Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1817356
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 kwietnia 2010 , Komentarze (19)

Więc nie wchodzę dzisiaj na wagę.


Jeszcze wczoraj późnym porankiem było bardzo ok. Bo cóż to jest pół kilograma w obliczu wieczności? Bo cóż to jest pól kilo w obliczu mojej wagi? Niewiele... można uznać za błąd pomiaru... albo przyjąć za dobowe wahanie w normalnych granicach.

Ale wczoraj była popołudniowa wyżerka u teściowej. Mniam! Sałatki.... pyszne, lecz z majonezem. Ale prze-pyszne, daję słowo!! I jabłecznik.... poezja... kawałki jabłka przed włożeniem do ciasta były obsuszane .... ciasto niesłodkie..... można było bez obawy mdłości zjesć dużo. No to ....

A w domu trzeba było przegryźć ten słodki smak.... sałatka ... i pasztety smakowe...


Waga dzisiaj niech kurzem obrasta! Mam jeszcze w sobie to jedzenie.... błe.....

 

Aktywność fizyczna w czasie świąt nie-najgorsza. W piątkowe popołudnie ponad 47 km na rowerze. W poniedziałkowe śliczne południe znowu rower, 40 km z ogonkiem. Miały być jeszcze wieczorem kije..... ale ta okropnie grzmotliwa burza za oknem bardzo mi się nie podobała. Aktywność fizyczna inna, no... ta akrobatyczna... codziennna prawie ... choć ja wolałabym częściej i intensywniej. Chyba wiosnę czuję w kościach i hormonach.


Na lodówce, na drzwiach, powiesiłam wielką literę N. Czerwoną. Bo w czeluściach jeszcze czeka sałatka jarzynowa łagodna i pasztet. I ciasto czekoladowe od teściowej, ale ja akurat tego nie lubię. Więc to czerwone N stoi na straży sałatki i pasztetu.

Tęsknym okiem zerkam za okno.... Nawet powietrze wygląda na chłodne i mokre. Nie mogłoby słońce się pokazać na chwilę?....



ps

straty poświąteczne - jeno przez kota - zmemłał jednego plastikowego kurczaczka i gdzieś w zębach wyniósł i schował moją świętą ukochaną starą wydmuszkę, jest czerwona we wzorki z żółtą kokardką... ktokolwiek widział, ktokolwiek wie ?...

3 kwietnia 2010 , Komentarze (12)


Piątek (rano waga poniżejpaskowa, HA!!!)

Około 15 -a pieprzę to wszystko!!!, jak mam robić sama, to nie będę w ogóle robić!!! Będą mieli święta w kłaczkach kociego kurzu, wrrrr. Rower - mon amour! Ponad 40 km. Od Okęcia gonią mnie chmury, wiatr zimny i mokry wysyłając jako przednią jazdę. Z mostu do rzeki chciał mnie zrzucić ten wiatr. 800 metrów przed domem dogoniła mnie pogodowa armia, deszcz zmoczył plecy

20 - jej?! Wszyscy robią??? Sami z siebie???? cuda!

21 - zgubi mnie to ciągłe próbowanie pasztetu. Wciąż i wciąż. Czy aby dobry, czy odpowiednio dosmaczony, czy może dodać przyprawę? Jako druga przyczyna zguby wystąpi pewnie też suszona żurawina...

 

Sobota

1:30 - gaszę gaz pod ostatnimi pasztetami. Kolejny drink i spać przytulona, Pan i Władca pachnie namiętnością i domem. Uwielbiam!

5:23 - obudziły mnie powysiłkowe skurcze łydek. Teraz boli i spać nie mogę

8 i dłuuugo po 8 - ćwiczenia akrobatyczne w parach

11:07...........ups!!! nie wiedziałam, że jedna śliwka w czekoladzie ma aż 88 kcali. (....)kilkanaście minut później - gdzie jest ten garnek?!?! ten stalowy najmniejszy, z czarnymi uszami??? Wszyscy do szukania! Bo w czym mam gotować kartofelki???? Szukać proszę!

12:17 - sałatka gotowa. Wyszła znakomicie. Wiem, bo spróbowałam. Bo próbowałam. Wielokrotnie.

13:00, święconka, kościół, spacer... A potem stali sobie państwo w wieku powyżej średniego, stali sobie przed regałem w rossmanie. I spierali się, na otoczenie nie zważając, które gumki kupić, i które będą na dni najbliższe najodpowiedniejsze.... kolejka obok reagowała różnie, od oburzonych sapnięć, przez zawstydzenie aż po porozumiewawcze chichoty...

