Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1816691
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 maja 2010 , Komentarze (31)

Oczywiście chodzi o maturę

Tanecznym krokiem córczę wróciło z polskiego podstawowego. I z pełnym satysfakcji okrzykiem, że przecież ze Zdążyć przed PanemBogiem odpowiadała 3 tygodnie temu. Teraz konsumuje obiadek i zaraz, na 14, biegnie na polski rozszerzony.

Ostatnie 2 tygodnie ciężkie były. W podstawówce i w gimnazjum zawsze w dolnych stanach średniości. W liceum od pierwszej wystrzeliła jak rakieta, zawsze w pierwszej trójce. Poukładana, spokojna i mądra. Więc ja się o nią nie bałam. Ona się bała. Dosyć dramatyczne rozstanie z długotrwałym chłopakiem podkopało jej pewność siebie. No i 2 tygodnie przed matura zaczęła zdradzać objawy histerii. Gwałtowne kucie na przemian z imprezowaniem. Przytulajstwo do-rodzicielskie na przemian z płaczliwością i podejrzliwością. Złość na ilość materiału i na niesprawiedliwość świata na przemian z lekceważeniem istoty matury.

Ufff, ciężko chwilami było nam być rodzicami.

Wczoraj wieczorem kolacja dla córczęcia wypasiona, na miękko i słodko. Dzisiaj rankiem zrobiłam jej smaczne śniadanko w ilości dowolnej. Potem kopniaczki z zadek na szczęście, od nas, od nieobecnego brata i od ukochanego dziadka. I poszła.

Teraz podśpiewując wtranżala obiad, uszy jej się trzęsą. Żeby się nie zakrztusiła. Tyle razy mówiłam - nie śpiewać, nie gadać z pełnymi ustami

 

Vitaliowo

Kłapanie paszczą pod kontrolą, nawet się powstrzymałam od pożarcia loda. Tak, tak, specjalnie pojechaliśmy z mężem na stację, żeby lodożerną zachciewajkę uczącego się córczęcia spełnić. Wyciągnęłam z lady chłodniczej loda, jednego i w resztę na dnie patrzyłam łakomym wzrokiem. Pan i Władca zaczął kusić... ale byłam twarda, nie miętka!

Do domu wróciliśmy z jednym lodem!

Rowera nie było. Sama nie potrafię zreperować tej rozpadniętej przerzutki, w dodatku chyba nie wszystkie rozsiane części znalazłam... talerzyka brakuje i nakrętki, nie wiem w jakim kształcie...

Kijów też poniedziałkowo nie było. Deszcz i lenistwo.

Dwa spacery poniedziałkowe w zamian. Wczesnym popołudniem Pan i Władca zawiózł nas na Pola Mokotowskie. Chodziliśmy po obydwu częściach ponad 2 godziny. Między kropieniem a deszczem rzęsistym. Późnym wieczorem ja jego wyciągnęłam na nocne wąchanie mokrego bzu. Tu, na Saskiej Kępie, pachnie on wprost oszałamiająco. Jak w piosence Osieckiej. Mokry nocny bez był połowicznie pozorem. Spacer zaprowadził nas pod drzwi serwisu rowerowego, napisane, że czynny dnia następnego od 11 rano. Uff.

 

Akrobatyka nocna zaliczona

Waga poranna bez zwyżki. I tak trzymać.

2 maja 2010 , Komentarze (39)

Od dwóch dni mam gorące i nieustające łaknienie. Na buraczki na ciepło. Na jabłka, kilogram w dzień - czemu nie ? Na ogórki konserwowe - pół słoika krakusa do dwóch i pół kanapki. Mam dylemat, co dzisiaj najpierw pożreć. Bo w zamrażalniku znalazłam trzy rodzaje kalafiora (kalafior, brokuł i romanescu) do zrobienia na parze oraz marchewkę z groszkiem. I nie potrafię zdecydować, co chcę bardziej. Język mi z łakomstwa ucieka.

Waga dzisiejsza, oczywiście, wytyka mi natychmiast uleganie jednemu z grzechów głównych. Ale ja czasami kocham nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu!

Coś za coś. Jarzynki w nadmiarze - ale za to w kinie NIC!

Siedzą we mnie te jabłka wczorajsze i ogórki, nocą pożarte. Ale mimo widoku na wadze, mimo odczucia pełności, mimo ślinotoku... spodnie są akurat, ciut luźne.

Paseczka nie zmieniam.

 

ps. będzie erotycznie....

Odkryłam nową intensywność. Patrzenie na Pana i Władcę w TYM momencie. Gdy nic nie robi i tylko chłonie odczucia. Ile kobiecych "półprzysiadów" może wytrzymać leżący mężczyzna ? Setkę? Pół tysiąca? .... Liczyłam na dłuuuuugie ćwiczenia akrobatyczno-wysiłkowe. Przeliczyłam się. Ale i tak przyjemnie...

