... 22 dni do terminu porodu...
... zapomniałam się zważyć przed śniadaniem, więc nie wiem, ile naprawdę by na tej wadze było...
... przez ostatnie dni piorę i prasuję - a końca ciągle nie widać... dzisiaj nawet nasza kołdra znalazła się w pralce... ledwo ją tam wcisnęłam... mam nadzieję, że przetrwa ten zabieg... podobnie jak sam pralka ;) ale chcę wykorzystać i te ostatnie dni na chodzie, i panujący u nas upał...
... nasz Maluszek chyba nie lubi, kiedy siedzę przed komputerem, bo rozpycha się wtedy jak szalony... jest bardzo żywiołowym dzieckiem... lekarz, u którego byłam ostatnio, kazał mi liczyć ruchy po głównych posiłkach... jeżeli w ciągu godziny zauważę co najmniej 5, to wszystko w porządku, jeżeli nie... pobudzać... jeśli i to nie przyniesie skutku, jechać na ktg... ale ja, zanim skończę posiłek, najczęściej czuję tych ruchów kilkanaście...
... za 10 dni moją ciążę można będzie uznać za donoszoną... cieszę się w jednej chwili, a za moment zżera mnie strach...
... czas na pomiary...
... poranna waga: 74,2 kg,
... biust: 97 cm (9 cm na plusie od początku ciąży),
... pod biustem: 80 cm (+5),
... talia (albo miejsce, gdzie kiedyś była): 97 cm (+30),
... obwód brzuszka: 107 cm (+27),
... biodra: 108 cm (+8)...
... dziwne... schudłam...
... dzisiaj rano ważyłam już tylko 73,3 kg... a u lekarza w ubraniu i w butach - 74,2... w ogóle ostatnio czuję się jakaś taka osłabiona... kilka razy dziennie mam zawroty głowy... zadyszka na porządku dziennym oczywiście... i lewa noga pod kolanem mi dokucza... spuchła jakby... ale przy tej pogodzie i w takim stadium ciąży to chyba nic dziwnego... byłam dzisiaj w prywatnej klinice, w której zamierzam rodzić... jestem wstępnie zapisana do porodu :) lekarz bardzo sympatyczny :) ale czekanie na umówioną wizytę prawie godzinę... :/ brak organizacji jakiś czy co... może dlatego, że sezon urlopowy... nie wiem... to, co ważne, jest na plus :)
... dziękuję za miłe słowa pod moim adresem :) zaraz jadę na ostatni wykład w szkole rodzenia... pozaglądam, co u Was, jak wrócę :)
... jeszcze się taczam ;)
... ale jest już coraz ciężej... wczoraj podpięłam firankę w pokoju Maluszka, którą Tomek na moją prośbę zawiesił i się tym tak zmachałam, jak bym nie wiem co robiła... później byliśmy we wszystkich dwóch okolicznych hurtowniach, żeby zamówić wózek i okazało się, że trzeba wszędzie na ten wybrany przez nas model czekać co najmniej trzy tygodnie (kiedy jeździliśmy oglądać takie sprzęty, poinformowano nas, że czeka się do tygodnia)... cóż... troszkę za długo... będziemy zamawiać przez allegro - trudno - może się nie będzie psuł i niepotrzebne będą reklamacje...
... a oto efekt mojej wczorajszej pracy :) ... i ja na początku dziewiątego miesiąca ciąży... równo trzydzieści dni przed terminem porodu... ze schowanym i odkrytym brzuszkiem...
... dzisiejsza waga: 73,8 kg...
...
... dzisiejsza waga: 74 kg... czyli znów kilogram w górę w ciągu tygodnia... ostatnio bardzo odczuwam ciążową huśtawkę hormonalną... moje uczucia zmieniają się jak w kalejdoskopie... drobiazg potrafi wyprowadzić mnie z równowagi... słówko - doprowadzić do płaczu... ale podobno to norma... na czwartek jestem umówiona na wizytę w klinice, w której chciałabym rodzić - okaże się, czy mnie tam przyjmą... dzisiaj Tomek wraca :) ma odebrać komódki dla Maluszka, bo już są :) mam nadzieję, że je złoży i będę mogła w nich poukładać małe ciuszki :)
...
