Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1817335
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 października 2010 , Komentarze (25)

Świecą lampki, świeczki, lampiony. Przed cmentarnymi bramami odpust. Cukrowa wata, ukochana pańska skórka, baloniki na drucikach, obwarzanki.

Dla mnie to nie halloween. Ani święto zmarłych. Ani zaduszki. Oprawa i ceremoniał i odpust przed_bramowy tego święta stały się dla mnie ważniejsze niż treść. Kilka lat temu, chyba 8, a może 6, w niedobrym dla mnie czasie - szłam z rodziną Cmentarzem Bródnowskim i rozmyślałam. Oczy wciąż mając rozwarte w szerokim zachwycie. Doszłam do wniosku, że owszem odwiedzam groby zmarłych rodzinnych, ale najpiękniejsze z tych dni są dla mnie łuny nad cmentarzami. I mrugające o zmierzchu i zmroku sznury, konstelacje, gwiazdki i galaktyki palących się lampek. Gdy nie ma deszczu i wiatru - to po prostu jest pięknie!! Bo bajkowo - to za mało powiedziane.

Cudny kicz ubrany w kolorowe lampki.

Państwowe święto i wolne dni z Okazji Kolorowych Lampek.

 

Nie wiem, czy wierzę w życie pozagrobowe. Nie jest to dla mnie istotne. Wiem za to, że polska cmentarna tradycja wytworzyła PIĘKNY i chwytający za serce widok. To mi wystarczy.

Od kilku lat na cmentarze, a mam ich 3 do odwiedzenia, jeżdżę z aparatem fotograficznym. Bo mi żal tych widoków, co w pamięci za kilka lat wyblakną i zanikną. Na zdjęciu pozostaną.

 

... a gdy szarówka ściemnieje - płomienie będą jaśniejsze, kolory zabłysną w pełnej krasie

 

... pole lampek przed błękitną figurą na Bródnie, taki miejscowy zwyczaj. I ja jestem na tym zdjęciu i moje dziecko i mój wnuczek i mój Tata.

 

Odczuwam metafizyczny niepokój tylko w jednym miejscu. Nad malutkim grobem mojej starszej siostry. Żyła tylko kilka dni. Ale daty urodzenia mamy podobne, różni nas rok. Zawsze dziwnie się czuję, gdy docieram do jej grobu. Cmentarz, kiedyś wiejski, teraz małomiasteczkowy. Skupisko dziecięcych grobików. Bo grobami, z racji mikrości, trudno je nazwać. Pierwsze, co sprawdzam, to - jak ślepiec palcami dotykam wyrytego imienia. Czy tam jest jej imię czy ... moje?!  (...) Dopiero potem zapalam malutkie pachnące świeczuszki i kładę białe rumianki. Zawsze takie same.

 

 

 

Z innej beczki 

W dniach ostatnich odnalazł mnie jeden z moich młodocianych przyjaciół. Może nie tyle odnalazł, co po kilku latach życzeń urodzinowych i okazjonalnych spotkań, wreszcie znowu pogadaliśmy od serca. Pomijając zawirowania losu i poglądy, wciąż o podobnej proweniencji, wspólnie doszliśmy do wniosku, że świat naprawdę jest dziwolągowaty.

Otóż młody Polak, językoznawca i belfer językowy z powołania siedzi na stypendium naukowym w Irlandii. Uczy tam języka angielskiego w szkole dla dzieci emigrantów. W Irlandii emigrantów nie uczą irlandzkiego!? I nie naszych emigrantów, znaczy nie tylko. Polaków wcale nie jest najwięcej. Uczy Czechów, bliźnięta namiętnie rywalizujące ze sobą. Uczy młodziutkiego Brazylijczyka, który jest tak przerażony obcym miejscem, że szeptem tylko parę słów mówi. Uczy Litwinów, Wietnamczyków, około 40 nacji. To przecież, uczciwszy uszy, jest popierdzielone!! Uczyć obce dzieci języka, który nie jest ani jego ani ich i to jeszcze w kraju, gdzie mówi się inaczej.

Xald śmiał się nocą na Skypie, gdy mu to uzmysłowiłam. Poczułam sie dumna, gdy (znowu) usłyszałam, że tego mu brakowało. Moich dosadnych słów obnażających niedopowiedzianą i niezauważoną śmieszną stronę naszej egzystencji.

 

 

Vitaliowo

Waga do góry, nie podoba mi się. Trochę mam dłonie spuchnięte. Może to jeden z tych rzadkich przypadków, gdy robi się mnie więcej przed babodniami?

