Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1819581
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 czerwca 2011 , Komentarze (16)

mi się włączył

oraz tumiwisizm i niechcenizm

 

nie chce mi sie jeżdzić, to wczoraj

zaniedbałam biegi za_staśkowe, to dzisiaj

jem bez opamiętania, przedwczoraj, wczoraj i dzisiaj

jem czereśnie, pół kilo za jednym posiedzeniem to norma

na wadze jednego dnia widok paskowy, drugiego dnia widok kosmiczny,  trzeciego znowu paskowy

i nie chce mi się nawet Was straszyć widokiem kosmicznym

i nie chce mi się dzisiaj stroić, miało byc eleganckie garden-party, a ja marzę o wygodnych dzinsach i luźnej bluzeczce, co najwyżej na łepek wsadzę jasny kapelusz ciechociński

w letnich butach stwierdziłam zatrważające braki, jej, znowu będę musiała rajd po sklepach butowych... a mam niechcemizm

może boso ? pedikiur robiony dopieroco, więc stopy wyglądaja przyzwoicie

 

siedzę przy lapku męża i stukam, bo mi marazm i niechcemizm odpędziły mnie od szafy.... siedzę w domowym dezabilu i zamiast sie szykowac do wyjścia, to tylko myśle o szykowaniu

 

 

marazm

niechcemizm

tumiwisizm

9 czerwca 2011 , Komentarze (24)

nie, jednak nie można truchtać

bo przy każdym energiczniejszym kroku, a tym bardziej przy truchtaniu - wszystkie poruszane siniaki na nogach bolą

ale próbowałam wczoraj, daję słowo

 

nie można używać depilatora na łydkach, bo ten siniak w kształcie bieżnika oponowego się rozlał po całej łydce i po prostu boli dotyk najzwyklejszy, a co dopiero depilator !?

 

akrobatyki dwuosobowej nie można uprawiać, bo syknięcia z bólu niszczą nastrój .. . znaczy, tak było wczoraj, dzisiaj pewnie kolejna próba

 

można już usiąść na sedesie, acz nie za bardzo wygodnie, bo tylko  .. . . hmmm,  jakby tu elegancko? ... tylko -  jedno_stronnie

 

można już grać, acz paluszek czasem zaczepi o nie ten klawisz, co trzeba i zamiast wyciągnięcia broni z kabury robi mi się fikołek

 

i  MOŻNA JUŻ JEŹDZIĆ NA ROWERZE!!! hihiphura!

co prawda bardzo ostrożnie, każda dziura w jezdni, każdy krawężnik - odbijają się bolesnym echem w siniakach nożnych

zrobiłam dzisiaj drobne pitu-pitu, ale zawsze coś, niecałe 19 km

pojechałam obejrzeć miejsce BUMa . ..  a potem sie rozpędzilam! troszeczkę, tylko kilometr i tylko 25 km/h, ale wiatr przedburzowy miałam prosto w twarz

 

mozna się już samemu umyć, można samodzielnie obrać szparagi, można pozmywać, można lewą ręka drzwi kluczami otwierać

 

jednym zdaniem - wracam do żywych i aktywnych

 

zdjęcia z dzisiejszej wycieczki, niewiele ich

po pierwsze, obiecana kiedyś Syrena w ochronnej klatce, bo obok niej metro będą drążyć pod dnem Wisły

 

po drugie, pozazdrościłam Baji maków

tych moich, co prawda, niewiele, ale za to przy ścieżce rowerowej

 

teraz 2 fotki z 28 kwietnia, tak było, to okolice stadionu

 

a tak jest teraz

jeszcze dzień czy dwa i będzie gotowy następny kawałek przyzwoitej ścieżki rowerowej

 

 

 

ps 

vitaliowe

jest ostatnio taka reklama z łosiem, co mówi: widziałosie, pływałosie, latałosie i inne ło-sie

ja też tak mogę !

nocnie jadłosie - na wadze porannie klęłosie

waga ponadpaskowa, ale nocny tuńczyk i groszek i bułeczka i 2 łyżeczki majonezu były tego warte

 

8 czerwca 2011 , Komentarze (19)

bo się we wtorek obudziłam o 3 rano i mnie bolało wciąż wszystko

a potem się obudziłam po 8 i nie bolało mnie całe ciało, tylko miejsca siniakowe

i mogłam się poprzeciągać całym człowiekiem

i już proszeczków przeciwbólowych nie brałam wcale

 

popołudniem wyszłam na ulicę, w warzywniaku kupiłam czereśni, pojadłam, uwielbiam mokre owoce

 

wieczorem odmoczyłam opatrunek na palcu, a potem go odkleiłam, zdjęłam, brrr,

zakażenia nie ma, jest spuchnięcie, spod resztek płytki paznokciowej w dwóch miejscach się wciąż krew jasna sączy, ale czysto

trzymałam rękę przez 4 godziny na powietrzu, tylko czasem oblewając wodą utlenioną ... prawie podziałało leczenie powietrzem (a jak ktoś nie wierzy, niech poczyta o protrombinie i o czynnikach krzepliwości krwi...) .. .. coraz mniej się sączyło,

w końcu przestała lecieć krew, teraz tylko sączy się powolutku żółta zdrowa limfa

 

próbowałam pograć w ukochana grę, ale się okazało, że potrzebuję właśnie tego palca do wyciągania broni z kabury, znaczy do uderzania klawisza, który wyciąga broń ... gram już tyle lat, że pewne układy dłoni na klawiaturze są odruchowe i nie myśli się o tym, tylko używa .. .. w każdym razie granie kazało się prawie niemożliwe i chwilami bolesne, zrezygnowałam

 

nocą późną Pan i Władca wrócił z kilkudniowego montażu, już sama jego obecność jest czynnikiem uzdrawiającym

a jak jeszcze wsadził mnie do wanny i umył calutką i włosy mi mył i masował skórę głowy . . . odlot prawie . . .

