będę je miała na bank!!!
Dzwonów alarmowych i bijących na trwogę dzisiaj nie było. Na wadze posłuszny i grzeczny widok dokładnie_paskowy. MNIAM!
Ale wczorajsze plany spalające wcale przez to nie uległy zmianom.
Wiedziałam, że będę dzisiaj miała więcej czasu. I że z radością przeznaczę go na przekraczanie granic. Na siłowni. Znaczy na siłowni też. Znaczy granice poza siłownią już dzisiaj przekraczałam. Tfu! tfu.....
Tfu! Zaplatałam się. Wytłumaczę.
Aktywność fizyczna na siłowni produkuje we mnie endorfinki. No i jestem silniejsza, bo preferowany przeze mnie trening wytrzymałościowy zaczyna przynosić wreszcie te oczekiwane długofalowe skutki. Z czego najbardziej zadowolony jest Pan i Władca, bo ... bo.. hmmmm.. "akrobatyka w parach" oraz "damsko-męskie ćwiczenia na drążku" są czystą radością. Gdy nie przeszkadza długotrwały wysiłek. Gdy mi! nie przeszkadza. Znaczy nie zauważam go, bo co innego się liczy!
Ale akurat dzisiaj chodziło mi o przekraczanie granic spalajaco_kalorycznych, tych na siłowni.
Bieżnia 1 i 2, 2 x 25 minut, przy tym 25 minut z ciężarkami kilogramowymi i 20 minut z ciężarkami połówkowymi, razem 475 kcali
Rower górski, 12 minut, 3,48 km, 77 kcali
Rower interwałowy, 6 minut, 1,77 km, 39 kcali
Przerwa na zmianę koszulki, bo pierwsza całkiem mokra, do wyżymania.
Orbi przez 15 minut, 2,37 km, 467 kiloJuli
Wioślarz 10 minut, 223 pociągnięcia, 272 kiloJule
Rower intensywny, 2 szczyty górskie, 24 minuty, 6,83 km, 151 kcali
Przerwa na następną zmianę koszulki i na pół batona energetycznego.
Bieżnia 3, 25 minut, + ciężarki tylko kilogramowe, 2,74 km, razem 257 kcali
Wioślarz II, 10 minut, 230 pociągnięć, 281 kiloJuli
Orbi 2, 16 minut, 2,55 km, 528 kiloJuli
Koszulka trzecia mokra. Stanik sportowy prawie cieknący. Majtki sportowe mokre, błee. Skarpetki mokre. Najki wilgotne. O mokrości portków dresowych nie będę pisac, po do_domowym powrocie powędrowały natychmiast na płukanie do pralki.
RAZEM 1379 KCALI
(tak, tak, tak, tak! jeden pobyt na siłce to może być cały jeden tysiąc i trzysta siedemdziesiąt dziewięć kcali puszczonych w cholerę!!!!)
No dobra, okazało się, że mogę więcej niż dotychczas. Zasadniczo mogłabym jeszcze dalej ćwiczyć, tylko, że po takim czasie jestem znudzona i znużona. I przestaje mi się chcieć. I przestaje mi się podobać.
I że lepiej zachować to (znaczy moją chęć poruszania się) na następny dzień. Albo na za dwa dni.
Teraz o tych męskich oczach.
Te/ci którzy trochę dłużej czytają mój vitaliowy pamiętnik, to wiedza, że ja NIE biegam. Od piątej podstawówki. Bo nie i nie!
I wiedzą również, że z powodu Bebeluszkowej Diabelskiej Podpuchy - na bieżni zaczęłam .. no nie ... nie biegać... podbiegać raczej, potruchtywać. Potem sama zaczęłam chcieć, zachęcona tym, że nie idzie mi źle. Na przykład przy piosence Wham! ".. before You Go-Go" potrafiłam przebiec wszystkie refreny. Albo patrząc na licznik czasu przetruchtać aż całą minutę. I w ciągu godziny bieżni zaliczyć takich minut aż cztery. O ła!!! Ależ byłam wtedy dumna z siebie!
Bieżnia na mojej siłowni stoi osobno. Prostopadle do reszty maszyn cardio. Do stareńkiego wioślarza, do dwóch wypasionych stepperów, do mojego ulubionego rowerka górskiego z oparciem, do wypasionego orbiego i dwóch innych rowerków.