Od poniedziałku znowu kaganiec na paszczę. Do 20 w niedzielę mam Staśka, a przy nim to ja nie dam rady nie jeść.

 

 

Jeszcze mam prośbę.

Piszę poprawnym językiem. Czasami literackim. Nie robię błędów ortograficznych ani stylistycznych.

Owszem, czasem stosuję wulgaryzmy, ale tylko jako literackie środki wyrazu, a nie dla samej przyjemności rzucania mięsem czy obrażania kogoś. Rzucę mięsistym słowem, gdy uważam, że mocniej wyrazi to emocje. Rzucę barwną kurrrwą, gdy chcę przekazać na przykład ból paszczęki, gdy serce boli, gdy wyję którąś noc z upokorzenia, gdy wściekłość tak mnie nadyma, że bez tego grubszego słowa to bym chyba pękła.

Jeżeli się komuś nie podoba okazjonalne używanie przeze mnie wulgaryzmów, to uprzejmie proszę usunąć mnie z ulubionych, usunąć ze znajomych i do mnie nie zaglądać. Nie ma przymusu.

Przeglądając pamiętniki co młodszych i co barwniejszych osóbek vitaliowych widzę czasami bagno słów rynsztokowych, wyzwiska, wyśmiewanie, nawet nieszczęsne "chuje" pisane z błędami ortograficznymi. I nikt tych pamiętników nie zgłasza do moderacji.

 

TAK, TAK!!! Ktoś zgłosił mój pamiętnik do moderacji za stosowanie wulgaryzmów. Wczoraj nocą maila od Vitalii dostałam. Ostrzegawczego.

Szczęka mi opadła. Jeszcze trochę i by był Chiński Syndrom, bo w ziemie się wbiła.

 

LITOŚCI !

to nie jest śmieszne, to żałosne!

28 października 2010 , Komentarze (23)

Wydawało mi się, że mogę balować w nieskończoność.

Niestety, nie.

We wtorek późnym wieczorem zdechłam. Po 5 dobach intensywności i balangowania.

Po kolacji na promie i zakupach na wolnym cle - spałam wszędzie, w każdej pozycji i w każdej chwili. Bezwolnie przenosząc się z samochodu do hotelu i z hotelu do samochodu. Z samochodu do przydrożnego wc i z powrotem. Z samochodu do domu, wypakowałam i użyłam tylko szczotkę zębową i znowu sen. Konieczna regeneracja.

Cholewka, a kiedyś mogłam balować 2 tygodnie i wyglądać wciąż żwawo. I promiennie.

 

 

Poniedziałek.

Kobenhagen.

Router 04 wokół Kopenhagi. Pilotuję volvo tylko z mapą samochodową całej Danii. Chcę objechać całe miasto i od północy trafić prosto do panienki z ogonem. Ale bez dokładnej mapy trudno. Ale na czuja w obcym kraju trudno. Coraz bardziej niepewna. I jeszcze ten dziwaczny język.....

Kazałam się zatrzymać przy najbliższym centrum handlowym i wszystkim udać się na poszukiwanie planu miasta z suburbiami. Znaleźli. Wiecie, zabrakło mi pewności siebie na 1100 metrów przed właściwym zjazdem. Hehe. Gdybyśmy jeszcze ten kilometr przejechali?

Rodzinę zaprowadziłam na Kirke Kastellet. Szara czapla w środku miasta. Młodziaki poszły oglądać to Kirke i czarny wiatrak, a ja Pana i Władcę zaciągnęłam do Małej Syrenki.

Jedna z moich ulubionych postaci z bajek. Walczyła, oddała wszystko i przegrała. Ale nie do końca. Bo wciąż żyje w mojej głowie, w myślach tysięcy dzieci i dorosłych. I dodatkowo romantyczna historia tego piwowara, co pomnik ufundował.

Dochodzimy na miejsce. Wiatr urywa głowy, chmury pędzą. Z daleka widać telebim. Nie wytrzymuję. Zostawiam faceta i biegnę.

I DUPA !!! NIE MA MAŁEJ SYRENKI !!!!

Tabliczka uprzejmie i we wszystkich możliwych barbarzyńskich językach informuje, że Syrenka jest w Szanghaju na wystawie światowej, nawet odnośne zdjęcie jest. I że wróci w listopadzie 2010.

Wiecie, jak się odczuwa cios prosto w mostek, w splot słoneczny, w serce? Boli, po prostu boli, mokre oczy, mokry nos, łzy i zaparty dech. Przecież miała tu być i na mnie czekać !!!

I co zrobiła Mądra Jola ? Nie ma syrenki ? Nie ma ?! To zaraz będzie!

