Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1819958
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 września 2010 , Komentarze (22)

NAPRAWDĘ !

Odzyskałam wagę paskową!!!

Sprzed kań w panierce i na masełku smażonych. Sprzed cudnie aksamitnej grzybowej na śmietanie. Sprzed smażonych rydzów pochłanianych na tony. Sprzed śniadanek, które sobie nawzajem do dziubków wtykaliśmy. Sprzed odsmażanych kartofelków. Sprzed... 

Nieważne.

Wbiłam uparte kły w wagę 57 i 1. Wbiłam i trzymam mocno-mocno! Już jej nie wypuszczę! Już jej nie pozwolę urosnąć.

Bo za dużo mnie kosztują wagowe powroty.

 

Od dzisiaj jestem gotowa szukać mojej wagi przed_Cykladowej.

 

 

A dlaczego kretynka-blondynka ? Bo, póki co, posiadam blond szopę na głowie. I bo się zachowałam w sobotę niczym blondwłosa osóbka z głupich dowcipów.

Bo BIEGAŁAM.

No, całkiem guuupia kretynka !!! Ja nie mogę!!!! Nie wolno mi!

Wiedziałam dziecięciem, co robię, gdy się domagałam w 6 podstawowej dożywotniego zwolnienia z biegów. Jedyne dostępne mi bieganie to gonienie czasem autobusu, co podjeżdża właśnie na przystanek.

Z patykami chodzę bardzo szybko. Męczę się, owszem, pocę bardzo, czuję intensywną pracę mięsni. Na rowerze wolę długie dystanse niż sprinty, choć mięśnie inaczej pracują. Latem za rowerem Staśkowym tylko podbiegałam i momentami truchtałam. Mogę tańczyć godzinami, mogę uprawiać fitnes, byle bez stepu. Mogę dłuuugo chodzić, mogę robić naprawdę dalekie dystanse. Ale nie mogę biegać!!!!

A w sobotę biegałam za coraz szybciej pędzącym Staśkiem na czterokołowcu. Przebiegłam zmiennym tempem ponad 5 km z trasy 7 km. On jest coraz sprawniejszy i mocniejszy i coraz szybciej jeździ.

A ja za nim! A ja koło niego!

 

A w niedzielę umierały mi nogi. Obudziły mnie świtem cholerne skórcze. Popłakiwałam schodząc ze schodków do windy. Na 10 kilometrowym łagodnym spacerze z Panem i Władcą wciąż zostawałam z tyłu.

Wieczorem masaż ud i łydek. Druga noc przerywana bolesnymi skurczami. Trochę mniej niż wczoraj tych skurczów.

 

Obstalowałam w firmie kij do Staśkowego roweru. Trudno, poświecę się jeszcze. Jeszcze ze 2 albo trzy razy będę zasuwała za rowerem. Ale już nie takie dystanse. Krótsze, bo się Stasiek na pewno bedzie wywracał i złościł. Bo odkręcę boczne kółka i nauczę go jeździć normalnie. A że w czasie nauki na pewno sobie porozbija kolana i dłonie - trudno. Ból jest niewysoką ceną nauki, która na zawsze zostaje w umyśle.

24 września 2010 , Komentarze (17)

hihi, jeszcze nigdy tak nie pisałam

i zawsze ze zdegustowaniem i niesmakiem czytałam pamiętniki, które z tylko z takich zapisków się składały

ale zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz !

 

 

godz 8:45

kubek, 200 ml, mleko, zimne i tłuściutkie

musli, moje osobiste, samodzielnie robione, więcej płatków kukurydzianych niż słodkich, ale nie więcej niż 50 gram

dwa malutkie gryzy śmierdzącego sera, tak z 10 gram

kubek mielonego siemienia

pół kubka greckiej herbatki górskiej

 

godz 12 z minutami

pół kilo winogron, do skubania z torby, w czasie przemieszczania się pomiędzy jednym punktem dnia a drugim, do teraz jeszcze mi została mała gałązka

2 kajzerki meksykańskie, no daję słowo!, tak się nazywały, w Realu w Markach, skubałam po kawałku, ostatecznie wyskubałam wielkość kajzerki standartowej, bo to co ponad standard, to mi zjadł Stasiek między kolumną Zygmunta a czarną dziurą pokrzyżową

