Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1817015
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 stycznia 2011 , Komentarze (11)

a jeśli jutro tendencja się utrzyma, to w dzwony alarmowe, dzwony na trwogę uderzę !!!

 

bo mi waga rośnie drugi dzień pod rząd

niewiele, od wczoraj 20 deko - ale tendencja jest niepokojąca

alarmująca stanie się dopiero jutro

 

pod tym jedynym względem nie lubię łikendów ze Staśkiem w domu ... pełne posiłki ... regularność ... ja jednak wolę inaczej jeść, mam swoje przyzwyczajenia, smaki i absmaki, które w obecności Staśka nie mają szans...

 

może ten obiecany basen dojdzie do skutku wieczorem?

15 stycznia 2011 , Komentarze (9)

Spalam na siłowni. Albo wyszukuję sobie takie prace, które jakoś tam odpowiadają przynajmniej 1/3spalania siłowniowego. Albo chodzę, drepczę, spaceruję - nie jeżdżę.

 

Waga wczoraj mocno_poniżej_paskowa.

Waga dzisiaj 20 deko nad paskiem, zasłużenie.

 

Wchłanianie w normie. Takiej troszkę większej normie. A dzisiaj jeszcze mamy w planach proszony obiad u prababci Staśka. Znając kuchnię mojej rodzicielki - to pochłonę wszystko, łącznie z deserem.

Ach, a propo Staśka, to on już jest międzynarodowy. Naprawdę, wystarczy kliknąć. 

13 stycznia 2011 , Komentarze (13)

 ...i nie miałabym o czym pisać ...

Bo wszystko na dobrej drodze i wszystko idzie, jak prawidłowo iść powinno.

Waga współpracuje, pokazuje tylko albo spadek, albo konstans.

Spalanie kaloryczne siłowniowe jest. Niecodzienne, ale systematycznie. 3 razy w tygodniu po kilka godzin.

Wchłanianie pokarmowe nie za duże, wchłanianie napojowe nie za upojne.

Szykuje się nowe malutkie spalanie, na basenie, nieduży karnet na zimowe wieczory.

W domu też sobie znalazłam pracę fizyczna do spocenia. Osobiście, tak zwanymi "tymi ręcamy", doprowadzę podłogę w pokoju po_synalkowym do stanu kwitnącego. Szorowanie już 2 razy zrobione, teraz każdą klepeczkę, każdą deseczkę oglądam i ręcznie, dokładnie szlifuję. Plamy do czystego drewna wydrapuję. Zamiast "artystycznego klepiska" będzie normalna nieartystyczna i  jasna mozaika. Będzie!, daję słowo!

 

Czyli, jak dla mnie, pozytywna normalność. I oby tak dalej!

 

 

 

Ale !!!!

ALE !!!!

Ale poza tym mi się dzisiaj pofarciło numerkowo.

Chyba drugi raz w życiu. Jak był lata temu wyścig do pierwszo_milionowego posta na nowo-powstałym forum/portalu Gazety Wyborczej - to mój post był 1 000 003. Jak na śp. forum TRpl były wyścigi na upolowanie numerka lub rocznicy, to ja zawsze byłam obok. I jeszcze tak kilka razy trafiałam, o pól kroku za wcześnie, o dreptano za daleko.

 

ALE DZISIAJ MI SIĘ TRAFIŁO !!!

Dopisałam swoje kaloryczne spalanie z dzisiejszej siłowni do MULIONOWEGO wątku na forum vitali.  I gdy już podawałam zbiorczą sumę, to mi się nagle w oczy rzuciło !!!

To ja! JA!!!

TO JA, własnymi kroplami potu, własnymi bólami mięśni, własnym znużeniem ciała oraz osobistymi endorfinkami buzującymi we krwi TO JA TO ZROBIŁAM!!!!!!!

JA przekroczyłam magiczną trzymilionową barierę współspalania! To mój post 5640, na samym dole strony! 

 

Padały w naszym wątku spalającym różne propozycje kary/nagrody dla przekraczającego. Wcześniej bywały Lody Mulionowe, bywały nowe Mulionerskie Gacie (nieustające pozdrowienia dla przeuroczego Króla Zaskakujących Gaci Lizbońskich?), bywały zdjęcia z dziecięctwa.