Nogi zamoczywszy tylko odrobinę wylazłam na kamień koło_kamienia_syrenkowego. Syrenkowy kamień, to ten z białymi literkami. Upozowałam się i kazałam sobie zdjęcia cykać. Cykał Pan i Władca. Cykali japońscy turyści. Cykało ze 20 osób. Brawa dostałam i śmiechy i gratulacje.

Sama się śmiałam

 

Kobenhagen ciąg dalszy

Korki rowerowe, parkingi rowerowe. PIĘTROWE parkingi rowerowe. Przepisy drogowe dające większe uprawnienia rowerzystom niż samochodom. Korki samochodowe w centrum. Wszyscy się tak sztywno trzymają przepisów. Nawet ten durny Duńczyk, co se kupił czerwone najnowsze ferrari. W zabudowanym od 50 do 80, na autostradach do 130. To gdzie on sobie pojeździ ???? Na co mu ten śmigły czerwony wózek ??

Co najwyżej się pościga na sprytność, jak z naszym srebrnym volvem. Kto sprawniej przemknie ruchem konika szachowego między dwoma zapchanymi pasami od świateł do świateł. Fajna zabawa!!! Pan i Władca oraz synek rechotali, gdy nasza turbina gwizdała. Tamten trabnął zwycięsko, gdy w końcu był pierwszy. A jak skręcał, to oboma kciukami podziękował za zabawę.

 

Ikea.

Skandal!!!! Wszystko 3 razy tańsze!!!!! Albo i więcej! Nabyłam marmurowy moździerz, który chodził za mną ponad 3 lata i wciąż był za drogi. I teraz zamiast prawie 70m zł zapłaciłam około 20. Dla córczęcia kupiliśmy regał, zapłacone (w koronach) niecałe 70 zł. W polskiej Ikei ten sam regał kosztuje 300 zł. Naprawdę, skandal.

A potem, na tym ikeowym parkingu, się pokłóciliśmy.  Wszyscy ze wszystkimi. Zawinił chyba wiatr i deszcz. I ciśnienie. 4 osoby, każda chce/mówi co innego. I wszyscy na siebie wściekle warczą. I nie ma kolejności dziobania. Częściowo wygrałam, bo zgarnęłam wszystkie mapy i plany i atlasy i kazałam im się słuchać, przynajmniej dopóki nie dojedziemy. Rozsadek wygrał, ale warczeli wszyscy.

Jak dojechaliśmy, no cóż, jestem pilotem doskonałym, nie potrafię się zgubić, to się odęłam. ODĘŁAM! Obrażona i nos do góry. Zawinęłam w chusty, szale, kaptury i sobie poszłam. Pochodzić po nieznajomym, nieznanym mieście. W zacinającym deszczu.

Po godzinie złość wyparowała. Ze mnie.

Synek też chodził po okolicach. Moja krew!

Pan i Władca z córczęciem składali regał. Za pomocą tłuczka od mojego moździerza i pilniczka do paznokci. Złożyli. Gdy sapali i nad pilniczkiem mamrotali inwektywy - to z nich tez złość zeszła

 

Impreza studencka międzynarodowa udana. Synek, gdy córczęcie powiadomiło imprezę, że właśnie skończył 26 lat - to usłyszał międzynarodowe "sto lat". Od rodaków. Od Litwinów dwóch. Od Wietnamczyków. Od Węgierki. Od Chińczyków. I to międzynarodowe, co Marylin Monroe śpiewała Kennedyemu w sukni z brylantami.

 

 

Wtorek

Przedpołudniem wszyscy zdychali. Poimprezowo.

Poza mną. Ja nie mogłam. Ja ustawiałam córczęcy i synkowy laptopy do współpracy z sieciami niezabezpieczonymi.

Do Kopenhagi. Ha! Z tym planem wczoraj zakupionym to ja mogę zaparkować w dowolnym miejscu!

Starówka, dzielnica łacińska, najstarsza wieża astronomiczna w Europie. Stara biblioteka. Piętrowe parkingi rowerowe. Wróciliśmy doładować postojowe. Dzieciątka poszły do Czarnego Diamentu i do Christiany. A my znów starówka.

I nagle?.!..?

Nie wierzę oczom!!!! Nie wierzę nozdrzom!!!

Jak to możliwe ????

CIASTKA W KRATKĘ!!!!

11 lat temu, 10 też... odwoziłam młodziutkie córczęcie na zajęcia do Pałacu Młodzieży i samotnie błąkałam się po Śródmieściu 3 godziny. Odnalazłam wtedy stare miejsca znane z hipisowskiej młodości. Odkryłam miejsca inne, sklepy, pierwsze wtedy kawiarenki internetowe. I odkryłam ciastka w kratkę. W podziemiach Centralnego.