... dzisiejsza waga: 74 kg... znów rośnie jak szalona... wygląda na to, że muszę w ciąży dobić do osiemdziesiątki... :/
... kupiłam wieczorem to żelazo... wzięłam przed śniadaniem i jest mi jakoś niedobrze... nie wiecie, co zrobić, żeby to zminimalizować? da się w ogóle?
... zostałam jednak u siebie... za to Karolcia (moja siostra) tu przyjedzie i będzie u mnie nocować :) miałam iść dzisiaj na gimnastykę, ale nie ma sensu, bo ruszam się jak robot... boli mnie wewnętrzna strona ud... i momentami czuję jakiś nacisk... jakby Dzidziuś chciał już opuścić swoje mieszkanko...
... praktycznie miesiąc...
... przedwczorajsza waga: 73 kg, wczorajsza: 73,7 kg, dzisiejsza - nieznana... zapomniałam się zważyć przed śniadaniem... ale nic w tym dziwnego, bo śniadanie jadłam o 5 rano... wstałam w ogóle po czwartej, żeby Tomkowi zrobić kanapki na drogę, bo pojechał dziś na promocję swojej siostry do Koszalina (10 godzin w pociągu - szybciej człowiek do Stanów doleci, ale co zrobić)
... byłam dziś u mojej Pani Doktor - waga pokazała tam 75,9 kg (!) ale poza tym wszystko w porządku - serduszko bije równomiernie, nie ma czynności skurczowej, główka na dole... bardzo nisko... Pani Doktor przewiduje, że poród nastąpi między 4 a 10 września... czyli za miesiąc lub nawet mniej... z jednej strony wielka radość, z drugiej chyba jeszcze większy strach... czy w ogóle dam radę to Dzieciątko wyprzeć, czy nie zwariuję z bólu, czy będzie z nim wszystko ok... i ze mną... na moje dość słabe wyniki dostałam żelazo... i zapomniałam zajść do apteki po drodze... to nic, wieczorem jadę na wykład w szkole rodzenia... mam za sobą już trzy... na dwóch byłam z Tomkiem - On też jest pod wrażeniem :) pierwszy dodatkowo mnie wystraszył, bo był na temat porodu - zdjęcia, schematy, jak się odbywa przechodzenie dziecka przez kanał... i informacja, że w Białymstoku wszędzie nacina się kobiety, które po raz pierwszy rodzą... drugi bardzo wesoły, prowadzony z humorem o kąpieli dziecka i wczoraj spotkanie z ginekologiem na temat faz porodu, znieczulenia, cięcia cesarskiego... ale już bez zdjęć...
... przede mną dwa samotne dni (w sumie już półtora)... Tomek wraca pojutrze rano... planowałam jechać na jutrzejszy dzień do Rodziców, bo jutro nie ma wykładów... ale nie wiem sama, czy ryzykować czterdzieści minut w autobusie... w sumie siedzenie tu samej też jest pewnym ryzykiem...
... czas powolutku płynie...
... dzisiejsza waga:
73,7 kg...