 

To teraz ja wybieram! Z tych ostatnich propozycji ... :

Uroczyście obiecuję, że z okazji 3 mulionów zrobię sobie 2 zdjęcia i upublicznię

A. zdjęcie z dużym okiem nastolatkowym, wedle instrukcji DużejPanny

B. fota mojego orzełka bieliźnianego na śniegu (jeżeli jeszcze śnieg będzie tegorocznie), i nieważne, że robiący mi zdjęcie Pan i Władca uzna mnie za chwilową kretynkę. On i tak podejrzliwie słucha moich rozmów telefonicznych z innymi vitalijkami i zawsze powtarza z podziwem, że my jesteśmy z lekka nienormalne.

Oczywiście mile widziane są na forum fotki orzełkowośniegowe innych Szanownych Mulionowych Spalaczy, niekoniecznie w desusach.

 

11 stycznia 2011 , Komentarze (18)

Lepiej jest, naprawdę!

Odnotowano także poprawę

Zanotowano stany zadowalające

Zauważono również pozytywne niespodzianki

 

 

Lepiej jest z moją obecna wagą. Albowiem efekty Dnia Pożerania Konia z Kopytami zostały już unicestwione. Albowiem waga wróciła do stanów przedświątecznych na stałe. Teraz będę się starała ją przekonać, by wróciła do stanów sprzed katastrofy dwuzębowej.

 

Odnotowano poprawę. W samoocenie.

Dzięki słowom kobiety, która mnie nago (prawie, no!.... w saunie przecież! albowiem posiada moja wypasiona siłownia również saunę!) widziała ostatni raz w czerwcu w 2009. Miałam wtedy 2 kilo mniej niż obecnie. Ale ona, zawodowa modelka fitness zresztą, dopiero teraz cmokała podziwiająco nad moją figurą. Znaczy że co ????? Dopiero teraz ten pozostały nadmiar tłuszczykowy lepiej się poukładał na moich kościach i mięśniach?

Dzięki dwóm vitalijkom. Bo mi takie budujące komenty napisały, każda pisząc o innym zdarzeniu. Że moje słowa (o diecie drwala) i że moje spalania (te z siłowni) - były dla nich mocno stanowiącym bodźcem. Uzmysłowiły im, że skoro ja mogę, to one też.

Jej, jak super_miło być pozytywnym bodźcem!!!

 

Stany zadowalające zanotowano w spodniach. Rozciągnięte dżinsy 30/30 są za luźne. Nierozciągnięte dżinsy 30/30 są akurat.

 

Pozytywne niespodzianki też są. Bo mi biust zmalał tylko troszeczkę. Proporcjonalnie mniej niż cała reszta.

 

 

Wczorajsza waga 57,3 kg

Wczorajsza siłownia - 1195 kcali spalone.

I dzień OK w grupie Eterycznych Wiosennych Wiórów.

 

Dzisiejsza waga 56,9 kg

Dzisiejsza siłownia - 1165 kcali wypocone

Wiórowy Eteryczny dzień znowu OK.

 

I jeszcze jedna niespodzianka, bardzo przyjemna.

Na Vitalii odnalazła mnie osoba, która też pływa/pływała po Cykladach. Nigdy nie miałyśmy wspólnego rejsu, ale kilkakrotnie mijałyśmy się w portach, w marinach, przy wymianie załóg. Ach, co to są za imprezy międzyzałogowe! Tańczenia w kuchniach knajpianych przy zmywaniu. Kankany na keji. Leżące kankany. Znaczy na leżąco nogi się majtają. Wodowanie z pomostów miejscowych kaczek i kaczorów. Piwo lejące się strumieniami. Drinki szatańskie z resztek alkoholowych.

Jaki ten świat?. tfu! ... jaka ta Vitalia mała!

9 stycznia 2011 , Komentarze (22)

Bo naprawdę to nieważne, gdy ma się Sobotni Dzień Konia z Kopytami! I nie ma żadnych rozsądnych usprawiedliwień, poza cichutko popiskujacym skruszonym sumieniem.

