Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816555
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 lutego 2011 , Komentarze (10)

siłownia wtorkowa była, nie dobiłam do 1000 kcali, ciutki zabrakło

sauna była też, dłuuuuga

jedzenie chyba jakieś było, po siłowni to pamiętam, że brokuly z wody, soli i ziół z opakowaniem serka wiejskiego, taaak! sie najadłam

gram

 

waga środowa bardzo przyjazna, kilo mniej niż wczoraj, jutro pewnie podskoczy, nic to

mam zakwasy w łydkach

w planach dreptanko miejskie 6 godzin, małe fryty u makdonalda i basen

a potem znowu gra

 

pa!

1 lutego 2011 , Komentarze (11)

ćwiczę, wczoraj silownia 1250 kcali + dreptanko uliczne 187 kc

 

jem niewiele, bo nie ma okazji

nie ma dziecka, nie ma wnuka, nie siedzę w kuchni i nic mnie nie kusi, dla Pana i Władcy posiłki nieskomplikowane

a na horyzoncie dwutygodniowym nie widzę okazji wielkokonsumpcyjnej

 

waga po_tabletkowa spada, choć, cholernica, nie tak szybko, jak rosła !!!

 

będę teraz trochę mniej vitaliowo_obecna, bo dostałam do łapek ukochaną grę, a na nowym, wypasionym lapku ona śmiga, mam czas na granie do następnego piątku

więc zanurzam się w każdej dostępnej (i naprawdę) wolnej chwili w ukochany świat, w mój prawdziwy świat ... tam zaistniałam jako osoba, przyjaźnie stamtąd przetrwały lata, tam się czuję na swoim miejscu, tam potrafię ...prawie.. latać

 

nie ma mnie TU

jestem TAM

gram, czytam amatorskie i piszę własne solucje, zamieszczam w sieci, odnowiłam europejskie kontakty sprzed lat, łał!! - pamietają mnie jeszcze 

 

a jak gram, to nie jem i nie piję nadmiarowych procentów,

nie jem, bo mi szkoda czasu

nie piję, bo potrzebny mi refleks faceta od F1, umysł Kasparowa/Hawkinga i zręczność palcowa szympansa

30 stycznia 2011 , Komentarze (15)

nie tak miało być!

nie tak to sobie wyobrażałam !

 

miałam nadzieję, że po zjedzeniu ostatniej tabletki ciało samo z siebie, natychmiast, grzecznie i bezproblemowo wróci do poprzedniej wagi

niestety, nie ma tak lekko

 

... czy teraz będę musiała ciężko walczyć o każde pół kilograma ?

 

 

 

czwartkowa siłownia była

piątkowa siłownia była, z męskimi komplementmi

dieta MŻ do piątku do spania utrzymana

w sobotę świadome i dobrowolne dopuszczenie do braku nadprogramowego wysiłku oraz do większego jedzenia (ale bez obżarstwa!!)

...  bo i obecność Staśka, bo i chwilowa obecność córczęcia, bo i Pan i Włdca króluje w kuchni ... a ruskie pierogi wedle przepisu mojej teściowej zrobił RE-WE-LA-CYJ-NE!

26 stycznia 2011 , Komentarze (30)

ale nie dam się!!!!

nie dam się !

 

OKROPNE !!!

żeby uzyskać satysfakcjonującą ilość spalonych kcali - muszę na siłowni ćwiczyć ponad pół godziny dłużej

mam wszędzie słabsze... mniejsze... gorsze osiągi

nie mogę biec dłużej niż 30 sekund, bo od truchtu boli mnie w obrębie jamy brzusznej, mam wrażenie, że wszystko mi się obrywa i uderza o siebie, zwłaszcza wątroba

nie mogę porządnie oddychać, a to na bieżni jest konieczne

nie mogę biegać z półtoramilowymi ciężarkami, w ogóle .. . a z kilowymi te 30 sekund zrobię, ale nogi mi się plączą z braku tlenu, mam mroczki przed oczami

nawet jak rozłożę szeroko ramiona z ciężarkami, to nie mogę nabrać powietrza do końca płuc!

