- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1816539 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
TO jest przyjemniejsze niż roześmiany królewski
ambasador u mego boku
TO jest bardzo przyjemne !
TO jest znacznie lepsze !
TO jest znacznie lepsze, niż chłopaki i mężczyźni skupieni (czasem) wokół mnie.
TO jest lepsze, niż fotka, na której się sobie bardzo podobam.
Obrazoburczo napiszę, że TO przez chwilę wydawało się lepsze niż Masowe Rowerowanie. Ta szaleńcza jazda z tyłu Masy, gdy trzeba dziury w kolumnie nadganiać i gdy rowery mkną tak prędko, że są jedynie powidokiem w oczach miasta.
TO jest lepsze niż roześmiany królewski ambasador u mego boku. A tak! Był taki! Ambasador Królestwa Danii Steen Hommel. Hłe, hłe. Siedział koło mnie po ostatniej Rowerowej Masie Krytycznej i śmiał się i razem ze wszystkimi robił głupie miny do obiektywu fotografów. (ambasador to ten w czerwonej koszulce i bez kamizelki Zabezpieczenia)
Ba! TO jest nawet lepsze, niż chwila wzruszenia, gdy mijane budynki pozdrawiały przejeżdżającą Masę.
I przyznam się, że TO było nawet lepsze, niż zadawanie szyku na bardzo oficjalnym i szalenie eleganckim garden party. Miałam na sobie taką sukienkę w kropki jak Pritty Women na meczu polo, i kapelutek biały z rondem i koronkowe rękawiczki-mitenki. Jeden z przyjaciół gospodarzy wypominał mi, że gdy się ostatni raz widzieliśmy, to sobie przeze mnie rozpękł rzepkę w kolanie i w gipsie chodził. Ja nic takiego nie pamiętam. A jego żona na to, że przecież tańczył ze mną rock'n'rolla i że wszyscy goście weselni nas podziwiali .. . ????? . . . Litości, to było przecież 26 lat temu!!
TO jest nawet lepsze niż uczciwy, dwudniowy szoping, jednego dnia 8 godzin, drugiego ponad 4. I zadowolenie ze wszystkich zakupowych wyborów.
Wszystkie doznania przebiło jednak TO.
TO - to wynik na wadze.
Pierwszy raz od 130 dni, od czasu, gdy moja waga poszybowała ku niebiosom - w piątek rano średnia z ostatnich 10 dni oraz średnia z ostatniego tygodnia wyniosły poniżej 60 kilo. NARESZCIE !
A w niedzielę rano niespodziewany bonus od wagi, ona mnie znowu kocha. Wchodzę i oczom nie wierzę! Podskakuję, zeskakuję, wchodzę jeszcze raz. Pienia anielskie w uszach! Na wadze 58,8.
Wspaniałe skutki stosowania konsekwencji.
Wsadzę jeszcze do dzisiejszego wpisu kilka innych Masowych fotek, bo nie wiem, czy zdążę tu jeszcze zajrzeć przed Cykladami.
Więc tak:
Rowery bywają bardzo różne, oprócz zwykłych poziomych widać czasem przedziwne konstrukcje.Czy to właściwy podział ról w parze?
Najmłodszy uczestnik czerwcowej Masy
Coraz częściej pomiędzy rowerami znajdują się biegacze, niektórzy już rozpoznawani po sylwetce
ps.
obiecuję dziś klub jutro wstawić tabelunię do Wiatru we Włosach
naprawdę obiecuję!
tylko że jestem tak zajęta przedwyjazdowo, że nawet nie mam czasu żeby kichnąć
o rany! stałam sie Muzą! natchnieniem!
151 kilometrów . . . a miało być tylko trochę. . .
Maciupeńkie wczesne śniadanie. Ach, jak ja nie cierpię wczesnych śniadań !!! Mdli mnie od posiłku wkładanego na siłę do ust.
10:20. Przejazd rowerowego klubu Gianta spod Koszyka Narodowego do Wawra na festyn wawrowy i ZDMu. (ja to niebieskie spodenki i różowiasta bluzeczka na ramiączkach)
Kumple skorzystali chyba ze wszystkich atrakcji, fotel bezwładnościowy, obracany samochód, sprawdzanie czasu reakcji w widzeniu obwodowym. Tu właśnie dwóch z nich wisi do góry nogami.
Potem był pokaz ratunkowej straży pożarnej, z normalnego samochodu zrobili kabriolet.
Okropnie silne są te narzędzia do uwalniania zakleszczonych ofiar wypadków samochodowych.