jakże to inne od bolesnej ekwilibrystyki, którą wykonywałam ostatnio, próbując umyć się samodzielnie jedną sprawną dłonią, nie skręcając za bardzo obolałego ciała

 

noc wtorkowo-środowa przespana bezboleśnie, przewracałam się nocnie bez ani jednego bólowego obudzenia

 

mam dziś odebrać Staśka z przedszkola i zawieźć na zajęcia, zrobię sobie na palcu opatrunek wielkości buły, żeby każdemu się w oczy rzucało i może rękę na temblaku powieszę... trochę się boję wejść między ludźmi, że się urażę, że ktos mnie niechcący urazi

wczoraj się sama uraziłam i aż rzygałam z bólu

 

 

 

vitaliowo

ból i leżenie proszeczkowe, żeby przetrwać ból - zawsze skutkuje gwałtownym przyborem, takim nawet do dwóch kilo

ale ja już jestem po bólu - waga 56,8 kg

to pół małej szklanki ponad pasek, czyli jest ok.

 

sportowo

na rower jeszcze nie wsiądę, o nie!

patyka w lewej dłoni nie utrzymam

cholera, może potruchtam trasą, na której goniłam stasiowy rowerek

zobaczymy wieczorem...

 

 

6 czerwca 2011 , Komentarze (46)

jednak poszłam na sobotni rower, na troszeczkę, na 22 km . . . a na wieczór mieliśmy taaaakie plany, spacerowe, estetyczne, egzotyczne....

i dupa!

maxymalnie chciałam wykorzystać te 22 km, za mostem się rozpędziłam, to ponad 7 km prostej ściezki rowerowej, chciałam poczuć ten cieplutki Wiatr We Włosach

wymijałam kolejnych rowerzystów, nikt nie był szybszy !

 

jechała z naprzeciwka kolejna grupa, młoda rodzina,

tatusiowi, który był ostatni, "skręciła się kierownica" (to cytat!!!)

z 5 metrów przede mną

no i BUM!

 

"przeciwnik" niestety jest w lepszym stanie, bo tylko pobijany, komórkę stracił, znaczy, rozpadła mu sie na kawalątki

 

a ja

dopiero po dwóch dobach mogę bez jęku wstać z łóżka

cały czas na proszeczkach

mam poobijane i posiniaczone mocno obie nogi, na lewej łydce mam pierwszy raz w zyciu siniaka w kształcie bieżnika opony, nie moge swobodnie usiąść na sedesie, bo taki jeden siniak, krwiakiem podbity, wypada akurat w tym sedesowym miejscu uda

od pasa w góre jestem bezsiniakowa, ale z objawami wstrząsu przeciążeniowego,

prawa strona od głowy do biodra w bólu i lekko bezwładna, obrócenie sie z boku na bok okazuje sie duża sztuką i angażuje niespodziewaną ilosć własnych mięśni

najgorzej jest z lewą dłonią, zerwało mi paznokieć z małego palca.

boli w każdej pozycji, jak bym ręki dnie trzymała.

 

Pomarańczowa Błyskawica ranna tylko troszeczkę, na ramie zdarło jej lakier (te wszystkie warstwy!) i jest głeboka rysa w metalu.

 

no nic, jeszcze trochę pocierpię

jak mi przestanie pulsować w palcu, to znowu siadę na rower

tylko czy strach pozwoli mi sie swobodnie rozpedzać na ściezce pełnej niedzielnych rowerzystów?

4 czerwca 2011 , Komentarze (20)

Wiedziałam, że będzie dużo km. Z takim nastawieniem wychodziłam.

(Ale w pamięci musze sobie zakonotować, że gdy chcę bić osobiste rekordy, to należy wyjść przed południem .. . bo jak wychodzę o 14 - to potem czasu na powrót nie starcza.)

Gdy na dworze upał i długi rower przede mną - to zasadę mam taką, by się bardzo dużo mocno napić przed wyjściem. Dwa kubasy owocowej herbaty co najmniej. Zapewnia to równomierne pocenie na całej trasie, bez nagłych napadów pragnienia i suchości w paszczy.

 

Wypiłam za dużo. Gdy Wał Miedzeszyński kończył być wałem, a stawał się tylko ulicą - musiałam na cito szukać miejsca do publicznego sikania. Rowerzystki z Wiatru We Włosach doskonale wiedzą, jak to jest, gdy trzeba na gwałt szukać odosobnionego miejsca...

Wiedziałam, że tam są łąki i dzikie ogródki i nieużytki. Z dala mignął mi łeb bażanta, ucieknie pewnie w wysokiej trawie. Kiedyś widziałam tam całe stado bażancich podrostków. Musiałam za drzewo skręcić i za krzaczek się schować, żeby mnie z polnej drogi nie było widać. Rozleniwiające ciepło letniej łąki, w ciszy bez_człowieczej i bez_maszynowej tylko ptasie dźwięki słychać. Poruszałam się cicho, jakoś tak wyszło. Kucnęłam z westchnieniem rozkoszy i ulgi. Uff, nareszcie....

 

I niemalże w tej samej chwili między stopami coś mi się poruszyło i spod tyłka wyleciał mi wrzeszczący ptak.

 

Rany, jak się wystraszyłam !!!!!!

A potem chichotałam. Ten bażant pewnie nie zdołał uciec z tej kępy wysokiej trawy, bo tam potem kawał terenu łysy trochę. Zdecydował przeczekać. A ponieważ poruszałam się powoli i spokojnie, to się przyczaił. Trzeba trafu, że wybraliśmy otoczenie tego samego krzaczka. I jak kucnęłam i westchnęłam i zamarłam - to bażant nie zdzierżył nerwowo. Może myślał, że się do niego zaczęłam skradać. Że jednak jestem groźnym drapieżnikiem, a tylko udawałam nieszkodliwego człowieka. I zwiał ze wrzaskiem.