15:18 - żurek gotowy, niezły wyszedł. Gdzie są te dzieci?... Nad żurkiem stałam, w jednej łapce mieszająca trzepaczka, w drugiej łagodny drink. "no wiesz!? dżentelmeni nie pija przed zachodem słońca!"... hłehłe, hłe, a kto powiedział, że ja jestem dżentelmenem? Dżentelmenowi się do paszczy nie pcha świeżutkich truskawek i nie scałowuje mu soku truskawkowego z brody.

15:57 - zerwała się, z przerdzewienia, prawa śruba, mocująca sedes do podłogi! TERAZ???? Nie mogła wczoraj ???

17:35 - odkurzone wszystko, kartofle się gotują, dzieci w domu. Hmmmm, stwierdzam, że druga i trzecia śliwka w czekoladzie też mają po 88 kcali. To naprawdę oburzające!

18 coś tam. Jest naszą rodzinna tradycją, że gdy w sobotę mamy już przygotowane i zrobione i posprzątane wszystko - to siadamy razem do postnego obiadu, kolacji, zależy. Zawsze jest to postny żur, ziemniaki bez tłuszczu i ćwiartki jajek. Rozdając im jajka do talerzy, składam życzenia. Stół z obrusem w kurczaczki, srebrne nakrycia, szklane talerze. Bazie i baranek w gniazdku z barwinka. Deser też oszczędny, cieniutkie plasterki sękacza.

Przespałam się 2 godziny. Zeszło ze mnie wszystko. Zmęczenie, zdenerwowanie, ból.

23:57. Siedzę z córką w kuchni, leniwie, nieśpiesznie faszerujemy jajka. Gadamy o bzdurach, drobnostkach i o jej aktualnych problemach damsko-męskich, o tym, co jest potrzebne, by czuć zadowolenie z siebie i z życia. Jajka zaniesiemy jutro na śniadanie świąteczne do mojej siostry.

Dopiero teraz, po tym obiedzie, po senku, przy rozmowie z dzieciątkiem poczułam Święta.

Już się nie spieszę.

 

Niedziela.

00:47. NIC nie trzeba robić. Siedzimy we czwórkę w jednym pokoju. Laptop, blaszak i tivi. Pasjans, vitalia i film "Kierunek:Berlin" Dwie herbaty i dwa drinki. Kocham ich wszystkich. A że czasem boli?... jak to leciało "mamo, taki lajf"

 

Ps

Uderz w stół, a nożyce się odezwą ... i spróbują kaleczyć. Taka ich natura nożycowa, tak jak psową naturą jest obsikiwanie latarni. Nie jest to ważne, tylko irytujące. Jak bzyczenie komara. Wspomniałam ostatnio, że ktoś, kilku ktosiów nie dowierzali, oszustwo primaaprilisowe suponując, matczyne uczucia poniżając, moje zdolności wychowawcze negując. Tacy ludzie też są. Sami pozbawieni poczucia uroku mowy ojczystej, jak inny gatunek człowieka, nie dowierzają temu u innych. Potem wasze poparcie - za które dziękuję. Ale to poparcie to nie wiem, czy tylko w komentarzach czy też pochodziliście po pamiętnikach i gdzieś indziej joby nie leciały. Bo dzisiaj dostałam PW i komenty ze złośliwościami i jakby ... wyzwiskami... i grubszymi słowami... i jeszcze ktoś zamknął pamiętnik... Litości proszę. Nie dla mnie. Dla tych innych, co są inni. Maja prawo być inni. A że są niepotrzebnie złośliwi, niekulturalni? No cóż, to jest ich prawo.

2 kwietnia 2010 , Komentarze (39)

A co mi tam? Przecież ryzykuję tylko wpadką! I upadkiem!

 

W zimowe święta pofolgowałam sobie, po zimowych świętach dyscyplinę odpuściłam sobie, po sylwestrze miałam dwie pyszne imprezki żarciowe... Efekt był spodziewany. Odegnanie poświątecznego efektu zabrało mi 3 miesiące.

Więc teraz podejmuję postanowienie - W TE ŚWIĘTA NIE PRZYTYJĘ !!!

Wyglądają takie słowa jak bluźnierstwo i herezja.... ale .... czemu nie spróbować?

