Byłam w raju.
Przed chwilą wróciłam z kina. Film dokumentalny pt"Ennio Morricone". Co za fantastyczna przygoda! Muzyka , którą znają chyba wszyscy, bo mistrz tworzył aż furczało. Zaczęło się od lat 60 XX wieku i muzyki rozrywkowej, której częstym wykonawcą był Gianni Moranndi, wielokrotny zwycięzca San Remo. Ten festiwal nadawano w TV , gdy chodziłam do podstawówki. Kochałam się we włoskiej muzyce, teraz też tak mam. A potem muzyka "Dawno temu w Ameryce", z "Misji", z "Nietykalnych" itd. No i jeszcze ten pięknie brzmiący język , sam jak muzyka. W filmie brało udział mnóstwo osób z filmu i muzyki, w tym także muzyki rockowej, jazzowej. To była ogromna przyjemność , a film trwał prawie 3 godziny i wcale nie miałam dosyć. 😍 Dziś umówiłam się do chirurga naczyniowego z NFZ, bagatela, na maj 2023r. . Rano bolał mnie kręgosłup, pan rehabilitant miał trochę pracy, zaleca jednak prześwietlenie bioder. To nie jest pocieszająca wiadomość. Postanowiłam poza tym wymienić materac w naszym łóżku. Ustalę jaki, poszukam i jednak kupię. Pogoda zrobiła woltę, jest chłodniej, bo tylko 18 stopni, na szczęście chmury deszczowe przeszły. Czcionka normalna, oby się nie zmieniła w światłowodzie!!!! Tam siedzą krasnale i nieraz coś psują.
Powroty.
Już jestem. Wypoczęta, wynudzona nawet, ale już chętna do kolejnej przygody. Pogodę mięliśmy tragiczną, czyli upał nieziemski. Dla mnie to czas chowania się w cień, cierpienia nocy bezsennych. Były i atrakcje, bo ponowna wizyta na zamku w Bytowie, gdzie znów dostałam ataku paniki przy schodach kręconych. Moja perswazja spowodowała, że wjechałam windą na 4 piętro, zeszłam na 3 i od dupy strony zwiedziłam to, co przy wchodzeniu nie wyszłoby. Pani przewodniczka/ muzealnik stwierdziła, że coraz więcej ludzi z takimi problemami. Poczułam się od razu w grupie , a tam lepiej. Kościół po ewangielicki, skromny, ale jakże piękne sklepienia ma, jak to wykonano precyzyjnie. Chwała "bohaterom" zza Buga, że nie zniszczyli, co było u nich normą. W Bytowie obiad zjedliśmy u Jasia Kowalskiego, tak się nazywa restauracja w starym spichlerzu, odnowiona pięknie, z zachowaniem uroku przedwojennego. Karmią tam super , ceny bardzo przystępne, w lokalu odbywają się koncerty jazzowe, więc ściany pełne fotografii znanych bardziej i tych mniej znanych. A restauracja znajduje się w uliczce o pięknej nazwie Zaułek Drozda. Kolejna atrakcja w powiecie bytowskim to Soszyce i najstarsza elektrownia wodna , na rzece Słupi. Byliśmy jedynymi zwiedzającymi, tym chętniej pan oprowadzający zajął się nami. To czwarte już pokolenie obsługuje elektrownie, bo ona jest czynna, imponująca i ma ciekawą historię. Kto chce więcej, pora w drogę!. Kupiłam od pana suszone prawdziwki i podgrzybki, obie strony były więc zadowolone. Stamtąd pojechaliśmy nad jezioro Jasień, do smażalni ryb. Ach, co to było! Najpierw wybór spośród złowionych o poranku ( ja okoń, mąż sandacz), potem jedzonko nad samym brzegiem, z widokiem rozkoszy. I jeszcze piękny rudy kot przyszedł do nas na obiad. Nasz przystanek nad Mauszem, w tzw. agroturystyce ( piszę tzw., bo to turystyka wiejska, a