Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1819747
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 marca 2010 , Komentarze (12)

RUSZYŁA ????

(tak naprawdę uwierzę, jak utrzyma się przez tydzień...)

Wchłanianie wciąż pod kontrolą, nie przekraczam 1400 kcali.

Wysiłek codzienny, ciężki, wysokopotliwy, około 2 godzin.

Drugi dzień z rzędu waga w strefie spadkowej. Zobaczyłam dzisiaj na wadze poniżejpaseczkowy wynik.

W poniedziałek wzięłam pierwszą dawkę wspomagaczy wysiłkowych. Bo mi jeszcze zostały z ubiegłorocznych zapasów.

Nie wiem, co zadziałało? Kije regularnie? Ostrożność okropna w jedzeniu? Suplement? A może ciepło i słońce?

Dzisiaj z kijami idę .... odebrać Stasia z przedszkola. Babcia sportowa, hihihi. Przez pół miasta. Przez centrum Warszawa. I w dodatku za dnia, nie po-zmrocznie.

A co mi tam?

 

Dla zainteresowanych wspomagaczami.

Therm Line II. Jedna dawka, 2 czerwone kapsułki. Przed dużym śniadaniem lub niby-obiadem. Ale tylko w te dni, gdy w planach mam wysiłek, kije, rower, co najmniej półtorej godziny. Godzinny basen to za mało.

L-karnityna. W momencie rozpoczynania wysiłku - do paszczy do ssania jena tabletka, jeśli wysiłek jest powyżej godziny, to po godzinie jeszcze jedna tabletka. W zeszłym roku L-karnityna zwykła, żóołte pudełko, w tym roku fiołkowa forte plus.

Chitosan. Jeśli mam w planach tłusty posiłek (jajka z majonezem, pieczeń z sosem, świeże kajzerki z prawdziwym masłem...) albo obżarstwo w gościach, na 20 minut przed jedzeniem dwie tabletki. Wychodzi 2, może 3 razy w ciągu tygodnia.

 

Ps

I proszę uprzejmie mi nie pisać, że się truję. Ja to wiem. Ale wiem też, że ten zestaw na mnie działa. I nie zamierzam go stosować na zawsze, tylko max 3 miesiące.



ps 2

miasto kijami zdobyte!!!!!!

zaliczyłam kawałkami Marszałkowską, Świętokrzyską, Andersa, plac Bankowy, JanaPawła - samo centrum!!!!... slalom między wracającymizpracy ..... muszę to kiedyś powtórzyć, ale z rozmysłem i delektując się każdą zaskoczoną twarzą

23 marca 2010 , Komentarze (12)

Nabyłam nową podkówkę do kopytka mojego rumaka.


Co na nasze znaczy - kupiłam nową, wypasioną i idealnie dopasowaną oponę do mojego pomarańczowego roweru. Pan i Władca, będący ze mną w decathlonie, dokupił mi dętkę, również wypasioną (i mnóstwo sportowych ciuchów, ale to chyba w ramach expiacji, nieważne).


Od jutra lub pojutrza zanurzam łapki w smarach, wd40, kluczach, pompkach. Szykuję pomarańczową błyskawicę do boju.

Do wymiany przednia dętka - ze 20 razy łatana i gdzieś się sączy powietrze, na 100 km starcza, a potem na za miękkim się jedzie.

Do wymiany tylna opona, starta do cienkości; najechanie na ostrzejszy kamyk, nawet na sękaty kijek, przebija i oponę i dętkę, a po bieżniku zostało wspomnienie jeno.

Czyli tak:

Wywalam tylną oponę. Sprawdzam tylną dętke, ewentualnie łatam. Przekładam obecną przednią oponę na tył. Pompuję. Czyszczę i smaruję łańcuch.

Przednie koło rozbieram do gołego, do obręczy. Ubieram je w nową dętkę i nową oponę. Stara dętkę jeszcze załatam, będzie na czarną godzinę. Pompuję.