 

Po miesiącu intensywnej aktywności fizycznej na dworze mam wagę 56,4; na pasku zapisana jest średnia z ostatnich 10 dni, czyli 56,9 kg. Uaktualniłam obwody. Nie ma nigdzie spektakularnych spadków. Nie jest mnie objętościowo mniej, ale wszystko się jakoś mieści w węższe spodnie. Układa ładniej. Jestem bardziej sprężysta niż rozlazła. Obcisłe sweterki nie straszą wałeczkami, tylko pokazują.... kibić. Daję słowo! Mam kibić, talię, wcięcie.... jakkolwiek nazwać, to mam!

Zaczynam trzymać za siebie kciuki.

Bo jak przegram sama ze sobą, jak upadnę, jak nie dotrzymam danej sobie samej słowa.... no to będzie mi głupio. Przed sobą i przed Wami. Ale za to smacznie.

 

 

 

WYJAŚNIENIE... wracam do sprawy mojego syna

Po pierwsze - nie, to nie był dowcip. To tylko kretyńska rzeczywistość, która się zdarzyła akurat ostatniego marca i trwała w prima aprilis.

Po drugie - nie, to nie był wcześniej zaplanowany żart. Spotkałam się z zarzutem, że nabieram wszystkich, bo która matka miałaby czas tak dużo napisać w chwile stresu. A co miałam robić bezsenną nocą, jak nie pisać??? Grać w pasjansa? Obejrzałam sobie pamiętniki osób, które taki zarzut czyniły. Sprawa jasna. Jeżeli ktoś nie potrafi poprawnie i zgrabnie posługiwać się językiem ojczystym. Jeżeli pisze maleńko, chaotycznie. Jeżeli widać, że pisanie sprawia mu/jej ogromną trudność.... no tak, ktoś taki nie zrozumie, jak pisanie pozwala zebrać myśli, że formułowanie zdań może być przyjemnością. Że cyzelowanie słów i zwrotów jest niemalże doznaniem estetycznym.

Po trzecie - być może najważniejsze. Ja nie usprawiedliwiam mojego syna. Absolutnie nie. Ja tylko wytłumaczyłam motywy postępowania. Poznać nie znaczy akceptować. Sam poniesie konsekwencje czynów. Czy dojrzeje wreszcie - nie wiem, być może.

Po czwarte - psim obowiązkiem rodzica jest pomagać potomstwu. Nawet, jeżeli robi źle, najpierw trzeba mu lecieć na ratunek. Najpierw wyciągnąć za uszy z bagna. I dopiero, uratowanemu, spuścić łomot. Choćby moralny. Posłużę się cytatem Joanny1966 : do grobowej deski człowiek będzie się o nich martwił, po nocach nie spał, włosy z głowy rwał garściami, pluł w brodę, że coś przegapił, czegoś nie dopilnował...do grobowej deski będzie kochał, kochał, bezwarunkowo kochał

1 kwietnia 2010 , Komentarze (32)

Ta noc wiele go nauczyła....

Owszem, jest winny. Poddał się dobrowolnie karze, grzywna 800 zł.

Wszystko odbyło się spokojnie, przyszli policjanci do domu, zaprosili na komendę. Kretyn, z zaskoczenia, wychodząc - nie zostawił kartki w domu.

Noc spędził spokojnie. Za to w "ciekawym" towarzystwie dilera narkotyków, takiego eleganckiego, co to ma klientów z japiszonów.

Owszem, prawdziwą okazała się wersja „chodź, pomóż kumplowi”. I to on dostał w dupę. Na razie. Ten drugi idzie w zaparte, więc będzie miał rozprawę sadową. A Marcin będzie wtedy za świadka.

To jeden z kumpli, z którymi rozmawiałam wczoraj. Marcin już była zatrzymany, a tamten nie, jeszcze nie. Słowem się nie zająknął, że mieli „przygodę”.... Zawiodłam się na miłym chłopcu, którego znam prawie 10 lat.

Dla mojego syna szokiem okazało się zobaczenie, że w dorosłym życiu kumpel może porzucić kumpla i wyprzeć się go. Wiara w przyjaciół z czasów nastoletnich była dla niego prawie naj-ważniejsza. Okazało się, że on za nimi stanie murem, a jeden z przyjaciół nie.

Może to jest jeden z tych momentów, który skutkuje dojrzałością.

 

Mam pozytywny skutek. Dla siebie. Od wczoraj poranka do dzisiaj poranka kilogram w dół. Ze zmartwienia, z niejedzenia. A dzisiaj popołudniem znowu mi brzuch zwariował z nerwów, miałam ... uczciwszy uszy, sraczkę. Wszechświatową.