 

 

Cudnie się jechało!! Gdy się pruje przed siebie, w ogóle upału nie czuć. Wiatr ochładza. Wiatr momentalnie osusza wszelkie możliwe spocenia.

 

 

Tramwaj na mnie brzęczał. Drugi raz w życiu. Zasadniczo niebezpieczeństwa nie było, bo motorniczy mnie widział. To ja zagapiłam się. Szybko nie jechałam, zahamowałam jakieś 6 metrów przed nim. Ale powinnam go widzieć z daleka. Szlag!!!

Przejechałam bezproblemowo całą ruchliwą wylotówkę na Marki. Ruch piątkowopopołudniowy oszalały. Wszyscy uciekają na łikend z miasta. Mnóstwo sytuacji wymagający szybkiej reakcji i ani jednej niebezpiecznej. A na półpustym skrzyżowaniu tramwaj mi alarmowo brzęczy. Wstyd.

 

 

W upały jednak trzeba bardziej uważać. I częściej odpoczywać.

Pierwszy odpoczynek koło 38 km. W parku Bródnowskim...  może Brudzieńskim? Siedziałam rozparta na ławce, popijając izotonika. Ukradkiem masowałam pośladki, gapiłam się na dzieci baraszkujące w wysychającym jeziorku. Pół batona energetycznego. I w drogę.

 

 

Hehe, coś mam dzisiaj śmierdząca trasę. Najpierw przejeżdżałam koło spalarni śmieci na Zabranieckiej. Tam jest taki jeden kierunek wiatru, że zawsze na tych samych 500 metrach po prostu cuchnie. Trzeba szybko przejeżdżać przez tę smugę smrodu.

A teraz jeszcze Czajka. Jedna z największych oczyszczalni ścieków w Europie. Szkoda tylko, że nie jedna z najbardziej wydajnych. Trochę koło niej śmierdzi. Bardziej chemicznie, niż ściekowo, ale nieprzyjemnie.

Ostatni raz przejeżdżałam koło Czajki ze 3 lata temu. Dziwiłam się, na co im tyle terenów zielonych wokół, trawniki z sosenkami. Teraz już wiem. Największa, nie najwieksza, ale się rozbudowuje. WarBud i Hydrobudowa budują. Przy okazji niszcząc do imentu okoliczne ulice.

 

Chwilami suchy, wciskający się wszędzie pył. Chwilami cross między miękkobetonowobłotnymi dziurami. Poobijane latarnie, każda z szeregu nachylona w inna stronę.

 

 

 

Czasami człowiek nie pomyśli, się zamyśli, skręci w prawo zamiast w lewo. Absolutnie nie było w moim zamiarze dojeżdżać aż pod Jabłonnę. Chciałam tylko Nowodwory objechać. Dotarłam aż tu, znaczy do tej zielonej strzałki .  Ten drugi link jest z mapowymi napisami  , widać nazwy miejscowości, widać, że dojechałam aż do piaskarni nadwiślańskiej pod Jabłonną.

 

Nawet Pałacu Kultury nie było stąd widać. A, daję slowo, aparat patrzył w stronę miasta.

A po drodze do piaskarni wystraszyłam naprutego faceta, co chyba baaaardzo okrężna drogą do domu wracał. Odludna droga, a ja się od niego domagałam jasnego określenia, gdzie jest to skrzyżowanie, co miało być, a go nie ma. Uparcie stawał przed mną na baczność i mówił: panienko.

 

 

Brzęczenie od góry. Ale fajne uczucie. Gdy się stanie pod takim slupem linii wysokiego napięcia, to słychać brzęczenie i śpiewanie prądu. Koło izolatorów powietrze aż skrzy.

 

Wszyscy pamiętacie ubiegłoroczne powodzie. I tych pozalewanych ludzi, skarżących się na władze, które nie upilnowały rzek. Ktoś, kto się pobudował koło rzeki powinien przynajmniej wiedzieć, co to jest ?teren zalewowy?.

To teraz dwie fotki. Zrobiłam je, stojąc nieruchomo na koronie wału w okolicach Białołęki.

Najpierw Wisła. Niedaleko, może ze 30 metrów. A może mniej.

Teraz strona za_wałowa.

Rozumiem jeszcze, miejsca grillowe i place zabaw dla dzieci, jakieś letnie knajpki. Bo tu jest bardzo dużo spacerowiczów. Przyjdzie wielka woda, to sprzęt do wozu i chodu!

Ale obok są domy mieszkalne całoroczne. Zeszłam aż na dół i zmierzyłam. Osiedle wypasionych domków jednorodzinnych jest 14 metrow od podnóża wału. Ludzie, czy wy nie potraficie choć na chwilę uruchomić myślenia?  A potem, tfu,tfu, nikomu nie życzę, biadolą, że nikt ich nie uprzedził i że tyle kasy woda zabrała.

 

 

Półtora kilometra dalej następny przejaw ludzkiej głupoty. Rodzina na rowerach; dziadek + córka + wnuczek, albo starszy mąż + młoda żona + potomstwo. Klasyczna blondynka z kawałów. Chłopiec na rowerze. Komunijnym, trochę za dużym dla niego. No i sobie nie poradził. Bo ścieżka wyboista jest na koronie wału, więc się w niej nie utrzymał. Mężczyzna już odjechał daleko, a chłopcu rower zaczął się zsuwać po dosyć w tym miejscu spadzistym wale. Kurczowo trzymał kierownicę, ale rower za duży i za ciężki. Jakby tego było mało - całe zbocza porośnięte są wyjątkowo dorodnymi pokrzywami. Dzieciakowi z pokrzyw widać było tylko ramiona i zapłakaną buzię.