 

 

Owszem, ciężko by było osobie o mojej konstrukcji fizycznej i już zmniejszonym żołądeczku zjeść Całego Perszerona. Ale kilka Kucyków Pony - czemu nie?

No to zjadłam.

 

Wszystko zdrowe, dietetyczne, świeżutkie i bardzo smaczne. Tylko te ilości!!! Te ilości wołające o pomstę do nieba.

 

Na śniadanie micha mleka z musli, czemu nie. Ale po co była mi dokładeczka? A druga?  A dojadanie kanapki drugośniadaniowej po Staśku? No po co ? Jak on jadł jogurt, to kto mnie zmuszał do jedzenia serka wiejskiego? Czy stał ktoś z pistoletem i zmuszał?

 

Obiad w ilościach ok. A nawet bardzo ok.

 

Potem spacer daleki ze Staśkiem. Oglądaliśmy budowę stadionu na Euro.

A potem biegaliśmy mostem Poniatowskiego i stawaliśmy okrakiem nad różnymi dylatacjami, by poczuć jak się most nierównomiernie porusza, gdy przejeżdżają ciężkie kabany i tramy. Bardzo poruszająca, energetyczna i pobudzająca wyobraźnię zabawa.

 

 

Wróciliśmy zadowoleni. Zmęczeni na maxa.

Ja ze zmęczenia niegłodna.

 

Wieczór zapowiadał się już jedzeniowo grzeczny. Tylko 2 duże kęsy kanapki Stasiowej. Tylko 2 plasterki polędwicy łososiowej. Tylko czerwone wino w kieliszku. I NIC więcej. Nic planowanego...

 

Ale nocą miałam adrenalinową przygodę. Przeganiałam dużą grupę z lekka napranych dwudziestolatków z budynku. Umiem z takimi postępować, umiem wygonić nie wzbudzając w nich agresji. Na zewnątrz mogę być spiżowym pomnikiem. Mogę być oazą spokoju i stanowczości. Mogę być gromem grożącym gromowymi konsekwencjami, ale takimi dalekimi, nadciągającymi tylko w przypadku niepodporządkowania się moim poleceniom.

Ale to nie znaczy, że w środku nic nie czuję.

Jak już w bezpiecznym miejscu opada napięcie i samoopanowanie, to dostaję trzęsiączki. Cielesnej i umysłowej. Adrenalina wciąż krążąca w krwioobiegu i nie znajdująca już powodu krążenia - ona popycha do różnych dziwnych działań.

Mnie popchnęła w stronę garnka z wieprzkiem, całe popołudnie duszonym przez Pana i Władcę w mielonych jarzynach. Oyszne!... Pachnące!... I strasznie gorące było, poparzyłam sobie język. Ale od garnka oderwał mnie siłą dopiero. Byłam jak ssąca pompa próżniowa.

I jeszcze ten najmniejszy princepolo, porwałam go w przelocie z szuflady, tak by Pan i Władca nic nie zauważył.

 

Widok na wadze niedzielnej ??. Spuszczę litościwą zasłonę milczenia.

7 stycznia 2011 , Komentarze (16)

waga współpracuje

waga współpracuje jak szalona

wieczorem chyba zmienię pasek, na bardziej przyjemny dla oka i duszy

 

śpię i śpię, po ponad 8 godzin dziennie, odsypiam ostatnie pół roku chyba

 

właśnie wybywam na siłownię

 

acha, następne 2 dni na pewno nie będą jedzeniowo grzeczne, Stasiek na łikend cały będzie u nas, bedziemy razem jedli pyszne obiadki, kanapeczki różniste, banany i owocki inne w plasterkach, czekoladki u prababci jednej oraz ciasteczka u pradziadka i prababci drugiej,

 

no i ze Staśkiem na siłownie się nie da ...

 

więc poniedziałek przewiduję wagowo dołujący

więc dziś się radością na zapas ponapawam!

(BO MAM TRZECI RAZ W TYM ROKU PONIŻEJ 57 KILO) ha!

 

edycja przedwieczorna:

zaktualizowałam wagopasek, średnia z ostatniego tygodnia to 57,2 kg

5 stycznia 2011 , Komentarze (28)

Cud pierwszy.

Niejako normalny, oczekiwany.

