Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1817430
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 listopada 2010 , Komentarze (25)

(akurat teraz jest moment równowagi między usypiającym działaniem przeciwbólowym a narastającym i rozbudzającym bólem, właśnie cienką kanapkę zjadłam i odpaliłam kompa...)

 

zdechałam

całkiem

i nawet się nie złoszczę - bo nie mam energii

 

naprawdę zdechłam całkiem,

nie ruszam się,

spuchłam,

egzystuję na przeciwbólowych

 

wczoraj popołudniem w interwale bezbólowym napompowałam nowiutką pompką tylne koło roweru, bo chciałam pojeździć, choć troszeczkę; i schyliłam się, żeby poprawić mocowanie śruby pedała i w tym schyleniu JAK MNIE SZCZĘKA NIE ŁUPNIE!! ... a potem 2 godziny leżenia i pojękiwania

 

mam dosyć!..

silny paracetamol na zmianę z mocnym ibuprofenem a w efekcie cała jestem spuchnięta od długotrwałego brania prochów, palce mam serdelkowate i lekkie mdłości

waga kosmiczna, a przecież jem dziennie poniżej 1000 kcali, bo więcej nie mogę

 

źle się czuję

a wczoraj wczesnym wieczorem tak pięknie powietrz pachniało i ciepło było!

stałam rozżalona na balkonie i pochlipywałam z tęsknoty za ruchem na powietrzu i z rozczulenia się nad własną niedolą i ciągłym bólem i czułam kretyństwo tego rozczulenia! i przestać nie mogłam!!

 

od rana dzisiaj u dentystów, na 13 mam jeszcze raz iść

 

 

 

 

w nocy przyjaciółka z Berlina, widząc mój zdechły status na skypie - dla podniesienia ducha przysłała mi kilka fotek z imprezy październikowej

no, nie zaprzeczę, przez godzinę co chwila do nich zaglądałam i umysł mi się cieszył

ale potem i tak szczęka boląca wygrała zawody w zaprzątaniu mojej uwagi

wstawię fotki:

 

 

hehe, opisywałam przecież, że tamta imprezka była pierwszoklaśna!

13 listopada 2010 , Komentarze (10)

dla mojego ciała, dla mojego organizmu GORSZE jest nieruszanie się

gorsze od przejedzenia

 

od środy poruszam sie praktycznie tylko po mieszkaniu, najchętniej w okolicach jakiegokolwiek legowiska, raz byłam w sklepie, blisko, i raz, samochodem podwieziona, odebrałam Staśka z przedszkola

jem bardzo niewiele, i objętościowo i kalorycznie

choćbym chciała, to wiecej nie pochłonę z racji bólu paszczęki

wczoraj, w piątek, zjadłam:

śniadanie - kromki dwie cieniutkie bułki, wędlina, posiekana drobno, smarowidło, pół pomidora

obiad - buraczki z jabłkami na ciepło, podsmażane z odrobiną mąki i masła, objętościowo około szklanki, może ciut więcej + siekany plaster szynki

kolacja - 2 kromki chleba, majonez, no, obficie, wędlina, już nie siekana tylko krojona

picie - duuuużo, jak zawsze, półtora litra samych herbatek owocowych, jeszcze sok jabłkowy

wc odwiedzone

a przedwczoraj zjadłam jeszcze mniej...

NATOMIAST WAGA - KILOGRAM W GÓRĘ

i nie, nie spuchłam ! to naprawdę wzrost wagi !

 

a i ja sama sobie i wszyscy znajomi obiecywali, że przez bolesną niedyspozycję paszczy na pewno schudnę

I CO ?

I PSTRO !

 

sądzę, że wszystko przez to, że rower moknie a patyki sie kurzą, na pewno!

mógł sobie organizm pomyśleć, że skoro spalania brak, to należy magazynować

 

no nic, jak wrócę do kondycji i bezbolesności, to udowodnię mojemu organizmowi, że bardzo, baaaardzo, sie mylił i wybiję mu z głowy durme pomysły i denerwujące wzrosty

 

na razie: zażyłam tabletki i wpełzam z powrotem na legowisko, z pilotem przed tivi

12 listopada 2010 , Komentarze (27)

na swojej szklanej wadze dzisiaj rano

pokazała więcej !

a liczyłam na mniej....

zołza jedna!