 

16:28

Na Krakowskim Przedmieściu napawałam się widokiem na pustki pokrzyżowe, na normalność i wypiłam Heinekena 0,33, siedziałam i czekałam na koniec zajęć Staśkowych

 

19 z minutami

wcale nie byłam głodna, ale jak weszłam do domu to akurat synalek robił sobie takie pachnące na kilometr kanapeczki!

plasterek polędwicy, duży

1 gryz chleba czarnego

3 kęsy żółtego sera wędzonego

pół pomidora

reszta greckiej herbatki górskiej

 

po 20

kubek naparu z pokrzywy

kubas ziół na trawienie Herbapolu

gotowanej kolby kukurydzy półtorej

figa wielka 1

kubas siemienia mielonego

sera śmierdzącego 24 gramy, zważyłam!

drink jeden i drugi

maliny od babci z działki, te jesienne, te słodkie, te mało soczyste, ze 30 deko, może ciut mniej

zostało jeszcze pól kolby kukurydzianej, ale już nie mogę

jeszcze jeden drink, mniejszy

 

jestem tak zmęczona, że zasypiam na siedząco, a leje mi się wrzątek do wanny

nie chce mi się liczyć kalorii

ale pewnie to piwo i drinki normę kaloryczną wyrobiły

a ile spaliłam podczas przemieszczania z punktu A do B i do C i do .. .. .. K a potem do L?

nie wiem

 

 

jutro męczący dzień

porankiem zaplanowany rower ze Staśkiem, znaczy - on będzie na czterokołowcu jechał i uciekał, a ja będę go gonić z muzyką patykową w uszach

popołudniem ślub długoletniej dziewczyny mojego synalka, idziemy razem, synalek, ja i Stasiek

wieczorem impreza

 

może znowu mi się uda przeżyć na jarzynkach i owockach i drinkach, z niewielkimi dodatkami tylko?

23 września 2010 , Komentarze (14)

Sorry za wyrażenie, ale to było pierwsze słowo, jakie mi przyszło na myśl. I bardzo adekwatne.

A przecież ona ocip... ops! zwariowała w tym punkcie już dawno, tylko ja nie zwracałam uwagi.

 

 

Bo teraz/dzisiaj jakaś chwilowa moda nastąpiła na Vitalii. Co raz któraś przyjaciółka czy znajoma pisze, że właśnie zrobiła "Bezpłatną Analizę" i z lekka pokpiwa z wyników. I narzekają dziewczyny na niedokładności, wytykają merytoryczne błędy. I się nawzajem nakręcają do prześmiewek. I dowcipy. I szfiszenrufy.

Więc jak też. Też chcę. Bo radości potrzebuję!!! Jak kania dżdżu... Cholera, znowu te grzyby!... Czy przez najbliższy czas wszystko mi się będzie kojarzyło z grzybami?...

 

Więc idę się Bezpłatnie zAanalizować. Podaję dane, wymiary, potem picie obliczam, potem podaję, bez czego mogę lub nie mogę się obejść.

Potem wyskakują mi wyniki, że tyle a tyle schudnę na ich diecie (*), albo że jak będę sama samodzielnie dietowała, to o tyle wolniej. Że jeśli nie będę uważała, to do tego (*) czasu utyje tyle a tyle.

 

Śmieją się dziewczyny. Że to nie tyle analiza, co humbug, perfidna podpucha, skłaniający nieznające się na rzeczy osoby do wykupienia jednej z diet Vitalii. Owszem, mi też na dokładnie to wygląda.

Ale, Wielce Szanowne Władze Vitalii, może by ciut odmienić schemat odpowiedzi? Bo teraz, każdy kto wskaże, że ma wagę o minimum 2 kilo większą niż cel, to, wedle was, bez diety Vitalii za chwilę utyje.

Litości...