 

ps. raporcik po-wysiłkowy

czwartek - rower 47,44 km; patyki 8,33 km

piątek - rower 33,08 km

sobota - rower 21,71 km, za to w ostrym tempie

edit niedzielny : rower 25,56 km i rozwalona przerzutka oraz na patykach 5,63 km

30 kwietnia 2010 , Komentarze (16)

Czwarty dzień waga poniżej-paskowa. Dziś nawet BARDZO poniżej-paskowa. Dziś nawet przez chwilę na wyświetlaczu radośnie zamigotała nierzeczywistość.

55,9 zamigotało niewiarygodnie oraz za krótko

56,3 tyle dzisiaj zapisuję sobie excelowo


Jak dobra passa utrzyma się do jutra - to zmieniam paseczek.

(acha, ta waga dzisiejsza to POMIMO po-urodzinowo-wnuczkowej rozpusty, POMIMO dwóch dużych kawałków tortu i POMIMO garści dużej czipsów i POMIMO trzech czekoladowo-toffiowych dumlach (dumli?...) i PO dokończeniu wnuczkowo-urodzinowej sałatki owocowej...  ale tak okropnie głodna byłam wczoraj po rowerze i po kijach.... kalorii nie policzyłam, bom nocnie %% nadużyła i wszelkie posiadane moce intelektualne odbiegły mnie ostrym kurcgalopkiem).

I mam zakwasy po wczorajszym podwójnym sportowaniu. W udach. A w łydkach mam skurcze.

Więc co? Dzisiaj lajt?? NIE!!! Klin klinem! Będem twarda, a nie miętka!

 

ps

Owszem Baleronowo, piękna słowna triada. "Wielbiąc giętkość i ciętość"... A przy wymawianiu takich cudnych zbitek bywa, że zaczynam się jąkać.

28 kwietnia 2010 , Komentarze (28)

noc poniedziałkowo-wtorkowa

nocne ćwiczenia wytrzymałościowo-akrobatyczne w parach - były

poranna akrobatyka - była

 

wtorek

waga mocno poniżej-paskowa - ok

Pan i Władca - na kolanach, albo z ogromnymi czułymi objęciami, albo przytulony, wciąż uśmiechnięty, szepczący do ucha nieprzyzwoite i wielce excytujące propozycje

śniadanie - bez, a co mi tam śniadanie!

2 śniadanie - ok, było

leżenie na kanapie i pachnienie - zaliczone (znaczy leżałam ja z maseczką na paszczy, a pachniał kurczak, marynujący się w moich natchnionych i diabelskich zalewach; potem pachniał pieczony i polewany sosikami))

pamięć dzieciątek - ok (od jednego kwiatka dostałam, od drugiego przytulanki i mruczanki, u obojga postępujący proces skleroryzacji wspomagany pamięcią komórek....)

pamięć siostry rodzonej - niezaliczone!!! (będę miała pretekst do kpin i złośliwości przez najbliższe miesiące, trzeci raz w życiu trafiła jej się taka wpadka)

przegryzka - buła drożdżowa z Oskroby w ilościach sporych, z masłem extra, mniam, mniam

życzenia netowe - zaliczone w ilościach nieprzyzwoitych

życzenia vitalijkowe osobiste - były (miód na serce)

patyki - nie było

rower - nie było

obiad rodzinny późny - ok (kurczę w ingrediencjach rozmaitych pożarte do ostatniej kosteczki, te kostki to kot wyżerał)

deser po obiedzie rodzinnym-– w roli deseru wystąpił torcik (tort urodzinowy bezświeczkowy ?) toffi, kajmakowy, mleczno-czekoladowy, trochę tłusty, ale nawet okruszki wylizane - ok, bardzo ok

szampan, i ruski i mój ulubiony - ok, zaliczony, nadużyty

kalorie zassane - powyżej 1800, to ten torcik.... i buła drożdżowa

ćwiczenia nocne akrobatyczne - zaliczone jak najbardziej

brzuch - nie boli

 

środa

waga - wciąż poniżej-paskowa, jakim cudem ???

Pan i Władca - w nastoju niezmiennym od wczoraj, zaraz zacznę mruczenie z zadowolenia i uspokojenia....

leżenie na kanapie i pachnienie - już mi się znudziło!

wchłanianie do-popołudniowe - w ilościach standartowych

rower - lajtowy, niecałe 30 km

prezenty po-urodzinowe - były     (ach, ale jakie były!!! gatki - to już wiedziałam, że mogę nabywać rozmiar mniej; ale jeszcze w domu górę pomierzyłam, rozmiar mniej w obwodzie!, a miseczka nie!, jak założyłam koronkowo-satynowego triumfa, komplet jasny, nie całkiem biały, jak mleczna mgła, to sama zagwizdałam na swój lustrzany widok)

kije - w planach były wieczorne, też lajtowe.... ale synek słodkim głosem i psimi oczami namówił do pomocy przy zakupach wielkomarketowych, że ze mną szybciej, sprawniej, lepiej.... zakupy na jutrzejszy kinderbal, Stasiek obchodzi piąte urodziny.

kolacja - a co to jest kolacja?