Bardzo Wam dziękuję. Za ciepłe, podtrzymujące na duchu, słowa. Za Wasze pomocne dłonie.

31 marca 2010 , Komentarze (69)

zadzwoniła policja, że jest zatrzymany.... że jest w areszcie policyjnym


Mój syn ma lat 25, z kawalątkiem. Ma również syna, nieślubnego co prawda, ale wychowują go wspólnie z rodzicielką, partycypuje w kosztach. Przez pół tygodnia Młody jest u nas.

2 lata temu Marcin zrobił licencjat z architektury wnętrz. Nie ma stałej pracy. Bo te, które miał, były dla niego za daleko albo atmosfera mu się nie podobała. Zarabia na pracach zleconych, właśnie wczoraj dostał zlecenie na zrobienie kominka. Takiego specjalnego, w którym barwa ścian wewnątrz zmienia się pod wpływem temperatury. Oprócz tego projektuje w AutoCadzie, małe instalacje chemiczne dla firmy mojego męża. Nie tylko dla nas. Dla innych firemek też. Zaprojektował wypasione głośniki i designierskie lampy ( tu jego strona ), produkuje je na zamówienie, kilka sztuk miesięcznie, albo nie, to zależy.

Właśnie zaczął się usamodzielniać. Wynajął razem z kumplem mieszkanie. Norę właściwie, ale jest na swoim. Gdy odbiera Stasia z przedszkola albo ma go na kilka dni, to wciąż siedzą u nas. Bo tu jednak lepsze warunki dla małego dziecka.

Ma samochód. Nasze stare volvo. Pali to jak smok, nawet gaz, ale to dobry wóz. Jest kierowcą wręcz doskonałym, ma to po ojcu. Zarabia również jako kierowca, wożąc naszą przyczepką rzeczy na zlecenie.

Owszem, jako nastolatek był nieznośny. Złe towarzystwo, złe wyniki w nauce. Jednocześnie grzeczny i dobrze wychowany, jednocześnie czasem wredny a czasem słodki.....

Miał nowe plany. Studia uzupełniające, magisterskie, w Danii. Ja się nie znam, ale to jakaś szkoła wzornictwa przemysłowego. Taka stara, z tradycjami. Wysłał aplikację, dostał jakąś tam odpowiedź. Zaczął się starać o dofinansowanie zakwaterowania.........

 

jesuuuuuuuu...

 

Wychodziłam na kijki o 16:10. Dziecko zapytało, czy może zjeść tego kuraka z lodówki. I z czego się robi sos musztardowy do sałatki. Zaczęło gotować sobie do niego ryż. Poszłam.....

Wcześniej rano zawiózł Stasia do przedszkola. Potem siedział cały dzień przy laptopie i przy telefonie. Projektował ten kominek oraz załatwiał z drukarnią druk folderu reklamowego. Był u nas w południe jego kumpel z bloku, młody prawnik. Obgadywali, jak powinna wyglądać umowa o dzieło, o ten kominek. Na 19 był umówiony u nas w domu z kumplem kumpla w sprawie lakierów zmieniających barwę.


Wróciłam do domu koło 17:40. W domu był już mąż. I żadnego z dzieci. W zlewie kuchennym talerz po obiedzie syna. W sumie dom był bez "starych" przez półtorej godziny.

Ale córka teraz mówi, że wpadła na moment i że ryż był jeszcze ciepły. A drzwi wejściowe zamknięte tylko na górę. Tak się u nas zamyka, gdy się z domu wychodzi na chwilkę.


Założyłam te nowe spodnie i obcisły sweterek i byłam gotowa zacząć kręcić bioderkami.


Telefon. Do Pana i Władcy. Policja. Że syn został zatrzymany. Za przestępstwo przeciwko mieniu. I że jest w areszcie, co najmniej do jutra do 16. I że to on sam zażądał zawiadomienia taty.

Jakby piorun w rabarbar !!!!!!

Nasze dziecko!!!!!!

Telefon jego nie odpowiada. Na otwartym laptopie otwarte projekty, folder reklamowy i ten kominek. Na GG nic, jakaś niedokończona rozmowa. Dokańczam ją, pytając czy rozmówca cokolwiek wie. Na gmailu nic. NULL alarmu. Dzwonię po najbliższych kumplach. Po znajomych. Po dziewczynach. Mam telefony i GG do nich od zawsze. NIC. Widzieli się wczoraj, rozmawiali wczoraj, dziś świtem. Nic. Null. ZERO. Przychodzi ten młodociany prawnik-sąsiad, bo z kolei do niego zadzwonił ten od lakierów kolorowych. Też zdziwiony, bo przecież miał umówione spotkanie. A nie odbiera...

