- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1816628 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
a Składniki CHolernego Standartu (w skrócie SCHS) są takie:
pierwszy SCHS - wnuczek w domu
drugi SCHS - babcia zbyt często w kuchni
trzeci SCHS - waga babcina o poranku okropnista, prawie kilo w górę!
... a przecież już szło kulepszemu, przez ostatni tydzień waga w stałej strefie spadku, już mi migało 57 z ogonkiem częściej niż 58, już budziłam sie z niewypuconym brzuszkiem
... a przecież w sobotę - i jeździłam trochę na swoim rowerze - i truchtałam godzinę za_rowerkowo_za_Staśkowo
cholerna kuchnia, szkoda, że nie ma drzwi, kłódkę bym kupiła i zamykała
napiła się i jest jej dooooobrze ....
moja skóra się napiła
deszczówki
pod koniec roboty prawie chodziłam po ścianach i miałam wrażenie, że jestem rozerwana w wielu przeciwstawnych kierunkach i każda rozerwana część usiłuje robić trzy rzeczy na raz
rozpadało się
mżawką
szarym wszędobylskim deszczykiem
nic to!
wsiadłam na rower
leniwa prędkość, prawie 25 km, na Bródno i z powrotem
wilgoć opadająca delikatnie na całe ciało uspokaja
a skóra piła wilgoć i piła i piła....
już zeskrobałam kapielowo z siebie 2 warstwy opalonego na Jońskim naskórka, ale wciąż jestem oliwkowo-beżowa,
ciało potrzebuje wilgoci, mleczka i oliwki dają tylko chwilowy komfort
DESZCZ przez niecałe 2 godziny TO JEST TO !
nigdzie mnie nie swędzi, nic sie nie napina, jest mi doooobrze
ps vitaliowe
rankiem 58 i zero
uaktualnię zaraz pasek
jem owoce w ilościach hurtowych, innych rzeczy w sumie niewiele
brzuszek niewypucony
vitalia napisała mi, że mam 28% tłuszczu
przed wyjazdem miałam tylko 26%
phi!
jeszcze mi deszcz spływa z włosów ....
sobotę spędziłam i rowerowo i żarciowo
bo pojechałam na krótki rower, ale pogoda taka śliczna, że nie było mnie 3 godziny w domu, zamiast im obiecanych maximum dwóch
bo zrobiłam taaaaką! pyszną kurę, że, wzorem reszty domowników, pożarłam ćwiartkę całą ( do środka kurze zapakowałam malutkie rydze i jabłka nie-słodkie ze słoika, i kura leżała na tej prawie-pulpie jabłkowej, i co kwadrans na kurze w piekarniku kładłam swieże wiórki masła klarowanego i sosem pulpowojabłkowym polewałam, i jeszcze posypane sola i czosnkiem granulowanym) ... wyszło takie pyszne, że córczę, co mi pomagało nitki z kury wyciągać, palce poparzone łapczywie oblizywało i mówiło, że to pyszniejsze niż kurak w rodzynkach i miodzie i pomidorach
niedzielę spędzilam leniwie
świtem odwieźlismy córczę na pociąg, wraca do Danii na jakies zaległe egzaminy, kot został w domu
chata wolna, więc cały pozostały ranek do przedpoludnia spędzilismy w pościeli, co jakiś czas oddając się regenerującej drzemce ( i stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że biała koronkowa bielizna na mocno opalonym ciele działa cuda!... jeśli chodzi o wydolność pana w ponadśrednim wieku )
padł nam szwankujacy od jakiegos czasu router, więc na szybko wyprawa na giełdę na Batorego, tym razem zamiast Dlinka kupilismy Linksysa
a potem zamiast na rower - to siedziałam prawie 4 godziny i tłumacząc z włoskiego na angielski i z angielskiego na polski, instalowałam i ustawiałam router tak, by w domu śmigało, ale by nikt obcy nie mógł skorzystać, oczy mnie bolą od ślepienia w maczkiem napisane texty w tych barbarzyńskich językach
a pod wieczór sie rozpadało i wciąż z roweru nici
nic to, pogram sobie
dzis odżywiałam się do południa bułą drożdżową z Oskroby (ale daję słowo, na pewno spaliłam te kalorie!), a popołudniem owocami na tony, mniam!, te brzoskwinie lejące sokiem po brodzie, i śliwki z pestkami do obgryzania, i morele, nie wiem, które smaczniejsze, polskie czy francuskie, wciąż porównuję
waga późnoporankowa niedzielna 58,3
ale to nic dziwnego, po tej sobotniej ćwiartce kury
trochę straciłam zawziętość i ambicję na szybki spadek "przytycia" z wysp greckich
schudnę to schudnę
parcia nie ma
byle tylko nie rosło
ocieranie i odkurzanie i ścieranie
to wczoraj:
- ojjjjj, niedobrze - powiedziała jola schodząc ze szklanej wagi o poranku - oj!
okropnie niedobrze, bo już 59 i 2 na wyświetlaczu migało i mimo kilkukrotnego stawania, na brzegu lewym, na prawym, za nic nie chciało być inaczej
nerwowymi ruchami rąk OTARŁA jola lepkie kropelki nerwowego potu z czoła
pomyślała.....
pomyślała.....
dłuuuuugo myślała......
wymyśliła!
będzie to wymagało samozaparcia w odganianiu wakacyjnego rozleniwienia, ojjjj, jak mi sie nie chce!