A mama-blondynka wykonywała dwie czynności. Albo bluzgając krzyczała na dziecko, żeby wylazło. Albo tupała i piszczała i czochrała sobie włosy.

Zatrzymałam się. Zrobiłam półtora kroku. Tylko krok i pół! W te pokrzywy. Złapałam tylne koło i kazałam mu puścić kierownicę. Rower wyciągnęłam jednym ruchem. I jeszcze zdążyłam podać dieciakowi rękę, gdy wyłaził z pokrzyw na czworakach.

Mamunia nawet nie podziękowała. Za to ja ją z bliska obejrzałam. Ostre solarium i pół centymetrowa tapeta. Ale, do cholery, ani używanie łóżek opalających ani nakładanie tapety na przejażdżkę rowerową nie skutkuje wyżarciem mózgu! Sama nie mogła zrobić tych półtora kroku??!!??

 

 

 

To wysokie straszydło to budynek dyrekcji ważnej kiedyś fabryki. Żerańska Fabryka Domów, czyli największa kiedyś fabryka wielkiej płyty. Produkowała tę wielką płytę naprawdę doskonałej jakości, hihi. Wiem z doświadczenia. Osobiście przebijałam się ponad półmetrowym świdrem przez ścianę, złożoną z dwóch takich płyt z izolacją pośrodku. Robiłam wyjście dla mojego kominka przez ścianę zewnętrzną. Katorżnicza robota to była.

Fabryka rozparcelowana na magazyny i firemki. I tylko to niechciane przez nikogo kilkunastopiętrowe straszydło gryzie niebo oknami powybijanymi na wylot.

 

 

Acha, pisałam już na forum. Projektantowi i konstruktorowi mostu Trasy Toruńskiej szczerze i z całego serca życzę, żeby z piekła nigdy nie wyjrzał. 4 pasy ruchu w każdą stronę, droga gładka, wszyscy dają ostro w palnik - rowerem po jezdni niebezpiecznie. Chodniki wąziutkie i wertepowate. Ale dla bojącego się ruchu samochodowego jakoś tam, ostatecznie, przejezdne.

Znaczy byłyby przejezdne gdyby nie ustawiona głęboko na chodniku barierka amortyzacyjna. I gdyby nie latarnie, stojące na środku chodnika. Zmierzyłam osobiście. Kierownica mojego niedużego przecież roweru nie mieści się ani między balustradą mostu a latarnią ani między latarnią a barierką. Długi most do prowadzenia roweru na piechotę.

 

 

Jeszcze objechałam Bielany, Wawrzyszew i Bemowo. Przejeżdżałam koło domu Semilli, ale zapomniałam numeru mieszkania. Zresztą już się bardzo popołudniowo robiło... Słońce za budynkami, a nie grzejące w głowę.

 

 

O 21 siedziałam na szerokim słupku przed Arkadią.

 

Dopijałam izotonika, dojadałam batona energetycznego i leniewie gapiłam się na jedną z moich ulubionych fontann i na dzieci hasające między strugami wody.

 

 

To też Arkadia. Jeszcze mało rowerów w porównaniu z Danią, ale co roku widzę postęp. Coraz nas więcej i więcej i coraz naturalniej korzystamy z przestrzeni miejskiej.

 

 

W drodze do domu jeszcze rzut oka na Czarną Dziurę Pokrzyżową. Dwie grupy akurat były, konkurencyjne chyba. Śpiewały różne piosenki, bardzo sobie przeszkadzając. A na wszystko z góry pobłażliwie patrzył Kowboj z wyborczego plakatu Solidarności sprzed 22 lat.

 

 

Przejechałam 101 km.

Rekordu swojego zeszłorocznego nie pobiłam. Chciałabym nadmienić, iż w tym przejechanym było co najmniej 20 km w terenie; wertepy, wądoły, piaseczki, drogi bite, korona wału, ścieżki w lasach Jabłonowskich, cross przy Czajce.

 

 

 

 

Waga sobotnioporanna nagrodziła wczorajsze wysiłki rowerowe.

Równiutko 56 kilo.

 

 

Myślałam, że sobotnio nie będę w stanie usiąść na tyłku. A jednak stringi rowerowe doskonale się spisały. Żadnych otarć. Pupa bezbolesna.

Tęsknym okiem patrzę na moją Pomarańczową Błyskawicę. Stoi w miejscu, a wygląda, jakby chciała się wyrwać do przodu. Może chociaż ze 20 km ????

Hmmmmmm.....

 

 

 

 

Ps. Witam stado Elitarnych Szakali z powrotem. Już myślałyśmy, żeście wszystkie ze złości i agresji wyzdychały, razem z waszymi alternatywnymi vitaliowymi kontami. A wy tylko straciłyście rewolucyjną czujność.

Ale już pieski obudzone, już szczekają, już sikają na hydranty .. tylko zębów do gryzienia nie macie.

2 czerwca 2011 , Komentarze (42)

Bo mnie nosi

Wciąż

Ten kapelusz

I komplementy nożne .. że niby nogi mam ok. To jak orzeźwiający i przyjemny i niespodziewany letni deszcz. Po tylu latach i tylu przypadkach słuchania czegoś wręcz przeciwnego.

Wiedziałam, tfu!, miałam nadzieję, że komplementy będą. Ale nie - że aż tyle.

Nieważne.

Nosi mnie i nosi, płynę na fali.

Samoocena nosem przebija niebo.

Samokrytyka przydeptana nawet nie popiskuje.

 

 

 

Po Staśka się środowym popołudniem wybrałam. Z przedszkola na zajęcia. Ale potem do domu miałam wracać bez Staśka. Więc kije wzięłam.

