Od poniedziałku jestem w łóżku. Przeziębienie mnie złapało po niedzielnym spacerze w lasy witomińskie. Było pięknie, zacisznie, ale chłodno. Czułam zimno na plecach, gdy usiedliśmy na chwilkę po forsownym marszu z kijkami, nie przypuszczałam jednak, że tak to się rozwinie. A ponieważ pogoda raczej nie daje satysfakcji, siedzę w łóżku, wygrzewam się, coś tam lekkiego biorę, zużywam tony chusteczek, kaszle i prycham. Na szczęście gorączki nie ma. Wczoraj zrobiłam pierwszy raz tej jesieni zupę z soczewicy, taką treściwą, odpowiednią do dzisiejszej pogody. A za oknem koszmar, pada bez ustanku od kilku godzin, wiatr silny uderza w okna. Mąż wyszedł po pieczywo, wrócił szybko, bo jakiekolwiek wędrówki są po prostu nieprzyjemne. Do Łeby nie pojedziemy, bo grzybów nie ma, nasz ewentualny wyjazd relaksacyjny także odpada, bo do strefy czerwonej nie pojadę. Czytam, oglądam meble w internecie, zastanawiam się nad urządzeniem mieszkania, które lada dzień nabywa synuś. To takie hobby po cichu, bo on sam to wszystko będzie robił. No, może wysłucha jakiś podpowiedzi delikatnych, bo jest daltonistą. Czekam na telefon od mojego lekarza, aby poinformować go o ustaleniach kardiologa, nowych lekach, i aby przepisał mi je w formie e. W domu zacisznie, radio szemrze przyjemnie, obiad zaplanowany, czyli błogi spokój. Jutro imieniny obu mam, już nie żyjących, wypadałoby odwiedzić cmentarz. Przy takiej pogodzie nie ma to jednak sensu, zrealizujemy zamiar np. w sobotę, gdy już będę mogła wyjść. Wagowo jest ok, bo nie spożywam dużo z powodu bólu gardła. Ochoty też nie ma, i dobrze.
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.