 

zresztą spróbujcie w czasie aerobowego wysiłku fizycznego oddychać tylko połową płuc ... albo oddychać przez cienką rurkę do napoi - ja tak sie czuję

orbi też ciężko

na wioślarzu i na rowerkach najlepiej się czuję, ale one dają mi mniej spalonych kcali

 

 

ale nie dam się!!!!

to JA panuję nad swoim ciałem, a nie ono nade mną

 

 

we wtorek i w środę po siłowni byłam w saunie, bardzo długo, długo

odpoczywałam po ciężkim wysiłku i OKROPNIE i TŁUSTO się pociłam

w saunie ten lek wyłazi ze mnie cuchnącymi tłustymi kroplami

chadzam przecież do sauny i wiem, jaki jest standard mojego pocenia się - a to co teraz, to znacznie więcej

 

w czwartek siłownia przewidywana, sauna nie

w piątek siłownia być może, niekoniecznie

 

wchłanianie w normie, acz mam wciąż smaki na mleko, płynną prawdziwą śmietanę, kartofelki z wody, ogórki konserwowe, sok z kiszonej kapusty ... znam siebie, to moje odtrutki .. na razie raczę się mlekiem w ilościach olbrzymich, na ogórki i śmietanę przyjdzie czas w sobotę

 

acha, waga w poniedziałek była najwyższa

we wtorek pół kilo w dół

dzisiaj 30 deko w dół

ale wciąż jeszcze powyżej sześćdziesięciu

 

dzięki Baju

dzięki Bebe

dzięki Wam wiem, że to nie ja utyłam, że to tak bardzo ciężki jest Obcy!

Obcy we mnie, potwór nażarty tabletkami

 

Ps.

Odpracowałam chyba 80% skutków ubocznych działania leku. Ominęło mnie tylko krwawienie do przewodu pokarmowego, pokrzywka i alergia płucno-jelitowa.

A skutki wyczekiwane? Na razie zmniejszenie stałego bólu oceniam na 10%. No i od zaczęcia zażywania tylko raz mnie obudził ból nocny. To już jest coś.

 

ps2

Moje 4 bolące stawy, one nie sa uszkodzone od treningów. To znacznie starsza sprawa. Gdy miałam pól roku bez jakiejkolwiek aktywności, to bóle były codzienne/conocne i nie do wytrzymania.

24 stycznia 2011 , Komentarze (32)

Wagowo i samopoczuciowo jest źle.

Dzisiaj wzięłam szóstu Aglan. Zostały mi jeszcze 4 tabletki. W głowie włączona arytmetyka, zależności, proporcje.

Bo jeżeli przez 5 tabletek waga mi podskoczyła o ponad 4 kilo, to czy do piątku podskoczy jeszcze o drugie tyle ?? Zgroza!

TAK, tak?. Waga mi urosła ponad 4 kilo.

Ważę (dzisiaj) mocno POWYŻEJ SZEŚĆDZIESIĘCIU KILOGRAMÓW.

 

Och, wiem, że to skutek leku i że (należy mieć nadzieję) jak przestanę brać, to normalna moja waga wróci. Jem przecież tak samo, więc nie mam z czego tyć.

Ale samopoczucie mam kiepskie. Co innego wiedzieć przez rozum, a co innego czuć.

A czuję sie podle, źle i w ogoole do doopy.

I wciąż mnie pobolewa cały układ pokarmowy.

Nawet siłownię dzisiejszą odpuściłam. Jestem zmęczona na całym człowieku.

 

 

Nie zmienię vitaliowego paska na wagę dzisiejszą rzeczywistą. Bo to mój ostatni (chyba ostatni) szaniec obrony.

 

 

ps.

Impreza sobotnia zacna bardzo.

Pięćdziesiątka kolejnej z naszej studenckiej paczki. Na czas wygłaszania wierszowanych życzeń i wręczania zbiorowych prezentów miała cudną koszulkę, szary tszirt z wielkim napisem : mam 18 lat życia i 32 lata doświadczenia.

Tańce skończyły się koło 4 nad ranem. Super się wyskakałam, pod koniec na już spuchniętych nogach.

Jedzeniowo grzecznie bardzo. Poza obowiązkowym tortem urodzinowym Dostojnej Pięćdziesięcioletniej Jubilatki to jadłam wędzoną wołowinę w plastrach, marynowane osmiorniczki, śmierdzące cudnie sery oraz różne-różniste jarzynki, sałatki, warzywka (bez! majonezu). I orzeszki pistacjowe, tych to trochę za duzo. Ale jakoś energię do tańców musiałam uzupełniać przecież!

No i byłam na tej imprezie jedyna w swoim rodzaju. Nikt inny nie miał na głowie płomienia.

