Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1820744
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 października 2010 , Komentarze (32)

jesli używacie FB, to zalecam zajrzenie tu   i klikniecie na LUBIĘ TO i ujawnienie Swojego Osobistego i Intymnego Miejsca, w którym "lubicie to robić"

wyjaśniam

akcja na FB ma równiez wiele wspólnego z tym:

 

 

dla zaciekawionych - moja "waga poniżej_paskowa" to u mnie teraz mniej niż 57 kg

jesli się utrzyma również jutro, to mój paseczek wagi ulegnie zmianie

W DÓŁ!!!,

KU MNIEJSZEMU!!!

 

a powinno sie utrzymać, bo

roweruję - dzisiaj ponad 30 km

mało jem - bo jak nie ma domowych męskich wołoduchów, to nie gotuję, i zadowalam się michą mleka z musli z rana, w południe owocem tropikalnym, popołudniem dwiema kanapkami ze smarowidłem i wędliną i pomidorami i solą, a wieczorem drinkami ze śmierdzącym serem

 

i fajnie!!! wcale nie jestem głodna

 

 

mam takiego powera, że poszłabym teraz z patykami, a powstrzymuje mnie jedynie zimno na zewnątrz

słucham właśnie Yolanda Be Cool - We No Speak Americano i tańczę w pustym domu

10 października 2010 , Komentarze (12)

tak sie nazywała technika pisarska, w dziewięćdziesiątych latach, albo osiemdziesiątych, stosowana w mainstreamie i w fantastyce

piątek

poranek: waga zaskakująco mocno poniżej paskowa

rower na cito, niecałe 22 km, 55 kcali spalonych
wchłaniania nie liczyłam, ale wiem, że się powstrzymałam od żarcia babciowego
jak Staśka zajecia trwały, to nie zasiadłam z piwem na Krakowskim Przedmieściu, tylko 50 minut spacerowałam uh!!! zmarzłam
jak Stasiek wtranżalał kolację, to zjadłam tylko figę i kolbę kukurydzy i kawałek nieduży ciasta cytrynowego

sobota
waga wciąż poniżej paskowa
ale nie tak bardzo jak wczoraj
rower 41 km, z ogonkiem, spalone niecałe 1000 kcali
drinki
poszłam wcześniej spać

niedziela
waga wciąż poniżej_paskowa
dzień senny
między pracowym wyjazdem męża i syna oraz pierwszym śniadaniem a drugim śniadaniem wnuka, on przy klockach, rysowaniu i tivi - a ja twardo drzemię,
potem bieganie za_rowerowe_za_pięciolatkowym_czterokołowcem, 40 minut, oj, jutro będą biedne moje mięśnie udowe !...
potem spacer 6 km, na obcasach
nie chce mi sie kcali spalonym liczyć
potem mały obiadek w greckiej knajpie, 3  pierożki phillo ze szpinakiem i jogurtem + 2 piwa greckie Mythos 
i znowu... śpię . .. na chwilę tylko wstałam, by wnuka pożegnac i znowu sie walnę do łóżeczka 
3 drinki, 2 figi, wędlinka
i spać


co mi pokaże jutro szklana strażniczka wagi ???


ps
piszę o największej imprezowni na Cykladach
i o życiu na wulkanie
i o starożytnych zabytkach w Grecji

wolę takie pisanie, niż o tym co zjadłam i co spalilam

7 października 2010 , Komentarze (58)

Dziecięciem bardzo nieletnim będąc, miałam czas na wszystko. Nauka - owszem, lekcje odrabiane, a stopnie były ok., ale nie było to najważniejsze. Harcerstwo, wtedy jeszcze zuchy - owszem, ciekawe, ale nie było to najważniejsze.

Ciekawy był świat.

Ciekawe było czytanie o nim.