 

I, jak napisałam jednej z vitalijek, pokwikuję przed monitorem z radości. Bo ona napisała

"Wydałam TYLE KASY, by wyglądać, jak wyglądam, więc odchudzać się będę ZA DARMO:-) "

Hehe, jak ja sobie przypomnę te jedzonka przepyszne, te super-truper talerze knajpiane, pełne po brzegi dobra smacznego wszelakiego. Jak sobie przypomnę długie sesje nad poranną gazetą, po których zostawało mniejsze pół bochenka dużego chleba ( bo większa cześć całości była we mnie, w towarzystwie tłuszczu i mięska). Jak sobie świadomie uzmysłowię, ile ja kasy przeżarłam, by się robić wciąż grubsza i grubszą!!! ZGROZA!... Zresztą pewnie 9/10 osób otyłych, za grubych lub po prostu wielkich powiedzieć by mogło to samo...

 

Potem poczytałam pamiętniki znajomych, przez 2 godziny czyściłam, smarowałam i dopieszczałam Pomarańczową Błyskawicę. Potem odrobina pracy.

Potem wróciłam do wyników Bezpłatnej (hłe hłe) Analizy

Twój styl życia, odżywiania wymagają kilku zmian. Jeśli spróbujesz postępować zgodnie z zamieszczonymi dalej radami być może uda Ci się zapobiec tyciu. Jeśli nie, prawdopodobnie trudniej będzie Ci pozostać przy obecnej masie ciała, co w konsekwencji może towarzyszyć tyciu

Ależ ja postępuję zgodnie z Waszymi radami! Przecież ja przyszłam na Vitalię tylko po to, by mieć pełny dostęp do vitaliusza, do liczydełka kalorycznego. I za to płacę miesięczny haracz. No, haraczyk. Ale żadnej diety!!! Żadnej!!! -  bo na każdej monotonnej lub ściśle określonej ja dostaję Fijoła. Takiego prawdziwego Fijołkowego Fijoła z Fikołkami! I po kilku dniach mam straszliwą i nie do opanowania ochotę na jedzenie potraw, których nie wolno lub których brak. I zawsze polegnę, wiem to. Więc po co mam wydawać kasę?

 

Czytam dalej

Gruszka! Osoby mające tendencję do otyłości typu gruszka powinny położyć szczególny nacisk na większą aktywność fizyczną oraz odpowiednio skomponowaną dietę.

 

 No i tu mnie stupor złapał.

JA ??????

Vitalia MNIE zaleca większą aktywność fizyczną ?????

Będę miała dziś nad czym rozmyślać na rowerze. Znowu radośnie pokwikuję.

 

 

Jeździłam ponad 4 godziny, z tego co najmniej połowa pod wiatr. I troche crossu z rowerem na plecach. I ponad 2 km po płytach monowskich, kości tyłka sobie odbiłam. I uciekanie przed ochroniarzami budowy obwodnicy. No co ja poradzę, że lubię być niegrzeczna i lubię włazić w zakazane miejsca.

Ponad 62 km za mną. Prędkość średnia niewielka przez te dodatkowe atrakcje i przez wiejące powietrze. Spalone rowerowo 1498 kcali.

Pochłonięte do teraz 1326 kcale.

Na chwilę obecną mam UJEMNY bilans kaloryczny.

I bardzo dobrze, bo musze dogonić mój różowy pasek vitaliowy, co mi uciekł od tych kani w panierce i rydzów na masełku i grzybowej z ziemniaczkami i śmietaną.

Pewnie jeszcze coś wypiję...

 

Acha, wieczorem przeczytałam synalkowi oraz Panu i Władcy vitaliowe zalecenia zwiększenia aktywności fizycznej. A co? Niech oni też sobie radośnie pokwiczą.!

 

Ps.

Oczekiwania spełnione.

Synalek rechocze i mówi... ach, nie będę powtarzać.

Zaś Pan i Władca rzeczywiście pokwikuje radośnie i już wymyśla wyczerpujące nocne manewry interpłciowe oraz planuje długą akrobatykę w parach.