... obcinam metki i tasiemki od tego nowego kompletu.... wielce radosnych rzeczy oczekuję po ubraniu się... po przyozdobieniu się nim dziś wieczorem

wchłanianie - bez drinków 1050, mniej więcej... a że drinki tylko 2, średnio-mocne, bo więcej mocy w domu nie ma... więc będzie w rozsądnych granicach ponad 1300

brzuch - nie boli, nie-przejedzony

 

plany na czwartek

sprzątanie i chowanie rzeczy przed kinderbalem

zakupy prywatne... ta bielizna w środę to była ... no... głównie dla Pana i Władcy, satyny, koronki.... ja wolę wygodę bawełny.... ale skoro już wiem, że mam i górę i dół mniejsze, to sobie samej prezent jutro zrobię.... wygodna, ładna, miękka bielizna...i chromolić debet na koncie!

rower – duuuuużo, zachłannie dużo!

apteka – do odbioru po 16 suplement sportowy

przyjechać do domu cichaczem, (lawirując ostrożnie pomiędzy kinder-balowiczami) wymienić rower na kije, wymienić rowerowe rozklapciane najki na adidasy do biegania, zmienić portki z dresów na wysłużone dżinsy 30/30... i w drogę

koło 21:30, Passe Partou, z kijami wejdę, trudno, stała elegancka klientka zjawi się w postaci spoconej, w sportowych ciuchach.... ale może mnie z mojego ulubionego miejsca przy barze nie przegonią ?

po telefonie od syna, że kinderbal jest w fazie zaniku – powrót do domu

26 kwietnia 2010 , Komentarze (96)

To jest ten dzień. Ten chyba-niedobry. Ten prawie-dziwnie-nie-wiem-czy-niedobry. Właśnie się zaczął. Ten dzień, który mi mówi - jesteś starsza o rok. Dzień mnie POSTARZAJĄCY.


Rozpaczliwe patrzenie w lusterko... takie powiększające. Czy może moja kolekcja zmarszczek paszczowych urosła? Duże lustro, od stóp do sufitu... może ja mam zmarszczki na doopce? Wyginam się w chiński paragraf, lampy wszystkie jak jupitery na mnie patrzą - i od tyłu w skupieniu siebie oglądam... są czy nie? Nic nie widzę ... ale to może tylko starcze pogorszenie wzroku?  Jedynie skurczu szyi dostałam....

 


48 lat temu moi rodzice bardzo się niepokoili o mnie, nienarodzoną. Stracili pierworodną, niedonoszoną do końca, córkę - przez własną głupotę i mieli tego świadomość. Drugi raz nie chcieli popełnić błędu. Więc gdy mama w pracy poczuła, że brzuch ma inaczej, niżej, nastąpiła pełna mobilizacja. Telefon. Taksówka. Po 14 już byli na izbie przyjęć na Solcu. Tata, zostawiwszy mamę, pobiegł szukać kiosku, sklepu. Paputki, szczoteczka do zębów, pasta, miętowo-gipsowa Lechia. Na Kopernika akurat rzucili frotowe szlafroki, odstał krótko i zdobył. Po 16 mocno, przed 17 na pewno, dumny z łupów, już był z powrotem na Solcu. Chciał zostawić dla żony fanty.

Ale mu siostra oddziałowa powiedziała... to cytat, dosłowny (w rodzinie z lubością wielokrotnie powtarzany)... "Co pan tu przynosi??? Drogerię? Niech pan po kwiaty biegnie i to szybko. Żona córkę powiła!"

Wyraźnie śpieszyło mi się na świat.


A dziś się będę zastanawiała - czy warto było się tak śpieszyć? I czy mam/miałam do czego się śpieszyć?

... marudzę...


ps nr 1 o 0:17

Pan i Władca zapisał sobie w telefonie! Oszukiwał! Nie pamiętał sercem, tylko telefonem!

no, marudzę !

Jest przecież postęp. Bo pamiętał!  Dostałam dobrego drinka i wielkie lody! I życzenia wymruczane we włosy...


ps nr 2 o 11:09

mrauuuuuu !

kupiłam sobie w niedzielę nowe gatki, bawełna z miękką koronką, numer mniejsze niż dotąd... nie dość, że pasują i.d.e.a.l.n.i.e! to jeszcze okazały się doskonałe na minioną noc.....