 

Za naszymi trzema podwórkami bloków gomółkowskich był cały świat. I CAŁY stał otworem!! Podwórka, wielka stolarnia, skup butelek wśród mirabelek, wiejskie gospodarstwa, szczeniaki w budach, warsztaciki, pola, lotnisko sportowe, system poprzecznych wałów przeciwpowodziowych, lasy, osady. Obrzeża, wtedy, Warszawy. Potem budowa trasy Łazienkowskiej. Spacery, dziecięce podchody, wędrówki grupowe i samotne.

 

 

I były książki. W trzeciej klasie podstawówki odkryłam dla siebie świat słowa drukowanego. W czwartej klasie biblioteka szkolna okazała się być niewystarczająca. Pamiętam pierwszą grzmiącą awanturę, jaką zrobiłam dorosłej osobie. Pani bibliotekarka z Krypskiej nie uwierzyła, że przeczytałam Pana Samochodzika i Templariuszy w jeden dzień i nie chciała mi wypożyczyć następnej książki. Po awanturze i po przywleczeniu na siłę ojca, by zaświadczył, uzyskałam dostęp do dorosłej części wypożyczalni. Miałam dziesięć lat. Ta bibliotekarka, pani Dybowska, stała się moją powiernicą i przyjaciółką i mentorką na następne 15 lat.

A w piątej klasie podstawówki, wtedy ośmioklasowej, dostałam dyplom za największą przeczytaną ilość książek wśród uczniów z całej szkoły.

 

Ale w klasie trzeciej ... chyba trzeciej ... na początku... to był czas, gdy zaczęłam czytać sama...

Książki dla dzieci, te do samodzielnego czytania, miały większy druk. To była TA PIERWSZA KSIĄŻKA. Otworzyłam, przeczytałam kilka pierwszych zdań ... i weszłam całkiem w tamten obcy i dziwny świat pod palącym słońcem. Autora nie wspomnę, teraz wiem, że tłumaczenie z greckiego. Polska adaptacja greckiej legendy. Petros pelikan. Do bólu współczesna bajka. Grecja, lata pięćdziesiąte czy sześćdziesiąte. Wyspa z biedakami. Odkrywają złoża różowego marmuru. Ale dalej bieda. Sztorm. Chłopiec lubiący rzeźbić ratuje różowego pelikana. Przygody. Ucieczki. Kozy o jedwabistej sierści jako okup. Odwaga. Morze. Rzeźbienie. Przyjaźń chłopca i pelikana. W tle ateńska turystka, Athina. Z córką, której imię znaczyło sowa. Atena z sową. Och, mogłam przecież w wieku lat dziewięciu nie wiedzieć, że sowa przynależy do Pallas Ateny (bo zauroczenie mitami greckimi przyszło dopiero kilka lat później). Przyjaźń chłopca i Sowy. Tragiczne zdarzenia. Dojrzewanie. Smutek. Pelikan, który swą sławą odmienił życie całej wyspy. Popularność turystyczna wyspy. Pelikan i pelikanówna odlatują, a dojrzały chłopak ma łzy palące pod powiekami.

Czytałam te książkę, heh, książeczkę, wiele razy. Zapadła gdzieś w pamięć, ale tą nieświadomą. A książka powędrowała któregoś roku w którymś kolejnym pudle do piwnicy. To taka książka, której się już nie czyta, ale którą jakoś głupio wyrzucić.

 

I tylko zdanie zapamiętałam. Cytat prawie. Że te odblaski, te migotki na powierzchni greckiego morza - to patrzące przyjaźnie na ludzi oczy roześmianych greckich bogów.

 

 

 

Jest rok 2006.

Jestem rozedrganym kawałkiem osoby. Nie całością. Depresja. Prochy, alkohol. Chudnięcie chorobliwe i wielodniowe odloty. Próba samobójstwa. Jedna, druga. Powolne i bolesne wracanie do rzeczywistości.

Latem, niespodziewanie, rejs jachtem po Cykladach. Decyzja o wyjeździe zapadła w ciągu 12 godzin.