 

 

a poniewaz domagano się, to daję

tylko proszę wziąć pod uwage, że to tylko próbka koloru, że jeszcze na głowie jest awantura, a nie fryzura

 

22 stycznia 2011 , Komentarze (17)

Od końca rowerowych jazd w słońcu chadzam do solarium. Do wiosny, do pojawienia się słońca. Od czterech lat tak robię. Co 33 dni. Przez zimę. Dla powodów kosmetycznych.

Opalam się nago, ale na piersiach, na sutkach, mam zawsze położone kartonikowe stożki. Dla ochrony. Sama je sobie zrobiłam. Pan i Władca nazywa je - na_cycuszki. Śmieszne i głupie. Ale tak śmieszne, że już nie potrafię nazywać inaczej

No i mi zginęły. Były i nie ma. Więc w piątek nie poszłam się przysmażać.

Jestem blada. Biała jak brzuch ryby.

Katastroficzna bladość! Nie tak miało być!

 

Drugą katastrofę zafundowałam sobie sama.

Szamponetka, co miała mi zrobić wiśniowe włosy na okres 5 myć. Kolor miał być pendant do sukienki na sobotni bal.

Zużytkowałam i mam włosy fiołkowo-marchewkowo-buraczane. A tam, gdzie kosmyki w grudniu były rozjaśniane - jest różowiasto.

Do sukienki nie pasuje.

Do bladej twarzy nie pasuje.

 

Trzecia katastrofa to niewyspanie. Widać je na twarzy.

 

Czwarta katastrofa to zmęczenie. Zmęczenie chronicznym bólem brzucha. To po Aglanie. Jeszcze 7 tabletek zostało.

 

Piąta katastrofa to że mi się szminka ukochana złamała

 

Szósta katastrofa to ?

 

Siódma katastrofa to widok na wadze. Tyję z powietrza po Aglanie.

 

Ósma katastrofa wybrakowana. Że poniżej tysiące kcali na sobotniej siłowni, tylko 837. Ale czasu nie było, a jeszcze musiałam się poregenerować na saunie.

 

 

Mam nastrój katastroficzny...

21 stycznia 2011 , Komentarze (24)

Waga nie współpracuje.

Waga wredną jest okropnie.

Waga pokazuje wzrosty, choć nie ma z czego tych wzrostów być.

Owszem, inne wskaźniki pozostały ok. Obwody nie wzrosły, dżinsy leżą ok., sukienka na bal również. Stanik zapinam na mniejszoobwodową haftkę.

Więc co za franca z ta wagą???

 

Bo doszłam do kresu swoich możliwości.

Doszłam do ściany.

Doszłam do granicy.

Dalej nie pójdę!!! !!! !!!! !!!!!!!! !!!!!!!!!

 

NIE MOGĘ MNIEJ JEŚĆ.

Bo będę umierać z głodu. I, gdy się zapomnę, będę się rzucać na jedzenie. Kompulsy i te sprawy. Kłopoty z trawieniem. Bóle gastryczne. FUJ!

Nie będę mniej jeść i tyle! I nie chcę mniej jeść, ani objętościowo, ani składowo, ani kalorycznie, bo bym sobie zrobiła krzywdę.

 

NIE MOGĘ WIĘCEJ ĆWICZYĆ.

Siłownia 3 x w tygodniu po 2 - 3 godziny i czasem prace społeczne, czy to przy śniegu czy na trawniku - to wszystko.

Nie mam siły na więcej, nie mam czasu na więcej, nie mam ochoty na więcej !

 

 

 

nie wiem, co zrobić

nie wiem

 

 

chociaż .....

z drugiej strony .....

Przez 4 lata moją ulubioną czynnością było walenie głową w mur.

 

owszem, mur z innej dziedziny życia

owszem, ponabijałam sobie guzy i mam blizny na stałe

Ale jestem po drugiej stronie!

20 stycznia 2011 , Komentarze (19)

dzisiaj już mnie ten szlag prawie trafił !!!!

przez niespodziewane MEANDRY odchudzania!!!!

 

weszłam dzisiaj na wagę - KILOGRAM więcej niż wczoraj !!!!!!

 

a poza tym po Aglanie mam okropne kruczenia w brzuchu,

gówno mi, za przeproszenie, trąbi na zakrętach

i wydęło mnie troszkę

 

a w sobotę mam megatłumną i szalenie elegancką imprezę tańcującą, kurde/felek!!! moje brzuszne kruczenia będą muzykę zagłuszać!

i ten brzuszek wydęty piłeczkowo....