NIC.

NIKT NIC NIE WIE.

 

Żarłam się z moim synem przez ostatnie pól roku okropnie. Na temat jego niesamodzielności, niezarabiania, wykorzystywania statusu majątkowego ojca. Niesamodzielności. Ale jednocześnie potrafiliśmy nocami gadać. Potrafimy współdziałać w sytuacjach awaryjnych bez porozumiewania się słowami.

 

Wiecie, co jest najgorsze ?? ?......

Nie obawa o dziecko. Bo w końcu wiemy, że nie wpadł pod samochód, nie napadli go, nie leży jako NN w szpitalu. Wiemy, że jest zdrowy. Że jest!

Wiemy za to, że grozi mu niebezpieczeństwo. Ale nie wiemy, jakie. NIE WIEMY !!!!

Adrenalina rodzicielska każe nam działać. Ale nie wiemy, CO robić. Chcemy działać, możemy rzucić wszystko.... ale CO ?????

 

Co można zrobić takiego złego przez półtorej godziny???? I to wtedy, gdy miało się siedzieć w wygodnym rodzicielskim domu i pracować na kompie??? Jego stare volvo stoi pod blokiem. Laptop zostawiony ewidentnie na chwilkę. Obiad zjedzony. Przecież za chwilę miał spotkanie z potencjalnym kontrahentem.

 

Mamy tak zwane znajomości. Prawie-przyjaciel ze studiów jest oficerem interwencyjny w komendzie głównej. Ale nic nie pomoże. Bo nie ma nic, śladu, zaczepienia. Nie ma żadnego raportu o naszym synu. Będzie najwcześniej jutro w południe.

Kończyliśmy oboje politologię. Nasi koledzy są w sejmie, różnych spółkach skarbu państwa, we władzach, w partiach różnistych. I NIC na cito nie mogą zrobić, bo nie wiedzą CO!!!!

Co można takiego zrobić przez niecałe półtorej godziny, co zaprowadzi cię za kraty ????? CO ??????

Wyszedł na podwórko osiedla i przykopał znienacka przechodzącemu policjantowi ???

Zadzwonił jakiś kolega po pomoc i on wdał się w przepychankę z policjantami????

Ukradł chleb w sklepie pod kamienicą?

Kopał w samochód sąsiada i go straż miejsca zobaczyła?????

Wyszedł policji jako złoczyńca w jakiejś sprawie i przyszli do domu z zaproszeniem na rozmowę ?????? Przecież by zamknął za sobą drzwi na dwa zamki !

 

Co on mógł takiego zrobić, że jest w areszcie????????? CO?????

I CO???? my mamy zrobić???????

Jak przetrwać do jutra do 16 ????

 

Wygóglałam na stronie policji wykaz spraw przestępstw przeciw mieniu.

Kradzież... kiedy.... ????

Kradzież z włamaniem...... kiedy ??????

Rozbój... przed własnym domem ????

Kradzież rozbójnicza....... kiedy ????

Wymuszenie rozbójnicze... co ma kraść ????

Inne wypadki mniejszej wagi.... wtedy by go aresztowali????

Przywłaszczenie.... co???

Podłączenie się do cudzego aparatu telefonicznego.....??? ma własny, od lat ten sam numer, telefon co 2 lata nowy, abonament płaci firma...

Oszustwo.... ??? co????

Zniszczenie lub uszkodzenie cudzej rzeczy... chryste??? po co ????

Porwanie pojazdu mechanicznego.. przecież ma volvo.. i rower srebrny... a na motorze nie umie jeździć....

Kradzież leśna.. no nie, lasu pod domem nie mamy... a na wsi mamy własny las

Paserstwo.... co???? My mamy wszystko potrzebne!

Paserstwo nieumyślne..... przecież miał tylko 400 zł w portfelu i żadnych egzotycznych potrzeb!

Paserstwo programu komputerowego.... to raczej już ja... ja jestem od lat hakerką... i nikt mnie nie ściga... dobrze się kryję..... umiem.... wszyscy w domu korzystają z moich umiejętności,  bezpiecznie... mnie nie ścigają..... przecież w domu były otwarte, działające 1 blaszak i 3 laptopy... nie zabezpieczyli....?