Czyszczę całość.

Resetuję licznik.

I czekam na 4 godziny temperatury powyżej 14 stopni !!!!



a tutaj na forum  otworzyłam nowy wątek o tegorocznym sezonie rowerowym, zapraszam już

22 marca 2010 , Komentarze (7)

Nic to, jak mawiał Pan Michał Wołodyjowski, nic to. Przetrzymam jej fochy.

Od 13 marca daję czadu kijkowego. Proszę bardzo.

 

 

Km

Kcal spalone

13 marca

7,40

475,02

18 marca

10,41

649,19

19 marca

9,83

633,36

20 marca

12,23

721,86

22 marca

11,60

686,00



W niedziele kijków nie było. Był basen. Kilometr.

Wchłanianie pod kontrolą. 1200 - 1400 kcale. I to łącznie z drinkami. Apetyt trochę wzrósł od zwiększonej aktywności, ale naprawdę tylko TROCHĘ.

I co na to waga??? NIC, udaje, że to nas nie dotyczy. Kretynka.


Zastanawiam się nad włączeniem suplementacji. Zeszłą zimą ważyłam 64 kilo. Zeszłą wiosną ćwiczyłam prawie codziennie, do 3, czasem 4 godzin. Ale waga zaczęła systematycznie spadać dopiero po włączeniu Therm Line 2. Chyba powtórzę znowu dawkę 3 miesięczną. Bo jeżeli waga nie zauważa tych kijów i tego basenu i tej diety MŻ....

20 marca 2010 , Komentarze (15)


piątkowe kije - 9,83 km w 111 minut, średnia prędkość 5,31 km, spalone 633 kcale

zasuwałam jak mały motorek, muzyka mnie niosła, ziemia pachniała

niestety pierwsze, wraz z codziennymi kijami wzrósł mi trochę apetyt

drugie niestety, wieczór w Passe Partou ze znajomymi, nadużyłam znacznie martini... niby wodniste, a przecież kalorie wredne też w sobie zawiera

 

Sobotnie deszczowe kije - w 130 minut czyli 2 godziny i 10 minut przeszłam 12,23 km, średnia prędkość 5,64 km/h, spalone 722 kcale

padał deszcz, chwilami tylko kropił, chwilami przemaczał mi czerwony kapturek
jeszcze nigdy nie przeszłam tyle na raz !!!!
jeszcze nigdy nie miałam tak wysokiej średniej prędkości !!!!

niosły mnie spojrzenia ludzi na przystankach, niosły mnie rozdziawione w (mam nadzieję) podziwie paszcze... i niosła mnie muzyka.... już mi się nogi z bólu i zmęczenia zaplątały w krawężnik, ale nagle w uszach Bla, bla, bla Digi D`Agostino, przed oczami ten stary wspaniały teledysk... i co ???? jeszcze jeden kwartał ulic naokoło!!! i powrót po własnych śladach, ale drugą stroną ulicy

wchłanianie dzisiaj pod kontrolą, nawet jeżeli się jeszcze drink trafi, to będę i tak poniżej 1100 kcali

 

testuję znowu granice własnej wytrzymałości i wydolności

w najbliższym tygodniu mam kilka samotnych dni i kilka samotnych wieczorów, będę chodzić.... ciekawe, czy i kiedy mi się zdarzy przejść 15 km jednym ciągiem


ach, jeszcze kijowy paseczek


18 marca 2010 , Komentarze (21)

Na kijkach. Ciepłe popołudnie. Muzyka mnie niosła. Nad mokrym asfaltem, nad błotem. Frunęłam momentami.

10 kilometrów i 410 metrów w dwie godziny z haczykiem.


Dietetycznie i kalorycznie bardzo ok.

Co prawda o poranku waga znowu jakieś fochy odprawiała, ale odwróciłam się do niej tyłem. Niech ona sobie przemyśli swoje zachowanie. A pogadamy dopiero jutro rano, niech sobie postoi sama w ciemnym kąciku. No !!