Lepsze niż sex!!!!! Pyszniejsze niż sex!!

Maszyna do gofrów, ale ciasto inne, z większą ilością cukru, bardziej drożdżowe niż piaskowe. Owalne kulki wielkości kaczego jaja kładzie się na gofrową maszynkę. I wychodzi z tego ciasto miększe niż gofr, nie tak sztywne. Z cukrem zamienionym w karmel. Pachnące wniebogłosy.

Wtedy, lata temu, kupowałam 10 sztuk. Zjadałyśmy z córką 4 w autobusie do domu, potem resztę wszyscy. Jakoś tak się zdarzało, że ja zjadałam co najmniej 3. Bywało, że 5. Bez niczego, bez kremu, bez posypek, bez owoców. Czysty smak karmelu i drożdży i czysta podniebienna rozkosz.  ( I jedna z przyczyn mojej wielkości cielesnej)

Potem z sześciu punktów ciastkowych na Centralnym zostały dwa. Potem już mi tam było nie po drodze. W zeszłe wakacje szukałam specjalnie. Już nie było.

I teraz nagle nos mi zaatakował TEN zapach. TEN SAM!!! Jestem na Stroget i kręcę się jak pies za ogonem. Skąd to leci???? Przypomniał mi sms od córki sprzed miesiąca. Że ona je odnalazła, te ciastka z dzieciństwa zapamiętane, właśnie gdzieś tu! Więc teraz ja też odnalazłam.

Nabyłam dwa. Tragicznie parząc sobie wargi i jęzor jadłam o obu rąk jednocześnie. Nawet nie próbowałam pohamowywać chciwości i żarłoczności. Jadłam i się śmiałam. Pożerałam gorące kęsy. Czkawki w końcu dostałam z łapczywości...

 

A gdy po zwiedzaniu już do samochodu wracaliśmy, to kupiłam sobie jeszcze jedno ciastko. Ukochane ciasteczko w najsmaczniejszą krateczkę -  i to już powolutku i elegancko skubałam.

Zapomniałam, jaki człowiek może być szczęśliwy, gdy się naje ukochanego pożywienia.

 

A potem, po dojechaniu na prom, po sałatce z sałaty i krewetek i po kawałku dorsza, z którego pracowicie zdzierałam panierkę, po kupnie kosmetyku i po zakupach wolnocłowych - padłam.

Odżyłam dziś w południe, po przespaniu ponad 20 godzin - w samochodzie, w hotelu w Słupsku i trochę we własnym łóżku.

 

Waga dzisiejsza poranna 57,6.

Nie będę załamywać rąk.

Wyjazd był bardzo...... smaczny.

25 października 2010 , Komentarze (15)

żyję, żyję...spokojnie.. jeszcze nie umarłam... (ale niewiele mi w noc posobotnią brakowało)

i to JAK ŻYJĘ !!!

 

w piątek wyjazd do Berlina

autobanh, który miał nas doprowadzić 560 m od hotelu -w przebudowie

i nagle jesteśmy w miejscu, którego nie obejmuje mapa Berlina, bo to suburbia

wrrrr

w samochodzie włączanie lapka i map góglowych i jechanie na mapę i na czuja

nocne przebijanie się przez centrum

uff

wiśnióweczka na sen

 

sobota

od rana ganianie,by zobaczyć jak najwięcej, wiatr i słońce

popołudniem szykowanie się

na imprezę

nasz przyjaciólka, ze studiów, i jej szwagierka, obie niemieckie dziennikarki, wyprawiają huczne urodziny, 50 lat kończą

JESUUUUUU, JAK IMPREZA !!!!!

!!!!!!!!!! tańce, hulanki swawola!!!

rozbujaliśmy te imprezę, my, ekipa z Polski  . .i muza, jaka na zaproszeniu napisałam didżejom, słucham radia zawsze rowerowo i chodzę z patykami przy muzie energetycznej, wiec im napisałam moje ulubione kawałki i nagle pełny parkiet gości i bisy i chóralne śpiewy

a na afterparty - nocne zbiorowe picie w parczku koło hotelu

 

niedziela

od rana ganianie po Berlinie, mur chiński, ops, mur berliński, te resztki, wiatr i deszcz, taki zacinający

i Aleksander Platz, odnalazłam fontannę pod szpilką, w której myłam nogi lat temu równe 30, gdy po nocy podróży z przemytem, dotarłam zmeczona i uchetana

acha, synek kończy dzis 26 lat

tylko dlatego nie syczałam żmijowo, gdy na autobahnie leciał prawie 240 km

śpieszylismy sie do promu w Rostoku

 

teraz - Dania, Roskilde

dojechaliśmy, odstawiliśmy córkę do akademika, cały fracht wyładowany, synek zostaje tam na waleta do pojutrza,

jutro zaplanowana studencka międzynarodowa impreza, my, stare pryki, też jesteśmy tam zaproszeni !!!