(ale to może siedzą we mnie te gotowane buraczki, z jabłkami podsmażane, którymi się odżywiałam wczoraj cały dzień, we mnie siedzą.. no, słowo honoru, nic innego nie mogłam przełknąć, nawet moczonej w mleku drożdżowej buły...)

 

do żywych jeszcze całkiem nie wracam, bo to miejsce pozębowe boli, chwilami bardzo!

egzystuję w cyklach 4-5 godzinnych: narastający ból, tabletki, picie (spoko, spoko!, już tylko grzeczne herbatki owocowe), półsen przed tivi, egzystencja bez bólu, poczytać, pozmywać, może pranie nastawić, porozmawiać, przekąsić troszkę, i ..... apiać nazad: narastający ból, tabl....

 

jaka ja byłam mądra i przewidująca, że u wyrwizęba byłam przed wolnymi dniami ! mam warunki i czas, by w spokoju przecierpieć

 

zastanawiam się nad zrobieniem kanapeczki i pokrojeniu jej na maluteńskie kawalątka.... żeby nie trzeba było paszczy szeroko otwierać... może się skuszę.... synalka tylko wyślę do sklepu, niech mi nabędzie majonez, mój ukochany Majonezik Winiarski, tak dawno nie jadłam, a coś mi sie chyba od życia (za ten ból) należy !

 

ps

najgorszy jest ból nocą albo nad ranem

gdy nie ma czym umysłu zająć

gdy nikt nie chce rozmawiać, śpiochy jedne

i gdy sie okazuje, że właśnie ostatnia tabletka, znaczy że już  ich nie ma, puste pudełko

11 listopada 2010 , Komentarze (35)

wiedziałam, że sama extrakcja to pikuś... no dobrze - Pan Pikuś

wiedziałam, ze cierpieć będę POTEM

drugie zniaczulenie w trakcie

trzecie znieczulenie w trakcie

wyrwiząb spełnił w końcu swe zadanie

ząb się ukruszył   pokruszył

wydłubywał kawałkami

dziąsło pkroił narzędziem o nazwie sierp

2 szwy

 

 

boli mmnie

rano śniadanie z serem śmierdzącym

obiadku.... albo czegoś zastępujacego obiadek nie dałam rady z powodu węzełka ze starchu w środku

jest 01:20

znieczulenie minęło jak sen złoty

tabletki normal, tramal i drinki

nic nie jem

tylko popijam %

właśnie rzygałam połknietą krwią

RATUNKU

 boli

i cierpię

9 listopada 2010 , Komentarze (17)

1.

Nowe zasady odchudzania

U Galasy przeczytałam, oczywiście za linką pobiegłam . Każdej vitalijce również zalecam pobiegnięcie za linką!

Bardzo mi się to podoba!

To tak, jakby ktoś spisał zdroworozsądkowe zasady jedzenia powoli odchudzającego. Zresztą bezwiednie stosowane przeze mnie od kilku lat.

Dorzuciłabym jeszcze picie dużych ilości napojów. Ale też wedle smakowych upodobań. Jak ktoś nie cierpi wody mineralnej, to po co mu wmawiać, że ma jej pic ponad litr dziennie? Można pić soki, można herbaty owocowe, można napary ziołowe.

I dorzuciłabym jeszcze samodyscyplinę. To znaczy regularne ważenie lub regularne ubieranie się w spodnie, które maja być niejako wzorcem z Sevres. Jak waga pokazuje za dużo lub gdy się wzorcowe spodnie nie dopinają - ograniczyć wchłanianie na jakiś czas, zmniejszyć porcje. I już!

 

2.