 

idę sobie po_warczeć w bardziej odludnym miescu !

19 stycznia 2011 , Komentarze (20)

Zakwasy posiadam. Dwudniowe już.

Te pierwsze zakwasy z powodu poniedziałkowych oczu facetowych.

Te drugie, po_wtorkowe - tylko na górze człowieka, od za ciężkich ciężarków.

 

 

 

Bo wtorek też był na siłowni. 1299 kcali spalone.

Po poniedziałkowym wyczynie.... hihi, satysfakcja chwilami unosiła mnie pod sufit.

Przywitania. Większość, może nawet 90% ćwiczących, tylko kiwa powitalnie głową na widok znajomych, niektórzy mówią dzieńdobry, niektórzy posyłają uśmiech. Kilka tylko osób, właściwie to tylko kilku facetów, ma zwyczaj witania się łapką z najbardziej znajomymi.

I wczoraj podeszło do mnie dwóch takich, każdy osobno i każdy o innym czasie. I potrząsało moją dłonią. A ten nowy instruktor, gdy obejmował dyżur, to ze mną nawet żółwika powitalnego zrobił. Ze mną ? Żółwika?! hihi, hiiiii

Przyznam się, że w środku śmiałam się wniebogłosy. Jedno szaleństwo i takie efekty. Hihi.

 

 

Wzięłam wczoraj na bieżnię większe ciężarki, bo aż półtorakilowe. Takich używa Wiktorianka. No, ale przy niej ja jeszcze jestem Pikuś, bo nawet nie Pan Pikuś.

Po ponad 15 minutach musiałam zmienić na lżejsze. Bo piekący ból mięśni przedramion, bo ból stawów barkowych. Nie dało rady w marszu boksować, nie można było swobodnie i energicznie machać.

Poza tym gorzej mi się ćwiczyło po poniedziałkowym szaleństwie. Szybciej włączał się ostrzegawczy ból mięśni. Częściej zmieniałam maszyny.

Ale do rozciągania mięśni i ćwiczeń uspokajających na zakończenie treningu - znowu wzięłam półtorówki.

 

Po siłowni była dłuuuuuga sauna. 2 x po 15 minut, 10, i jeszcze 5. A między nimi zimny prysznic. Czułam, jak mi ciało opuszcza i świeży ból i wczorajsze zmęczenie. Lewitowałam nad gorącą półką. Niemalże przysypiałam.

 

 

Nocą niestety budził mnie ból barków.

To ostrzeżenie. Marsz z wymachami ciężarkami półtorakilogramowymi jest nie dla mnie. Trochę szkoda.

 

 

Dzisiaj nie idę na siłownię. Regeneracja. Prawie.

Bo nie pozwolę ciału wiotczeć.

Już zaniosłam osobiście worek 20 kilogramowy, z samochodu do piwnicy, czeka na klienta.

Szoruję podłogę w pokoju po_synalkowym. Po ręcznym wiórkowaniu (ja nożykami wiórkuję), po szlifowaniu papierem ściernym na pacce - tym razem szorowanie na mokro. Szczotą ryżową każdą klapeczkę wzdłuż słojów. Mam nadzieję, że to już ostatnie doczyszczanie.

 

 

Od dzisiaj przez 10 dni biorę Aglan. I osłonowo Polprazol. Może wreszcie coś pomoże, poskutkuje.

Gdybym nie pisała, to znaczy, że mam doła z powodu możliwych objawów ubocznych. Mam nadzieję nie mieć doła. Nie chcę mieć doła i nie chcę doświadczać skutków ubocznych!

 

 

 

Vitaliowo:

Wchłanianie jak najbardziej ok.

Zauważyłam, że zawsze po powrocie z siłowni niemalże rzucam się na mięsko i mało przetworzone jarzynki. Wczoraj aż mi ślinka leciała. Stałam nad patelnią z dwoma małymi dzwonkami karpia i warcząc poganiałam ogień, żeby szybciej smażył

Wtorkowa waga - idealnie paskowa.

Środowa waga - 20 deko pod paskiem.

 

TAK TRZYMAĆ !!

17 stycznia 2011 , Komentarze (30)

będę je miała na bank!!!