Pan i Władca coś przebąkuje, sam z siebie!!!!, że może on też by się poodchudzał.

Hihi, nareszcie!!!!! Nic nie mówiłam, bo nie chciałam być zołzą. Ale naprawdę mu to się przyda. NAM się przyda jego zeszczuplenie.

Bo dostawać zadyszki w jednym z ważniejszych momentów w życiu.......

17 marca 2010 , Komentarze (14)

Sobota z imprezą

.... to gorsze niż nałóg.....  nawyk liczenia kalorii

Przy czym, na przykład, jedząc u teściowej na urodzinach, nie obracam każdego kęsa w głowie i nie zastanawiam się, ileż to on posiada tych kcali. Mam tylko w oczach ?wagę z funkcją pamięci?. I po powrocie skrupulatnie wszystko wrzucam w vitaliusza i on mi pokazuje stan wchłaniania.

Może i dobrze.

Za czwartek 1318 kcali

Za wczoraj, piątek, 1364 kcale

Za dzisiaj, aż 1846 kcale, ale odminusować trzeba kijkowe 7,4 km w 90 minut.

I jeszcze w drodze niejako powrotnej zahaczyłam o solarium. Dobrze mi zrobiło. Przynajmniej na psyche. Żarcie u teściowej takie sobie. Oprócz słodkiego, które ma zawsze smak i klasę wszechświatową. Oczywiście, musiałam każdego ciasta i tortu popróbować.... ale tylko po kawalątku. I tylko jedno repetowałam, czekoladowe z wiśniami.... bo to jest TAKI! smak.

Nocą biegany spacer na stację benzynowa po papierosy. Półtora kilometra jak nic.

Sobotnia waga o poranku -  na dobrej drodze... Nie, nie ważyłam się. Ale tak powiedział Pan i Władca, trzymając mnie na rekach. Nie stęknął, podnosząc. Nie wiem, czy z uprzejmości czy naprawdę...

 

 

Niedziela .... wieczorem śnieg

Waga.... nie wiem. Dżinsy się NIE wpijają w brzuszek

Za zimno na kije.

Miałam myć okna, a myłam podłogę. Wyszorowałam 1/3 mieszkania. Każdą klepeczkę wzdłuż, dokładnie, szczotką ręczną, na kolanach. Naprawdę warto. Ta umyta część jest teraz taka aksamitna, że aż się chce leżeć na niej.

Wieczorem, zamiast na basen, poszliśmy do Passe Partou. Przez szklane witryny obserwowaliśmy padający śnieg, wielkie ciężkie płatki.. ups, płaty. Martini z cytryną pyszne, jak zawsze. Zaraz po wyjściu z knajpy stoczyliśmy walną bitwę na śnieżki. Ten mokry śnieg doskonale się lepi! I jakie przyjemne jest wydłubywanie go zza kołnierza śnieżnemu przeciwnikowi... Przed domem gołymi dłońmi odśnieżaliśmy srebrnego volvowego rumaka. Co zakończyło się następną bitwą na śnieżki....

W domu kontynuowaliśmy zmagania.....

Jak to dobrze, że dzieci dzisiaj nie ma.

Nocą głęboką potrzebny był nam posiłek regeneracyjny. Z garnków łyżkami razem wyżeraliśmy tłuczone kartofelki i sos majerankowy i mięciutki gulasz wołowy.

Zassane, łącznie z posiłkiem regeneracyjnym, 1326 kcale.

Odminusować szorowanie podłogi. Odminusować dwie bitwy na śnieżki. Odminusować ciąg dalszy zmagań po-śniegowych.

 

Poniedziałek

Waga..... no, weszłam na wagę. Bo czułam się dobrze. Wynik też dobry. No, na dobrej drodze.

Nie tykam słodyczy.

