... o świcie...
... po kilkudniowej przerwie znowu wstaję około piątej... cóż...
... dzisiaj ponownie ważę te 71,6 kg, waga nie wzrosła, więc faktycznie chyba to przez upały nastąpił taki duży dzienny skok... czuję, że palce mam grubsze... przed chwilą ledwo zdjęłam pierścionek zaręczynowy, bo zauważyłam, że jeszcze troszkę, a nie zszedłby mi z palca... obrączkę zostawiłam, bo nadal luźno się zdejmuje...
... ja chyba w swojej naturze mam skłonności do zamartwiania się... każde ukłucie w brzuchu czy ból powoduje, że zaczynam się zastanawiać, czy to nie przedwczesny poród... panika... zastanawiam się, czy sobie poradzę z byciem Mamą... z pielęgnacją Maluszka... i często niepokoję się, że nie dam sobie rady... ale chyba już taka moja uroda :/
... deszczyk sobie pada, w całym domu okna pootwierane, a mimo wszystko jest duszno... jak zbawienia czekam kolejnego "pogorszenia" pogody... trzeba się w końcu wybrać na poszukiwania wózka, łóżeczka... i w ogóle wszystkiego... bo na razie nie mam nic... a przy trzydziestostopniowym upale nie mam zamiaru wędrować po sklepach...
...
... nie wiem, czy powinno mnie to niepokoić, ale i wczoraj i dzisiaj ważyłam rano 71,6 kg... kilogramowy skok w ciągu dnia! (obawiam się, czy to nie objaw zatrucia ciążowego, czy czegoś takiego) zaznaczyłam to dziś na pasku, bo sobota jest nadal moim dniem ważenia...
... co się dzieje... tyle złych informacji na temat zdrowia maluszków... również tych vitalijkowych... przecież ich Mamusie tak o nie dbały, będąc w ciąży... prowadziły zdrowy tryb życia... dla mnie to nie do pojęcia...
... a z pozytywnych wiadomości... po wczorajszym pobycie w rodzinnym domku po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że moja Rodzinka jest wyjątkowo kochana :)
... wkraczamy w ósmy miesiąc ciąży...
... z wagą 70,6 kg... obwód brzuszka: 103 cm, bioder - 105 cm...
... dziękuję za gratulacje, życzonka i komplementy :) kilka z Was pytało o wiek mojego Męża... Tomek jest ode mnie młodszy o 3 lata... kiedy braliśmy ślub miał 24, więc ta z Was, która mu dawała 23, prawie się nie pomyliła :)
... a wczorajsza rocznica minęła nam milutko :) odwiedziły nas obie rodzinki :) Tomek wrócił z pracy planowo o ósmej rano, więc tylko obudziłam się sama, a cały dzień spędziliśmy razem :) gości częstowaliśmy głównie zimnymi daniami, nie robiliśmy niczego na gorąco... jakoś nie miałam siły na gotowanie... zrobiłam trzy sałatki, upiekłam zebrę... resztę się kupiło i już :) troszkę może nieładnie, ale trudno... moim problemem jest chyba to, że chciałabym wszystko robić idealnie, a czasem nie daję rady... i mam wyrzuty sumienia... stresuję się tym, że coś tam zrobiłam nie dość dobrze... chyba muszę z tym walczyć...
... a poniżej zdjęcia :) pierwsze z czerwonymi różami od Mężusia z wczoraj :) następne dwa robione dzisiaj rano z samowyzwalacza :)
... już trzy lata razem :)
... jutro mija trzecia rocznica naszego ślubu... i kończy się siódmy miesiąc ciąży... przed chwilką Tomka wezwano do pracy, bo jego koledze zmarł teść, a Tomek ma dzisiaj dyżur domowy... samotna noc przede mną... jakoś smutno mi się z tego powodu zrobiło... i na wspomnienia zebrało...
:)
... goście pojechali, było bardzo sympatycznie :) co prawda czuję się zmęczona, ale mnie wszystko męczy... przynajmniej pogoda mnie oszczędzała, bo było pochmurno :) teraz najbardziej lubię dni bez słońca :)
... kotek mi zniknął...
... na pasku wagi tam na górze... kiedy dzisiaj uaktualniłam dane z pomiarów... :/ dzisiejsza waga: 70,5 kg... czyli w tym tygodniu przytyłam aż kilogram... znowu... no trudno...