 

 

 

Dzwonów alarmowych i bijących na trwogę dzisiaj nie było. Na wadze posłuszny i grzeczny widok dokładnie_paskowy. MNIAM!

Ale wczorajsze plany spalające wcale przez to nie uległy zmianom.

Wiedziałam, że będę dzisiaj miała więcej czasu. I że z radością przeznaczę go na przekraczanie granic. Na siłowni. Znaczy na siłowni też. Znaczy granice poza siłownią już dzisiaj przekraczałam. Tfu! tfu.....

 

Tfu! Zaplatałam się. Wytłumaczę.

Aktywność fizyczna na siłowni produkuje we mnie endorfinki. No i jestem silniejsza, bo preferowany przeze mnie trening wytrzymałościowy zaczyna przynosić wreszcie te oczekiwane długofalowe skutki. Z czego najbardziej zadowolony jest Pan i Władca, bo ... bo.. hmmmm.. "akrobatyka w parach" oraz "damsko-męskie ćwiczenia na drążku" są czystą radością. Gdy nie przeszkadza długotrwały wysiłek. Gdy mi! nie przeszkadza. Znaczy nie zauważam go, bo co innego się liczy!

 

Ale akurat dzisiaj chodziło mi o przekraczanie granic spalajaco_kalorycznych, tych na siłowni.

Bieżnia 1 i 2, 2 x 25 minut, przy tym 25 minut z ciężarkami kilogramowymi i 20 minut z ciężarkami połówkowymi, razem 475 kcali

Rower górski, 12 minut, 3,48 km, 77 kcali

Rower interwałowy, 6 minut,  1,77 km, 39 kcali

Przerwa na zmianę koszulki, bo pierwsza całkiem mokra, do wyżymania.

Orbi przez 15 minut, 2,37 km, 467 kiloJuli

Wioślarz 10 minut, 223 pociągnięcia, 272 kiloJule

Rower intensywny, 2 szczyty górskie, 24 minuty, 6,83 km, 151 kcali

Przerwa na następną zmianę koszulki i na pół batona energetycznego.

Bieżnia 3, 25 minut, + ciężarki tylko kilogramowe, 2,74 km, razem 257 kcali

Wioślarz II, 10 minut, 230 pociągnięć, 281 kiloJuli

Orbi 2, 16 minut, 2,55 km, 528 kiloJuli

Koszulka trzecia mokra. Stanik sportowy prawie cieknący. Majtki sportowe mokre, błee. Skarpetki mokre. Najki wilgotne. O mokrości portków dresowych nie będę pisac, po do_domowym powrocie powędrowały natychmiast na płukanie do pralki.

 

RAZEM 1379 KCALI

(tak, tak, tak, tak! jeden pobyt na siłce to może być cały jeden tysiąc i trzysta siedemdziesiąt dziewięć kcali puszczonych w cholerę!!!!)

 

 

No dobra, okazało się, że mogę więcej niż dotychczas. Zasadniczo mogłabym jeszcze dalej ćwiczyć, tylko, że po takim czasie jestem znudzona i znużona. I przestaje mi się chcieć. I przestaje mi się podobać.

I że lepiej zachować to (znaczy moją chęć poruszania się) na następny dzień. Albo na za dwa dni.

 

 

Teraz o tych męskich oczach.

Te/ci którzy trochę dłużej czytają mój vitaliowy pamiętnik, to wiedza, że ja NIE biegam. Od piątej podstawówki. Bo nie i nie!

I wiedzą również, że z powodu Bebeluszkowej Diabelskiej Podpuchy - na bieżni zaczęłam .. no nie ... nie biegać... podbiegać raczej, potruchtywać. Potem sama zaczęłam chcieć, zachęcona tym, że nie idzie mi źle. Na przykład przy piosence Wham! ".. before You Go-Go" potrafiłam przebiec wszystkie refreny. Albo patrząc na licznik czasu przetruchtać aż całą minutę. I w ciągu godziny bieżni zaliczyć takich minut aż cztery. O ła!!! Ależ byłam wtedy dumna z siebie!

 

Bieżnia na mojej siłowni stoi osobno. Prostopadle do reszty maszyn cardio. Do stareńkiego wioślarza, do dwóch wypasionych stepperów, do mojego ulubionego rowerka górskiego z oparciem, do wypasionego orbiego i dwóch innych rowerków.