Wypadek samochodowy w drodze do Grecji, nasze czerwone vovlo fruwało i dachowało, prędkość na początku skoku mieliśmy ponad 148. Volvo pozazdrościło samolotom nad głowami, co przelatywały nad nami na pasie podejście do Balic. Wyszliśmy z tego nie tyle cało, co nawet o własnych siłach.

w tym miejscu volvo zaczęło fruwać

a tak volvo leżało... te nogi to nie nogi rannego!!! ... to Pan i Władca wydłubuje bagaże, bo bagażnik sie zablokował

 

 

Rejs cudowny.

W ateńskiej marinie Kalamaki z całych sił przytulałam się do mojej pierwszej osobistej palmy.

W Atenach na pierwszej plaży, na Edem, moczyłam chciwie nogi w morzu na plaży kamienistej. I ustami próbowałam smaku słonego ciepłego morza. Popołudnie. Odblaski na wodzie. I wróciły do mnie echem pamięci "oczy roześmianych bogów".

 

Owszem, jeszcze co kilka dni prochy i/lub odlot, ale coraz krócej i coraz łagodniej. Bo świat wokół taki ciekawy i piękny, że żal czasu i energii na odloty do wewnątrz. Żeglowałam. Sterowałam. Ja?! Ja, która na Mazurach potrafiłam łodzią przypieprzyć w brzeg kanału!

 

Słońce cierpliwie ciepłymi promykowymi paluszkami rozplątywało bolesne węzły w moim sercu i w umyśle.

A delfiny śpiewały mojej duszy, że skoro jeszcze istnieję i daję radę egzystować - to żeby zapomnieć o ranach i być dalej i wciąż i wciąż.

 

 

Przewodnik Pascala. Przed prawie każdym cumowaniem czytam. Co jest na tej wyspie, albo jaka jest, albo gdzie pójść, takie tam, zwykłe info przewodnikowe.

Wyspa Mykonos. Kotwiczymy dzień cały koło małej wysepki, nurkowanie, pływanie na przeciwfali. Cudne muszle i cudny widok na miasto nad odległą zatoką.

Zmęczenie. Popołudniem czytam przewodnik. Wyspa wielka, z własnym lotniskiem. Czytam o tym, że mekka dla homosiów. Że Mała Wenecja. Że stare wiatraki, których siła kiedyś wyciągała rybackie łodzie na wysoki brzeg. Że uliczki kręte i wąziutkie jako pozostałość po napadach pirackich, w takich było łatwiej się bronić. Że współczesny amfiteatr, ale skonstruowany wedle prawideł starożytnych. Że pelikan... CO ??????

PELIKAN ??????????

Pelikan Petros ??????

Niemożliwe!!!!!!! To przecież była tylko bajka z dzieciństwa!!!! Niemożliwe!!!!

W przewodniku napisano 4 zdania, streszczające bajkę. I mapkę, gdzie jest ten pelikan. Pomnik? Pomnik tam stoi ?!

Prawie 4 km od New Portu do Old Portu i Old Town przebyłam prawie biegiem. Mały rynek, agora, kościółek z zamurowanym wejściem do piwnicy. To wszystko było w książce!!! W tej bajce, czytanej prawie 40 lat temu. Pelikany tyle nie żyją, nie wierzę!!!

 

niemożliwe, jak rany kota, to NIEMOŻLIWE!!!

 

A jednak.

 

Były pelikany dwa. Petros i panienka pelikanowa, jak w książce.

I on mnie poznał !....

 

Och, wiem, że to niemożliwe.

Że tamto to była bajka. Która zresztą skończyła się odlotem Petrosa.

Że pelikany tyle lat nie żyją.

Że to tylko ptaszyska dla turystów.

Że to tylko wykorzystanie legendy.

Że ptak, który sam z siebie podszedł do mnie i otworzył dziób i wziął mnie za ramię i syczał i patrzył prosto w oczy, że to się tak stało przypadkiem.

Że klęczałam i płakałam. Z niewiary w niemożliwe.

Że przyszedł Grek do karmienia i wołał "Petros, Petros", a ptak nie przybiegał do niego jak normalnie. Został ze mną. Ode mnie wziął rybę.