25 kwietnia 2010 , Komentarze (29)

Mniej mnie !....


Mniej mnie w pasie - o centymetr. Jeden.

Mniej mnie w udzie - o centymetr. Jeden.

Mniej mnie w facie - o procent. Jeden.

 

Waga paskowa stabilna.

 

Wchłanianie w normie.

 

Aktywność

Czwartek - ponad 11 km z patykami

Piątek - prawie 47 km na rowerze

Sobota - ponad 46 km na rowerze, z tego 4 terenowo-błotnisty cross

 

Dzisiaj chyba nic na ostro. Pan i Władca przebąkuje coś o jakimś spacerze.



23 kwietnia 2010 , Komentarze (29)

Myślałam ja zimą, że jak się Baleronowa wyda wiosną, a ja będę szczupła jak w marzeniach - to sobię zrobię prywatne full-wypas urodziny intymne.... Kupię Baleronową książkę, kupię sobie samej wedlowską czekoladę nadziewaną dwusmakowo. I na rower z tym bagażem siądę. I pojadę daleko. W jakieś piękne miejsce. Pod kwitnące owocowe drzewa. Siądę w tych pięknych okolicznościach przyrody. Delektować się będę na zmianę kęsami czekolady i kawałkami Baleronowej duszy.


No i doopa!

Do wtorku już książki nie kupię.... bo już piątek, a jej nie ma... A Baleronowa coś pisze o jeszcze-nieskonkretyzowaniu wydawcy.

Czekolady sobie nie kupię, bo ... jakoś mi łyso... bo wagi zamierzonej nie osiągnełam.

Ale rowerem daleko pojadę! Na pewno!

 

ps

Waga około-paskowa. Uczciwie rzekłszy: ciut-powyżej-paskowa. No i dobrze.

21 kwietnia 2010 , Komentarze (28)

wczoraj

wtorkowe poruszania się

rower 46,9 km - 629 kcali

patyki 7,08 km - 434 kcale

razem spalone 1063 kcale

 

wtorkowe wchłanianie - za mało, poniżej 1000 kcali

W związku z tym dopadł mnie nocą kompulsik - pół słoika ogórków konserwowych, 2 łychy majonezu i ostre salami. Miałam lekkie wyrzuty sumienia, dopóki na vitalii około 2:30 w nocy nie przeczytałam wpisu nie wiem czyjego "TRAGEDIA (to tytuł), zjadłam jednego tosta (to treść)"..... Chichotałam zasypiając

 

 

dzisiaj

środowa waga - JEDNO deko w dół

... to te ogórki konserwowe we mnie siedzą, na pewno.... na pewno... to nic innego!

 

środowe poruszania się

rower 22,57 km - 302 kcale

patyki tylko 4,80 km, ale tempo iście rakietowe, 6 km/h - 350 kcali

Acha, z patykami szłam po Stasia - znowu byłam Kijową Babcią. Znowu (specjalnie!!!) drałowałam przez samo centrum, tym razem Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście i studenci, park Saski, plac Bankowy i japiszony. Miałam w słuchawkach w uszach taką muzę do chodzenia z kołysaniem biodrami, kilka razy widziałam męskie oczy.... eh, fajnie było! balsam na serce

 

środowe wchłanianie w niskiej normie, ciutka ponad 1000 kcali, ale właśnie mam w łapce wieczornego drinka

 

Wcześniej muszę spać dzisiaj, bo jutro Stasia świtem do przedszkola... jesuuu, jak ja nie lubię wcześnie wstawać!!!! Mogę iść spać o 3 nad ranem i normalnie potem funkcjonować, byleby tylko być w łóżku do 8:30. A jak mam wstać między 6 a 7, to cały dzień rozbity. Nie funkcjonuję, zbijam talerze, mylę się w excelu, w fakturach, boli głowa....

No nic, wezmę ze sobą kije na powrót z przedszkola, marsz ponad-ośmiokilometrowy może postawi mnie na nogi.

Najgorsze jest to, że od wizyty sobotnich demonów znowu źle sypiam. Koszmarne koszmary. Budzę się z brakiem oddechu. Budzę się z wrzaskiem przerażenia. Budzę się z sercem jak łomocący kafar. Budzę się spocona, na mokrej od łez poduszce. Obudzona, powtarzam sobie jak mantrę - nie ma niebezpieczeństwa, nie ma niebezpieczeństwa, nie ma niebezpieczeństwa.... To tylko potwór adrenalinowy urządził sobie nocne ćwiczenia. Kolejne.



moje patyki


mój rower


20 kwietnia 2010 , Komentarze (37)

Nie będzie 55 kg na urodziny. Nie dam rady przez tydzień. Nie rzucę się triumfalnie na taśmę, bo i po co... tylko się bym potłukła.