(a po godzinach kilku, gdy umysł i ręce odpracowały część zaległości pourlopowych)
więc po godzinach kilku z ciężkim westchnieniem, z urazą do całego świata i z poczuciem gorzkiej niesprawiedliwości ODKURZYŁA jola licznik rowerowy, pajęczynki STARŁA z siodełka
i pojechała!
z musu!
z rozsądku!
a nie dla frajdy!
38,5 km
to dzisiaj:
58,1
i ok
wróciłam
na Korfu 34 stopnie zostawiłam
w marinie Kalamaki w Atenach zostało za nami 39 stopni
a tu nocą samochód na autostradzie pokazywał dzis w nocy od 19 do 14 stopni
sweterek aż założyłam
naprawdę, okropnie tu zimno i dziwacznie bardzo zielono wszędzie
2 i pół doby niewygody i podróży ciurkiem
jedzenie przydrożne, te wszystkie przegryzki: paluszki, ciasteczka, krakersiki, lodziki, wafelki i na Slowacji wielka czekolada studencka i suta kolacja wczoraj wieczorem, na Węgrzech, więc oczywiście gulasz węgierski, wieprzowy, na czerwonym winie, porcja jak dla słonia... pyszny był, więc zjadłam wszystko
w czasie podróży nie używam efektywnie wucetu
dzisiaj na wadze 58,5
mam nadzieję, że większość przybytku wagowego to efekt podróży
bo w tym roku na żaglach byłam bardzo grzeczna dietetycznie
do domu dotarlismy na ostatnich nogach i na ostatnich oczach, wykończyły nas korki i postoje na Katowickiej
zamiast od 3 czy 4 rano smacznie odsypiac podróżne zmęczenie, to dotarliśmy dopiero o 6:39.... daję słowo, przy dwóch dobach podróży to jest kolosalna różnica . . . przed Jankami śpiewałam na głos, byle Pan i Władca nie przysnął
wstaliśmy po południu
córczę przyniosło cokolwiek na późne śniadanie
rozpakowuję, ładuję pralkę, segreguję
w międzyczasie, między zaległą fakturą dla klienta, drapaniem męża po plecach, podjadaniem winogron, sprawdzaniem poczty, głaskaniem kota, milionem telefonów . .. między tym wszystkim podczytuję vitalię
Kerkyra nocą czyli spacer babci i dziadka.
Przycumowalimy, uffffff.
Korfu, basen klubu zeglarskiego.
Ale!
Port do kitu, keja wąska aż chlapy z zewnątrz przelatują do basenu portowego. I cumować trzeba dziobem i potem skakać lub wspinać się po kotwicy. Prądu nie ma, słodka woda jest do woli. Do ladu idzie sie cholernym gołoborzem, a nie cywilizowanym czymkolwiek.
I za to wszystko skasowali nas na 44 eurosy...
Wyszliśmy całą załogą, droga do miasta wiedzie przez twierdzę i ruiny zamku na szczycie wzgórza. Mam sliskie obcasiki sandałkow, ratunku!, te marmury wszedzie....
A potem się zerwaliśmy na samotny, długi spacer.
Lody na patyku.
Grupka miejscowych młodych, rapowali i tańczyli.
Bus station.
Sklepy, wystawy, tłum, wąskie uliczki.
Pepsi-max u sprzedawcy pity.
Cały czas dłonie splecione. I przytulanki. I całusy.
A potem dzielnica pamiątkowa. Biżuterię zgodnie zignorowaliśmy, mam tu NASZ bursztyn nabywać ??? Tak samo omijaliśmy ciuchlandię i butolandię.
Byliśmy dzisiaj parą turystów w średnim wieku. Babcia i dziadek na spacerze turystycznym.
Pamiątkowe zakupy. Drobiażdżki, które w zimnej porze potrafią na chwilę przywołać letni smak, zapach, blask słońca?.
Koszulka dla wnuczka, z uśmiechniętym piratem z Korfu.
Dla córeczki kandyzowane kumkwaty.
I likier z kumkwatów i likier miodowy, malutkie buteleczki miejscowych specjałów do popijania jesiennymi wieczorami i wspominania greckiego słońca.
I przyczepka na lodówkę.
I zasuszona rozgwiazda. Czerwonych nie było, to nabyłam rudą. I czerwoną muszelkę.
I kubkoszklanka z mrożonego szkla z turystycznym napisem, to już moja piąta. Zimą herbaty owocowe w nich parzę.
Kanarki, śpiewające w otwartych oknach. Nocne kanarki ?....
Leniwe sączenie drinków w kawiarni z widokiem na nocny, rozgorączkowany tłum na praça.
Damska głowa oparta na męskim ramieniu.
I powrót przez zamek i twierdzę.
Jak rasowa miejska turystka obtarłam sobie stopy od eleganckich sandałków na obcasiku.