Że Grek patrzył oczami jak spodki.

Wiem, że to wszystko niemożliwe albo tylko przypadek.

Ale......

 

 

Kocham do dzisiaj Mykonos.

Co roku biegam do Petrosa.

Taka chwila jak wtedy nigdy się już nie powtórzyła. Ale ptak nigdy mnie nie atakował, nie machał w złości na mnie skrzydłami. Na innych turystów - owszem. Tylko otwierał dziób i łapał mnie za ramię i się patrzył. Pachniał świeżymi rybami. Te ptasie oczy sięgały mi do środka duszy.

 

 

 

Kocham i to miasto i tę wyspę.

Któregoś roku wypożyczyliśmy czerwone autko i zwiedziliśmy całą, przelotem oczywiście.

Uwielbiam samotnie biegać po krętych uliczkach. Robić zdjęcia schodkom i ludziom w zaułkach.

 

 

 

 

 

Lubię stanąć w amfiteatrze, no dobrze, amfiteatrzyku, na scenie i szeptać. I wiedzieć, że ludzie na szczytowych miejscach słyszą ten szept.

 

Mamy na Mykonos swoja ulubioną drinkodajnię. To knajpa dla transwestytów, Katherina. Barmani się zmieniają, ale każdy potrafi zrobić mój ulubiony wakacyjny drink. Muzyka wciąż taka sama, bo DJem jest właściciel, wielki, gruby i potężny Grek z tłustymi i długimi czarnymi włosami i łysiną na górze. Muzyka z połowy lat 70-tych, Animals, Zeppelin, King Krimson i spadkobiercy. I drag queen, wspaniałe, cudnie wymalowane, z blond plerezami, wycyckowane i na niebotycznych obcasach. Wcięte w pasie i rosłe. Miodzio dla oczu.

to w roku 2008

 

a to tegoroczne

 

 

Nocą warto pochodzić po krętych uliczkach. Zamiera ruch turystyczny. Zostają niesprzątnięte wystawy sklepików. Jak ta na zdjęciu. Całe schody zastawione butkami sklepu butowego.

Mało knajp daje już jedzenie. Tam nocą w knajpie dla miejscowych jadłam najsmaczniejszą mussakę.

Greckie rodziny zbierają się w domach na późnych wspólnych posiłkach. I śpiewają. Ale jak!!! Można pod oknami słuchać w zachwycie godzinami.

 

 

W zeszłym roku nie widziałam pelikanów. Zejście do piwnicy było puste dnia pierwszego. A drugiego dnia ciężko chorowałam, pierwszy raz w życiu zatrułam się rybą. Nikomu nie życzę.

 

 

W tym roku był Pelikan, ale tylko jeden i w innym miejscu. Tłumnym. Zmęczone zwierze, widać było. Stał na krześle i klekotał i syczał, gdy ktoś za blisko podchodził. Tylko wyciągnęłam ramię. On wyciągnął dziób. I nie syczał na mnie. Spokojnie się dotknęliśmy.

Magia chwili nie mogła się rozwinąć jak wtedy. Zaraz ktoś potracił krzesło.

Stałam tylko z boku i patrzyłam.

 

 

Kupiłam sobie w tym roku pyzatego Petrosa. Z gipsu. W kapelutku.

Nie cierpię bibelotów napółkowych. Mam ich 4, słownie cztery. Właściwie - to miałam cztery. Ręcznie dmuchana szklana fiolka na egipskie perfumy. Kobaltowa i cudna MatkaBoska z Lourdes. Kartonowa Lara Kroft z TR III. Muszla-kokilka. Teraz piątym bibelotem jest Petros.

7 października 2010 , Komentarze (32)

wywołana do tablicy wołaniem Levisa - uprzejmie informuję, iż nie zaniedbałam wpisów

tylko ... nie mam co pisać

tylko ... nie mam o czym pisać

 

(to copy od Matki Spółkującej) :

Nie chudnę.

Ale się odchudzam.

Końca nie widać.