... dzisiaj ok. piętnastej mamy mieć troje gości... jeżeli chodzi o obiady, to mam je z głowy :) na dzisiaj Tomek zaplanował zamówienie pizzy :) jutro będą takie kiełbaski z serem z frytkami i surówką też zamówione w pizzerii na naszej ulicy :) pojutrze jeszcze nie wiem, ale chyba będą chcieli jechać do domu, bo we wtorek mają służbę... :) czyli ja zaraz po śniadaniu piekę kopiec kreta i jak już zdecyduję się, jakie sałatki chcę zrobić, wezmę się za to :)
... pogoda nadal piękna - deszczowa :) i nie zapowiadają się zmiany :) wczoraj praktycznie się nie męczyłam, chociaż jakieś dwie godziny spędziłam na nogach w supermarkecie :)
... pada :)
... nareszcie troszkę odpoczynku od upałow :) poza tym cisza i spokój... wręcz nudy... staram się czytać, ale nie jest to łatwe, bo praktycznie w każdej pozycji szybko robi mi się niewygodnie... w telewizji kompletnie nic ciekawego... w tym roku nawet żadnego porannego programu nie ma... chyba zacznę szydełkować ;)
... to dziwne, ale w tym leniuchowaniu najbardziej przeszkadzają mi wyrzuty sumienia z powodu tego, że nic nie robię... nie wiem, dlaczego tak mam... może dlatego, że cały dom na głowie Tomka... niestety moje ręce nadal nie znoszą detergentów... a poprałam i poprasowałam wszystko, co się dało...
... dzisiejsza waga: 70,2 kg...
... równe siedemdziesiąt dni do terminu...
... dzisiejsza poranna waga to 70,7 kg... obwód brzuszka przekroczył metr! ... ma 101 cm...
... zauważyłam, że bardzo szybko się męczę... wczoraj wyszłam do sklepu - za rogiem dosłownie... spacerowym tempem... i wróciłam zdyszana... musiałam poleżeć po powrocie, żeby odpocząć... mimo to zrobiłam sporo :) poprasowałam Tomkowi chyba ze dwadzieścia koszulek, zrobiłam dwa prania, wymyłam lodówkę :) ale to wszystko tak na raty ;)
... martwi mnie to, że na prawej nodze pojawiły mi się żylaki... to już nie są widoczne żyły, ale takie zgrubienia... pewnie nie znikną po porodzie :/ nie wiecie, co z tym robić?
... w sobotę mamy mieć gości na kilka dni... zastanawiam się, czym ich ugościć, żeby było smacznie, dość małokalorycznie... i żebym się zbytnio nie napracowała... najgorsze dla mnie są obiady... na pewno będę robić kopiec kreta, bo Tomek już o to prosił... on to ciasto uwielbia, ja zresztą też... a jak jesteśmy we dwoje, to nie ma szans, żebyśmy mu dali radę ;)
... witam :)
... wynik wczorajszego porannego ważenia: 69,5 kg :) teraz podobno powinnam przybierać na wadze po ok. 0,5 kg tygodniowo... jeszcze 10 tygodni, czyli w 75 kg powinnam się zmieścić, ale nie sądzę... straszny żarłok ze mnie ;)
... Dzidziuś od kilku dni bardzo mocno kopie... jego ruchy zaczynają być mało komfortowe dla mnie... szczególnie kiedy rozpycha się tak wysoko, że wydaje się, że kopie w żołądek... boję się, co będzie dalej... cóż... często brzuszek mi twardnieje, ale nie boli równocześnie, więc chyba to nic złego...
... poza tym dzisiaj ostatni raz idę do pracy... przynajmniej planuję wszystko pozałatwiać i mieć już naprawdę wakacje :) ... ale tak z drugiej strony - co ja zrobię z taką ilością wolnego czasu...
...
... dzisiejsza waga: 70,4 kg... ale nie ma się co dziwić :) tyle pysznych rzeczy zjadłam, że sama nie wiem, gdzie się to pomieściło ;) na weselu wytrwaliśmy prawie do północy, bawiliśmy się super, było milusio :) ale nie mogło się obejść bez przygód... jadąc do domu zgubiliśmy aparat... na szczęście okazało się, że został w taksówce i Tomkowi udało się go odzyskać :) no bo jak bym tu jakiekolwiek zdjęcia mogła wstawiać... ;)
... i jeszcze anegdotka ad wstawiania zdjęć... wczoraj Tomek mnie pytał, czy przygotowuję folder dla bon prixu :D może i za dużo tych zdjęć, ale dla mnie to już nie jest pamiętnik odchudzania... przynajmniej nie tylko :)