23 września 2010 , Komentarze (20)

w pociągu DEN każą ćwiczyć

więc sporty uprawiam

 

za wczoraj

rower, ponad 30 km- 743 kcale

patyki, 7 i pół km, w tym podejście pod skarpę na Powiślu - 437 kcali

BYŁAM WCZORAJ TERMINATOREM kalorycznym, spalającym 1180 kcali

 

tylko co z tego, jak mi to nie przynosi zadowolenia? (znaczy w trakcie aktywności czuję sie dobrze, jest mi ciepło, zadowolona idę/jadę.... ale potem juz nie, i wszędzie odczuwam ból intensywnie uzywanych mięśni)

tylko co z tego, jak za dużo jem ? wczoraj pochłonęłam 1734 kcale, nic słodkiego, ale źle sie czułam wieczorem od nadmiaru

i nawet jedzenie nie przynosi zadowolenia, odezwaly sie moje problemy gastryczne, po ponad 4 letniej przerwie, jak zjem za mało, to mi kruczy i ssie, jak zjem za dużo, to ciężko i boli

 

hihi, chyba mam fazę jojczenia i użalania się nad sobą, sorry, przejdzie mi... kiedyś

22 września 2010 , Komentarze (16)

wsiadłam (chyba przez pomyłkę) do pociągu DEN

nie pozwalają wysiadać w biegu

nie pozwalają wyskoczyć

 

trudno, jak mus to mus

zaczynam odliczanie

poniedziałek - wchłanianie w normie, nie pod_liczyłam, spalone na rowerze 536 kcali

wtorek - pochłonięte 1541, spalone na patykach i na rowerze 1374

 

nie chce mi się nic ciekawego pisać, lenistwo umysłowe mnie opanowało na całego

 

 

20 września 2010 , Komentarze (20)

dwa kompy firmowe reaktywowałam, sprzęt inżyniera i karbowego zajął mi tylko 3 i pół godziny, nad kompem księgowej spędziłam ponad półtorej doby
nie straciłam żadnego najmniejszego pliczku, ale mnie ta robota znużyła maxymalnie
sprawdzić krytyczne komuninikaty, pomyśleć, wymyslec, dwie próby, przemyśleć nowe komunikaty, między przebieraniem grzybów obmyśleć strategię (niemalże, i no bo nie taktykę), pościagać różne rodzaje napędów, iDE i Sata, mozolne przepinanie dysków z napędu na napęd i z maszyny do maszyny, mozolne sprawdzanie dysków, mozolne czyszczenie wszelkich możliwych styków na płycie głównej
a jak mi zabrakło sprężonego powietrza w puszce, to używałam ręczną gruszkę do czyszczenia noska Staśkowego
po kilku godzinach precyzyjnej pędzelkowo śrubkowej pracy plecy mnie koszmarnie bolały i ręce tak drżały, ze miałam kłopoty z zakręceniem pleców kompowych

walka z zepsutymi kompami zakończona całkowityk zwycięstwem, .... tylko dlaczego nie cieszy???

do pójścia na rower zmuszałam się, tak okropnie mi sie nie chciało!!!
ale poszłam, wyszłam
owszem, po czwartym kilometrze krew zaczęła żwawiej krążyć
owszem, na szóstym kilometrze radośnie dzwoniłam na rolkowe nastoletnie sikorki, co całą jezdnię zajęly
owszem, podśpiewywałam sobie do wrótu najnowszym przebojom i wokalizowałam do wrótu skrzypcom Vivaldiego
owszem, po powrocie wlazłam do wanny z wrzątkiem, wymoczyłam się i wyszorowałam, pedikiury i manikiury
tylko że mnie nic nie cieszy

jestem tak koszmarnie na duszy zmęczona


a jak mi jeszcze któryś domowy facet choćby najmniejszego grzybka do domu tej jesieni przyniesie, to będzie spał na wycieraczce !!!!
albowiem sezon tegoroczny grzybowy uwazam za zamknięty
ewentualnie przyjmę w darze słoiczek lub słoiczki domowych marynowanych prawdziwków

dopiero po północy, a ja chyba ku łożu sie oddalę

jestem zmęczona
i chyba sie wypiszę z pociągu Mieci i z milionerek, na co mi miejsce, gdzie tylko zaniżam poziom?
bolą mnie plecy i ramiona i stawy i brzucho
a jak jeszcze chwilę będe pisac, to sie sama sobą wzruszę i zacznę siąkać nosem i mieć mokre oczy

ps
sorry za literówki, ale jestem na nowym lapku, który dla córczęcia zagranicznego przygotowuję, a ja nielubię lapkowych klawiszy...  a one mnie też nie

ps 2
zeby nie było, ze się migam
poniedziałkowa waga po_kaniowa rzeczywiście wyższa.... ale paska nie zmienię, bo to tylko panierka w brzuszku, będę sukcesywnie wysikiwać, jak Matka Spólkująca pisała zeszłorocznie