Od siebie mogłabym jeszcze dodać, iż nie potrafię i nie moge i nie mam czasu, by WIĘCEJ się poruszać oraz że nie mogę bardziej ograniczyć ilości i kaloryczności wchłaniania, bo wtedy robię się głodna i rodzą się we mnie kompulsy...

 

ale, chryste, jestem na diecie 1100-1500 kcali od ponad półtora roku, odżywiam się bardzo racjonalnie i bardzo zdrowo, dużo-błonnikowo i obficie_mokro - czy waga nie mogłaby wreszcie spaść do pożądanego przeze mnie poziomu???!!!

troszeczkę poniżej 55 kg!!! ale powyżej 53, naprawdę JUŻ NIC mniej!!!

wtedy naprawdę dałabym już spokój.... !!!

Bo mam, kurwa, zastój !!!!

(oj, musiałam sobie rzucić mięskiem, malutkie ono przecież i niepubliczne...)

owszem, kilogram z nadmiaru wakacyjnego zrzuciłam, ale dalej ni huhu!!! cholerny zastój!!!

 

nie bedę pisała przez jakiś czas o wadze i osiągnięciach vitaliowych, to w trosce o własne zdrowie, żeby mnie szlag nie trafił, albo co?

 

chodzi za mną pisanie o wakacjach

chodzi za mną pisanie o miejscach, które kocham

myśli moje krążą w miejscach, gdzie przeżyłam śmiertelnie_niebezpieczne/grożące_kalectwem przygody

i w miejscach, gdzie bajki z dzieciństwa okazały się rzeczywistością

5 października 2010 , Komentarze (27)

jeszcze trochę i ... przesunę mojego motylka różowego  na moim różowiasto-kwiatuszkowym paseczku

 

bo

waga krąży do_paseczkowo

bo

waga nie wyskakuje ponad paseczek

bo

mogę siedzieć wygodnie w dżinsach 30/30 zapiętych na guzik

bo

rankiem, na płasko-leżąco, mogę się z zadowoleniem poklepać po gładkim brzuszku

 

 

wczoraj sportu nie było, bo mnie dopadł psychiczny psm (chyba tak się pisze?) i nie nadawałam się do niczego poza warczeniem i czepianiem, nawet szklankę stłukłam

 

dzis już jestem łagodna i spolegliwa,

mam w planie wizytę w gazowni i prądodajni, to się wybiorę z patykami

TAKIE SŁOŃCE !!!!

może go jeszcze starczy na popołudniowy rower?

3 października 2010 , Komentarze (26)

PORANNA WAGA PONIŻEJ PASKOWA

hip hip hura


śniadanie : melon, mleko, ser śmierdzący, nektarynka, kukurydza z puszki, wielki plaster, ogromniasty wprost - szynki




a potem na rower



TRA LA LA !!!!!



ponad 52 km dziś przejechałam


przekroczone 4000 tysiące km w jednym  sezonie

 

zakonczyłam wycieczkę wynikiem 4044,7 km


(doceńcie poświęcenie, foto robione w czasie jazdy, w dodatku komórką połączona ze mna kablem do przesyłania muzyki dousznej, istna rowerowa ekwilibrystyka)

gdy mi przeskoczyło z 3999,9 na 4000,0 - to, zgodnie z obietnicą daną samej sobie - jechałam i sobą głośno trąbiłam

nic, że akurat mijałam troche tłumny przystanek przy węźle Czerniakowska

nic, że się gapili

... żeby oni wiedzieli ... !