Ponad rok temu jako cel postawiłam sobie 55 kilo osiągnąć na święta bożonarodzeniowe 2009. W listopadzie i w grudniu na wadze często migało 55 z ogonkiem, no, z ogonem. Już byłam tak bliska celu.....

Świadomie pofolgowałam sobie w czasie świątecznych przygotowań, w święta, w sylwestra, w kilka imprez rodzinnych noworocznych. Waga podskoczyła. Zeskoczyć nie chciała. Uparła się, zaparła tylnimi łapami.

Wielkanoc była pod kontrolą, po tygodniu waga wróciła do poziomu przed-wielkanocnego.

Rower, kije, rower, kije, spacery leśne, rowerowe maratony, kije, spacery, znowu rower. Wszystko "na dopingu", jak określiła moją suplementację znajoma vitalijka. Ponad półtora miesiąca tak ćwiczę, waga powolutku, z podskokami góra-dół, ale zasadniczo w dół. Tylko szkoda, że nie szybciej. Może bym zdążyła.

Któryś już raz dochodzę do wniosku, że gdyby nie nocne drinki, to bym była szczuplutka. Jak co niektóre chude śledzie. Albo inne eteryczne wióry. Ale wieczorny drink to jedyny moment dnia, kiedy mi się wyłącza pamięć minionego zła. Nie pozbawię się tego spokoju i chwil zapomnienia.

Mniej jeść nie będę, bo robię się koszmarnie i zasysająco głodna. Teraz te 1000-1200 kcali + do 220 kcali za drinki - to jest moje absolutne minimum. Owszem, są dni i tylko 900 kcali, ale to przez zapomnienie, albo gdy doba ma dla mnie 3 godziny, wtedy wolę spać niż jeść.

Jeszcze tydzień temu miałam nadzieję, że mi się uda. Już waga chwilowo mrugała w dolnych granicach 56. Radośnie oczekiwałam na 55 z ogonkiem lub ogonem. Ale potem jeden dzień z demonami, dwa dni bez sportu, jeden wieczór z zapychaniem się żurawiną i całym musli, jakie było w domu. I dziś świtem zaczął mi się okres. W ciągu roku mam tylko 2 lub 3takie okresy, przy których przybieram na wadze. Ale znacząco.

Nie będę pisała, co dzisiaj rankiem zobaczyłam na wadze. A - bo mi wstyd. B - bo wiem, że to minie.

Ale na urodziny w przyszłym tygodniu nie zdążę. Nie rozpocznę nowego roku życia jako nowa ja pięćdziesięciopięciokilogramowa.

 

Żeby nie było, że tylko narzekam. Nieprawda. Pomierzyłam się niedzielnie dla Czarownic Rowerowych. Wszędzie jest mnie mniej. Oczywiście poza mięśniami łydek, ale te mięśnie akurat są mi niezbędne. Znacząco mniej mnie w talii, nowe portki 30/30 są jak ulał. Odrobinę mniej mnie w biodrach. Biust też zmalał, niepotrzebnie, ale od czego jest lobby biuściastych? Mam nowy, wypasiony i super dopasowany stanik, taki do zaświecania męskich oczu.

I te miejsca, gdzie we mnie został tłuszczyk, a są takie 3 punkty, jakby mniej nabite. I zmalał mi poziom tłuszczu o 1%.

Więc bardzo nie narzekam. Ale tak chciałam to 55!!!...

Zębami zgrzytam.

 

Ps.

Nie, nie złagodniałam "politycznie". Chodzą za mną rozmyślania po dzisiejszym króciutkim wywiadzie Wałęsy "Nie dam satysfakcji robakom". Pewno coś naskrobię...


ps 2

Idę na rower. Słońce.

 


19 kwietnia 2010 , Komentarze (32)


Trumny.

Ktoś napisał, że na Okęciu, gdy przyleciał pierwszy zbiorowy transport, widział ścieranie pyłku na trumnie. Że mu migawką w oko zapadło polerowanie brzegu trumny rękawem. Jakby w obliczu śmierci ukochanej osoby oraz konieczności zachowania się przed kamerami - tylko na taki gest mógł zdobyć. Bo gdy rozpacz .... gdy strata... Gdy to wszystko powoduje, że nie jesteśmy istotami myślącymi, tylko zmieniamy się w kłębek uczuć.... gdy szok i niedowierzanie....

Nie do końca wierzyłam w ten pyłek i rękaw i trumnę.

Nocą piątkowo-sobotnią tivi oglądałam. W dzień globmaster nie mógł lądować, bo wulkan pylił. Przyleciał nocą. Oficjele czekali. Rodziny czekały. Zupełnie inna relacja, niż tamte poprzednie trumny. Dziennikarze też się męczą. Ciemność na lotnisku. Zimna noc. Zimno w duszy.