Jako nałogowa miłośniczka koloru różowego, pozwoliłam nałogowi błysnąć. Plastikowe portki brudnoróżowe i antypotna koszulka, w kolorze jasnego wściekłego amarantu. Białe obcasiki i różowiasta wzorkowa siata z siatki zamiast torebki.

A potem się na oczach mojej synowej_in_spe przebierałam. Chichotała. W różowej paniusi w ciągu minuty zamieniłam się w półgołego różowego sportowca. W tej różowej siacie miałam wszystko. W upał wiele nie trzeba. Białe pantofelki zamieniłam na ulubione białe adidaski i różowiaste skarpety. Plastikowe spodnie w fioletowe krótkie gacie sportowe. Z siaty plecak, do plecaka siata i butki. Plecaczek na plecy. Nawet okulary przeciwsłoneczne mam różowe, Milionerzy Ciechocińscy widzieli. Włosy w gumkę (!nie_różową). Patyki w dłoń.

I pa, Staśku, przybij piątkę. Alleluja i do przodu!

 

 

Cholera, trochę krótkie te gatki. Trochę? Bardzo trochę! O więcej niż połowę krótsze niż moje spodenki rowerowe. Nieopalona biała góra ud mi błyska. Nieskromnie jakby?. Rany!, męskie oczy przyciąga. Cieć przy Wydziale Filozofii był pierwszy.

Idę, Karową w dół, i udaję, że nic nie widzę. Ale trochę mi łyso.

BUW przy Dobrej. Mnóstwo studentów. Te połyskujące białe uda oczy młodych też przyciągają? hehe ? hehe

I tak idę i sobie pomyślałam - że WŁAŚNIE PO TO są damskie białe uda !!! Żeby rzucającą się w oczy białą nieskromnością przyciągać męskie spojrzenia.

 

 

Skrzydeł dostałam. Ręce z kijami pracują jak tłoki.

 

 

Centrum Kopernik. Rowerzyści mnie mijają. Czekajcie, cholery, niech no tylko siądę na własny rower, to co najmniej połowę z was ja powymijam, poprześcigam!

 

 

Most Syreny, tfu! Świętokrzyski. Syrena na czas okolicznej metrowej budowy dostała białą ochronną klatkę z grubych profili zamkniętych. Wygląda jak męczennica.

 

 

Jakiś staruszek (prawie w wieku mojego ojca) stoi przy balustradzie mostu i patrzy na budowę. A przy nim rower. Składak. Rany, toż to flaming!! Brawa dla tego pana: za wiek, za to, że jeszcze może posuwać na rowerze i za to, że ma flaminga na chodzie.

Zagadał. Myślałam, że pomocy potrzebuje. Wydłubałam z uszu muzykę. On nie chciał pomocy, on mnie chciał poderwać. Na to, że on stary i bez laski a ja z laskami idę.

Brawa dla tego pana za próbę podrywu w tym wieku!

 

 

Na szczycie mostu. Tak, na szczycie, bo jest on wygięty! Więc na szczycie zachwyt i zdumienie zdmuchnęły mnie z patyków do barierki. Wisłą płynęła gondola. Złota. Zjawisko...

Natychmiast przypomniała mi się piosenka (chyba) Santorki. Pamiętacie? "Gondolierzy znad Wisły, barkami wożą piach, ruszają wiosłem złoto odbitych w wodzie gwiazd". Przez lata była w każdym Koncercie Życzeń.

Choć ludzka pomysłowość nieznacznie, hehe, zmieniała tytuł. Były prośby o piosenkę o Gondolu Jerzym znad Wisły. Gondolierzy i Gondol Jerzy.

 

 

Hehe, jeszcze dwa razy miałam branie. Chyba dzisiaj jakieś fluidy czy inne feromony rozsyłałam. Pracownicy fizyczni przy budowie stadionu i menele przy mordowni Pralnia. Gwizdali. Tym takim specjalnym gwizdem.

 

 

Tam, gdzie zabili Dębskiego, tego ministra, nad Wisłą - jest teraz grecka knajpa. Kilka razy tam jadłam pierożki filo ze szpinakiem. Dzisiaj się zatrzymałam przy tym wielkim kuchennym oknie i stukałam w szybę. Zaczepiałam kucharza, który coś kręcił z przejęciem.

No bo i dlaczego nie miałam zaczepiać młodego faceta? Miałam fazę i tyle. Chciałam i już!

 

 

I koński ogon mi zawadiacko powiewał. Widziałam go na własnym cieniu.

 

 

 

Minęłam dom. Do delikatesów Almy jeszcze chciałam wpaść, nabyć ze 3 plasterki szynki, krokieta ze szpinakiem i kajzerkę. Szłam uśmiechnięta. Czekałam wrażenia, jakie wywrę na znajomym ochroniarzu w Almie, bo w tak krótkich gaciach to mnie jeszcze nie widział.

I nagle mnie zastopowało. Na wprost szła dziewczyna? kobieta?  25 lat, może mniej. W czarnym "wyszczuplającym" ubraniu. O wyglądzie młodej zaniedbanej orki, wadze kwintala co najmniej. Idiotka, takiej wagi żaden czarny ubiór nie wyszczupli! W reklamówce miała trzy opakowania Ptasiego Mleczka. Duże. Czwarte miała otwarte i jadła. Tak, na żywca, jedno po drugim. Nie żarła, nie pochłaniała, nie mlaskała, nie pożerała, nie kapało jej na brodę. Tylko jadła, równym tempem, każde jedno Ptasie na dwa razy....

Głupio i przykro mi się zrobiło. Dziewczyno, czemu się zabijasz?

 

 

Sklęsła mi cała radość.

Miałam jeszcze taaakie plany.

Miałam wrócić do domu, wysikać piwo, co je piłam, gdy czekałam na koniec Stasiowych zajęć. Miałam po sikaniu jeszcze iść na rower. Ze 20 kilometrów, to absolutne minimum choć przejechać.

