- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1817235 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
2 dni bez , 1 z..... chodzi o rower oczywiście
Pierwszy, przedwczoraj, bom czym innym zajęta, bo głowa koszmarnie bolała, bo postanowiłam zrobić Dzień Lenia.
Drugi, bom się na wieś wybrała. Przycinałam, wykopywałam, paliłam. Większość prac w kucki albo na kolanach albo w przechyle. Tego krzaczora, co mi chciał oko wydłubać - to już całkiem nie ma, nawet karpa została wykarczowana. Potem do ognia potfora! Wieczorem, już zmierzchało, w samej podkoszulce przy ognisku tańczyłam. Wróciłam pachnąca dymem. Acha, myszy juz z pola się do domu wprowadzają.
Dzisiaj
zwariowaniec od rana. Z trudem wielkim wyrwałam się późnym popołudniem na rower. Przejechałam
I w ogóle!!!!
Agent Sztirlic, żeby uwierzyć w zmianę pór roku, musiał zobaczyć "17 mgnień wiosny". Czy ja też tak muszę ? Przy czym nie chodzi o wiosnę, tylko o cyferki na wadze.
Bo mi tak ślicznie dzisiaj mignęło!!!! Przez krótki moment, kiedy moja szklana waga przetwarzała dane - na wyświetlaczu migało 56,4 - 56,1 - 55,8 - 55,9 - 56,1. Daję słowo, dwa razy zobaczyłam 55 kilo z ogonkiem. No, z ogonem.
ps. tak działa dyscyplina jedzenia, kilka dni starczy.... żeby pomyśleć o siedemnastu mgnieniach wiosny agenta Sztirlica
świtem, ehhh, przed świtem mi wnuka zrzucono na głowę
potem zaspaliśmy, śniadanie dziecka na cito, deszcz w drodze do przedszkola, brrrr
latanie na szpilkach do 14:30, nogi mi w du.... dziąsła wchodzą
w ramach śniadania+drugiegośniadania wystąpiły duże frytki w makdonaldzie w Arkadii
boli mnie głowa, na późny obiad zupa mleczna, nie mam energii na nic innego
dwa urzędy odwiedzone i sprawy załatwione
ból łba położył mnie do łóżka, posypiałam do 21
roweru nie było - usprawiedliwiam się deszczem w kratkę
teraz egzystuję, ale ból czai się głęboko za lewym okiem
podjadłam kapusty z grzybami, wypiję jeszcze drugiego drinka i ide znowu do wyra
TAK MI TERAZ ŻAL BRAKU ROWERU.....
jesienny niepokój egzystencjalny
Październik
nadszedł zbyt szybko. Jeszcze nie jestem gotowa na jesień, za mało słońca będzie, za
mało ciepła.
Liście szeleszczą rozgniatane oponami roweru.
Drzewa żółkną, czerwienieją, zaraz będą spadać wszystkie listki. Wieczory zimne. Noce zimne. A kaloryfery nie grzeją. Tylko w dzień ciepło, promienie słoneczne przez szybę łaskoczą mnie w szyję.
Nie jestem jeszcze gotowa na jesień!... Boję się szarości. Chodzą po mnie różne złe przeczucia.
Nocami złe sny i koszmary mnie dopadają. Nauczyłam się dyscypliny snu. Nie budzę się z koszmaru z wrzaskiem, budzącym wszystkich. Krzyk jest tylko we mnie. W środku. Chce serce wypchnąć z piersi.
Leżę potem do świtu bezsennie. Gram znowu w węża na telefonie, z wyłączonym dźwiękiem. A jeśli Jego nie ma, oglądam przed-poranne durne tivi.
Mierzę
sobie czasem ciśnienie po obudzeniu się z koszmaru. I zamiast normalnego 90/60
mam 130/90. Kiedyś jakaś żyłka nie wytrzyma skoku ciśnienia...
Popołudniem rower mi służył najpierw jako środek transportu. Potem jako błyskawica na ścieżce rowerowej, dzisiaj na wieczornym zimnie przejechałam w sumie 32,21 km. Więc przejechałam cały zakładany dystans z forum "Czarownice na rowery", a nawet ciut więcej. Dokładnie - od 1 września 1221,90 kilometrów.