Potem fotki na pamiątkę i zaraz każde samo w swoją stronę. Ja mam ponad 70 km do firmy, 2 kilo towaru tam na mnie czeka. Kumple się ze mnie śmieją, że jestem asekurantka, że droga moja cały czas będzie biegła w odległości około 10 km od kolei terespolskiej.No to co że asekurantka. Za to plany skrystalizowały mi się nagle WIELKIE !!
Niech się śmieją. Mam wygodny plecak. Jest boskie słońce i cudny upał. Nic, tylko kręcić. Na wyjeździe z Warszawy mam 17 km na liczniku.
28 km. Głodna jestem, w brzuchu burczy. I jakieś plamki w oczach. Najbliższa stacja benzynowa. Mineralna i niebieski izotonik z lodówki, biały kitkat pożarty natychmiast. Wodą ze ściany twarz i ręce obmyłam.
46 km. Posiadłość, gdzie łikendowo siedzi siostra i tata. "Ach, jakaś ty buraczkowa na twarzy!" Rzut w lustro, no, rzeczywiście. Głowa i szyja pod wodę ze studni, na leżak posiedzieć ociekającą. Słodki kompot z rabarbaru. Wielkie pajdy chleba z prawdziwym masłem. Pierwsza - z cukrem, dostarczenie energii. Druga - z solą, na ubytek soli mineralnych. Jeszcze raz kompot, uzupełnienie bidonów wodą z lodówki. Truskawki i poziomki z krzaka.
65 km, stacja benzynowa. Zimna mineralna i dropsy nim2, bo mnie ssie i absmak robi się w paszczy.
75 km, obiecany, poporcjowany towar wisi na drzwiach. Psiakostka, ciężki i niewygodny się zrobił zapakowany plecak. Zimny prysznic. Odpoczynek na trawniku na huśtawce. Komary tną na potęgę, mimo iż środek dnia. Uciekam.
88 km, przymusowy postój, kij mi się wkręcił w szprychy. Cholera, na plaster było robić tyle ścieżek rowerowych wzdłuż głównych szos biegnących przez wsie/ulicówki - jeżeli nikt potem tego nie utrzymuje w stanie zadowalającym????
104 km, znowu do siostry. Głowa i szyja pod studzienną wodę. Truskawy z krzaka, kompot z rabarbaru. Powtórka pajd z masłem, cukrem i solą. Tata się zbiera na busa do Warszawy i podejrzewa, że już zostanę na noc. Albo, że jeśli pojadę, to pewnie w Dębem, gdzie się szosa z kolejką krzyżują, do pociągu przeskoczę. I że na pewno nie przejadę tyle, ile zamierzam.
Szwagrowi zostawiłam większość towaru, bo wypchany plecak obciera mi ramiona. Zostawiłam tylko minimum, to co muszę juro nocą na poczcie głównej nadać. Tata do busa, a ja do najbliższej stacji benzynowej. Następny izotonik, przy okazji kilka dropsów do kieszeni, żeby uzupełniać energię bez zatrzymywania się.
112 km, mijam Dębe. W głowie nawet najmniejszej myśli, żeby zrezygnować.
Słońce ku horyzontowi. Na styku z wylotówką na Lublin zmieniam przeciwsłoneczne okulary na zwykłe, zapalam lampkę na plecaku, migającą lampkę pod siodełkiem i jedną z białych na kierownicy. No i schodzę ostatecznie ze ścieżki rowerowej na jezdnię.
Na rondzie Wiatraczna mam 136 km na liczniku. Ale wieczór taki piękny!!! I tak blisko rowerowego cudu. Zapalam wszystkie możliwe lampki, nakładam na łydki opaski odblaskowe. Wiem, że jestem zmęczona. Wiem, choć tego nie czuję. Wiem więc, że prawdopodobnie mój czas reakcji będzie zwolniony. Więc wole się cała świecić i kierowców samochodów ostrzegawczo od-błyskać.
Robię duże kółko wokół Saskiej Kępy i Kamionka. Przejeżdżam wokół Koszyka Narodowego, gdzie właśnie śpiewa MacCartney. Jeszcze wstąpiam? ... wtępywam?.. ach, wstępuję! do syna po moją sprężynę do zapinania roweru. Jeszcze do znajomej budy po zimne cytrynowe piwo.
Między synem a budą przeskoczyło na 150.