 

Nie mogę spać. Ani drinki ani atarax nie działają. Boję się o moje dziecko.

BOJĘ SIĘ .


edit poranny: to NIE JEST żart

30 marca 2010 , Komentarze (31)

Mam ukochane dżinsiki. A dżinsiki mają swoje lata. Zresztą ten model, w różnych rozmiarach, noszę odkąd mnie było stać. Gdy schudłam okropnie w 2006 roku - nosiłam Levi Strauss model 525 rozmiar W30 L30.

Gdy w zeszłym roku chudłam po nieplanowanym przytyciu - wbicie się w te spodnie było dla mnie wielką frajdą. Wszem i wobec się chwaliłam, że się zmieściłam w spodenki typu "druga skóra". Do dziś pamiętam szampańskie bąbelki radości.

Przed ostatnimi światami Pan i Władca podstępnie namówił mnie do nowego zakupu. I on i córczę wciąż mi dokuczali, że mi spodnie spadną z tyłka na ulicy, że szwy się rozłażą, że prawa nogawka jest wystrzępiona na dole, że zblakły, że się wytarły, że powyciągane, że nie opinają ud.... Uległam z wielką obrazą. Bo czyż oni nie rozumieją, że urok dżinsów polega na zniszczeniu? Nie, nie rozumieją.

 

A w sklepie/sklepach okazało się, że tego modelu już nie szyją. Tylko nowocześniejsze. Lepsze. Przymierzałam, przymierzałam, nosem kręciłam. Kupiłam... No nie, kupiono mi w ramach prezentu pod-choinkowego - też levisy, ale model 529, rozmiar taki sam, 30/30.

A potem były święta. Nowy rok. Kilka imprezek żarciowych. Świadomie pozwoliłam sobie na rozpustę, na lekkie przybranie wagowe.

A w styczniu okazało się, że rozciągnięte i kochane 30/30 to jednak co innego niż nowe sklepowe 30/30. Wejść w nowe - weszłam. Nawet, po pomamrotanych inwektywach, poradziłam sobie z suwakiem. Nowe portki, nowy suwak, spokojnie, tak szybko nie pęknie. Na stojąco, z rozpaczliwie wciągniętym oddechem....  czemu nie, w lustrze wyglądałam nieźle. Ale o posiedzeniu czy tylko usiądnięciu albo tylko o nabraniu oddechu mowy nie ma.

Spodnie zostały wstydliwie upchnięte na dno szafy. Bo 30 na 30 w nowych spodniach to jednak nie to samo.

 

Marzec, czas powrotu do aktywności fizycznej. Kijki. Rower. Przekraczanie granic własnej wytrzymałości. Przekraczanie granic własnej wydolności.

W wielkim lustrze, gdy go mijałam, coś zauważyłam. Z profilu, moje ukochane spodenki nie leżą odpowiednio, nie obciskają wszędzie. Mam jakieś niechciane fałdy miedzy doopką a udami. I szukam paska spodniowego, bo czuję, że mi się zsuwają z bioder.

 

Przedwczoraj wyciągnęłam spodnie upchane na dnie szafy. Wbiłam się.... nie! ja je założyłam!!!!

Wczoraj miałam dzień odpoczynku od rowerka i od kijków. Co nie znaczy, żem odpoczywała. 6 godzin łaziłam po marketach, urzędach, biurach obsługi. Na obcasach. W NOWYCH PORTKACH.

W Erze mogłam usiąść. W urzędzie mogłam, siedząc, rozmawiać, pochylać się nad dokumentami. W mijanych witrynach widziałam babę w odpowiednio opiętych spodniach. Dwa razy widziałam mazisto-maślane męskie spojrzenia wbite w moje siedzenie.

Dzisiaj cały dzień (poza rowerem) w tych nowych gaciach paraduję. W przychodni, gdzie w gabinecie lekarskim zostałam rozebrana od góry - młodsza ode mnie pani doktorka mruknęła: ja to bym chciała mieć takie nogi.

Miód na duszę. Może nie będę ich zdejmowała?....

 

Dzisiaj na rower wystartowałam w cienkim dresiku na giczołach. Po 10 kilometrach poczułam stróżki potu na łydkach. Podciągnęłam dresik prawie pod pachwiny i tak jechałam. I tak z bankomatu z kolejką pieniążki brałam. I tak z sąsiadką pod blokiem gadałam. Gołe nożyny, wiatr we włoskach - na nogach, bo ciut odrosły.