Od początku sezonu rowerowego zrobiłam 2015,5. Z tego wyniku strasznie jestem dumna. Bo jeszcze nigdy, odkąd jeżdżę dużo - aż TAK DUŻO mi się nie udało przepedałować.
I jeszcze nie ma dosyć, mimo iż jakaś zimna ta jesień....
poproszę o oklaski, gratulacje oraz inne dowody uznania
ps
któreś potomstwo zostawiło słoik Dżemiku Morelowego na wierzchu..... no to jak ja się mogłam przed jego wołaniem obronić ?.......
Dzisiaj rano centymetr w ruch, maleńki spadek w dwóch miejscach. Waga bez zmian,
Ale.... Ale !!!! ALE to jest waga po wczorajszym obżarstwie owocowo-warzywnym. PO !!!
Jeszcze niedawno taki wynik byłby okupiony głodówką dnia poprzedniego. A ja wczoraj, po powrocie z roweru, tak bardzo starałam się nie patrzeć na masło i mięsko i śmietanę - że rzuciłam się jak głupia na wszystko, co ma dużo błonnika. Żeby zapchać żołądek i nie czuć łaknienia. Fasolka szparagowa z wody. Buraczki, te na ostro. Jabłko. Winogrona. Nektaryna. Marchewka z zupy pomidorowej. Pomidory. Rzodkiewka, jedna, fuj. Z kilogram zjadłam tych rzeczy. Albo i więcej.
Przed pójściem spać miałam tak ślicznie wydęty bębenek.
A rano płasko. I lekko.
Dla jeszcze mocniejszej poprawy nastroju zrobiłam sama sobie 2 tabelki w excelu, z wykresami. Na pierwszym wykresie - spadek wagi po powrocie z wakacji. Na drugim - waga od początku odchudzania.
Siedzę i patrzę na wykresy. Raz jeden, raz drugi. Ładne są. Takie ciepełko dla duszy z nich promieniuje.
Ps
Wielce Szanowny Pan Ciężar Wahadełkowy Constans z końca września, ten co chciał być Panem Ciężarem Powoli acz Zdecydowanie Rosnącym znacznie stracił na animuszu. Jak pisałam wczoraj - TO TAKIE PROSTE.
Jeśli chcesz schudnąć, to ogranicz jedzenie. Naprawdę ogranicz. Licz każdą pochłanianą kalorię. Nie oszukuj się, że to tylko jeden kęs, że tego nie trzeba policzyć, bo to tylko filiżaneczka, naparstek, łyżka, że malutko.... Licz wszystko!
Zrób sobie niedobór energetyczny. 7 tysięcy kalorii na minusie to około kilogram w dół.
Chudniesz natychmiast. W różnym tempie, ale spadek jest stały i zauważalny. W centymetrach i na wadze.
Gorzej
z utrzymaniem diety. Gorzej z łakomstwem. Gorzej z wytrwaniem w ograniczaniu. Gorzej
z nawykami żarłoka, które przydeptywane i tłamszone - jak hydra podnoszą odrąbane,
wydawałoby się definitywnie, głowy.
Ps.
Dzisiaj
zjadłam PODWÓJNE ŚNIADANIE. Samo we mnie coś zjadło. Ja nie zauważyłam!!!... Ale sumiennie
policzyłam kalorie.
I teraz
mną wściekłość ciska. Na rowerze chyba pół dnia będę musiała zasuwać, a zimno
na dworze.
Jedzenia niewiele, bo ganiany dzień. W dodatku po nocy mało spanej, z koszmarami, mam supełek w miejscu brzuszka. Bolący supełek.
Do 21 zassane 913 kcali. Ale jeszcze mam wódeczkę na 3 drinki, będzie trzeba dodać jeszcze z 500płynnych kcali.
Na rowerze przejechane 27 km, spalone 387 kcali.
Koniecznie muszę gdzieś się dowiedzieć, jak liczyć kcale zużyte na bezskuteczne grzanie ciała, bo okropnie zmarzły mi kończyny. Przednie łapki, mimo rękawiczek, po powrocie nadawały się natychmiast do wymoczenia w ciepłej wodzie.
Pan iWładca wyjechał, wróci jutro nocą. Smutno mi. Źle mi. Napić się do oszołomieniai zalec pod kocykiem z pilotem tivi....