Od południa stała wielka granatowa chmura. Niebo mruczało groźnie, błyskało na horyzoncie. Wiało mocno.

Gdybym jeszcze miała w sobie tę różową radość, to nie zważałabym na przeciwności pogodowe.

Ale już mi się nie chciało

Czarna otyła kretynka zjadła mi różową radość.

 

 

 

 

Ps vitaliowe

Waga poranna wtorkowa 56,7. Śniadanie pierwsze bardzo duże, drugie śniadanie makrelowędzone. Mała coś ta makrela.... nie nasyciła.

Rower wtorkowy 62 km, wypite pół litra izotonika i zjedzone pół jabłka. Waga porowerowa 56,3. Wypociłam oba śniadania?

Waga środowa 56,6

Na patykach środowych 4,6 km

Waga czwartkowa 56,5

 

WCZORAJ, W TRAKCIE PATYKOWANIA, PRZEKROCZYŁAM 100 TYSIĘCY SPALONYCH TEGOROCZNIE KILOKALORII !!!

 

 

 

 

Acha, text pisałam w środę wieczorem. Potem przed tivi zaległam. A potem, gdy chciałam text wkleić, to mi Vitalia pokazała zamknięte drzwi. Trudno. Wklejam z opóźnieniem prawie dwunastogodzinnym

31 maja 2011 , Komentarze (44)

W Ciechocińską sobotę, podczas trzygodzinnego wspólnego śniadania - dostałam telefoniczną informację od Pana i Władcy, że mu się pomyliły terminy i że impreza jest w sobotę i że mam być.

I że impreza jest tematyczna. Owszem, to następna pięćdziesiątka w naszym gronie, ale TEMATYCZNA. Dzieci-kwiaty, ludzie-kwiaty i kwiaty we włosach. Albo róże i fiolety w odcieniach wszystkich. Płyty winylowe przynosi każdy, kto może. Adapter naprawiony w zeszłym tygodniu. Lata siedemdziesiąte i hippisi. Spodnie-dzwony i bluzki w kwiatki. Psychodelia i wolna miłość.

Powariowali, jak nic - powariowali !!...

 

Przez telefon dotarło to wszystko do mnie w lekko zmienionej formie. Że mój facet będzie przebrany za fiołkowego mieczyka... rycerza...?  Że mam mieć na głowie kwiatek. Albo się przebrać za kwiatka.

 

 

Milionerom Ciechocińskim na bieżąco relacjonowałam. Poszliśmy razem w miasto, do straganów okołotężniowych. Znaleźliśmy białą panamę (to chyba panama jest ?...) z biało-błękitną wstążką. I niebieski kwiat do przypięcia na gorsie, z przeceny, za całe aż 4 złote. I dwupłaszczyznowy duuuuży wiatraczek dla dziecka, na patyku, w niebieskościach i błękitach, z pawiem i śmigłami w pawie oka.

Ale to wszystko jakieś takie nie do końca odlotowe było. Nudne, takie oczywiste...

 

I siedzieliśmy w cukierni przy torcie. Dakłas ?? Dacquoise?? Baja i Matka i Haanyzka wprost kwiczały do tego tortu. I jadły, jakby po ostrej głodówce były. A przecież to tylko słodki smaczny tort. Kochać się z nim mam, czy co?...

I podeszły do stolika obok takie trochę dojrzałe/przejrzałe sixy. Jedna w spódnicy z różowiastą obrąbką i KOSMICZNYM CZERWONYM KAPELUSZEM na głowie. Nic to, że kolory się gryzły. Ta czerwień padająca na jej twarz, ten kobiecy blask!.... Rany!!!!!....

Najpierw nas zamurowało, a potem zbiorowo się rzuciliśmy z pytaniami, gdzie kupiła, skąd i czy jeszcze takie są.

 

Z Dziejką i Bają poszłam.

Były jeszcze dwie sztuki.

Założyłam.

Spojrzałam w lustro.

Najchętniej bym w ogóle już nigdy nie zdejmowała.

Kupiłam.

Nie mogłam nie kupić !!!!

Drugi raz w życiu usłyszałam, że mam twarz jak stworzoną do kapelusza... Może czas w to uwierzyć? Bo mi się zawsze wydawało, że jak ktoś jest kurduplowaty wzrostem, to mu kapelusze nie pasują. Bo jeszcze bardziej przygniataja do ziemii. A poza tym kapelusze... hmmmm.... czy one muszą mi zatrzymywać się na uszach? Czy nie mogą siedzieć na czubku głowy jak normalna czapka?!

Ach, nieważne, ten czerwony kapelusz mogłabym nosić i na uszach!!!!

W którymś straganie z pamiątkami ciechocińskimi nabyłam jeszcze wachlarz w dokładnie takim samym oczojebnym czerwonym kolorze.

 

 

 

 

Do Warszawy dotarłam 10 po 19. Na Zachodnim Pan i Władca już czekał. Ubrany w fioletowo-różowy komplet tenisowy, który mu "dostojna, hihi, jubilatka" nabyła żartem na nasz pierwszy wspólny rejs jachtem po Mazurach. Hihi, że też się w to po tylu "latach tłustych" zmieścił?!

 

Weszłam na pięterko i się przebrałam z ubrania podróżnego, umalowałam się odruchowo, zamieniłam torebkę i założyłam czarne obcasy, co mi Pan i Władca przywiózł. A potem na prawy nadgarstek czerwony wachlarz, a na głowę ten oszałamiający czerwony kapelusz.

I zeszłam na dół.

 

Usłyszałam gwizdy.

A potem podano mi rękę i sprowadzono z ostatnich stopni.

(......)

 

 

Byłam adorowaną Gwiazdą. Pan i Władca krążył wokół i odganiał adoratorów. Z oczu mu wściekłe błyskawice leciały.