kcali spalonych 1395

ile zjadłam - nie wiem

ale czuję, że objętościowo bardzo mało

ssanie czuję, a głodu nie

zmęczenie czuję, a nie jestem śpiąca

dolny brzuch mnie boli, zaraz zacznę mieć, jak to ktos figlarnie określił - babodni


a poza tym jestem na obcym kompie i formatowanie textu jest do dooopy


jutro poprawie literówki i te takie inne

2 października 2010 , Komentarze (20)

waga świtem - paskowa !!!!!!
brak śladów po spuchnięciu
poranne i do_popoludniowe zajęcia w parach - cudowne!
śniadanie - wielka micha sałat, odrobina kukurydzy, pomidorki koktajlowe, 50 gr pysznej fety
obiadu nie będzie - synalek pozadomowo, Pan i Władca ma brukselkę, a ja nie potrzebuję
za oknem słońce... SŁOŃCE !!!!
rower napompowany, w plecaku rekawiczki i opaska i kurteczka, zaraz wylatuję, bo dzisiej będę chyba fruwała, a nie jeździła

poruszam się po domu tanecznym krokiem
świat jest taaaaaaki piękny !!
 
 
 
 
edyta, tfu! edycja nocna:
ponad 63 km na rowerze, w pełnym słońcu i ze śpiewem na ustach - tylko, gdy na horyzoncie nie było widać ludzi luzem (co ich będę stresować)
spalone 1529 kcali
pochłonięte do godziny 22:27 kcali 1509
nawet jeśli wypiję jeszcze jednego sobotniego drinka, to i tak będzie ok
druga płyta drugiego sezonu Hausa
 
 
KOCHAM TAKIE DNI
 

1 października 2010 , Komentarze (31)

Taki porządny, szklany, zakręcany.

Zeszłą jesienią używałam. Wlazłam do środka i zakręciłam za sobą pokrywkę.

Potrzebuję znowu.

A wiem, że ode mnie dziewczyny i kobity potem brały, pożyczały. Na stresiki. Na jesienne depresyjki. Na zaspokojenie potrzeby odosobnienia. Na uspokojenie. Taki zakręcany słoik przechodni!

A prosiłam - pilnować!. A prosiłam - nie stłuc! A prosiłam - nie zgubić, bo się pewnie jeszcze przyda.

I co ?????

GDZIE on jest ???

 

 

Będę chyba potrzebować, bo :

 

W czwartek świtem... Ja??? Ja świtem ?? No, owszem, ja! Naprawdę wstałam (przed)świtem, bo Staśka do przedszkola trzeba. Brr, nie cierpię porannego wstawania! Po sikaniu tradycyjny skok na wagę. Miało być lepiej. Już wczoraj czułam się lepiej.

A tu?

PONAD 2 KILO WIĘCEJ. PONAD 59 KILO NA WYŚWIETLACZU.

Oczom nie wierzyłam!!!! Serce zaczęło kołatać. Weszłam jeszcze raz. I tylko patrzyłam podejrzliwie do tyłu czy któryś, może kot, nie robi sobie głupich dowcipów z dociążaniem wagi. Ale nie, stoję samotna na wadze i widzę 59,2.

Zacisnęłam z rozpaczy dłonie w pięści. Nie rozpłaczę się przecież. PRÓBOWAŁAM zacisnąć dłonie. Nie dałam rady ....

Pierścionek zaręczynowy nie wchodzi na palec.

Biegiem do lustra. No tak!!! Znowu!!!

Twarz gładziutka, bezzmarszczkowa. O kurzych łapkach świadczą tylko białe nieopalone kreseczki. Szyja napięta, gładziutka. Dłonie ze skórą napiętą, zniknęły wszystkie blizny i uszkodzenia pogitarowe, porowerowe.

Cholera. Całe życie nie miałam zatrzymań wody, a to już trzeci raz w tym roku.

Chciałabym zawsze mieć taką twarz, jaka mam przy wodnym spuchnięciu! Sama się sobie podobam. Ale za to nie podoba mi się, że wszystkie skarpetki tak okropnie i swędząco się wpijają. Że się stopy w pantofelkach nie mieszczą.

 

No nic, pokrzywa, litry naparów owocowych, napitki inne.

Do 17 wchłanianie małokaloriowe bardzo. Potem ciut popłynęłam kanapkami z pasztetem. Bo do nich były ogórki konserwowe, krakusa. Pyszności! Moje ulubione pyszności! Znowu pokrzywa, znowu napoje inne.