jutro Kopenhaga, oni zakupy mebli ikea dla dziecka, a ja odwiedzę Syrenkę i miejsca znane mi od lat z Chmielewskiej oraz patykowanie po ścieżkach Roskilde

 

 

vitaliowo

waga - nie wiem, bo tu nie mam jak

jedzenie - sporo, ale spalam intensywnie, zwiedzanie, bieganie, i te imprezowe tańce... jak to mówił Shrek - "TAKA! impreza,zostaję do środy!"

21 października 2010 , Komentarze (29)

wczoraj bez roweru/patyków, bo paszcza bolała

dzisiaj bez patyków/roweru, bo za oknem brrrrrrr....

mokro

wieje

wiatr porywa mokre liście, widziałam z balkonu, jak przechodzacy facet dostał frunącym mokrym liściem z plaskacza..... jakbym we mnie tak trafiło na rowerze? ..... brrrrrr....

 

waga leciusieńkopanadpaskowa, brrrrr!

to kara za nocne grzechy, wieczorem odpuścił ból paszczękowy i oprócz kolacji ze Staśkiem, to jeszcze nocą zjadłam duży jogurt, sklepowymi musli przegryzając, okropna byłam, guuupia byłam, brrrr...

wiatr otworzył z hukiem okno w synkowym pokoju, bo ten zostawił tylko przymknięte; no tak, jak wyjeżdżał wczoraj, to tak nie wiało

mokrością nagle zapachniało w calym domu, brrr...

 

a na dachu pracują ludzie od obróbek dekarskich, im to dopiero jest BRRRR!

 

 

ps

vitalia też jest brrrrr . . . trzy razy zamieszczałam wpis, trzy razy mi krzyczało o niemożliwości wysłania z powodu przekroczenia limitu czasu . . a potem sie okazało, że mam 3 takie same wpisy

skasowałam niepotrzebne, już nie mam potrojenia, ale naprawdę, vitalia też jest dzisiaj

brrrr

czas pomyśleć o jakims rozweselaczu, może jakieś zdjęcie nowe

20 października 2010 , Komentarze (14)

2 godziny temu wróciłam od dentysty

mija mi bezbolesność

 

może i znieczulenie nasiękowe jest niebolesne, prawie niebolesne w porównaniu z zastrzykami z nowokainy

ale potem całe dziąsło napierdala !!!!

uprzedzała moja zębolekarka, że "dziąsło może być do 8 godzin tkliwe i czułe na nacisk"

ale nie myślałam, że to, ku*^%~, aż tak

 

nie idę dziś na rower, jak sobie pomyślę o nierównościach i krawężnikach, to mnie bardziej boli i dostaję dreszczy

nie mogę jeść, więc ratuję się % i kcalami w płynie

ach, sałatę, nowy gatunek, wczoraj kupiłam, ale na samą myśl o gryzieniu i żuciu dostaję gęsiej skórki na stopach i pod pachami

 

 

i jeszcze

jak wrócę z rocznicowej imprezy w Berlinie i wycieczki do Kopenhagi, to w przyszłym tygodniu czeka mnie wyrywanie lewej dolnej siódemki, bo mi korzenie zanikają, resorbcja to a nie próchnica!!!,

a potem majątek na pierwszy w życiu implant

KURWA, starość nie radość!!!

19 października 2010 , Komentarze (19)

Podaję przepis na moją sałatkę z fetą

sałat różnych ulubionych 80 gram

to jest niecałe pół opakowania mieszanek fit & easy + kilka dużych liści lodowej

ale przecież można użyć swoje ulubione sałaty, niekoniecznie różnogatunkowe i kolorowe

na sucho posypuję pylistym pieprzem, rozcieranym w palcach suszonym tymiankiem i solą, lekko mieszam

potem niecała łyżka zupowa greckiej oliwy, i znowu mieszam, aż każdy liść pokryje się cieniusieńkim mazaniem oliwy i ziółek

odstawiam, niech stoi

2 albo 2 i pół dużego pomidora kroję, ze skórą, na małe kawałki, takie wielkości 1/3 małego palca

każde skrojone pół pomidora wyrzucam na sałaty i solę każdą wrzuconą warstwę

lekko posypuję pomidory suszoną bazylią, mam teraz taką grecką nieotartą, wykruszam ją z gałązek i ogonków nad pomidorami

ale używałam też bazyli normalnej, naszej sklepowej, trochę mniej zapachu, smak ten sam

mieszam, niech sobie postoi z 10 minut i niech pomidory lekko puszczą sok

fetę kruszę palcami, na taka porcję sałat wykruszam nie mniej niż 50 gram, kawałki nie większe niż mały paznokieć

feta leży na wierzchu sałat. posypuję uważnie tylko ją dużą ilością bazyli i nie mieszam