To nie była migawka. Kamera długo na nich patrzyła. Nie wiem, czyja trumna. Trzy osoby dorosłe i dziecko, nawet nie podrostek. Kurczowo zaciśnięte dłonie na brzegu trumny. I ojciec, dziadek?.... wycierający brzeg trumny z wyimaginowanego pyłku.

Rozryczałam się. A Pan i Władca nie wiedział o co chodzi. Na te cztery mrugnięcia powieki patrzył w innym kierunku.


Wczesną nocą wyglądało to zupełnie inaczej niż za dnia.

We wtorek o 9 będzie msza, a potem pogrzeb. Mariusz Kazana. Szef protokołu MSZ. Mąż Baśki. Uśmiechniętej, grubej i zadowolonej baby. Koleżanki od lat. Na spotkaniach postudenckich zawsze kończyłyśmy razem. Mocno napite. I gadając o psach. Posiadanych. Byłych. Rasach... o radościach z posiadania psa.

O czym teraz?....

Porównuję te dłonie zaciśnięte na brzegu trumny z iście królewskim splendorem krakowskich uroczystości pogrzebowych. Tragedia osobista, nocna rozpacz. I żałoba publiczna na pokaz.

Jest mi wstyd za tych, co zrobili z pogrzebu prezydenta taką dwudniową szopkę. Monarszą farsę.

 

Demony. Osobiste.

Sobotnim przedświtem coś mnie z łoża małżeńskiego poderwało. Krążyłam po mieszkaniu jak oszalała ćma. Obudziły się moje osobiste demony. Cała sobota na autopilocie. Pranie, osobne obiadki dla faceta i dla córki. Ja tylko po różyczce: kalafiora, romanescu i brokuła. I rower, byle dalej przed siebie, zmęczyć mięśnie i ciało do poziomu nie-myślenia.

Ocknęłam się z nie-myślenia w Lesie Kabackim. Musiałam szukać ustronnego miejsca, chyba za dużo wypiłam przed wyjściem na rower. A tu ludzie. A tu las wysokopienny, z nikłym podszytem, a w dodatku wszystko jeszcze bezlistne. Widać na kilkaset metrów. W desperacji zdarłam z siebie moją jaskrawoczerwoną rowerowa kurtkę i chociaż dołka szukałam. Uff, znalazłam w ostatniej chwili. Pierwsze w tym roku publiczne sikanie.... Uff , jaka ulga! Jadę dalej.

Wieczór... a był wieczór? nie pamiętam, autopilot dalej działał. Nie śpię. Chodzę w kółko niemalże. Wysiłek aż do bólu nie pozwala wyć demonom. Nosi mnie, jeszcze trochę, a wydepczę w podłodze ścieżki.

I nagle o 6:33 wyłącznik pstryk! Nie ma ich. Demony się wyniosły... do następnego razu. Pa.

Z pomrukiem wielkiej ulgi przytulam się do śpiąco-ciepłych PanaWładcowych pleców, gniazdko senne sobie moszczę między jego ciałem a stertą poduszeczek...

 

Ach, to leśne tupanie.

Przedpołudnie niedzielne w mężowskich objęciach. Ćwiczenia akrobatyczne. A na męską zadyszkę w najważniejszej chwili życia znaleźliśmy sposób. Słoneczny balkon. Mniam, miam.

Popołudniem zostałam wyprowadzona na spacer. Leśny. Chochliki w oczach. Całusy w zaroślach jałowcowych. Ach, co tam igły!..

Tyle lat już jestem na świecie, a wciąż coś budzi moje zachwycone zdumienie. Odludny zakątek lasu. Cisza. Piaszczysta wydma. Na ziemi nie ma jeszcze nic zielonego. Duże mrowisko z rojącą się masą, wyłażą, biegają dookoła, pracują. Nachylamy się, żeby popatrzeć, zdjęcia makro porobić. Szelest. Co to tak szura????? Mrówki tupią ?????? Jednej mrówki nie usłyszysz. Setki mrówek też nie. Ale gdy po zeschłych liściach biegają ich tysiące, a każda tupie sześcioma nogami..... Rewelacja!!!!!

Wracałam z lasu oczarowana. Mrówki były najważniejsze, ale przecież nie tylko one. Były i zawilce, w łanach i dywanikach. I para synogarlic. Świeże listki na jagodzinach. A jakieś samcze mikro-ptaszyny z rudym przodem zawzięcie terytorium ustalały.

Niestety, niedzielny wieczór spędziłam na podjadaniu i na jedzeniu. Ohyda. Waga poniedziałkowa oczywiście..... spuśćmy zasłonę milczenia.