I dłonie miał ogniste. I słowa jakieś gorące mu się wyrywały. I prowadzał się ze mną jak dżokej ze zwycięskim koniem po Derbach. Prawie jakby urósł.

 

 

Goście w różach, fioletach. Albo z kwiatkami we włosach lub na piersiach. Albo we wzorzystych koszulach z Woodstock. Kwiaty we włosach. Korale plastikowe i wielkie. Różowe okulary Eltona Johna.

Zapach skrętów na tarasie i chlupot alkoholu przy barku. Tańce i podskoki zbiorowe.

Muzyka z winyli, Santana, Rodowicz z pociągiem bylejakim, Niemen, King Crimson, Dylan... ach, cała moja/nasza bardzo wczesna młodość.

Pamięta ktoś jeszcze taki sprzęt?

 

Albo że trzeba było kręcić gałką, żeby te prążki na obwodzie talerza się nie ruszały, nie przesuwały w świetle malusieńkiego stroboskopu, i że wtedy niby była najbardziej optymalna prędkość dla danej płyty? Ale zabawa!

 

 

 

No tak, ale byłam gwiazdą tylko do przybycia Izy z Berlina. Ona na głowie miała różowe, kiwające się rajery, a jej Andreas miał różowy krawat, tak zwany róż majtkowy. Oni z kolei byli gwiazdami do czasu przybycia pary wczesnohipisowej. Ona w kwiatkach wszędzie, on w różowej damskiej bluzeczce, przejrzystej trochę i w kwiatuszki słodkie i ze złotym łańcuchem. A potem wszystkich zakasował nasz wieloletnio-znajomy prawie_menel, który do ramion przyczepił sobie żywe, kłujące gałęzie jodłowe i robił za człowieka-drzewo.

 

 

 

Taka impreza, zostaję do środy!!!

W życiu się nie nasłuchałam tylu komplementów!!! I nie miałam tylu adoratorów na raz!!!

To nie tylko ten kapelusz. To jeszcze pociechociński blask na twarzy.

Pan i Władca nie wiedział, że ja pojechałam do Ciechocinka. Zorientował się, że coś dziwnego się dzieje, gdy do Warszawy wróciłam nie pekapem, tylko kabanem. Próbował się od kierowcy dowiedzieć, skąd jedzie. Dopiero gdy rozdawałam prospekty Piasta, to wyrwał niemalże mi jeden z ręki i dopiero wtedy się dowiedział.

I potem mruczał mi w ucho, że skoro mi ten wyjazd tak dobrze zrobił, to on mi następny zafunduje. I że jemu się podobają efekty. I że w ogóle!...

 

 

 

Nie, nie zostałam do końca jako lejdi in red kapelusz. W celu wygody tańczenia założyłam potem ten kapelusz słomkowy z niebieską wstążką i założyłam wygodne szare butki. Tańczyłam z różnymi facetami, tańczyłam z Izą i z Izoldą, potem tańczyłam z niebieskim mopem...

 

A potem siedziałam skulona na szczycie schodów i zaczynałam dogorywać.

Oj, naprawdę TAKA IMPREZKA ! ...

30 maja 2011 , Komentarze (22)

Baja już dała relację Ciechocinkową.

Ja tylko uściślę, z egoistycznego bardzo punktu widzenia. No dooooobra, nie tylko egoistycznego...

 

Po pierwsze, to byłam albowiem na SPA-zabiegu. Tajka mówiła: pani plosie brzuch, pani plosie na plecy, kolcziki długie, plosie zdiąć. Smarowała i ugniatała i wyginała i włosami omiatała ... a ja się rozpuszczałam i tajałam. W końcu leżałam na łożu do masażu jak rozlana plazma i było mi taaaaak doooobrze.........

 

A to fotki innych SPA-pokoi.

Do masażu antycznego.

Pokój dla dwojga, podobno ma na koncie multum oświadczyn, a i rocznice ślubu też są w nich obchodzone. Szkoda, że kamery w nim nie ma...

A to kapsuła do czegoś tam, wchodzi człowiek do środka, a nad głowa zasuwają mu się półnieprzejrzyste okrywy skrzydłowe, jak u chrząszcza. Brrrr, zaczęłam mieć na ten widok lekką klaustrofobię.

 

 

A poza tym w Parku Zdrojowym miałyśmy branie. No, podryw normalny. Nic dziwnego, EmWuWu gdzieś zniknął, więc byłyśmy samotne kobiety. A na tle średniej kuracjuszek nasza grupa wyglądała młodo, prężnie, energicznie. Grupowo nas podrywali.

 

 

Na tężnię wdrapywaliśmy się w niedozwolonym miejscu. Zamiast jak biały człowiek zapłacić kolejne 4 złote i wejść schodami, to próbowaliśmy po podporze bocznej.

 

To zachód słońca nad ogrodem przypensjonatowym.

 

 

A to dowód dla niedowiarków.

Nawet po bardzo obfitej kolacji. Nawet po całodniowym chodzeniu. Nawet po małej ilości Fidelów słabych i sporej ilości Fidelów mocnych. Potrafię w każdych warunkach!!!

Potrafię na drążkach wisieć do góry nogami. Tylko mi EmWuWu musiał z twarzy golf od sukienki podnieść i zabrać naszyjnik, bo mi się uzda robiła.

 

 

Wieczór zakończyliśmy w apartamencie. Hanyska zalegiwała podłogę. Na balkonie odchodziły śmichy-chichy. Nic nie zbiliśmy. Tylko dzbany z Fidelami zbyt szybko zrobiły się puste. I potem Matki głos z niedowierzaniem powtarzał: co to? to już? to już koniec???

. . . . Niestety, bar był już zamknięty.