Leniwy kot

Obserwowałam wczoraj kota córczęcego. W kuchni stoją dwa krzesła z poduszkami na siedziskach. Na jednym krześle są dwie poduszki, na drugim jedna. Kot wie, że gdy czytam książkę w kuchni, to siadam na podwójnej miękkości. A akurat na niej spał. Dostał pstryka w ucho, wiec zrozumiał, że się ma przenieść. Krzesła stały w odległości niecałego pół metra od siebie. A zaspany kot nie miał ochoty przeskoczyć. Więc wyciągał przednie łapy, raz lewą i raz prawą. Próbował dosięgnąć drugiego krzesła i przejść.

Stałam nad nim. Najpierw patrzyłam z niedowierzaniem. Potem chichotałam.

Wciąż próbował. Udało mu się w końcu łapką zaczepić o poduchę pojedynczą. Zebrał się w sobie i ...... i zaczął się wyciągać z łapami na różnych krzesłach ......  A poduszki spod i tylnych i przednich łap zaczęły się ześlizgiwać z krzeseł. Kot i poduchy z łomotem zwaliły się na podłogę. Poduchy to nic, ale Shat`n siedział potem na podłodze z szalenie zaskoczoną i głupią miną.

 

3.

Niefart

Wczoraj wczesną nocą synalek wychodził na rower. Tylne koło do pompowania. Moja ukochana nożna pompka z manometrem wyskoczyła mu z rąk. A podłoga twarda. Upierdz?. no, tego? ułamało się miejsce wychodzenia wężyka z tłoka oraz rozpadł manometr.

A w nocy wiał wiatr i osuszył ziemię.

A dzisiaj nie padało od rana do teraz.

Mogłabym pojeździć. A nie mogę.

W ustach międlę różne rozmaite wyrazy, budowlane, nieobyczajne, barrrrrwne.

 

4.

Zęby.

Dzisiaj to jeszcze jeszcze. Jakoś będzie. To tylko godzina. W znieczuleniu. Dłubanina pod-sztyftowa.

Jutro gorzej. Rwanie. Boję się, bo pamiętam dwie ostatnie ósemki, co czułam po ich usuwaniu.

Boję się bólu. Nie zabiegowego. Tylko tego potem.

Zaczynam mieć brzuszku taki ściśle zaplątany węzełek. Ze strachu.

 

5.

Zęby a chudnięcie.

Przechodziłam coś podobnego 6 lat temu. Ale z racji towarzyszących traumatycznych wydarzeń wyrzuciłam z głowy pamięć o tym.

Teraz analizuję własny przypadek z czystym umysłem.

Ból pourazowy i ból podentystowy i ból pozabiegowy są doskonałymi motywatorami do niejedzenia. Bo każdy kęs boli. Bo szersze otwarcie paszczy boli. Bo gryzące poruszanie paszczą boli.

Ból hamuje łaknienie.

Organizm po tygodniu albo i szybciej - przyzwyczaja się do mniejszego objętościowo wchłaniania. Obawa przed bólem zniechęca do robienia sobie dużego i/lub częstego jedzenia. Lepiej rzadko malutkie porcyjki i to takie łagodne dla dziąseł. Lepiej płynne czy półpłynne jedzenie. Lepiej tarte jabłko niż kostki mango. Lepiej posiekany plaster szynki niż porcja pieczonej wołowiny. Lepiej w ogóle nie wchodzić do kuchni!

Pomimo imprezy osiemdziesięcioletniej i dopychania się w niedzielę pączkami z mlekiem - mam wagę poniżejpaskową.

Żeby było radośniej - czuję, iż najbardziej ubywa mnie w pasie. W brzuchu! MNIE mniej W BRZUCHU!! Niemożliwe staje się możliwe! Spodnie bardziej mam opięte na biodrach niż w pasku.

 

6.

Sport Staśka.

Jak prawie każdy współczesny przedszkolak - ma zajęcia dodatkowe. Na szczęście dla mojej synowej_in_spe - te ruchowe również. Albo głównie. W przedszkolu tańczy i próbuje akrobatyki. Wozimy go na judo.  Ze mną jeździ na rowerze.