Od czwartku leży w szafce wiśniowo nadziewana czekolada mleczna, miała być dla Stasia, ale.... W samochodzie, w bagażniku, jest cała wielka torba pysznych krówek z logo kontrahenta. No i niech sobie będzie!  I nie szukam słodkiego po pokojach dzieci. Alejka ze słodkim w pobliskim markecie może nie istnieć.

Co mnie najdzie słodka chętka.... to przed oczy wyobraźni przywołuję ten cholerny widok.... te 59, 1 w okienku wyświetlacza wagi. I już, natychmiast, ślinotok ginie.

Pokarmowo grzecznie. Dietetycznie. Błonnikowo, białkowo i mało-tłuszczowo. Wieczorem Pan i Władca przyniósł z bagażnika jedną krówkę. Pożarłam natychmiast. Z kopytkami.

Zassane, łacznie z drinkami, 1390 kcali.

 

Wtorek biegany. I smutny.

Od świtu jasność za oknem razi oczy.... Zadygować na pocztę ponad 8 kilo paczek. Umyć kawałek podłogi. Dwa spore interesiki, jeden poza vatem. Sen, dzienny, przed tivi. Znowu kawałek podłogi.

Zakupy, drinki. Źle się czuję, ciało jeszcze jako-tako, ale dusza....

Zassane 1319, razem z drinkami.

Wcześnie spać.

 

 

Środa od przedświtu

O piątej mnie obudziło. Okna wieczorem źle zasłonięte, więc najpierw szarówka, a potem różane palce jutrzenki.... prosto na moją twarz. Nie potrafię spać w porannym blasku, taka sztuczka to możliwa tylko w Grecji.

Komputer, dzieci, pranie, zaraz na pocztę, skaner muzyczny na płytach sprzed 10 lat, klient na telefonie, brzuch mnie boli, gdzie ta prostownica do włosów, słodka sałata, śnieżek z wiatrem do pary, znowu nielegalny klient.....

Zalatana jestem....

Z musu wylazłam ze słoja.... może miałam omamy, ale jakieś nawoływania słyszałam. Za które dziękuję

Waga wskazuje tylko 20 deko ponad vitaliowy pasek. Robię sobie właśnie dietetyczny posiłek. Pierwszy w dniu dzisiejszym, bom wcześniej gulę w gardle miała. Góra lodowej sałaty, 2 pomidory, sól, pieprz. Ściśle odmierzona łyżka greckiej oliwy i 2 plastry szynki konserwowej. Jak zjem - to pęknę. A, znając siebie, nie odejdę od michy, póki będzie w niej cokolwiek.

Na kijki na pewno nie wyjdę, wystarczyła mi droga na pocztę. I powrotna, pod śnieg i wiatr.

GDZIE TA WIOSNA??? DO CHOLERY! grzecznie pytam...

12 marca 2010 , Komentarze (31)

I zakręcam za sobą pokrywkę

 

Na jakiś czas.

Za dużo się zwaliło. Te cholerne wyniki badań...

I niczym nie-wytłumaczalny wzrost wagi o prawie 2 kilo.

Zdołowała mnie ta waga od kilku dni. Tak ciężka nie byłam nawet po świętach! Tak ciężka to ja byłam po powrocie z Grecji.... pół roku trzymania wagi poszło się pieprzyć z przyczyny dla mnie nieznanej i niepojętej. Dzisiaj rano na wadze dobijałam do 59 !!!!!!!!! ???????? !!!!!!!!!!!!! Rzygać mi się chciało z wściekłości.

 

Zawieszam vitalię na kilka dni, tygodni, nie wiem.

Zawieszam codzienne ważenie...

Zawieszam skrupulatne liczenie kalorii....

Się zawieszam... jak zużyty i słaby komp.

 

Wrócę, jak będzie ciepło. Jak będzie słońce. Jak waga mi się zrobi taka, jak na pasku. Jak się będę mogła pochwalić kilometrami kijkowymi i rowerowymi.

 

Ps

Proszę, nie wyrzucajcie mnie ze znajomych. Przynajmniej nie od razu.