Moja waga współpracuje. Zbliża się leniwym kurcgalopkiem do stanów przedświątecznych. Każdy poranek, gdy staję na szklanej tafli, budzi mi uśmiech w kącikach warg.

 

 

Cud drugi. (proszę czytać pooowooooli)

Cud chciany, nieoczekiwany. Cud do ostatniej chwili niepewny.

Pisałam, że mi córczęcie okradli ze wszystkiego. I że nie wpuszczą jej do samolotu bez dokumentów, i że ma rezerwację też dla kota i że lot ma 4 stycznia, a 6 są egzaminy i nie ma drugiego terminu.

Złożyła podanie o przyspieszony tryb wyrobienia dowodu. Obiecali, że powinien być po Sylwestrze. 3 nie było, bo się okazało, że dowody z wytwórni wartościowych papierzysk przywożą w dni parzyste. 4 od 10 rano co chwila telefon do urzędu, czy już są, czy może już dowieźli i czy jest jej. O 15:30 ostateczne pogrążenie, nie było dzisiaj dostawy, nie przyjechały żadne dowody, ot, tak sobie. Przez Sylwestra po prostu nie zrobiono nic, wszyscy chcieli mieć wolne.

Chmury gradowe w porównaniu z nami wszystkimi to były barankowe obłoczki.

 

Próbowało córczę ubłagiwać telefonicznie biuro SASu. Panienka telefoniczna chętna do pomocy. Ale dupa blada. Nie ma zgody od celników.

Szukanie połączeń kolejowych, promowych. Syn by polecial z kotem, a ona jakoś się dotoczyła. Do Świnoujścia już nie zdąży. Pociągi są 3, podróż po kilkanaście godzin. I znowu wydatek. Co robić ?!

 

Oboje spakowani, kot w uprzęży i uciekający przed pudełkiem. Ważenie obu walizek. Szukanie po domu jakichkolwiek dokumentów para-urzędowych, byle ze zdjęciem. Stary, nieważny paszport, patent, co jeszcze? Kotu ogłupiacz głęboko do gardła (to ja).

 

Każemy jechać obojgu. Bo nadzieja zdycha ostatnia. Samolot o 17:40, a my z domu wypadamy o 16:29. Synowa_in_spe ze Staśkiem już warują na lotnisku, a my dopiero skręcamy w pierwszą przecznicę od domu. Popołudniowe korki w całym mieście. Na szczęście synalek usiadł za kierownicą, chwilami dociskał pedał aż do podłogi, całą Łazienkowską przejechał niedozwolonym buspasem, zaciskając zęby w małobezpiecznych momentach. Chyba starł sobie całe szkliwo. A Żwirkami pędził, jakby miał koguta na dachu.

Kot już ogłupiały, oczu nie potrafi chwilami otworzyć, nie tryka łbem w pokrywę pudełka, ledwo uszy może unieść nad brzeg. Synowa w telefon prawie płacze, że już wszyscy odeszli od odprawy, że wywołują ich głośnikami, że zamknęli już 2 z 3 stanowisk odpraw.

 

Hamowanie z piskiem na taxipostoju. W locie z bagażnika wyrywane torby wielkie i torby podręczne oraz kosz z kotem. Pan i Władca jedzie odstawić srebrnego, a my biegiem, z rozwianymi włosami do hali. Odprawy nie trzeba szukać, stoi przed nią synowa_in_spe ze Staśkiem i rozpaczliwie/gwałtownie rękoma machają. Odprawy ekonomiczne zamknięte, została tylko biznes, panienka wyraźnie na nas czeka. Najpierw się odprawia syn i kot, bagaż pojechał, a potem on mówi, że tu siostra ma taki malutki kłopot!.... !? (MALUTKI????)