Chyba trzeba wyjąc z pudła krótkie rowerowe szorty!

 

Acha, dziś wieczorem po dwudniowej nieobecności wraca Pan i Władca. Założę pod spód jakieś czarne satyny i koronki. Dresiki domowe won! Opięty róż sweterek z dekoltem. Paradować będę w nowych dżinsach. Biodrami pokręcę. Nie zmienię ich nawet po umyciu się. Nie zdejmę z siebie. Niech On to zrobi....




No i doopa!

Żeby nie było, że mi się wszystko układa! Przed 20 Pan i Władca zadzwonił. Z firmy. Ludzie nasi obok byli, słyszałam. Nie wraca!!!!! Mają jutro jeszcze roboty na 6 godzin. Rzeczywiście nie ma sensu, żeby do domu zaiwaniał 72 kilometry i jutro przed świtem znowu po ludzi jechał, znowu 72 km, i potem z ludźmi do Pilawy. Został spać w firmie, to dom mój były, na wsi, wsi dalekiej od szosy, wsi zabitej dechami...

Żałość. Żal. Smutek.

Wiec na kije. Przeleciałam na żałości niecałe 6 i pół kilosa. Zawędrowałam do rodziców, opowiedziałam im kilka sprośnych dowcipów, pożarłam dwie krówki, wycyganiłam od mamy żorżetową różowiastą apaszkę. W drodze powrotnej, w budzie pod domem, kupiłam buteleczkę. Bolsa małego. Plaster na rany duszy tęskniącej.

Siedzę i piję. Czytam pamiętniki. Samotność jest jak guz.

 

Zassane 1380, w tym 456 w procentach i soku jabłkowym

Spalone rowerowo 430... hihi, akurat te drinki

Spalone kijowo 392

Bilans: na plusie tylko 558 kcali. No, komóreczki fatowe, pora zdychać!!!

 

A intrygowanie obcisłymi portkami zostawię sobie na później....



a to moje paski na dziś


28 marca 2010 , Komentarze (26)

Niedziela ostatnia marcowa

Poranna waga w strefie poniżej-paskowej.

Łydki wciąż bolą.

Kacyk niewielki.

Sprzątanie, wszędzie śmierdzi cifem, ajaxem, calgonem...

 

Rok temu, 11 marca zapisałam się do vitalii. Na początku pisałam tylko na forum, w wątku o pływaniu. Pamiętnika jakoś wtedy nie zauważyłam. Pierwszy wpis pamiętnikowy pochodzi z 25 marca.

Miałam wtedy świeżo przytyte 63 i pół kilograma.

Gdyby na Wy i gdyby nie vitalia - dobijałabym pewnie teraz do siedemdziesięciu.

Dzięki wam - nie. Dziękuję Wam, że nie.

 

Wieczorem.

Rower był, powrót pod wiatr. 30 km z ogonkiem. 407 kcali spalonych. Po powrocie padłam. Znowu. Czemu tegoroczny wysiłek na świeżym powietrzu tak mnie wyczerpuje??... Przychodzę i padam na tapczan z odlotem umysłowym... Jestem taka zmęczona, że nawet nie mam siły jeść.

W związku z tym zasysanie zmniejszone, rzadko przekraczam 1290. Co, odminusuwując wydatek kcali na rowerze, daje bardzo miły sercu wynik.

...znowu bełkocę


ps

a to moja laurka dla Was - kolory wnętrza mojego domu - szkło, metal, niebieskość, blask, odrobina beżów...

gdy rano zaczynałam pisać - słońce przebiło się przez chmury i ostrymi promieniami łaskotało mnie w ramię i w muszelki na oknie



27 marca 2010 , Komentarze (7)


Rankiem waga SUPER. Znacznie poniżej paska... więc go z lekka zmniejszyłam.

Uśmiech głupawy mam na paszczy.


Wczesnym popołudniem kazałam Panu i Władcy się wywieźć daleko na miasto. Potem kijami wracałam, drogą nie najprostszą, lecz meandrując z lekka. Przeszłam 13,6 km. Spaliłam 840 kcali.

Nogi mnie bolą, nogi mnie pieką.


A jak się doczłapałam, spocona, uchetana i ochwacona - to Pan i Władca oznajmił, że za chwilę w greckiej knajpce jest impreza. Prysznic, zrobić włosy, mazaje na lico. I biegiem kilometr..... Jak on dba o moją linię... żebym miala ruchu pod dostatkiem....