(rejsowa koleżanka dodawała jeszcze ciemne lub bordowe oliwki i czerwoną cebulę, mi to nie pasowało, jak jadłyśmy na jachcie z jednej michy, to ona wyjadała oliwki, a ja starałam sie nie nabierać łyżką cebuli)

(można oczywiście uzyć mniej soli lub zrobić bez soli, ja solę wszystko, dosalam . . . od zawsze i ja i mój tata, a ciśnienie mamy niskie, niziutkie i żadnych kłopotów z nerkami i innymi organami podobno podatnymi na niszczycielski wpływ soli; jak sie mocno spocę latem na rowerze, to po powrocie często nasypuję sobie solniczką sól na dno garści i łapczywie wylizuję...)

 

Ach, to wszystko robię w wielkiej szklanej misie, cały czas widać kolory. I czuć zapachy i smaki.

W trakcie robienia staję się coraz głodniejsza, ale nie podjadam, ćwiczę silną wolę

I potem też nie rzucam się jak sęp na padlinę

Pachnąca kolorowa micha stoi na stole, jakieś 3 metry od mojej pracy. Co pewien czas podchodzę i pakuję dwie łyżki do paszczy. Albo trzy.

 

 

Niby posiłek w sumie i niskokaloryczny i objętościowo niewielki. Ale po powolnym zjedzeniu mam tak milutko przejedzony brzuszek. No i starcza mi napełnienia na 4 godziny prawie.

Acha, nie jem tej sałatki codziennie, tylko 2 - 3 razy w tygodniu. Bo psychicznie i myślowo wydaje mi się, że to za mało.

 

To wycięte obrazki z opakowań tych fet, które lubię

 

 

 

 

Vitaliowo

Setny raz to odkrywam i wciąż zapominam. Że jak się je niedużo i nie podjada - to się chudnie !!!

Wczoraj czasu nie miałam.

1: mleko tłuściutkie, wiecej niż szklanka + góra osobistego musli z owocami suszonymi

2: plastry szynki 3, łyżeczka, no, może półtorej, wysokosłodzonego dżemu, w biegu

3: ruskie pierogi, 4 duże, w domu robione, sute, polane stopionym masłem

4. kolba kukurydzy, brzoskwinia, piętka chleba, pół jabłka, łyżeczka śmierdzącego sera z zieloną pleśnią

5. 2 drinki

do tego 30 km na rowerze w zimnicy + baton prawie energetyczny, nestle wiśnia musli

 

a waga dnia następnego 80 deko w dół !!!

 

Zeskoczyłam o poranku ze szklanej wagi lekko jak motylek i pląsałam radośnie w samych majtasach.

18 października 2010 , Komentarze (17)

Dostałam kilka zapytań o dobrą fetę w Polsce.

Odpowiadam. Ale proszę to traktować jak subiektywną opinię fetowego neofity, a nie jak wytyczne znawcy.

W każdym markecie u mnie jest, marcpol, elea, tesco, real, alma, tylko ostatnio w mini-kerfurze nie było. Opakowanie 200 gram za 13-16 zł. Drogo, ponad 2 x droższa niż to samo opakowanie w Grecji. Przywiozłam z Grecji w tym roku pudełko 400 gram fety i dużo solanki/serwatki, ono kosztowało niecałe 2 E.

Z reguły stoją w marketach tam, gdzie serki kanapkowe, pakowane żółte sery, białe nasze paczkowane.

 

Kupuję takie gatunki w opakowaniach po 200 gram.

Feta Dioniz, obrazek z mnichem i kościołkiem.

Feta Mevgal, obrazek z kawałkiem fety, pomidorami i oliwą.

Feta z obrazkiem z owcą.

I w Almie feta na wagę, w zalewie serwatkowej, ponad 70 zł za kg. Najdroższa, ale nie najsmaczniejsza

Inne fety, nawet te prawdziwe, greckie, jakoś mi nie smakują.

 

Zawsze czytam polską naklejkę na tylcu opakowania. MUSI być w fecie być mleko kozie, mniej i owcze. Feta z samego mleka krowiego albo gdy tylko napisane "mleko" - to nie feta.

