Otulona spokojem. Owinięta w delikatny poświąteczny przybytek wagowy. Bez napinki, bez stresu, kroczkami mniejszymi niż małe, wyrzucam z siebie te nadmiarowe cyferki. Ale nie mam żadnej motywacji, nic mnie nie goni. Bo, prawdę powiedziawszy, moje ciało w ubraniu bardzo dobrze wygląda w tej wadze.
Schody zaczynają się, gdy ubranie zdejmę. Najpiękniejsza bielizna nie przesłoni sterczącego brzuszka ani fałdek tłuszczu na żebrach...
Sylwestra miałam nudnego. Czas chyba zmienić sylwestrowe towarzystwo.
Ale Pan i Władca powiedział, że moja mina zrekompensowała mu cała nudę. Że jeszcze ani razu w życiu nie widział mnie tak zaskoczonej i publicznie na zaskoczeniu przyłapanej.
Albowiem... Albowiem!
(a było to tak)
Z sąsiadem naszych przyjaciół widujemy się sporadycznie od 8 lat, może z 5 razy przez te lata. Artur z żoną. Wczesnym wieczorem sylwestrowym padło zdanie "Zięciowie zaraz przyjdą". Ksywka jak inna.
Godzina druga była, może bliżej trzeciej. Zażarta, acz z lekka napita dyskusja o narzędziach pedagogicznych, jakie mają nauczyciele. Albo mieli. Zła pani od śpiewu (podobno teraz tego przedmiotu nie ma) mogła oceniać tylko umiejętności wokalne i uczestnictwo w szkolnym chórze. Dobra pani od śpiewu nie wykluczała beztalenć muzycznych, oceniając też wiadomości książkowe o muzyce czy recytowanie textów hymnu czy innych Prząśniczek. Zła pani od wuefu i dobry pan od wuefu. Kretynka biologia i genialna matematyczka. Nauczyciel obrzydzający daną dziedzinę do końca życia. Pedagog, który uczył piękna swojego przedmiotu.
Ponieważ spora część gości sylwestrowych, 5 osób, chodziła do jednej szkoły, oczywiście padł przykład Szczęki, jako niedościgłego wzoru pedagoga.
Inżynier budowlany, rzeczoznawca : Dzięki Szczęce mogę się dzisiaj zachwycać poezją.
Gruby Artur : Mnie nauczyła robić notatki. Teraz robię najlepsze notatki powykonawcze.
Ja : bo Szczęka to był przypadek wielkiego geniuszu pedagogicznego w malutkim ciele. Nawet na obozie wędrownym po 8 klasie. .
Artur : A Ty skąd ją znasz? Jak możesz ją znać, jak ja Ciebie nie pamiętam.
Gospodarz : Przecież oboje was uczyła i mnie.
Artur : Ale w 253 miała tylko 2 wychowawstwa, z tego pierwsze z klas łączonych z 230.
Ja : Przecież wiem, ja przyszłam z 230, po 6A.
Artur: Ja też, po 6 B.
Gospodarz : Które wy jesteście roczniki.
Chór dwuosobowy : Sześćdziesiąty drugi.
Artur: Ale ja nie pamiętam!
Gospodarz: Bo Jola miała troszeczkę inne inicjały. Nie S tylko Ś.
Artur: Ty też byłaś w 7C? ... Jolcia?!
Ja : Zaraz! Artur?! Artur ... Zięć!?!!!!!! Myślałam że Zięć to ksywka.
A potem na czas jakiś wpadłam w osłupienie, stupor. Nieruchomo przy stole, ręce zakrywają pół twarzy i tylko ogłupiałe oczy latają na boki.
A w głowie majaczy, że Artur miał w siódmej klasie największe stopy. I że była pani Zięciowa, postury imponującej, a nie było pana Zięcia. I że z Arturem i z Jackiem Matuszczykiem pobiłam się okropnie w szatni, i to wtedy pierwszy raz wezwano mnie na dywanik u dyrektorki szkoły. Za chuligaństwo, mogłam nie bić chłopaków tak brzydko.
W domu, nad ranem, po powrocie - spać oczywiście nie poszłam. Wzorem Alicji od Chmielewskiej, w zdjęciach i materiałach fotograficznych mam perfekcyjny porządek. Odszukałam 2 albumy z białoczarnymi zdjęciami z tamtego okresu. Odszukałam w pamięci dziecięce twarze. Dyskoteki klasowe, wycieczki prywatne, łażenie z psem po drzewach, gitara, okupowane szkolne schody, jedna prywatka...
Zasnęłam nad tymi albumami.
PS.
Jasiek, jak przedsylwestrowo trafił do szpitala, to cały czas tam jest. Powikłania po chemii to było uaktywnienie bakterii Coli z układu pokarmowego, kłopoty brzuszne i zajęte zakażeniem oczy. I temperatura szybująca ponad wszelkie wyobrażenie. W domu byłaby nie do opanowania.
Długo trwała antybiotykoterapia. Powikłania zniknęły.
Od wczoraj znowu duża chemia, wyjdą do domu najwcześniej w sobotę.
ps 2.
8 dni nowego roku minęło
z tego 5 dni rowerowych
nawinięte na opony prawie 83 kilometry
zimy nie ma, hulaj dusza!! (rowerowa)