Wyjmują wszystkie dokumenty. Stary, nieważny paszport. Zgłoszenie kradzieży na policję. Pisemko z urzędu, że dowód miał być załatwiony w trybie przyspieszonym. Panienka dzwoni do celników. Książeczka i patent żeglarski. Zaświadczenie o studiach w Dani. Telefon odmowny. Ale jeszcze dzwoni i mówi, że potrzebny koniecznie chociaż jeden aktualny dokument państwowy ze zdjęciem. A ona prawa jazdy też nie ma. Ja popiskuję z boku o duńskich egzaminach pojutrze i tulę nieprzytomnego kota. Ale matura jest przecież państwowa. Wydłubują z teczki świadectwo dojrzałości, jak to dobrze, że ono ze zdjęciem. Panienka znowu dzwoni i mówi, że jest dokument oficjalny. Celnicy po drugiej stronie druta wyrażają zgodę.

O christosie! Cuda się zdarzają????

 

Poganiają nas do rozstania. Stasiek buczy, że z tatą za krótko się żegnał. Mąż mi w telefon krzyczy, żeby ich zatrzymać, bo się musi pożegnać, a od parkingu biegnie. Znowu wywołują ich przez głośniki. 21 minut do startu samolotu, a oni jeszcze przez bramki nie przeszli. Mąż dobiega, ma mokre oczy. Całusy już przez pasy  i barierki. Stasiek płacze. Ja stoję w stuporze umysłowym i tylko nogami tupię, poganiam. Kot bramkę obudził. To czip w szyi zabrzęczał, trzeba było dokument czipowy wydłubać z dokumentów innych.

Poszli. Zanim my wyszliśmy z lotniska, oni już dojeżdżali "osobistym" busem do samolotu.

 

A zanim my odwieźliśmy Staśka z mamą do ich domu, zanim się dwa razy przebiliśmy przez centrum, już nie na wariata, oni byli w 2/3 drogi do Kopenhagi.

 

Po raz pierwszy od pół roku ponad poszliśmy spać przed północą. Padliśmy, nieżywi od przeżytych emocji dni ostatnich i dnia dzisiejszego, przy włączonym tivi i migających lampkach choinkowych.

 

O 2 w nocy Córczę zadzwoniło, że kot się ocknął i wariuje. Łagodny, spokojny i dobrze ułożony Szat`n biega, rzuca się na ludzi i warcząc - boleśnie gryzie. Odbiło mu po ogłupiaczu. Zasnął nad ranem.

 

Jakim cudem ona poleciała???? Przecież to jakaś nienormalna sytuacja!

Wsiadła do samolotu na książeczkę żeglarską i na maturę. Poleciała na prawdziwych wariackich papierach.

 

 

Cud trzeci.

Normalny.

Idę na siłownię. I mogę dzisiaj kręcić do oporu. Nigdzie się nie będę śpieszyć. Nikt na mnie nie będzie czekać. Nikt nie będzie ode mnie czegoś niespodziewanego oczekiwać.

Tylko ja i PiW. Tylko my. Tylko czasem Stasiek.

 

Musi minąć trochę czasu, zanim pomyślę o tęsknocie.

Zanim zabraknie mi codziennych tarć i pojedynków słownych z synalkiem.

Zanim będę chciała poczuć ciepło córczęcego ciała przy wspólnym tivi.

Zanim zabraknie mi rozsypanego kociego żwirku pod bosymi stopami o świcie.

 

to jest moje potomstwo, synowa_in_spe, Stasiek i brązowy koszyk z kotem, na Okęciu

4 stycznia 2011 , Komentarze (17)

popławiłam się w Waszych okołosukienkowych komplementach, nasyciłam duszę podziwem, kompleksy przytłumiłam na czas jakiś

przez chwilę pozwoliłam sobie trwać w samozadowoleniu i błogości

 

ale dłużej nie, bo to grozi nieobliczalnym wzrostem lenistwa !

 

więc już były:

pierwsze tegoroczne nocne odśnieżanie

pierwsza tegoroczna siłownia

 

waga współpracuje, 4 dzień i wciąż w dół, pomaleńku, po troszeńku

 

a poza tym dziś-jutro emigracja edukacyjna starszego potomstwa, powrót na emigrację edukacyjną córczęcia oraz emigracja kota

Pan i Władca źle to znosi

 

zmiany wszędzie

zamieszanie

Noworoczna Nowa Miotła zamiata jak szalona, wszędzie w promieniach słońca błyszczą uniesione drobiny kurzu .... już bym chciała, żeby zaczął opadać

2 stycznia 2011 , Komentarze (56)

Nie jestem co prawda Martinem Lutherem, ale sen wielki miałam dzisiaj. Sen wspaniały i z nie_sennymi konsekwencjami.