... zastanawialiśmy się wczoraj nad kołyską dla Maluszka... żeby go od razu nie kłaść w takim wielkim łóżku (tzn łóżeczku dziecięcym) ;) pierwotna wersja była taka, że przez jakieś 4 - 5 pierwszych miesięcy będzie spał w głębokim wózku, ale to oznacza codzienne wnoszenie i znoszenie 15 kg w górę i w dół... pomyślałam, że to przy jesiennej pogodzie dodatkowo niepotrzebne szorowanie podłóg... w końcu doszliśmy jednak do wniosku, że i tak prawdopodobnie będziemy wózek taskać codziennie do mieszkania, więc by dodatkowo nie zagracać domu, zrezygnowaliśmy z pomysłu nabycia kołyski... wózek, który wybraliśmy ma "funkcję" bujania :) znów się okazuje, że pierwsza myśl jest najlepsza :)
... a ja nadal piorę i prasuję, korzystając z tych upałów, których mam już powyżej uszu... przynajmniej ciuszki schną szybko... wczoraj nawet przy niedzieli prasowałam i prałam... taki ze mnie bezbożnik (a w kościele nie byłam, bo niestety żar lał się z nieba)
... kolejna wersja imienia dla Dzidzi to Daniel - Tomkowi się bardzo podoba, bo to on je znalazł w księdze imion, mnie też, ale nie jestem do końca przekonana... chyba faktycznie, jak zobaczymy Synka, zdecydujemy :)
... dzisiaj mam pierwsze zajęcia teoretyczne w szkole rodzenia... niestety idę sama, bo Tomek ma służbę :(
... jeszcze miesiąc i tydzień... powiedzmy ;)
... cukier w moczu nieobecny :) glukoza na czczo poniżej normy... ale to chyba lepiej, niż gdyby miała być za wysoka... za to w ciągu ostatnich dwóch tygodni spadła mi hemoglobina (z 12 do 11) i jakieś dwa czynniki z nią związane są też poniżej normy... u Pani Doktor z tym jeszcze nie byłam, więc nie wiem, na ile to niedobrze... w poniedziałek chcę się już wreszcie umówić w tej klinice, w której chciałabym rodzić... mam nadzieję, że tym razem mi nie powiedzą, że jeszcze za wcześnie... a z tymi porodówkami teraz nieciekawie... położna w szkole rodzenia mówiła ostatnio, że nawet na ostrym dyżurze potrafią odesłać do miejscowości oddalonej o 40 km :/ co za kraj...
... dziękuję za życzonka urodzinowe :) wczorajszy dzionek minął całkiem nieźle... chociaż ranek przeryczałam... hormony, poczucie, że młodość już poza mną, i nie wiem sama, co jeszcze...
... a z planów... na początku tygodnia zamówimy komódki - dwie małe z systemu pop (jednak)... bo zmieszczą się pod parapetem w pokoju Maluszka... wydaje mi się, że zajmą najmniej miejsca w tym 11-metrowym pomieszczonku... a miejsca w nich będzie dosyć :) miejsce jest u nas ostatnio deficytowe... zagracamy się jakoś bezsensownie... Teściowie przywieźli nam już spacerówkę - śliczna... ale wykorzystamy ją może za rok, jak dobrze pójdzie... a trzymać gdzieś trzeba... i ciuszki po dzieciaczku z rodziny... m. in. kurteczki na 2 - 3 latka... też piękne, ale nie wiem, gdzie to mam trzymać w bloku... mam nadzieję, że przynajmniej zabawek Tomka nie zwalą do nas na razie...
... wynik porannego ważenia: 73 kg...
...
... dzisiaj idę zrobić te badania, które potwierdzą lub wykluczą cukrzycę ciążową... niestety laboratorium czynne jest dopiero od 8:00... a ja obudziłam się dwie godziny temu i nie mogłam sobie miejsca znaleźć... z nerwów, ale chyba jeszcze bardziej z głodu (straszny żarłok ze mnie ostatnio - ograniczałam do minimum słodkości od ostatniego badania dwa tygodnie temu... i taką mam ochotę na słodycze, jak nigdy wcześniej... chyba dlatego, że nie mogę spełnić swoich zachcianek, ciągle chce mi się jeść)
... waga poranna: 73 kg :)
... dzisiaj po raz ostatni mogę powiedzieć, że jestem przed trzydziestką... sama nie mogę uwierzyć w to, że już mam tyle lat... ale czuję się zdecydowanie lepiej niż rok temu, kiedy kończyłam 29... wtedy czułam się strasznie stara...