Mimo ponurej pogody, bo nad morzem jest właśnie tak, moja aktywność nie spadła. Pojechaliśmy do Sopotu, tam zjedliśmy II śniadanie w Wedlu ( omlet z mozzarellą i oliwkami), a potem kierunek Gdynia. Szliśmy trasa przy morzu, chłodno było, bo wiało z północnego w schodu, narzuciłam zatem tempo całkiem ostre. Mało ludzi, prawie nikogo po drodze, taka pora dnia, taka pora roku. W okolicach potoku Swelina była już rozgrzana. Tu poszliśmy nad sam brzeg, nie do góry, obawiając się podmokłych terenów po ostatnich opadach. Mijała nas para jeźdźców na koniach i dwa ogary im towarzyszące. Koń kary miał piękny ogon do samej ziemi. Mąż od razu zrobił zdjęcia. Chwila wędrówki w stronę Orłowa, puszczanie kaczek, wypatrywanie bursztynów. Mgła była nad morzem, a ono takie stalowo nieprzyjemne. Powrót do domu komunikacja miejska, po drodze zakupy niezbędne. Na obiad dziś był rosół z makaronem, koniecznie z krążkami marchewki i z zielona pietruszką, oraz mix sałat z pieczoną piersią kurczaka , z mandarynkami i nasionami chia, w sosie vinegret + grzanka. Oboje objedliśmy się po dziurki w nosie. Potem szykowanie obiadu dla rodziców: tenże rosół oraz kotlety mielone i duszona kapusta. Tak lubią, tak im smakuje. Jeszcze przygotowałam zapiekankę dla nas na jutro i mogłam usiąść. Najpierw zerknięcie do przeglądarki sanatoryjnej i znów szok, bo dziś kolejka zmalała aż o 205 numerów. Oj, naprawdę szykujemy się na luty, nie ma co! Dzisiejsza aktywność to prawie 9.000 kroków , duża dawka jodu i zadowolenie z formy aktywności. Waga moja kochana znów łaskawa. Staneła na wczorajszej wartości i mam nadzieję, że jutro ponownie zjedzie.
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.