Sen o tym, że jestem na siłowni i przy zejściu z każdej maszyny pracowicie zapisuję w kajeciku wszystko. Kilometry, co zostały za mną. Kcale i kjule spalone. Czas nie_stracony.

Potem śniło mi się, że w domu konstruuję nową tabelkę Excelową do zliczania sportowych tegorocznych excesów i wysiłków.

A potem mi się śniło, że bezskutecznie i coraz bardziej rozpaczliwie szukam w kalkulatorze Vitalii możliwości zliczenia kilku godzin intensywnego sylwestrowego tańczenia. I nie mogę znaleźć. I z rozpaczy i żałości obudziłam się. Z lekko mokrymi oczami i zdyszeniem.

 

 

Na proroczy sen NIC nie można poradzić.

Komp odpalony.

Nowa tabelka w Excelu skonstruowana.

Siłownia od jutra.

Jestem pomierzona, poważona. Paski zaktualizowane

 

 

Bo tak:

Też mam kilogramowy przybytek świąteczny i po-świąteczny i noworoczny. Waga mi wzrosła (na stałe) o kilogram i nie jest to zawartość brzuszka. Wszędzie, od tali do bioder, jest mnie więcej, malutko na szczęście, po pół centymetra, po całym centymetrze. Trudno, sama sobie dałam na to przyzwolenie. Góra pozostała bez zmian. A dół, znaczy całe nogi, i uda i łydki, mam smuklejsze, to zasługa zimowej siłowni i ośmiu miesięcy roweru.

 

Z Sylwestra zadowolona jestem bardzo. Palce mam poparzone od podpalania lontów fajerwerkowych. Ochrypnięte gardło od śpiewów chóralnych. Jedzenie przyzwoite, a różne smakowite i zachęcające postaci łososia spowodowały, że wciąż i wciąż próbowałam, która najsmaczniejsza. A zupa brokułowa? A fasolka w bułeczce? Surówki? Sztuka mięsa w szarym sosie? Wszystko MNIAM! Deser nie za słodki.

Tylko muzyka, a właściwie wykonanie muzyki nie trzymało poziomu, ale i tak zabawa była szampańska.

Z ośmiu godzin zabawy zaliczyłam co najmniej 4 godziny aktywnego ruchu. Wielokrotnie się sama w swojej głowie zachwycałam własną kondycją i sama sobie gratulowałam całorocznego ciężkiego treningu. Glebę też zaliczyłam, ale tylko raz i to przez nieuwagę partnera. Miękko na szczęście upadłam, zresztą w tym szalonym tangowym przechyle miałam już do ziemi niedaleko. Łokciem niestety trafiłam w prowadnicę do drzwi przesuwanych i mi teraz ciut skaleczenie dokucza.

W domu byliśmy o 6:30

Dnia następnego bolały mnie łydki i miałam w nich nawracające skurcze. Ale nic dziwnego, po tylu godzinach skakania.

 

 

4 godziny tańca zliczone, to 1163 kcali. Tyle dodam do Milionerów na dobry początek. Jestem Sylwestrowym Terminatorem.

 

 

30 grudnia 2010 , Komentarze (26)

1.

Wczorajszym wczesnym wieczorem dopadł mnie katar. A potem się okazało, że katar to była tylko przygrywka. Forpoczta skubana!

Jestem mega przeziębiona. Katar do pasa. Kichanie armatnie. Piekące oczy. Rozlazła senność. Stan podgorączkowy.

Wciąż ogłupiałe cyferki na termometrze dopaszczowym. Od 35,7 do 37,8. Wciąż w górę i w dół. I albo mi zizizizmno i się trzęsę albo gorąco niemożliwe i wciąż się pocę.

Ale odlot. Elegancki Sylwester i Nowy Rok będę miała na tabcinie, redbulu i aspirynie. I na małej, malutkiej, maleńkiej (tak mało???? - czysta zgroza!!!) ilości alkoholu.

Wściekła jestem na przypadek, co mi akurat na teraz przyniósł cyferki podgorączkowe i choróbsko.

