgapiam z westchnieniem rozkoszy w roztaczający się widok, bo to jedna z moich ulubionych miejskich panoram


w Skaryszaku, na jednym ze stawów, pływa takie cudo



tu zupełnie odmienny klimat, to walka technologii z rzeczywistością
już wielokrotnie pisałam, że ja nie wierzę w to, że samoloty latają
owszem, latałam wielokrotnie i wiem to, ale nie wierzę i już!
przecież widać, że on się mozolnie wspina po niewidzialnych stopniach



ach, ostatnie jazdy po budowanej Południowej Obwodnicy miasta i po łączeniach jej z Jerozolimskimi albo z Krakowską albo z Węzłem Marynarska odkryły przede mną nadzwyczaj ciekawe zakątki, w życiu ich jeszcze nie widziałam, ukryte do tej pory miedzy opuszczonymi działkami, na starych parcelach wojskowych, na międzytorzach . . cuda-wianki
to jeden z nich, 5 km od centrum miast

to Fort Zbarż

ps
zamierzam jeździć w zabezpieczeniu Warszawskiej Rowerowej Masy Krytycznej, w czwartek mam tak-jakby kwalifikacje .. i zaczynam wpadać w panikę....

14 września 2012 , Komentarze (11)

liczę codziennie, skrupulatnie
i notatkuję w szkicach vitalii

efekty są

to cytaty ze szkiców:

wtorek
58,3 kg
kc pochłonięte 1681
kc rowerowe 853
bilans + 828 kc

środa 
57,1 kg
kc pochłonięte 1732
kc rowerowe 906
bilans + 826 kc

czwartek
57,2 kg
kc pochłonięte 1670 + nocne drinki
kc rowerowe - brak, bo deszcz
bilans + około 2100 kc

piątek
57,1 kg


za oknem słońce, przewiduję trochę dalszy rower

11 września 2012 , Komentarze (44)

hehe, niestety, nie łeb od koryta
tylko włosy


już za długie miałam, poniżej łopatek
teraz mam do połowy szyi z tyłu, a z przodu widać mi dyndające kolczyki

zamiast oderżnięcia łba od koryta - zastosowałam ścisły mentalny kaganiec
to znaczy liczenie KAŻDEJ pochłoniętej kalorii
i zastanawianie się w momentach strategicznych, czy na pewno jestem głodna czy tylko łapczywa

chyba znowu aktywuję vitaliusza, on ułatwia liczenie, nie trzeba nic na piechotę

waga wtorkowa 58,3 kg


 . .. ach, jaką mam lekką głowę, potrząsam, a każdy włos swobodnie żyje własnym życiem, porusza się jak chce, bez opasek, gumek, spinek !
zapomniałam, jakie to cudne uczucie !

a poza tym stopniowo zamiaruję wrócić do białego koloru, na razie z 8 GarnierColorNaturals przeszłam na 9.13, przed 10.0 jeszcze 3 odcienie





ps.
napisałam na forum o nieszczęsnej Duszce
że nie wiedzę nic zdrożnego, że się publicznie zabawia, że ma konto na zbiornikxu (czy jakoś tak), że może nie każdy jest świętoszkiem i że nie każdemu wystarcza sex po bożemu i pod kołdrą
i że może tylko branie za to kasy jest moralnie wątpliwe, choć przecież nie - karalne
bosze! znowu zalew podłych wiadomości na priwa, z linkami do tych gorszych stron pornograficznych, że jak mi się to podoba i tak bardzo to podziwiam, to może powinnam też...
dziewczątka, czas wrócić do szkoły podstawowej, tam, gdzie uczą CZYTAĆ ze zrozumieniem - a nie obdarzać adrwersarza swoimi wyimaginowanymi cechami

bo między podziwem a tolerancją jest różnica

10 września 2012 , Komentarze (37)

koniecznie!
bez tego nie da rady!
muszę sobie odciąć łeb od koryta!
a w bonusie przyspawać kaganiec!

tak mozolnie i tak trudno się traci kilogramy!
a tak łatwo one wracają!

wystarczy kilka dni nieuwagi, a waga podskakuje jak na szalonej bungee

i co z tego, że codziennie jeżdżę sporo na rowerze?
lody, te najpyszniejsze caffe lattee
pasztetowa w prawdziwej kiszce
kiełbasa duszona w polewce piwno-cebulowej
kartofelki odsmażane w plasterkach
truskawki (te przynajmniej pochłaniałam bez cukru i śmietany, na żywca)
i brzoskwinie przesłodkie
i ciemny pyszny chleb z piekarni na dole
ach, i jeszcze wczoraj czekolada wedlowska o smaku cukierków pierrotowych
TO NIE JA! nie ja kupowałam!

Pan i Władca ewidentnie stara się mnie utuczyć
wie, że jeżeli coś pysznego będzie w domu i będzie pachniało - to moja silna wola będzie mną rządziła jak chce ......



chyba naprawdę jedyną radą będzie wspomniana powyżej operacja plastyczna

waga wczoraj  - 58,3
waga dzisiaj - 58,6
rośnie skubana! kilka dni temu bujała się poniżej 57

przy moim niewielkim wzroście i dążeniu w kierunku 55 - wzrost o ponad kilogram już jest dzwonkiem alarmowym



ps.
idę wykończyć tę pasztetówkę



6 września 2012 , Komentarze (20)

ćwiczę rowerem podjazdy pod Skarpę Warszawską, w każdym możliwym miejscu, ostatnio chodniczek z boku ślimaka na Karowej oraz 2 ścieżki asfaltowe w Parku Arkadia, kąt nachylenia na ostatnim odcinku na pewno przekracza 35 stopni, pieką mnie mięśnie na szczycie, a od dyszenia niemalże rzygam - ale za to kosmiczna satysfakcja wypełnia mnie do wypęku!

porządkuję pokój mamy i telefonicznie odwołuję lekarzy, emerytów, zasłużonych działaczy społem, prenumeraty, listy darczynców, itepe, itede, te stosy literatury religijnej!
ale nie potrafię wyrzucić laurek ode mnie i od siostry, a potem od wnuków, koperty z niemowlęcymi loczkami moimi albo siostry, kartek z wczasów, listów miłosnych od mamy do taty, tata wczoraj się rozpłakał i uciekł ..  ..  .. nie potrafię tak od razu zlikwidować wszystkiego!

znalazłam forum rowerowych zapaleńców, się właczyłam aktywnie

płaczę - jak gdy otworzyłam kopertę, a tam piękne zaproszenie z hospicjum wołomińskiego na mszę za mamę

dziecko młodsze wyjechało, od poniedziałku zajęcia w szkole w Roskilde

staram się mieć zawsze zajęcie, by nie myśleć

nie mam weny do pisania, gdzieś sobie poszła
za to fotografuję świat z każdej strony, nawet w torebce noszę ze sobą nieduży aparat

bolą mnie ostrogi i oba rozścięgna podeszwowe, ortopeda na Szaserów zalecił oddanie kijów do NW komuś innemu, że ja już do nich nie wrócę, cholera


waga bujana
sobota 57,9
niedziela 57,6
poniedziałek 57,3
wtorek 57,4
środa 58,1 (!?!)
czwartek 56,6
ha! najniższa w tym roku

jedzenie
zdrowe, świeże
acz mało urozmaicone - ale teraz, gdy sezon, to sobie nie będę odmawiała kolby świeżej kukurydzy na codzienną kolację ani brzoskwiń/nektarynek na codzienne śniadanie

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.