Obsadzone były te wszystkie maszyny, gdym dziś wpełzła trzeci raz na bieżnię. Obsadzone były ciałem wyłącznie męskim. Najstarszy miał trzydziestkę z haczykiem, najcięższy ważył z setkę, najmłodszy był w wieku mojego synalka. Był i umięśniony na masę ciężarowiec, był i smukły facio-fitness. Znam ich wszystkich od wiosny 2009, znaczy nie osobiście, nie wiem, jak się nazywają, ale znam na oczy, z sauny półgolasów też. Oni mnie znają. Widzą lekko umalowaną wchodzacą i wychodzącą. Widzą trenującą. Widzą w bikini w saunie. A ja na siłowni naprawdę nie wyglądam absolutnie zachęcająco. Spocona, włosy mokre od wypacanego potu, związane w byle jaki kucyk i jeszcze ścisła plastikowa opaska na grzywkę, wyglądam jak łysa... przylizana...
Wzięłam tylko ciężarki kilowe, z zamiarem odłożenia po jakimś czasie i chodzenia luzem.
Chodzę. Nastawione na 25 minut max. 15 minuta. Interwały prędkościowe. Pod górkę i prawie płaskie. 18 minuta. I znowu szybka muza douszna. Alexandra Burke, Bad Boys. Spłaszczam bieżnię, zaczynam truchtać. 9 km/h. Ręce z ciężarkami pracują jak te sztance mimośrodowe od kół zamachowych lokomotywy. Czuję strużki potu na granicy policzka i włosów, na karku i miedzy piersiami. Minuta mija. Przypadkowy rzut oka w prawo, na rządek maszyn cardio. Jesu!!!! Żaden nie czyta, żaden nie gra na telefonie, żaden nie patrzy w tivi. Oni się gapią na mnie!!!! Siedem par męskich oczu wgapia się WE MNIE. Z zaskoczeniem, z niedowierzaniem, z podziwem, z...
O niedoczekanie!!!! Taką okazję stracić???? W życiu!!!
Przyspieszam bieżnię. Jest 10 km/h. Ale ja nie galopuję. Ja lekko, niemalże zwiewnie biegnę, i niemalże unoszę się nad powierzchnią. Trucht leciutki, którego nie słychać. Ręce z ciężarkami straciły swój ból. Biegnę. Robię replay Alexandry. Max 10,6 km/h. Biegnę. Czuję, jak mi skórę opuszczają feromony. Stadami, hurtowo, wszystkimi porami. I się unoszą.
A oni się gapią.
!!!!!!!!!
Dobiegłam, dotruchtałam do dwudziestej piątej minuty. Spojrzałam na rządek facetowy. Skinęłam głową. Z podziękowaniem i triumfem. Z trudem powstrzymałam się od dygu primabaleriny schodzącej ze sceny.
Zwycięskiego uśmiechu w kącikach ust nie potrafiłam powstrzymać.
A oni wyglądali jak obudzeni z czegoś, czego nie pamiętają.
He, He!!! To nie ja! To tylko moje feromony i radość endorfinkowa!!!!!
Odłożyłam ciężarki pod okno.
Rany kota, jak mnie BOLI wszystko. Mięśnie bieżniowe. Półdupki, intensywnie poruszające się przy biegu. Ramiona, przedramiona, wszystko przeciężarkowane. Kręgosłup zmuszany do dumnej prostości. Stawy biodrowe...
NIEWAŻNE!!!!
Chromolę jutrzejszą wagę.
Będę i tak się unosiła NAD nią.
Ale frajda!
wyjaśnienie:
ja NIE ZAPAMIETUJĘ tych kcali i czasów i kilosków
bo nie jestem słonica, co pamieta wszystko... ja ZAPISUJĘ
od dostarczycieli neta i kablówki dostaję z każdą faktura zeszyciki, notesiki, i z kulek czekoladowych śniadaniowych Nesquika też były zeszyciki .. . po latach zbierania i zastanawiania sie nad wyrzuceniem okazało sie, że są przydatne, . .. mam duński długopis z promu, drewniany, piszacy w każdych warunkach, do góry nogami też i mam te notesiki .. .
więc po skończeniu partii ćwiczeń otwieram aktualny notesik, wydobywam z nerki (w niej też telefon z muzą douszną i szminka ochronna i tabletki z L-Karnityna i chustki na mokry nos) drewniany długopisik i zapisuję osiągi
jakbym to wszystko miała pamietać, to by mi sie w rozumku pomięszało.....