Lubi się poruszać.

Ale nie wiedziałam, że z tego młodego człowieka to taki kibic !

7 listopada 2010 , Komentarze (28)

Po wczorajszej imprezie prababciowourodzinowej - dzisiaj na wadze... hihi, mniej!

Oj! Wiem, że to efekt małojedzenia z ostatniego tygodnia. Wiem, że wczoraj imprezowałam żarciowo, aż miło. I wiem, że waga pogrozi mi paluchem jutro albo pojutrze. Więc dzisiaj tylko się cieszę chwilą.

 

Nad ranem przestało padać.

Zimny ostry wiatr wysuszył chodniki. Potem przestał wiać.

Temperatura zrobiła się znośna.

Chwilami nawet słońce... no nie, ono zza chmur nie wychodziło, całe niebo jest na szaro. Ale chwilami było widać, gdzie to słońce za chmurami jest.

 

Pan i Władca dzisiaj szaleje w kuchni. Lepiej mu zejdę z oczu. Na kilka godzin. Na wszelki wypadek.

 

Rower. Amore mio! Owszem zimno, ale przecież ubranie sportowe oddychające niepotliwe posiadam. Trzy czerwone migacze na tył, dwa białe na przód, licznik, kurtka odblaskowa, muza douszna, opaska i rękawiczki z polaru i fruuuuuuuuu!

Zmęczyłam się zimną jazdą koło 25 km. Ale NIE CHCIAŁAM WRACAĆ.

Zaczęło mżyć, potem kropić, potem padać. Ale NIE CHCIAŁAM WRACAĆ.

Bo mi licznik obiecywał nagrodę.

I dał.

Koło starych warszawskich filtrów, z zapadłym zmroku, w padającym deszczu - puściłam kierownicę i ręce uniosłam jak kolarz docierający do mety.

Licznik pokazał mi przejechane w tym roku 4500 km.

 

Dla uczczenia samej siebie do domu w deszczu wracałam Jerozolimskimi. Jezdnią! Nieważny deszcz. Nieważne ronda. Nieważne wieczorne niebezpieczeństwo. Nieważny okropny ruch, tramwaje, bryzgające kałuże, zmiany pasów. Nieważny nawet jeden kretyn, co na mnie trąbił. Czemu, durny, trąbalisz? Mam więcej świateł niż trzeba, widać mnie, sciezki obok nie ma, jeżdżę zgodnie z przepisami i płacę podatki na drogi, więc mnie kretynie z jezdni nie przegonisz! Nieważny patrol policyjny pod dawnym KC, pomachałam im dłonią ze słonecznym uśmiechem na paszczęce.

 

 

Na moście wiatr wywiał ze mnie radochę. Poczułam zimno i zmoknięcie. Tylne kopytka mi się przemoczyły. Okulary pełne kropel.

Ale do domu rower wnosiłam z triumfem.

Może i wyglądałam jak zmokła listopadowa kura - jak mnie zgodnie nazwali synalek oraz Pan i Władca.

Ale za to żadna kura nie ma na liczniku ponad CZTERECH I PÓŁ TYSIĄCA kilometrów !

 

To więcej niż 1/10 równika.

 

 

4 listopada 2010 , Komentarze (26)

za mało mocno trzymałyście kciuki albo to ten ser w nocy skubany we mnie sie rozrósł... nie wiem

w kazdym bądź razie, bez wzgledu na przyczynę - lawinowy spadek zahamowany

 

nic straconego, na 17:00 mam zaplanowane leżenie na zębowym fotelu przez godzinę, czyli za chwilę

wrócę, mocna tabletka i drink i spać

to powinno przyniesc efekt na jutrzejszej szklanej strazniczce

 

roweru nie było i patyków nie było, bo od wczoraj od północy pada !!!skórkowany "opad ciągły"

3 listopada 2010 , Komentarze (23)

dieta papkowata i półpłynna bardzo mi służy !!!

o ile pod koniec dnia "parcia na żarcie" i pierwszego dnia okresu miałam wyyyyysoko! ponad paskiem, bo waga w szczycie (chwilowa!!!) wynosiła 58,4 kg

straszne!!! okropne!!!

to teraz, w trakcie przymusu dietetycznego - każdego dnia spada mi 0,4 kg.

dzisiaj na wadze 57,2 ; uda w spodniach luźne, mogę siedzieć w dżinsach zapiętych na guzik

zobaczymy jutro, oby tak dalej!