I pilnuję, by był to produkt grecki. Już próbowałam fety duńskiej, owszem zjeść się dała, ale więcej nie kupię.

Oczywiście wypróbowałam i nasze fetovity i różne duńskie Apeniny. Te nasze, z Mlekovity bodajże, są dla mnie niezjadliwe. Apetinę kupuję czasem, taką w pudełeczku/wiaderku, co w środku ma koszyk do wyjmowania z solanki. Kupuje ją, jak mi finansowy wąż syczy w kieszeni, a ja mam takiego nieopanowanego smaka na fetę.

 

Nigdy nie przepadałam za fetą.

Na rejsach cykladzkich jadłam, gdy była we wspólnym posiłku na łódce.

A w tym roku mniej tłoczny rejs. I pokazała mi rejsowa koleżanka, jak przyrządzić dobrze sałatkę z fetą. I zakochałam się.

Zawsze przywoziłam z Grecji gliniane miski z tłustym jogurtem, potem go rozmnażałam. A w tym roku przywiozłam prawie 3/4 kilo fety, w pudełku z marketu i takie z ichniej cepelii spożywczej, ekologiczne takie czy cóś.

Zakochałam się, w tygodniu co najmniej 2 razy pochłaniam michę sałat z pomidorami i pokruszoną fetą. I z odrobiną oliwy i bazylią.

 

 

Może popołudniem wrzucę fotki tych opakowań, ale nie teraz.

 

 

Vitaliowo

W sobotę i niedzielę moja aktywność fizyczna ograniczała się do dwóch rodzajów. Akrobatyka w parach. Oraz dwudniowe, po godzinie i ciut, bieganie/truchtanie za rowerkiem Stasiowym. I chwatit!

Waga poniedziałkowa 40 deko nad paskiem. Ale to wspaniale. Bo po dwóch nocach w kanapkowych objęciach - mogłam się spodziewać jakiegoś okropnego i dołującego widoku na wyświetlaczu.

Spodnie rozciągnięte 30/30 nadal luźne. Trochę mniej luźne niż w zeszłym tygodniu, ale luźne.

16 października 2010 , Komentarze (40)

Żyłka mi strzeliła. W głowie. I w sercu.

Ze złości

Z oburzenia

Z niewiary w to, co czytam

 

Wywiad dzisiejszy z purpuratem z Zespołu Konferencji Episkopatu ds. bioetycznych Henrykiem Hoserem. I to jedno jego zdanie: Jest to ocena złożona, trzeba każdą ustawę analizować od strony wartości etycznej, pomijając wszystkie inne regulacje prawne, biologiczne i medyczne.

 

CO ????????

CO ???????????????????

 

Jakim prawem dostojnik religijny stawia etykę swojej religii nad prawem, biologią i medycyną???

 

I to grożenie exkomuniką każdemu posłowi, który zagłosuje niezgodnie z wytycznymi kościelnymi!

I to negowanie faktów medycznych. Durny facet roztkliwia się nad losem odrzuconych zarodków. I nie wspomina, że ponad 50 procent ciąż rozpoczętych w ciele kobiety też zostaje usuniętych. Przez naturę. Z powodu uszkodzeń, niezgodności, braków, defektów. Czyli z tych samych powodów, dla których w in vitro wszczepia się kobiecie akurat te, a nie tamte zarodki.

 

Wydawałoby się, że problem mnie nie dotyczy.

Bo posiadam dwoje zdrowych dorosłych dzieci.

Bo posiadam wnuka.

Bo moje geny już zapewniły sobie nieśmiertelność.

 

A jednak budzi się we mnie smok. Zaczynam zionąć ogniem!

Na razie co prawda w środku i jedynym efektem będzie poparzenie sobie własnego języka.

Ale ten ogień może się wyrwać spod kontroli. I narobić szkód.

 

I wszystko przed dostojnego religijnego bubka. I jego słowa, które próbują usuwać mnie poza nawias. Które próbują odebrać mi moje prawa obywatelskie. Które zamykają drogę jakiejkolwiek dyskusji.

 

Bo, wedle niego, o mnie (sic!) ma decydować etyka jego religii.

 

Kretyn, zepsuł mi radość słonecznego dnia.

 

 

vitaliowo

Wczoraj sportu nie było, wczoraj byłam babcią, jeżdżąca z wnukiem na zajęcia i do dentysty. Stasiek ma zieloną plombę. A ja zjadłam pół mufinka i jakieś inne suche słodkie świństwo. Ale ZAMIAST obiadu, a nie jako deser.