 

 

 

Gdy spojrzałam na tę fontannę, to mi się skojarzyło, że ja tu kiedyś byłam. Pewnie bardzo nieletnim dziecięciem i pewnie z babcią od taty. Ona lubiła ze mną jeździć. I potem w pijalni wód też miałam miejscowe deja vu. Te krany pamiętam...

 

 

A to przykład nieudolności służb miejskich. Spalony kiedyś został kawałek secesyjnego albo i wiktoriańskiego budynku. Nie odbudowano, nie wyremontowano. Tylko zainstalowano tablice i barierki, że przejście obok grozi wypadkiem. Postoi jeszcze, postoi, już jedna ściana odchyla się od piony, potem będzie ruina. A te piękne żeliwne kolumny i balustrady ozdobią czyjś ogród lub czyjąś knajpę, kupione za bezcen, po cenie złomu. Wrrrr!

 

 

W Ciechocinku wszyscy się lansują. Pawie ogonami, czarne łabędzie machając skrzydłami, białe łabędzie urokliwym ustawianiem się na tle fontanny, konie owłosionymi nogami, kuracjuszki koafiurami i kreacjami, kuracjusze tężyzną.

 

 

 

 

 

 

 

 

Ja też się lansowałam, dnia ostatniego, jak już Milionerów nie było. Zaliczyłam podgrzewane bulki na trawniku, bo wreszcie było ciepło. To Pan Jan, jubilat, cyknął mi zdjęcie.

 

 

 

Dawno tak cudownie nie odpoczęłam. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Cudowne towarzystwo i luksusowe otoczenie.

 

A najbardziej chciałam podziękować Haanyzce. To miejsce. Ten masaż. Ten wieczór.

Odblokowało mnie.

Dwie noce przespane jednym ciągiem. Dwie noce bez koszmarów. Już trzecia doba bez łez. I uśmiecham się. Dłonie Tajki przypomniały mi procedury relaksacyjne dla twarzy. Stosuję.

Hanny, dziękuję!

 

Odpoczęłam z Wami i wciąż odpoczywam. Konkieta i furora na sobotniej imprezie to nie tylko zasługa kapelusza.

Ale Was, Ciechocińscy Milionerzy.

Dziękuję.

 

 

 

O nieziemskim czerwonym kapeluszu i szalonej imprezie dzieci kwiatów przy płytach vinylowych napiszę, jak wrócę z roweru. I o tym, że obudzony majowo i kapeluszowo Pan i Władca nagle kocha mnie szalenie ogniście.

I żeby nie wąż syczący w kieszeni - to świat byłby piękny!!!!

 

Vitaliowo.

Po Ciechocinku i po sobotniej imprezie waga była perfekcyjnie paskowa.

Ale wczoraj i czereśnie i winogrona i lody...

Dziś mniej perfekcyjnie.

Nic to, wysikam.

 

26 maja 2011 , Komentarze (7)

ja mam

teraz

nieopanowane

 

to jest jeden z tych dwóch lub trzech miesięcy w roku - gdy reaguję jak jedząca kobieta

 

gdy się zbliża okres - to rower omijam oczami, patyki upycham za szafą,

a lodówkę z reguralnością 20 minut omiatam jedzeniowym skanerem

i jem

kanapeczki, ogórki, pomidory, paszte, krewetki, drinki, sok pomarańczowy, jogurt postaśkowy, białe brokuły (ops... oczywiście, nie brokuły tylkoszparagi!), szynki i pasztety, mleko z rodzynkowym musli, grzybki, sałatę, grzanki czosnkowe ....

jem wszystko, co nie ucieka

.... rany, jakie to szczęście, ze nie ma NIC słodkiego ....

 

 

mam wrażenie, ze mój brzuchol wyrasta nad Mont Blanc

jem co chwila i wciąż jestem głodna

 

nic to, ....

przejdzie, przeminie jak sen złoty o rogu złotym... miałeś, chamie, Złoty Róg... ty cholero, Wyspiański, ty wiedziałeś co pisać....

 

 

muszę wstać o bladym swicie, by na pociąg wejść o 6:43

pociąg do Ciechocinka

Mulionerskie Spotkanie Na Szczycie

 

wagi dzisiejszej o świcie ciemnym za nic nikomu nie podam

wstyd

wrrrrrrrrrrrrrrrrrrr !...........

25 maja 2011 , Komentarze (23)

ruszam się mniej

częściowo z wyboru, żeby tyłek porowerowy po 360 km zregenerować

częściowo z musu, bo tydzień zajęty mam czym innym,

więc wczoraj tylko 31 km na rowerze

dzisiaj też tyle miało być, ale rodzinne wypadki i przypadki zabrały mi wolny czas do ostatniej niemalże minuty

 

 

jem mniej

bo brak czasu

bo apetyt  schował się pod lodówką

bo robię sobie w brzuszku wolne miejsce na piątkową Mulionerską Kolację przy świecach w ogrodzie

 

 

waga konstans

i trudno

na razie jej pozwolę constansować

bo truskawki, bo szparagi, bo zaraz będą czereśnie...

 

 

 

 

acha

za czwarty spalony milion kcali Mulionerzy mieli dostarczyć zdjęcia na drążkach

pomysł się pojawił przy okazji dyskusji o zasadności dodawania kcali spalonych przy  dwuosobowych ćwiczeniach na drażkach, przy  akrobatyce dwuosobowej, przy  używaniu masażerów z napędem jądrowym . . . daję słowo, ja tego nie wymyśliłam !!

 

 

 

więc teraz ja daję swoje foto na drażkach,

tak, tak, nie na drążku - nie na jednym, ale na wielu

nie lubię drążkowej monogamii i monotonii

 

NUMEREK PIERWSZY, lustrzany

 

NUMEREK DO GÓRY NOGAMI, CZYLI WISZĄCY (jak kto woli)

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.