Heh, piszę to lekko wstawiona. Z lekka bełkocę. Do psania chyba...

26 marca 2010 , Komentarze (15)

Potrzebne dwie pary nóg, różnych. Najchętniej nowych, nieużywanych. Kupię tanio. Gwarancja konieczna!

Potrzebne mi te nowe nogi do uprawiania sportu. Posiadane obecnie są w stanie rozkładu, rozpadu i nadają się na złomowisko.

Nowe nogi zużytkuję tak: jedne do chodzenia z kijami, drugie do pedałowania pod wiatr. Zastanawiam się jeszcze nad nogami basenowymi.

Pracują i bolą nogi zupełnie inaczej przy tych wszystkich poruszaniach się.

Na kijach czuję łydki, wierzch stóp. Po kijach bolą mnie biodra w środku, stawy. I czuję, jak boleśnie pracują pośladki, lekko z przodu.

Od dwóch dni roweruję. Wieje wiatr. Teraz okropnie bolą mnie uda, mięśnie z przodu. Palą mnie łydki.

Zbierając okruchy bólu - delektuję się nimi. Każdy okruszek cierpienia to śmierć jednej komórki tłuszczowej. Więc zaciskając zęby - powtarzam sobie: zdychajcie! zdychajcie!

 

Czwartek był mega sportowy

Zrobiłam serwis kół roweru. Wsiadłam. Pojechałam. Tak się śpieszyłam, taka byłam chciwa pedałowania, że nie zauważyłam, w czym z domu wypadam. Tylko trampki i słuchawki, na resztę nie zważałam!!!! Wąskie dżinsy miałam na sobie.... było to błąd zrobiony pierwszy raz w życiu, pewnie ostatni. Nigdy nie zechcę tego powtórzyć

30 km przejechane. Z tego 13 pod wiatr. Za dużo na raz. Ledwie się do domu dotoczyłam.

A wieczorem późnym kije. Jesuuu, jak mi się nie chciało iść. Jaka byłam zmęczona, śpiąca, bo mega-dotleniona!.. Jaka leniwa!.. Odwlekałam wyjście z kwadransa na kwadrans.

W końcu poszłam. Przeszłam prawie 7 km. Pod koniec nogi mi się zaplątywały między kije a krawężniki.

Spalone sportowo kcale - 406 rowerowo i 420 kijkowo .

W nocy malutki kompulsik. Dwukanapkowy, majonezowy. Ale nawet z nim i z drinkami zassane tylko 1381. Nie martwię się! Jak sobie pomyślę o kijach i o rowerze, hihihi

 

Piątek jest nie gorszy

Waga mnie kocha. Wybacza drobne potknięcia. Ja ją też kocham. Dzisiaj. Dzisiejszym porankiem.

Zaczęłam od umycia okien. Jeszcze zostały w pokoju prawie-po-synkowym... ciekawe, czy on je umyje? Czy to już moja brocha?...

Rower wczesnym popołudniem. Przesadziłam z długością wycieczki, przecież to dopiero drugi wyjazd w tym roku. Tyłek mnie bolał tylko trochę. Bardziej dokuczał mi wiatr. Przejechałam prawie 43 km. Jakieś 8 km przed domem zaczęły mnie palić ogniem łydki. Kwas mlekowy... na basenie już bym miała skurcz... spaliłam 586 kcali.

Po powrocie przebrałam ciuchy mokre od potu. I padłam nieżywa na 3 godziny. Odlot zupełny. Dzieci wróciły, wnuczek zaglądał... nie kontaktowałam. Pan i Władca przyniósł pomidorki koktajlowe. Się ocknęłam.

Nie mam siły jeść. Nie mam siły zrobić sobie drinka. Łydki mnie pieką, uda mnie bolą. Mięśnie między piersiami i ramionami też dokuczają, to od przeciwstawiania się wiatrowi.

Zassane 1287. Znaczy jeszcze nie zassane, przewidująco doliczyłam dwa mocne drinki.... może On się zlituje i mi poda?....

 

Naprawdę potrzebuję tych nóg na wymianę. Jak ja mam inaczej jutro wstać i na 500 metrach kwadratowych grabiami rozwalać kretowiska?.... Ratunku!



pochwalę się - to moje paski

kijkowy i rowerowy


25 marca 2010 , Komentarze (25)

serwisowanie roweru w pełni


dbam o łapki, przy smarach pracuję w rękawiczkach
prawdziwa dama ze mnie


© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.