Już jestem w domu. Ciałem. Bo duch został mi tam gdzieś... między przyjaciółmi.
Piątek - jest u nas w domu tylko jeden przyjaciel, największy, najstarszy, nasz skiper na rejsach cykladzkich. Razem piliśmy dwójniak i zajadaliśmy się moją kapustą z grzybami i rodzynkami. Potem dobił Pan i Władca i oni się przerzucili na ballantajnsa, a ja grzecznie popijałam drinki z bolsa. I jeszcze jakieś prace przy kompie i jeszcze coś tam... nie pamiętam. .....jako ostatnia gasiłam światło, była 2:05.....
Sobota poranek... christosie, jak boli głowa, mnie i skipera. Mój miły się wczoraj oszczędzał, bo robi za drajwera.
Droga do Poznania, skiper dogorywa z tyłu. Koło 14 już wszyscy jesteśmy niczym ptaszęta, no, te, skowronki. Na miejscu odurzająco pachnąca i dziwnie wyglądająca szarlotka i hektolitry białego wina. No, niektórzy faceci łoją piwo. Jest nas jedenaścioro.
Godzinny spacer o zmierzchu na poznańską Starówkę, potem spaceru ciąg dalszy po Starówce. Potem knajpa z kuchnią grecką. Przemiłe kelnerki, smaczne żarełko. Po tym naszym pływaniu wszyscy jesteśmy fanami kuchni grackiej. Pochłonęłam 4 dalmiaczki w sosie gryzącym i musakę. Alkoholu nie liczę. Z greckich piw - nie mieli Amstela, był tylko Mythos. I trzy kawy po grecku łyknęłam, słoooodkie. Mnie i koleżankę młody Grek uczył na zapleczu robić w odpowiedni sposób kawę po grecku. I tak się pięknie przy tym giął nad palnikami. Uczta dla nozdrzy i dla oczu.
Powrót taksówkami. Ponad pięć godzin picia, gadania, oglądania zdjęć tegorocznych, dowcipów, wspomnień.
Śpimy pokotem, jak śledzie. Zupełnie jak na łódce, gdy jest wymiana załóg. Bo wtedy na jachcie dziesięcioosobowym jest nas co najmniej osiemnaścioro.
Niedziela. Jakoś nikt nie miał ochoty na poranne wstawanie.... oj, łepki bolą, światło razi oczy. Lekkie śniadanie, nie-drajwerzy po kliniku. We 3 samochody na targi, akurat dzisiaj jest ostatni dzień. Targi Żeglarstwa i Sportów Wodnych BOATSHOW. Mniam, mniam!!, ponad 3 godziny łażenia i podziwu w oczach.
Powrót do domu. Po drodze gospodyni skierowała nas na zakup Rogali Marcjańskich. Pyszne, ale zdołałam wcisnąć tylko 1/4. W domu znowu gadanie, wspominanie, zdjęcia. I przepyszny bigos. I jeszcze jeden mały klinik.
W samochodzie posypiałam.
Teraz przez dwa dni będę trzeźwieć.
I przez tyle samo nie wchodzę na wagę. Ot, tak. Dla zdrowia psychicznego.
Choć czym ja się martwię?!?!?! Moje koleżanki z rejsów są w wieku od 24 do 43 lat. Ja jestem najstarsza.
I NAJSZCZUPLEJSZA.
HA!
Tyle mojego.