Wagowo dzisiaj ok. Odrobinę ponadpaskowo.

Na śniadanie micha sałat, dwa i pół pomidora, łyżka greckiej oliwy i duński biały ser udający fetę. Zjeść się ten ser da, ale prawdziwa feta jest niepowtarzalna i niepodrabialna! Zaraz idę biegać za Staśkowym czterokołowcem.

 

 

ps2

Wyjaśniam. Ja im NIC nie odbieram. Niech sobie myślą - co chcą. Wierzą - w co chcą. Niech sobie wyznają taką etykę - jaką chcą. Niech wymagają od SWOICH wiernych stosowania się do ICH zasad.

Ale czemu sie uczepili całego społeczeństwa ?

Na jakiej podstawie ???

15 października 2010 , Komentarze (16)

ale rzuciłabym na głos jakąś wielce barwną kurrrrrrrwą . .. . albo i dwoma!


bo żeby mnie to spotkało? mnie? wzorową odchudzaczkę???...

jestem grzeczna jedzeniowo
jestem bardzo grzeczna kalorycznie, bardzo grzeczna!
nie jem w ogóle słodkiego ( no nie, zjazdłam wczoraj całą JEDNĄ herbacianą łyżeczkę dżemu truskawkowego)
roweruję codziennie 30-40 km, bo taki cudne słońce!
ograniczam/eliminuję wieczorne procenty
nie spuchłam, mam zmarszczki paszczowe

a waga, kurrr%$*&   %#@%   *^^^#!*, podskoczyła od wczoraj wieczora (córczęcego kota ważyłam, to wiem) do dzisiaj poranka o kilogram z haczykiem

... może za wcześnie na nią weszłam?
sikałam wcześniej chyba?....

no nic, przetrzymam szklaną cholerę!
przetrzymam
przetrzymam ją !


ps
dżinsy rozciągnięte 30/30 nadal za luźne

13 października 2010 , Komentarze (23)

więc :

LUŹNIEJĘ

znaczy stare, ukochane i dopasowane/rozciągnięte levisy 30/30 zrobiły się wyraźnie luźne

dresy szare rowerowe są luźne już bardzo, uda mi w nogawkach latają .. ups.... nie tak... nogawki mi powiewają, a do ud dochodzi zimne powietrze rowerowe

wyciągnęłam z szafy nowe, bardzo rzadko chodzone, tylko 2 razy prane, levisy, też 30/30

mam pewien problem z wygodnym siedzeniem w nich .  . ale przecież zawsze mogę udawać, że go nie ma i że na stałe wciągnięty oddech mam dla własnej rozrywki... przeszkadza troszeczkę guzik na pasku

 

więc :

SZCZUPLEJĘ

mniej mnie optycznie i centymetrowo

bo wagowo to jeszcze tak sobie ....

wczoraj prawie 3/4 kilo poniżej paska, dzisiaj 20 deko poniżej paska

(oj, nie będę jeszcze zmieniać paska, bo mi excel średni z ostatniego tygodnia pokazał tylko 56,86...)

ale stringi rowerowe, te wiosną odkryte najwygodniejsze gacie na rower - no więc one są super aktualnie akurat

jesuuuu, zupełnie jak przed wyjazdem do Grecji!!!

a mijanym lustrze, takim od kolan do ponad głowy, zobaczyłam wdzięcznie (naprawdę!) gnacą się w kibici osobę

 

więc :

OD-GŁODNIAŁAM

przestałam odczuwać głód i chcicę żarciową

juz pisałam jednej vitalijce, że te przepyszne krówki u mojej mamy to teraz jem na 3 kęsy, pomiędzy kęsami zawijając pozostałość z powrotem w papierek

wczoraj po rowerze nie dałam rady jednej kolbie kukurydzy, nie skończyłam, za dużo było!...

jedzone powoli i z doskoku  śniadanie (no przeciez nie będę nad tym siedzieć!) : micha sałat + 2 duże pomidory + łyżka greckiej oliwy + 40 gram prawdziwej fety, to one nasycają mnie na 4 godziny co najmniej

i lody w zamrażalniku, specjalnie dla mnie kupione (to nie ja!!), jogurt/wiśnia, sobie czekaja, szronem obrastając

 

i ŻEBY WAM BYŁO JESZCZE ZAZDROŚNIEJ

to wrednie napiszę

CO MI LATEM POSZŁO Z GRECKIEGO JEDZENIA W CYCKI  - TO DALEJ TAM JEST !!!

mniej mnie w biodrach, mniej w tali, mało mniej w brzuchu - a biust jak byl 93 z kawałkiem tak jest!!!!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.