Przed wejściem do domu na liczniku
151,28 km
8 godzin i 40 minut na siodełku
Prędkość średnia powyżej 17 km/h
Mam mocno, zbyt mocno, opalone ramiona. Widać czerwone między białymi śladami od ramiączek stanika, od ramiączek koszulki i od troczków plecaka.
Leżenie w wannie ze szklanką lodowatego prawie-piwa cudownie koi i odpręża. Jeszcze doczekałam słyszanego z mojego dachu "Hey, Jude" i fajerwerków wiankowych.
Następnego dnia byłam zmęczona, owszem.
Ale nie mam ani jednego urazu. Nie mam nigdzie ani jednego zakwasu.
Unoszę się na ziemią na cudownie miękkim obłoku dumy i samozadowolenia.
Waga niedzielna i poniedziałkowa - poniżejpaskowa.
wielkie bydlę, on mnie pasie, upały rowerowe
niedziela
pojechałam daleko, okrążyłam stolicę kawałek od praskiej północy, potem Północnym, przez daleką Chomiczówkę aż na Bemowo, a potem jezdniami serwisowymi autostrady A2 za Ursus, do Węzła Konotopa, Zachodnia Obwodnica i Południowa Obwodnica w końcowej budowie, ale na świeżym asfalcie można się nieźle rozpędzić, na płaskim tegoroczny rekord prędkości po płaskim 37 km/h
do Węzła Okęcie Cargo, na jezdnię serwisową do Wirażowej
a tam tłumy, prawie 1/3 tego, co było przy ostatnim powrocie naszego poprzedniego prezydenta
też ich dostojnik zwabił
premier Japonii w ichnim rządowym samolocie miał w Warszawie międzylądowanie. WIELKIE BYDLĘ, wielkości chmury.
A jak ryknęło na rozgrzewkę silników, jak dało czadu głosem i mocą i wiatrem i spalinami, to ludziom stojącym na nowej Wirażowej rowery przewracało, ludzkie sylwetki pochylało. Cudowny grzmiący śmierdzący podmuch samolotowego odrzutu
To linki do profesjonalnych zdjęć Wielkiego Bydlęcia.
naprawdę, cztery silniki i wielkość robią duże wrażenie
A tu jedno foto moje, już szedł w powietrze
Wracam do domu po ponad 70 kilometrach, a tam czeka młoda kapustka z koperkiem, duszone kurki w śmietanie i góra umytych czereśni. Moje przydeptane łakomstwo tylko na to czekało....
Nosz!!!!! Jak kulą w płot. Wszak prosiłam, wszak tłumaczyłam !!!
To nie! Pan i Władca się uparł i mnie pasie!!!
poniedziałek
klienci walą drzwiami i oknami
telefon rozgrzany do czerwoności
opętanie czy co ?
dopiero późnym popołudniem wolny czas na rower
30 km
wtorek
zasadniczo mogłabym powtórzyć wpis wczorajszy
+ jeszcze wysyłanie paczek po uprzednim tkwieniu w korku
Na rower dopiero po 19, jazda po Centrum, drobne pitu-pitu, ledwo 24 km
Środa
Przedźwigane w paczkach i workach 110 kilo.
Ale za to po 16 już mogłam popedałować. Gorąco, resztki dzisiejszego upału wciąż siedzą w ulicach.
Jak ja kocham gorąco na rowerze!!!! Nareszcie jest mi dobrze!
Dziś też wielkie bydlę widziałam. Na czółku miała, bo to dama była, udźwig - uwaga! - 16 ton. Pracowała. Od razu mi się skojarzyło Bydlę Wielkie z Okęcia. Ciekawe, czy by go udźwignęła.
Suwnica bramowa na składowisku węgla przy Żeraniu.
48 km
W drodze powrotnej cross nad brzegiem Wisły, z 8 km. Błoto chwilami do połowy szprych. Cud, że przejechałam suchymi pedałami. Ale niewiele brakowało, bym w błocku umorusała nówki różowiaste butki. Na szczęście tylko kilka chlapnięć, mniej niż palców u rąk.
Rower obsycha przed drzwiami."ak się wysusy, to się wyklusy"
O wadze nic motywującego nie mogę napisać.
Jak spadło kilogram "od paska" tak dalej już nie chce spadać.
To jak dziecięca gra, kto kogo przetrzyma.
Liczę kalorie. Pilnuję paszczy.
Spalam dziennie od 660 do 1500 kcali na rowerze, w tygodniu około 5 tysięcy.
Waga udaje, że niczego nie zauważa.
więc zostałam aktorką . . a właściwie mój zadek i
moje nogi