 

lecz niestety, jeden motywator zniknął

byłam dzisiaj u zębolekarki i "zaopatrzyła" mi jeden ze złamanych zębów, zaczęła przygotowania do koronki . .. i tą stroną juz mogę jeść normalne pokarmy

ale chyba zostanę, w sensie, że chcę a nie muszę, przy bułce moczonej w mleku..... zasmakowało mi.... przypomina mi smaki wczesnego dzieciństwa, moją prababcię, lat wtedy chyba 85, u nas "na dożyciu", ona sobie drobiła bułkę lub chałkę do mleka, bo innego już nie mogła jeść z powodu braku jakiegokolwiek zęba i czasami karmiła mnie ze swojej miski

tatę to zawsze denerwowało . . . ale takie smaczne było!!!!

teraz ten smak wrócił do mnie!

 

oczywiście, że są zmiany:

mleko nie z butelki od mleczarza, zawsze przedświtem po klatce roznosił i brzęk szkła pamiętam, mleko uchate/uhate lub homogenizowane ... ale w końcu to mleko

bułka/chałka pełne ulepszaczy, polepszaczy, ale smak pszennego pieczywa pozostał

i nie jem łyżką aluminiową, mam takie - oczywiście, ale nie lubię, bo mi aluminium zgrzyta w zębach, jem stalową ulubioną

 

 

zapisałam się do Bebeluszka na kolekcjonowanie dni bezsłodyczowych . . . trzeba będzie na kropelkę zamknąć pokrywkę dżemiku wysokosłodzonego i nie odgryzać Staśkowi po kęsie princepolo

wczoraj miałam pierwszy liczony dzień

 

wczoraj był i rower wieczorny, ponad 36 km i patyki nocne, leciutko ponad 4 km

dzisiaj rower też, 25,14 km

zaraz biegnę po Staśka .. . kabanem niestety, nie na patykach

 

uprzejmie proszę, trzymajcie kciuki za moje jutrzejsze 0,4 kg na minusie

bo sobota z osiemdziesięcioleciem mojej mamy zbliża się nieubłaganie!

2 listopada 2010 , Komentarze (21)

Tak, to możliwe. JA będę przez kilka dni na ścisłej diecie.

 

Dieta:

 

Ilościowa i kaloryczna - to przed spodziewanym kataklizmem sobotnim. Moja mama kończy 80 lat. Zaprosiła "tylko na krótki obiadek" oraz na deser. Już ja znam te jej "krótkie obiadki". A deser to pączki od Bliklego w ilości do wypęku i "tort osiemdziesięcioletni", cokolwiek to znaczy.

To jedna z takich okazji, gdy NIE MOGĘ ODMÓWIĆ. I nawet nie będzie wypadałobym swoim zwyczajem usiadła daleko od stołu.

Więc od zakończenia dnia "parcia do żarcia" jem mało i %% piję mało. Muszę w sobie zrobić miejsce. Objętościowe i kaloryczne miejsce.

 

Konsystencjonalna - za karę!

Jest mi o tyle łatwiej trzymać dietę, że na razie mogę jeść tylko banany, bułkę rozmaczaną w mleku, tarte jabłko bez cukru, serki maziste, sosik z mięsa z rozgniecionym kartoflem, acz z sosikiem to już był hardkor. Nic, co ma kanty. Nic twardego.

Bo zrobiłam sobie paszczękową krzywdę. Sama sobie zrobiłam na własne życzenie.

Na Bródnie rzuciłam się łapczywie na pańską skórkę. Duży kawałek był. Nie odczekałam aż by zmiękł i się wgryzłam.