Obsadzone były te wszystkie maszyny, gdym dziś wpełzła trzeci raz na bieżnię. Obsadzone były ciałem wyłącznie męskim. Najstarszy miał trzydziestkę z haczykiem, najcięższy ważył z setkę, najmłodszy był w wieku mojego synalka. Był i umięśniony na masę ciężarowiec, był i smukły facio-fitness. Znam ich wszystkich od wiosny 2009, znaczy nie osobiście, nie wiem, jak się nazywają, ale znam na oczy, z sauny półgolasów też. Oni mnie znają. Widzą lekko umalowaną wchodzacą i wychodzącą. Widzą trenującą. Widzą w bikini w saunie. A ja na siłowni naprawdę nie wyglądam absolutnie zachęcająco. Spocona, włosy mokre od wypacanego potu, związane w byle jaki kucyk i jeszcze ścisła plastikowa opaska na grzywkę, wyglądam jak łysa... przylizana...

 

Wzięłam tylko ciężarki kilowe, z zamiarem odłożenia po jakimś czasie i chodzenia luzem.

Chodzę. Nastawione na 25 minut max. 15 minuta. Interwały prędkościowe. Pod górkę i prawie płaskie. 18 minuta. I znowu szybka muza douszna. Alexandra Burke, Bad Boys. Spłaszczam bieżnię, zaczynam truchtać. 9 km/h. Ręce z ciężarkami pracują jak te sztance mimośrodowe od kół zamachowych lokomotywy. Czuję strużki potu na granicy policzka i włosów, na karku i miedzy piersiami. Minuta mija. Przypadkowy rzut oka w prawo, na rządek maszyn cardio. Jesu!!!! Żaden nie czyta, żaden nie gra na telefonie, żaden nie patrzy w tivi. Oni się gapią na mnie!!!! Siedem par męskich oczu wgapia się WE MNIE. Z zaskoczeniem, z niedowierzaniem, z podziwem, z...

O niedoczekanie!!!! Taką okazję stracić???? W życiu!!!

Przyspieszam bieżnię. Jest 10 km/h. Ale ja nie galopuję. Ja lekko, niemalże zwiewnie biegnę, i niemalże unoszę się nad powierzchnią. Trucht leciutki, którego nie słychać. Ręce z ciężarkami straciły swój ból. Biegnę. Robię replay Alexandry. Max 10,6 km/h. Biegnę. Czuję, jak mi skórę opuszczają feromony. Stadami, hurtowo, wszystkimi porami. I się unoszą.

A oni się gapią.

!!!!!!!!!

 

Dobiegłam, dotruchtałam do dwudziestej piątej minuty. Spojrzałam na rządek facetowy. Skinęłam głową. Z podziękowaniem i triumfem. Z trudem powstrzymałam się od dygu primabaleriny schodzącej ze sceny.

Zwycięskiego uśmiechu w kącikach ust nie potrafiłam powstrzymać.

A oni wyglądali jak obudzeni z czegoś, czego nie pamiętają.

 

He, He!!! To nie ja! To tylko moje feromony i radość endorfinkowa!!!!!

Odłożyłam ciężarki pod okno.

 

 

Rany kota, jak mnie BOLI  wszystko. Mięśnie bieżniowe. Półdupki, intensywnie poruszające się przy biegu. Ramiona, przedramiona, wszystko przeciężarkowane. Kręgosłup zmuszany do dumnej prostości. Stawy biodrowe...

NIEWAŻNE!!!!

 

Chromolę jutrzejszą wagę.

Będę i tak się unosiła NAD nią.

Ale frajda!

 

wyjaśnienie:

ja NIE ZAPAMIETUJĘ tych kcali i czasów i kilosków

bo nie jestem słonica, co pamieta wszystko... ja ZAPISUJĘ

od dostarczycieli neta i kablówki dostaję z każdą faktura zeszyciki, notesiki, i z kulek czekoladowych śniadaniowych Nesquika też były zeszyciki .. . po latach zbierania i zastanawiania sie nad wyrzuceniem okazało sie, że są przydatne, . .. mam duński długopis z promu, drewniany, piszacy w każdych warunkach, do góry nogami też i mam te notesiki .. .

więc po skończeniu partii ćwiczeń otwieram aktualny notesik, wydobywam z nerki (w niej też telefon z muzą douszną i szminka ochronna i tabletki z L-Karnityna i chustki na mokry nos) drewniany długopisik i zapisuję osiągi

jakbym to wszystko miała pamietać, to by mi sie w rozumku pomięszało.....

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.