11 marca 2010 , Komentarze (14)


JEDEN

Nie miała rodzina kłopotu, zrobiła sobie dzieci.

Nie miał Żyd kłopotu, kupił sobie kozę.

Nie miała baba kłopotu, poszła do lekarza.

To ostatnie powiedzenie to o mnie. Im częściej chadzam do przybytków zdrowia, tym więcej we mnie złego zauważają. Ja jestem zdrowa, mocna fizycznie, sprawna, nie-obolała. A te badania kontrolne i potem dokładniejsze mówią, że zasadniczo powinnam się zająć pisaniem testamentu. Może nie tak zaraz, ale nie odkładać tego. A potem zawinąć się w białe prześcieradło i czołgać się w kierunku najbliższego cmentarza, tak ? Niedoczekanie! A takiego wała!!!

.... bo miałam dzisiaj kolejne badanie usg wewnętrzne....

 

DWA

Waga wciąż szaleje, wciąż mnie dobija. Jem jak wróbelek. Piję jak wróbelek. A ona rośnie. Idiotka. Tyle to ja ważyłam zaraz po świętach.

Musi coś nieprawidłowego się we dzieje. Puchnę? Mięśnie mi tężeją? Mózg mi się zapełnia neuronami genialności?

Najśmieszniejsze jest to, że siedzę teraz sobie w bardzo obcisłych dżinsach, bez rozpinania guzika i niegdzie mi nie jest ciasno. A w biustonoszu odległość między skórą i miseczką znowu się powiększyła, będę musiała nabyć mniejszy rozmiar.

 

Ogólnie rzecz biorąc kretyństwo...  A właściwie kretyństwa dwa.

10 marca 2010 , Komentarze (11)

Ja wiem.... wczoraj jadłam suszoną żurawinę.... sporo.... z ćwierć kilo przez cały dzień, tak po kilka ziarenek... (ale poza tym byłam kalorycznie bardzo grzeczna)

Ja wiem.... kijki stoją i kurz tylko przyciągają

Ja wiem... denerwuję się okropnie jutrzejszym badaniem

Ja wiem..... wczoraj nadużyłam drinków... ale przecież wszystko wysikałam... daję słowo!

Ja wiem to wszystko.... ale przecież nie zasłużyłam na taką karę.... naprawdę nie zasłużyłam

 

NIE ROZUMIEM kosmicznego wprost podskoku wyniku na wyświetlaczu wagi. Prawie kilogram do góry. Przez jeden dzień. Christosie...... skąd to i za co??????

Normalnie podskoki wagi mnie nie wzruszają, traktuję je jak normalność - podskoczyła jednego dnia, drugiego spadnie, potem znowu będzie się bawić w oszalałe jojo. Bo tak naprawdę liczy się tendencja.

Ale dzisiaj stałam na wadze i łzy jak groch... z policzków skapywały mi na podłogę.

 

Idę się pochlastać.

8 marca 2010 , Komentarze (18)

kijków nie było, za zimno
akrobatyki w parach nie było, mam jeszcze szlaban na 6 tabletek, ops, dni
szampan był, najpierw mój ukochany, potem russkoje igristoje
ferrero roche, melon i szynka łososiowa
córczę dostało od ojca orchideę niebotyczną
ja dostałam wielka wiąchę nieśmiertelnych goździków... jesuuu, jak pachną... jak mi żal tego szlabanu tabletkowego
waga constans

wysłałam dzisiaj prawie wszystkim znajomym babom maila z tym obrazkiem pod spodem, wszystkie nim zachwycone lub rozchichotane
wysłałam tez kilku męskim młodym przyjaciołom - hłe, hłe, hłe - od wszystkich dostałam zwrotki mailowe, skypowe, gg - że to niesmaczny obrazek

WIĘC TERAZ WREDNIE I Z SATYSFAKCJĄ ROBIĘ SOBIE PRZED KOMPEM PODŚMIECHUJKI... z facetów


© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.