Krzywdę sobie zrobiłam dwuzębową!!! Finansowo nie strata, bo oba zęby były przewidziane do leczenia....  hmmmm, jesli to można nazwac leczeniem, jeden do kasacji i implantu, a drugi do odbudowy koronkowej na sztyfcie. Ale dziąsło luźnymi kawałkami zębów poharatałam. Nocą ostry dyżur stomatologiczny zaliczyłam. Boli mnie w dwóch miejscach.

I jeść mogę tylko rzeczy miękkie i łagodne. I raczej niewiele, bo ruszanie paszczą boli.

Apteka nocna dała mi proszki na ból zęba. Czytam skład, to standard środka przeciwbólowego. I miła i zabawna farmaceutka, widząc moje wesołe oburzenie, pokazała mi na opakowaniu rysunek zęba. I powiedziała, że owszem, środek przeznaczony do zębów, ale wedle jej znajomości farmacji, to po zażyciu należałoby wpatrywać się intensywnie w ikonkę zęba na opakowaniu i wmawiać sobie, że to właśnie celowo na ząb działa. Leczenie autosugestią, hihi. Klientów nie było nocą przez pół godziny, więc siedzieliśmy w przedsionku apteki i gadaliśmy z nią. Zabawna osóbka.

 

Idę sobie zagrzać mleka... nie, nie do ukochanych musli! Pan i Władca zostawił mi przylepkę słodkiej buły drożdżowej świątecznej. Rozmoczę sobie i powolutku zjem.

 

Z konieczności czyniąc cnotę. Konieczność - to obolała paszczęka. Cnota - to pusty brzuszek na sobotę.

 

Ach, zamierzam dziś rowerować. Jak wyjdę od osobistej zębolekarki.

 

 

edit:

w związku z zapytaniami, co to jest to, co mnie uszkodziło - podaję linkę do forum vitaliowego, w zeszłym roku założyłam wątek o pańskiej skórce

http://vitalia.pl/forum22,59964,0_Panska_skorka.html 
 

31 października 2010 , Komentarze (15)

Niektórzy politycy rodzimego chowu mają niepohamowaną potrzebę udzielania się z mediach. Dziennikarze nazywają to między sobą "parcie na szkło" (to o tivi) i "parcie na sitko" (to o radiu).

Ja wczoraj miałam też niepohamowaną i nie do okiełzania potrzebę. Wielkie PARCIE NA ŻARCIE.

Co weszłam do kuchni, to na dłużej zasiadałam. Po obiedzie ze Staśkiem - kanapeczka, jedna i druga. Po śniadaniu Staśkowym, bo mi zapachniało jego mleko, micha mleka z musli, a już byłam po swoim śniadaniu. Po kolacji dziecka i faceta, jadłam z nimi, kukurydza. O tyle dobrze, że nie tykałam słodkiego.

Już mnie brzuch bolał z przepełnienia - a jadłam. I to okropne uczucie z boku piersi, pękającej skóry, obrzmienia, świądu, ale takiego podskórnego. Na Staśka nakrzyczałam, jak marudził przy jedzeniu. Na Pana i Władcę zawarczałam, jak nieuważnie drapał mnie po swędzącej skórze. Pomóc chciał, ulżyć, a ja go zwarczałam. I to noszenie, w jednym miejscu nie mogłam 15 minut usiedzieć. Rany kota, opętało mnie jędzowate PMS!!!

Dawno tak źle nie było.

 

Dziś już łagodna jestem. Jak obłoczek na letnim niebie. Jak baranek, jagniątko brykające na łące. Jak puszysty kotek.

 

Ale wczorajsze parcie na żarcie pozostawiło skutki. Wagowe. Choć i na wynik wagowy nie warczałam dzisiaj. Ot, zły wynik i tyle.

Nawet mnie jednoczesne granie muzyki z tivi i laptopa nie zdenerwowało, a zwykle zębami zgrzytam i lecę zmusić do wyłączenia jednego.

Cała jestem leciusieńko utytą łagodnością.

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.