nie agro, bo tam nie ma żadnego gospodarstwa) także obfitował w atrakcje, chociażby codzienne pływanie w jeziorze. Moje kręgi szyjne dziękowały pięknym rozluźnieniem. Przeczytałam 3 książki, leniuchowałam za dwoje, bo jedzenie gotowe przywiozłam z domu, było przyjemnie, ale to był przesyt nicnierobienia. Wróciliśmy z przyjemnością do domu. Najważniejsze, że kolano męża wróciło do normy. Od poniedziałku chodzę na rehabilitacje typu masaże manualne. Rehabilitant , młody, pan Tomek, gniecie aż miło. I jak miałam kłopoty z podniesieniem prawej nogi, a mój chód był coraz bardziej pokraczny, tak teraz idę sprężyście i dziarsko. Tak ocenił masażysta, który szedł za mną, gdy dziś kierowałam się na te zabiegi. Czekają mnie jeszcze 3 dni tych rozkoszy. Dziś wizytował mnie zaprzyjaźniony komputerowiec, bo internet odmówił mi kontaktu. Operator wmawiał, że to po mojej stronie jakaś usterka, ale znajomy stwierdził, że to wina modemu. Bardzo, bardzo nie lubię, gdy jestem traktowana jak głupia blondi ( wszystkie blondynki przepraszam). Wczoraj popełniłam warzywa pieczone + surówkę z kapusty z koperkiem. Ach, jakie to smaczne. Zajadam się owocami, już są porzeczki, czerwone to moje ulubienice. We wtorek znów ruszamy, tym razem na zwiedzanie, w Polskę. Po naszym powrocie będę oczekiwać panicza, będę spełniać jego marzenia i oczekiwania jedzeniowe. Taka jest rola matki, a ja to lubię!
Chłodno.
Dziś i wczoraj zimny wiatr hula u nas. Na deszcz musiałam nałożyć kurtkę, dobre to było na zewnątrz, ale w bibliotece po prostu mdlałam z gorąca. Wczoraj cmentarz oksywski i grób moich rodziców, potem zakupy spożywcze i inne. Lniana spódnica, lniane spodnie, dwie bluzki. Dziś je wyprałam, wyschło momentalnie przy wietrze. Była spora promocja, bo 60% mniej przy drugim produkcie. Zakupy na hali targowej , gdzie wymieniłam na banknoty walające się po domu drobne. Zliczyłam je , podzieliłam na nominały, wyszło 35zł. Dziś za to kupiłam owoce i warzywa oraz nabiał. Na obiad zrobiłam faszerowane pieczarki Portobelo, do tego pieczone ziemniaki i sałata rzymska z dresingiem . Smaczne to było i takie wykwintne, bo farsz ze szpinaku i gorgonzoli, co do siebie absolutnie pasuje, a ziemniaki z tymiankiem cytrynowym. Mąż pojechał do chirurga, aby otrzymać zastrzyk wzmacniający przez wyjazdem. Kolano na razie w porządku, ale musi uważać . Zamówiłam nową lodówkę i już ją odmówiłam. Okazało się, że z powodu długiego weekendu nie ma jej kto przywieźć. Dowiedziałam się o tym na dzień przed zaplanowaną dostawą, na którą był tydzień. Zachowałam się eco , przyszedł magik potrafiący grzebać w takich usterkach, zrobił, jesteśmy umówieni na wymianę kabelków na silikonowe. W ten sposób zamiast prawie 3.000zł wydam kilkaset. A firmę tak nieprofesjonalną będę omijać z daleka. Jutro kolejny cmentarz, tym razem rodzice męża. Jeszcze tylko opłaty internetowo, i właściwie będę wolna do samego wyjazdu. A, zrobiłam leczo, ale dodałam za dużo ostrej papryczki. Próby złagodzenia potrawy niekoniecznie się udały w 100% . Trudno, jakoś zjemy popijając kefirem lub maślanką.
Po kroku, ale do przodu.