19 września 2010 , Komentarze (13)

mimo iż na piątkowej imprezie byłam bardzo grzeczna
mimo iż w sobotę i rowerowałam i patykowałam
bo w niedzielę jadłam obfite śniadanie, karmiliśmy sie nawzajem
a popołudniem niedzielnym pochłonęłam jakies kosmiczne ilości kani w panierce
kania jak to grzyb, kalorii ma niewiele, ale ta panierka!
i to smażenie na maśle

oj, boję się!!!

mam pełny i, niestety, obolały brzuszek
kocham grzyby, ale ona cięzkostrawne, a ja, gdy odczuwam ciężkostrawność, to zaczynam myślec o swoim wieku i o tym, że młodość moja to juz tak dawno była, że pewnie nieprawda i że należy, jak to starszej pani przystoi, moze nalezy zacząć się oszczędzać?....

guuupie nocne myślenie, smutne i w ogóle do dooopy

18 września 2010 , Komentarze (12)

naprawdę, daję słowo!

A jak ktoś nie wie, co znaczy termin, to zalecam zajrzenie do Kopalińskiego albo chociaż do (pożal się boże) vikipedii

 

 

Bo w ciągu ostatniej doby mapy.góglowe odświeżyły mapy Polski i w kilku miejscach dały obrazy o największym powiększeniu.

Mam wrażenie, że jeszcze trochę i będzie można przez moje wielkie okna zobaczyć, jak w domu wszyscy chodzimy nago lub półnago. Bo na dziś - to taki zezwłok, taki mikro-widoczny przecinek różowy na tarasiku to najprawdopodobniej ja.

Bo widzę moje balkon i taras. I okna kuchni i największego pokoju. I kominy. I dach, gdzie kot ucieka i gdzie czasem synalek panienki uwodzi na najpiękniejszy nocny widok na most Syreny. I między drzewami stoi srebrny volvowy rydwan Pana i Władcy, przednią szybę mu widać, ale osoby wewnątrz już nie. Synkowego łaciatego volva nie widać na goglach, widocznie gdzieś w drodze był.

I nasza firma, na wsi siedleckiej zabitej dechami, gdzie zimą pekaesy u nas na podjeździe zawracają - jeszcze rok temu była tylko zamazem na skrzyżowaniu dróg. W październiku zeszłego roku Najjaśniej Panujące Nam Gogle uszczegółowiło tamte mapy i było już widać srebrzysty odblask od dachu hali produkcyjnej. A dzisiaj patrzę i oczom nie wierzę! Widać dwuspadowość dachu hali produkcyjnej. Widać dom, w którym 5 lat spędziłam na emigracji wsiowej. Widać biuro, widać stary młyn na warsztat przerobiony, widać budynki socjalne. Nie widać tylko wielkiej huśtawki na trawniku, co ją z ciężkiej nierdzewnej stali narzędziowej pracujący u nas Rosjanie dla mojej, wtedy prawie rocznej, córki uczynili. Aż dziwne, bo to mastodont wielki i żelazny, a bujawka leciusieńko do dzisiaj chodzi, za popchnięciem małym palcem.

I sprawdziłam jeszcze tarnowskie Azoty. Tam równo 6 lat temu Pan i Władca firmę stawiał, odnawiali budynek starej melaminy, robili instalacje w budynku i poza budynkiem. A mapy góglowe uparcie pokazywały widok z 2002, tylko jakieś zamazy budynkopodobne i pusty plac obok zamazy budynkopodobnej. A dzisiaj, ciekawością wiedziona, powiększyłam mocno obszar Azotów i cóż widzę??? Na placu koło budynku widać betonową tacę i cztery zbiorniki chemikaliami, z których do jednego przyłożyłam łapkę. Znaczy do jego wyglądu.

Już tak czuję, że noc całą albo pół nocy spędzę nad mapami góglowymi, wędrując po miejscach znanych i nie. Odwiedzając domy vitaliowych koleżanek i przyjaciółek. Bawiąc wirtualnie w miejscach znanych do bólu naskórka. Albo w budynkach, co o nich pamięć tylko ból przywodzi. Albo... sama nie wiem...