 

W piątek rano już ponad litr wody we mnie mniej. Ale to i tak znacznie więcej niż na pasku. Szkoda. I głupio mi w pociągu DEN.

Do 12 ganianie o jednym gryzie melona i kubku mleka. No i oczywiście o pokrzywie.

Już koło 10 Pan i Władca pokpiwał - o, widać Ci znowu zmarszczkę na policzku. A gdy się obraziłam, to miał jeszcze jeden powód do uciesznej złośliwości - było nie chlać tyle pokrzywy!

Tyciunie kanapunie w południe i pół melona.

Na popołudnie ma sałaty i pomidory i fetę, taka prawdziwą.

 

A teraz dementi.

Tu foto dowodowe:

 

Dementi co do zdjęcia ostatniego, tego szarej głowy. Uroczyście dementuję, jakoby specjalnie ustawiłam takie tytuły i specjalnie na ich tle się sfotografowałam. Nieprawda!!! Mam w domu ponad 5 tysięcy woluminów. Tak jak ta wyglądają 3 ściany. Gdzież musiałam to zdjęcie sobie zrobić, a akurat synkowy statyw z aparatem stał w tym pomieszczeniu. No i dlaczego nie miałabym sobie robić zdjęcia w otoczeniu ulubionych przedmiotów?

29 września 2010 , Komentarze (46)

tę w sobie

obcięłam jej blond_głowę i nie ma, już jej nie ma!!!

była ze mną - była mną ponad 5 lat

i chwatit!!!!

 

TERAZ JESTEM SZARA

perłowa, mglista, srebrno-beżowa, szaro-błękitna, błyszcząco-kurzowa

wszystko zależy od światła, zużycia, oka i oceny patrzącego, i ciepła

 

 

 

 

środowo-vitaliowo do godziny 15 bardzo ok.

brzoskwinia, kukurydza z kolby obgryzana, 3 tyciunie kanapunie,

herbatek owocowych i leczniczych nie zliczę, 1 pokrzywa i jedno siemię mielone

 

na patykach po Stasia

mżyło cały czas

Na moście Poniatowskiego i przed placem Zwycięstwa skorzystałam z kabanów, trudno!, ale te miejsca to deszczowy wygwizdów, brr

Przepatykowałam 4,7 km

Przeszłam w tym roku już 420,36 km. Ale wciąż idę.

 

Po powrocie, na własną zgubę chyba, skończyłam robić kosmicznie aksamitną ogórkową. Z lekko rozgotowanymi kartofelkami. Nieprzesoloną.

Zużywam całe zapasy silnej woli, by nie podjadać wciąż i wciąż. Ograniczam się do czujnego okrążania garnka i pożądliwego łypania okiem. Jak synek wróci z nocnego roweru i zje jeszcze michę, to wystawiam garnek na balkon i przykrywam pokrywkę kamionką. To zapora na kota córczęcego i na moją pożądliwość.

Na kolację Staś dostał cieplutką chałkę z prawdziwym masłem i kubas ciepłnego czekoladowego kakao. Ja zadowoliłam się chałką bez masła i kilkoma łykami zimnego mleka.

 

Idę spać, bo się zaraz jeszcze rozczulę nad swoim losem. Nad niedolami odchudzaczki!

 

29 września 2010 , Komentarze (15)

i z żałości

(no bo jak można warczeć na kogoś, kto pomaga?..)

więc ze złości i z żałości JADŁAM

!!! po prostu nocne kanapkowe obżarstwo !!!

swoją drogą, bardzo smaczne mi te kanapeczki wychodziły

 

dzisiaj na wadze tylko 30 deko więcej

ale może nocne obżarstwo, jak czekolada, na wadze jest widoczne dopiero o dwóch dobach?

 

i jeszcze ten deszcz!!!! albo pada, albo siąpi, albo kropi, albo robi mokre powietrze . . . wrrrrr

rowerowe kółka wilgoć otula

patyki mech wilgotny obrasta

 

nie cierpię nie móc!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.