Nic to, jutro znowu nurkowanie i moczenie się w wodzie, zagoją się szybko.
(pisane ostatnią nocą )
a o 5 porankiem niedzielnym wsiadamy w samolot do Aten, początek drogi powrotnej
jestem cudnie opalona, osmagana wiatrem, wybujana falami, wymoczona nurkowaniem i bardzo, bardzo zadowolona
Suszoną.
Zasuszoną.
Na stoisku z pamiątkami i polerowanymi muszlami.
Zasłużyłam!!!
Bo do tego roku pod wodą tylko te stwory oglądałam. Z daleka i z bardzo rzadka. Trochę się bałam. Że będą niebezpieczne jak meduzy. Że będą szybkie jak ośmiornice.
A w tym roku !.... Przy każdym nurkowaniu spotykam kilka. Niektóre naprawdę imponujących rozmiarów. Namiętnie dopływam i głaszczę. I rechoczę podwodnie z radości.
Najwięcej jest czerwonych i karminowych. Są takie zaskakująco aksamitne w dotyku. Cudne!
Sama to nie wyłowię i nie wysuszę, nie potrafię, znaczy - wiem, jak, ale nie mam praktycznej umiejętności. Ale taką gotową, taką sklepową . .. zasłużyłam chyba sobie na nią.
Po Agios Nikolaos i po Kefalonii zawinęliśmy do Itaki. Nie wiem, czy to TA Itaka, bo nawet na ląd nie zeszliśmy. Cały dzień piekna żeglarska pogoda, trochę wiatru, kilka godzin porządnego wiania i trochę flauty i chodzenia na diesel-grocie. Ale jak wchodziliśmy do tej wielkiej wspaniałej zatoki Vathi - to nagle i nie wiadomo skąd zerwał się okropnisty wiatr. Na ponad setkę żaglówek zacumowało 4 (cztery!). Wiatr dopychający do kei, gwałtowne porywy, zerwane żagle na dwóch łódkach, prom mający kłopot z zacumowaniem, bo go wciąż obracało. Wszystkie łodki poustawiały się na kotwicach, ale nie dla wszystkich starczyło osłoniętych odrobinę miejsc. Cała noc z wachtami kotwicznymi. Żeby pilnować, czy nam kotwica nie pełza, albo czy jakaś zerwana łódka nie sunie na nas.
A miasto wydawałoby się na wyciągnięcie ręki. 300 metrów od nas tawerny świecily pustkami.
O 4 rano wiatr nagle zdechł.
Wypływaliśmy z niegościnnej zatoki zaraz po świcie. Nad wyspą, nad górami wisiały czarne ciężkie chmury. Gdy już widzieliśmy morze to spadł DESZCZ. Nie deszczyk, nie mżawka, nie kilka ciężkich kropel. To padał regularny, drobnokropelkowy deszcz. Deszcz w Grecji latem, czysta paranoja!!!!
Nurkowanie koło wyspy, co nie ma mieszkańców. Maleńkiej. W One House Bay. Jeden domek i piekna kolorowa kamienista plaża. Naprawdę, na wyspie nie ma nic więcej.
Nurkowałam tu w pobliżu plaży, pod wodą fotografowałam pasiaste kamyki i neonowe rybki. Akurat przyszedł przypływ. Troche mną porzucał i popomiatał. Wczepiłam się ręką w kamyczki, żeby nie zrobił wiekszej krzywdy. I przy okazji zerwałam sobie nabrzmiałego strupa z ręki i wprost czułam, jak ze mnie wypływa ból i zarazki.
Nie ma tego złego?. dwa malutkie siniaczki za ulgę i możliwość sprawnego zaciskania dłoni.
A w ogóle to morska woda znakomicie działa na krwawiące i bolące rany. Gdy godzinami nurkuję, to swędzące i piekące ranki na dłoniach w oczach niemalże się oczyszczają i pokrywają się cienkim zdrowym nabłonkiem. Kostka już całkiem jest ok, zostało tylko bolesne spuchnięcie na kolanie.
Lewkas. Nie wiem, czy to nazwa wyspy czy miasta. Dopływa się tam morskimi mieliznami, w których wykopano regularnie oczyszczany i pogłębiany kanał.
Niemalże jak na Mazurach. Jachty rządkiem płynące na silnikach. I marina z morzem masztów.
Dnia następnego wypływaliśmy na drugą stronę Lewkas. Znowu jak na Mazurach. Most zwodzony, most obrotowy. Tylko że na Mazurach nie ma ruin fortu u ujścia kanału, he, he.
Krążył nad nami wielki 4silnikowy AVACS. Znaczy nie nad nami, tylko latał w te i z powrotem od Grecji w stronę Libii. Nastrzelaliśmy megabity zdjęć.
Potem Gajos, wyspa Paxois. Malutkie uliczki, malutkie sklepiki. Malutka czarna kotka, kotna już.
Dziś jesteśmy w Grecji kontynentalnej. Nieduża miejscowość Platarias. Nurkowanie też dzisiaj było. Bardzo długie. Aż zmarzłam.
ps
co to jest Gwałt Chmielewskiej ???? nowa ksizka?