 

 

2.

Moje dzieci mają 26 i 19 lat. Metrykalnie dorosłe. Intelektualnie dojrzałe,

Ale emocje i działanie mają czasami na poziomie oszalałych od hormonów szesnastolatków.

Pozwolicie, że spuszczę litościwą zasłonę milczenia na ostatniodniowe wyczyny mojego "niby_nastoletniego" potomstwa. Oboje znowu mają po 16, a nawet po 15 lat. Jakby się umówili.

Małe dzieci - mały kłopot. Duże dzieci - duży kłopot. Dorosłe dzieci - kłopoty biegają stadami.

 

 

3.

36.

Niespodzianka. TAKA!!! NIESPODZIANKA!!!

Niespodziewana niespodzianka o numerze 36.

W życiu bym się nie spodziewała.

Wieczorem wypełzłam z wyra. Pan i Władca stał nade mną i poganiał bacikiem. Więc tabcin i w drogę. Trzęsę się od temperatury. A on każe mi wybierać sylwestrową kreację.

Choć z drugiej strony wybieranie dzisiaj sukni ma niezły sens. Cały dzień katarowej diety, nic mi nie smakuje, wiec mam w sobie tylko jednego kotleta mielonego i 8 klusek. Nie, to nie jest jeden posiłek, to pogryzanie całodniowe.

Sklep jeden, drugi. Przymierzanie wypatrzonych przed świętami fasonów. On chciał mnie opakować całą w cekiny, w rybią łuske. Czemu nie, nigdy taka nie byłam. Było bardzo zachęcająco do momentu, gdy założyłam taka grafitową drobnocekiniastą, śliczną, wielki dekolt, rękawy 3/4, długość ulubiona, akuratnie przed kolana. Ślicznie leży, a jak wciągnę brzuch to w ogóle ... aż się sama sobie podobam. Ale pierwsze poruszenie się wewnątrz sukienki ... Makabra!!! Ona gryzie!!! Druga też. I trzecia też. Skandal, one mnie gryzą! Cekiny na całym człowieku nie dla mnie. Szkoda...

W Taranko na wystawie wisi sukienka amarantowa, sztuczny jedwab, satyna, połysk. Są też cekiny, ale szczęśliwie tylko na jakimś fiubździu na ramieniu i na końcach szarfy. Biorę do przymierzalni, jak zawsze, rozmiary 38 i 40, bo to różnie szyją. Różna ta rozmiarówka w różnych miejscach, sklepach, sieciach.

40 założyłam i zdjęłam, jak worek kartofli leżała.

38 zakładam. No, owszem. Nieźle. Mizdrzę się przed lustrem. Tylko coś na karku źle się układa. Odstaje jakoś...

I nagle widzę nieproszoną wyciągniętą rękę panienki sklepowej. Przyniosła mi inny egzemplarz. Zmieniam. Leży doskonale. Mniam! Jak sobie odpowiednio z przodu szarfę upnę - to nie będzie widać brzucha nawet wtedy, gdy się za dużo najem. A na pewno sie najem. Mówię Panu i Władcy, żeby zapłacił, bo ta jest ok.

A wtedy on razem z panienką sklepową pokazują mi odpiętą metkę.

Ja jestem w sukience rozmiar 36.

Ja!?!?!?!?!?!?!?!?!?

JA JESTEM W TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ ??!?!?!?!?!!!!!!

Ostatni raz weszłam w taki rozmiar przed pierwszym dzieckiem. Dwadzieścia sześć albo i dwadzieścia siedem lat temu.

 

 

No nic.

Jutro na balu mogę mieć katar i zatkany cały nos i gardło. Nie muszę jutro oddychać. Wcale a wcale!

Wystarczy mi tlen dostarczany przez szczęście i kosmiczną satysfakcję.

 

Rano ważyłam 58,3. Przed wyjściem sukienkowym 57,1.

Ale i tak w życiu bym się nie spodziewała....

 

Na wszelki wypadek dzisiaj już nic nie zjem. Jutro tylko owocki i mleko. Tak bardzo chcę w tym 36 wygladać jak najlepiej!

Chcę!

Chcę!

Bardzo chcę!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.