 


Piloci.

W czas przedpogrzebowy jeszcze mnie nosiła ciekawość i wściekłość. Ciekawość, żeby jak najwcześniej i jak najdokładniej wiedzieć, dlaczego w ogóle doszło do tego wypadku. I wściekłość na niesprawiedliwość, że w ogóle do niego doszło.

Czytałam różne rzeczy. Znajdując ciekawe nazwisko, szukałam publikacji i wywiadów. Przy okazji się uczyłam.

Skopiuję tu informacje, które dla mnie okazały się najistotniejsze.

 

Wywiad z Krzysztofem Krawcewiczem. To były pilot i redaktor naczelny Przeglądu Lotniczego.

Pilotów nie winiłbym za sobotnią katastrofę ani dowódcy, który ich tam wysłał. Oni wszyscy są raczej ofiarami systemu - przestarzałych programów szkolenia oddalonych od współczesnych wymagań stawianych pilotom liniowym. W wojsku toleruje się podejmowanie zbyt dużego ryzyka na swoje barki, w tym schodzenie poniżej bezpiecznego minimum.

Na pewno nie był zachowany wystarczający margines bezpieczeństwa. Rozmawiałem o tym z wieloma pilotami cywilnymi krótko po katastrofie. Żaden z nich nie próbowałby nawet podejścia do lądowania we mgle na takim lotnisku jak Smoleńsk. Wszyscy twierdzili, że u nich w firmach nawet udane lądowanie w takich warunkach groziłoby wyrzuceniem z pracy i utratą licencji. ? Nie widać ziemi, to nie lądujemy i lecimy na lotnisko zapasowe?. Ewentualna katastrofa dla przewoźnika cywilnego oznacza utratę zaufania, a nawet bankructwo.

A pilotów wojskowych uczy się, jak forsować skrzyżowanie na czerwonym świetle. Są tacy, którzy tę sztukę świetnie opanowali i parę razy im się udało - dostali odznaczenia. Gdy coś nie wyjdzie, wtedy dochodzi do tragedii. To jest istota armii w każdym kraju. I to jest potrzebne, gdy się leci na misję bojową. Ale na miły Bóg - nie z żywymi ludźmi w przewozie lotniczym, w czasach pokoju!

W lotnictwie cywilnym nie dochodzi do sytuacji, że samolot zniża się do wysokości przeszkód. Jeśli schodzi do minimalnej wysokości zniżania (np. 150 m), a pilot obserwujący nie widzi ziemi, to pada komenda ''go around''.

Dla zainteresowanych całością podaję linkę 

 

Dwa wywiady i jedna książka. Osoba - prof. dr Jerzy Maryniak , w latach 1978-1984 dziekan Wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, również wykładowca Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Był w komisjach badających sprawę katastrof lotniczych Kościuszko i Kopernika.. Sam ironicznie komentuje, że "składał Kopernika".

Tu jest linka do jednego wywiadu  

To jest stare lotnisko wojskowe, prymitywne, na codzień nieczynne, Otwierane jest tylko chwilowo na zapowiedziane loty. Nie posiada żadnych urządzeń elektronicznych, nie posiada ILS-u, żeby po ścieżce sprowadzać. Pas startowy ma 600 metrów, a dla Tupolewa potrzebne jest rzędu 2000 metrów. Poza tym mgła, niski pułap chmur. Oficjalne nie jest podane,  (...) słyszałem tutaj w mediach, że pułap chmur tam był rzędu 50 metrów, czyli że samolot przechodził przez chmury, wchodził na teren lotniska, ale po to, żeby wylądować, musiał widzieć lotnisko, musiał widzieć pas startowy, musiał podchodzić dostatecznie płasko, dlatego że wtedy miałby za duże prędkości opadania, żeby wylądować. Ale musi to widzieć, bo nie ma elektroniki.

Piloci to widzieli, co się dzieje i mogli wiedzieć. I mogli wiedzieć, że to już jest koniec. Że nie wyciągnie. Tym bardziej, że jak jest takie lotnisko, to powinien być przynajmniej wytrzebiony las, drzewka i wszystko. Żeby podejście na ten pas startowy było czyste. A tam było zahaczenie o drzewo. I samolot się rozsypał na skutek uderzeń.

Ten sam pilot był z premierem kilka dni wcześniej, ale wtedy była kryształowa pogoda.

Tego uczymy pilotów cywilnych - Jak się nie widzi ziemi, to się nie ląduje!