 

 

ps vitaliowo

Hanny, śpieszę donieść, że mi serwetki ustawiane w namioty nie są na imprezach potrzebne. Bo ja na imprezach nie jem. Bo ja na nich piję jeno i robię foty. Na wczorajszej imprezie zjadłam 4 widelce tatara z talerza Pana i Władcy. Resztę kalorii wchłonęłam w płynach. A na to namioty nie pomagają.

Waga poranna? a cholera ją wie! Wiem, że przed świtem, gdy rodzinni faceci na grzyby się wybierali - to ja stanęłam na wadze. I wiem, że barwnie przeklinałam. Ale nie zapamiętałam... Widocznie cyferki były obrzydliwe.

Do południa prawie drzemałam. Z zamkniętymi żaluzjami. Bo mi słońce swym blaskiem obrażało oczy. To nie kac. To tylko przepicie. To tylko schodzące zmęczenie po ostatnim tygodniu.

 

Potem rower, ponad 2 godziny, ponad 38 km.

 

Potem wizyta u mamy w szpitalu. Jak ona jest jeszcze chora, to ja jestem Hatszepsut!!! Pełna znowu wigoru i złośliwej energii. Na powrót podła i oczami mówiąca, że przecież ona jest serdeczna. Objechała nieobecnego Tatę, że pewnie nie dopilnował zebrania jesiennych malin. Współspaczki wszystkie nazwała ropuchami, bo nie używają różańca. Objechała mnie, bo łapówka/dziękczynienie dla lekarza (słoik miodu, ponad 0,6 kg) nie była nalana pod pokrywkę, brakowało centymetra jednego i 4 mm.

Porozmawiałam z lekarzem. Ma ją trochę postraszyć jutro przy wypisie.

 

A potem szłam do domu z patykami i płakałam. Nawet dziękuję głupiego nie usłyszałam. Tylko pretensje.

Patyki szłam dłużej. Żeby się uspokoić. 6,65 km. Pod koniec nie płakałam, tylko gniewnie mamrotałam.

 

 

Jutro na mnie czekają dwa firmowe komputery. Coś im się stało w twarde dyski w odstępie 3 dni. Nie lubię szukania błędów, wrrrrr. A muszę. Bo potrafię.

I jeszcze ten nowiuśki laptop dla córczęcia. Mam go dostosować, powgrywać oprogramowanie, co sobie zażyczyła i jej wysłać.do Danii. Programy przydatne na studiach oraz koniecznie Diablo2, razem z sejwami i linkami do grania w gromadzie. Ja kocham XP, a na lapku nowomodne w7, oraz nie IE, tylko Chrome. Wiem, powinnam kupić podręcznik. Ale mam to robić na cito. A poza tym na żadnym innym rodzinnym/domowym/firmowym sprzęcie nie ma W7. To po co ja mam kasę na podręcznik jednorazowy wydawać? W związku z tym robię na czuja.

A jak to mówił mój zmarły niedawno przyjaciel, na czuja to można co najwyżej w nocy usiąść na belce w latrynie harcerskiej.

17 września 2010 , Komentarze (28)

naprawdę skonczyłam
ostatnia porcja wysuszonych podgrzybków wylądowała w poszewce, mam ich 0,65 kg
ostatnie dwa słoiki marynowanych rydzów stygną po pasteryzowaniu

zdechła jestem, idę się zdrzemnąć
mało co jadłam, bo wciąż nie miałam czasu, wrócę chyba do mojej diety jarzynkowej z nagrodą kajzerkową
jutro
bo dziś jeszcze gar zupy grzybowej, taka gęsta, ze śmietana i kartofelkami
bo dziś jeszcze wieczorem imrezka masowa .... zastawiamy się, czy nasza koleżanka, która straciła męża pod Smoleńskiem, czy ona przyjdzie (pisałam o niej w kwietniu...)