O komisjach badających katastrofy : po katastrofie "Kościuszki" moskiewscy rzeczoznawcy uparcie będą dowodzić, że zniszczenie silnika było skutkiem, a nie przyczyną katastrofy w Lesie Kabackim - do dziś największej katastrofy w historii polskiego lotnictwa cywilnego. Po to są międzynarodowe składy komisji, by ani producent ani barwy przewoźnika ani pasażerowie - ani nic nie mogło zafałszować wyników na swoją korzyść

(tu moja uwaga, w wywiadzie profesora nie zgadzają się długości pasa, sądzę, że to pomyłka spisującego wywiad.... w innych mediach profesor podawał wielkości prawdziwe)


I jestem coraz bardziej wściekła. Katastrofy można by uniknąć, gdyby ktoś wcześniej POMYŚLAŁ. Ale to jest jedną z wredniejszych cech ludzkości. Historia nazywana jest matka nauk. Ale historia uczy również tego, że jeszcze nikogo niczego nie nauczyła.

Sprawdziłam dokładnie jedno. Smoleńsk, lotnisko. Na zdjęciach góglowych sprzed kilku lat stoją samoloty. Na zdjęciach satelitarnych ze szczątkami pasy są puste, zapuszczone. Lotnisko zarasta zielenią. Zbiorniki z wodą są puste.

 

Coś obrzydliwego czyli polemika personalna.

Któryś juz raz dostaję komentarz lub priva od jednej takiej vitaliowej wrogini. Język zawsze nienaganny. Ale treść.... czasem sobie włosy wyrywam... jak można tak myśleć?... a raczej - nie myśleć?...

Polemikę podejmę:

1. przywołując interpelację poselską na temat odznaczenia pilota - w texcie publicznym nie użyłam słów pejoratywnych. Tylko w mailu do osoby prywatnej użyłam słowa "żenująca", bo rzeczywiście, dla mnie była żenująca. Wiem, jaka jest sejmowa procedura zapytań poselskich. Co to znaczy, że użyłam słowa żenująca by "odwrócić uwagę od meritum". Kogo uwagę? Osoby, z która wymieniam maila????

2. "Temat osób które mogą być lub są dla Ciebie autorytetami omijasz, nie chcąc być osobą kojarzoną z jakiś przyczyn z żadną siłą polityczną, społeczną, itp. Daje Ci to czystą pozycje do właśnie dyskredytowania pewnych osób. Nikt Ci nie może wyargumentować merytorycznie że jesteś związana, powiedzmy choćby tylko emocjonalnie np. ze środowiskiem PO, Gazety Wyborczej czy SLD a może PSL".

Autorytetem ma być dla mnie partia ???? opcja polityczna???? wydawnictwo???  Nie rozumiem. Wydawało mi się całe życie, że autorytetem może być osoba.... najlepiej taka od dawna nieżyjąca... jakiś Platon, Jezus, JPdrugi, Chruszcow,  Franco, M.L.King... Widocznie się myliłam, ale bo nie znam się na autorytetach, nie posiadam ich na stanie

I owszem, nie chcę być kojarzona z żadną opcja polityczna, bo żadna nie jest moja. Acz przyznam niechętnie, że wszystkie wymienione przez Ciebie są dla mnie mniejszym złem niż środowiska PIS czy radiomaryjne.

I proszę mi pokazać, że "dyskredytuję pewne osoby".

3. "wpis o strukturach dowodzenia w armii (poziomych pionowych) (...) byłby następnym tematem mojego ''czepiania się''"

Czepianie się struktur ? Nie rozumiem. Przecież to normalne, w każdej organizacji takie są.... w korporacji, w sieciach sprzedaży, mówi się o awansach poziomych i pionowych.. jest to określenie wywodzące się chyba z zarządzania....   więc czemu czepiać się nazwy? Że je znam? Ta wiedza jest ogólnodostępna.

4. Bedzie curiozum!!!

"W moim odbiorze robisz trochę(przepraszam), za tubę propagandową umieszczoną w portalu społecznościowym, jak nie wiadomo co zrobić, najlepiej ośmieszać, zbliżają się wybory"

Jestem tubą propagandową umieszczoną na portalu społecznościowym ??????? Przeczytałam to mojemu potomstwu oraz Panu i Władcy. Nie powinnam. Teraz do mnie mówią - Tuba. Dawno, poza oglądaniem Testosteronu, nie mieliśmy okazji do zbiorowego chichotania.

Widocznie moi hipotetyczni mocodawcy ponad rok temu przewidzieli obecna sytuację i pomysłowo mnie tu umieścili, każąc przez 13 miesięcy udawać pływanie, odchudzanie, walkę z ciałem..... każąc nawiązywać i kultywować wirtualne i realne przyjaźnie...

I moim zadaniem ma być ośmieszanie wyborów, nadchodzących..... znaczy moi mocodawcy kazali mi tu okrzepnąć i czekać na (wtedy oczekiwane) wybory jesienne 2010

Litości... LITOŚCI....

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.