przedwczoraj patyki, z przedszkola do szpitala i do domu
wczoraj sportu nie było, 
dziś był - wracałam na patykach z przedszkola Staśkowego
trochę naokragło szłam, ale tu na tym kompie nie policze, dopiero jutro, wydaje mi się że ponad 7 km

szłam Krakowskim Przedmieściem... nareszcie nie musiałam omijać tych oszalałych krzyżowców, choćby z tego względu zadowolona jestem, że krzyż przeniesiony do kaplicy, i tylko dwóch filmowców tivi, a nie dziesiątki kamer
dobra, to nieistotne

maseczka liftingująca na paszczy, sprzątam kuchenne pobojowisko pogrzybowe i zaraz drzemka przed-imrezkowa

ps.
moja mama znowu jest w szpitalu, zemdlała na ulicy,
przez dwa dni wciąż (między grzybami) biegałam do szpitala,
teraz trafiła na lekarza, który nie daje się zagadać, że ona juz się dobrze czuje... jestem z nim umówiona na jutro

czasami bardzo mi brakuje drugiej mnie, ale nie potrafię się rozdziesięciojać

15 września 2010 , Komentarze (33)

Rano biegałam, szukałam, 11 sklepów, w tym delikatesy Alma... no, skandal, nie ma!!! Pamiętacie kryzys pod koniec Gierka i potem okolice stanu wojennego. Co ZAWSZE stało na sklepowych półkach??? No co ??

Ocet!!!

A dziś nigdzie go nie było!!! Panie sklepowe mówią, że wariactwo, że nie ma w hurtowniach, że ludzie biorą po 5 butelek.

Wysyp grzybów wszędzie.

W zwykłym szczękowym straganie przyulicznym - prawdziwki, jędrne, zdrowe, w cenie dobrych śliwek. Tylko. Wielkie skrzynie podgrzybków, tanie jak barszcz. Wszędzie grzyby. Niespotykana obfitość, naprawdę. Mam w rodzinie zawodowych starych grzybiarzy. I oni zaskoczeni, wspominają wysypy sprzed 20 lat. A pan Czesław z poligonu lotniskowego spod zachodniej granicy mówi, że grzybów tyle, że kosą kosić, że tylko najgorszy leniwiec nic nie nazbiera.

No dobrze, wysyp wysypem, ale gdzie ten ocet do marynowanych????

 

Hihi, w końcu znalazłam. W małej budzie warzywniczej. Pan właściciel akurat przywiózł, skądś wynalazł. A ponieważ był jedynym sklepem z octem, to i cena u niego poszybowała w górę. Mógł, skubany, sobie cenę dać księżycową, bo cała Saska Kępa bez octu.

 

wieczorem

Mam DOSYĆ !!!

Właśnie się pasteryzuje przedostatnia partia marynowanych, dodawałam różne wynalazki do marynaty, bo mnie nudzą takie normalne marynowane. A to szafran, a to suszone pomidory, a to suszone egipskie limonki, a to czosnek, Kolendra, jałowiec. W każdym słoiku inaczej. Zobaczymy jak będą smakowały. 11 słoików półlitrowych wyszło!!!

Kozaki ususzone. Prawdziwki ususzone. Suszonych podgrzybków mam pełną całą poszewkę na ślubną poduchę, a jeszcze się suszą i jeszcze ze 3 kilo na balkonie... Mam dość.

Jestem okropnie zmęczona i bardzo bolą mnie plecy. Całe.

 

 

A wspomniał mi synek, że w sobotę najbliższą on z tatą, mój szwagier z małoletnim synem i mój tata wybierają się na ... grzyby.

UDUSZĘ!!!

Noooooooo, chyba, że mi przywiozą same prawdziwki, tych jeszcze w tym roku nie marynowałam. I kurki... zjadłabym w śmietanie... mniam... cały dzień bym pościła, by się najeść kureczek duszonych...

 

vitaliowo

aktywności fizycznej nie było, cały dzień pochylonam nad grzybami.

wchłanianie... no, nie był to Dzień Pożerania Konia z Kopytami, ale niewiele brakowało. Bo siedziałam w kuchni... nie cierpię takiego stanu, gdy tracę kontrolę i jem bezmyślnie. A grzybowa monotonna robota ogłupia.

I jeszcze ten deszcz! Nie dał szansy urzeczywistnienia patykom, com je na wieczór planowała..

 

ach, zajrzałam do lodówki

a tam jeszcze przecież rydze!!

a ja nie mam sił... nawet żeby sobie rydzyka sote usmażyć

 

na specjalne zamówienie Seremki

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.