Dziś "wyprowadziłam" męża na spacer. Usiadł sobie na ławce na skwerku, a ja poszłam w długą, czyli wykonać codzienną porcje kroków. Oboje na tym skorzystaliśmy. Dzień dziś podobny do wczorajszego, wcale nie gorący, raczej pochmurny, ale na balkonie można posiedzieć. Dla mnie taka pogoda jest fenomenalna, bo mogę oddychać. Zamówiłam w poprzedni wtorek lodówkę internetowo. I co z tego, skoro z powodu długiego weekendu nie zostanie dostarczona przed naszym wyjazdem. Wkurzyłam się, anulowałam umowę, zażądałam zwrotu kasy, bo wpłata poszła oczywiście ekspresowo. To nie moja strata, w poniedziałek zamówię człowieka do naprawy, naprawdę drobnej, a samo urządzenie jest całkiem nowe. W ten sposób zachowam się ekologicznie, co zostało niestety wymuszone . Rozwiązanie chwilowe, bo ta usterka będzie się powtarzać, ale pomyśle o tym po powrocie z wyjazdu. Przed chwila mąż ocenił swoje kolano jako stan świetny. Cieszy mnie to , ale to także do następnego razu. Implant będzie i tak konieczny. Dziś na obiad chłodnik, a właściwie jego reszta, bo większa część była wczoraj. Skład: rzodkiewka, ogórek, szczypior, koper, czosnek, maślanka, sól, pieprz, trochę koncentratu barszczu dla koloru. Poza tym upiekłam schab w pomidorach i papryce, raczej ostrawy sos. Do tego fasolka szparagowa zielona i trochę kapusty młodej duszonej. Jutro będzie bezmięsny dzień, ale pomyślę o tym później. Powoli muszę szykować jakieś posiłki na wyjazd, tak, aby zamiast wypoczywać, nie zajmować się gotowaniem. Odgrzać, to co innego. Kończę Sforę Przemysława Piotrowskiego, moje antykościelne nastawienie wzmogła ta książka. Cóż, jak widać inni też tak mają. Podobno w lasach pokazały się kurki i podgrzybki. To balsam na moje plany wyjazdowe. Może i ja uszczknę trochę tych darów ziemi?
Powoli widać prostą.
To oznacza, że z kolanem męża jest o wiele lepiej. Rwie się chłopina do roboty, a ja zakazuję. Wolę dłużej poczekać, ale przynajmniej ze skutkiem pozytywnym. Już mówiłam mu , że zachowuje się jak niegrzeczne dziecko, jak tylko wyjdę z domu, zawsze coś musi zrobić. Wczoraj pojechałam do mojego pierwszego kontaktu, powiedział, abym się nie przejmowała wynikami usg, przepisał leków ca. 230zł , dał skierowanie do chirurga naczyniowego. Na szczęście w pobliskim szpitalu jest taki oddział, tam się zgłoszę. Z powodu braku dużej ilości czasu wczoraj na obiad była surówka wiosenna jako przystawka, a potem zupa pieczarkowa. Mężowi bardzo smakowała, a ja pamiętając o wątrobie zabieliłam ja serkiem Almette. Dziś fryzjer, gdzie rozmowa dotyczyła m. in. Magdy Gessler i Maryli Rodowicz. Okazało się, że to mężczyźni nie lubią p. Magdy, ja uważam, że konwencja programu Kuchenne rewolucje wymaga określonego zachowania, nie przeszkadza mi to. Wiem natomiast, że wiele osób dowiedziało się z programu, czego mogą wymagać w restauracji, jak prosić o to, co im się należy. Moim zdaniem te programy nauczyło Polaków co z czym jeść. Po stronie p. Gessler stawiam + . Po stronie p. Rodowicz natomiast -, albowiem jej przerysowanie jest wynikiem ukrywania mankamentów urody, zaniku głosu, co stwarza obraz po prostu niesmaczny. Wiek robi swoje, a nie każdy jest Mieczysławem Foggiem. Dziś na obiad pieczony pstrąg + surówka z młodej kapusty, obojgu smakowało. Na deser truskawki, wreszcie ciemne i słodkie, przecież to sezon na nie! Pranie zrobiłam, dwa wyjścia po zakupy, sprzątanie po hydraulikach, po pękły oba wężyki pod zlewem. Na szczęście mąż był akurat w kuchni, więc strat nie było. To potwierdza, że zakręcanie wody gdy wychodzimy z domu jest jak najbardziej uzasadnione. Czytam Sforę Przemysława Piotrowskiego, oglądam Rząd w Netflixie, czekam na wyjazd. To już za 10 dni. W poniedziałek przywożą nowa lodówkę, więc cały dzień warowania. Trudno. A jutro po raz pierwszy od dawna kawa do łóżka.
O mały włos.
Było kiepsko z kolanem męża. W piątek ortopeda stwierdził ostry stan zapalny, wyciągnął z kolana 4 strzykawy płynu. Mąż porusza się o kulach, w nocy był cały rozpalony, nie spał, przejmował się na dodatek mną. A dokładnie tym, że trzeba będzie odwołać wakacje, pozamawiane wyjazdy. We czwartek oddałam bilety na Cinema Italia Oggi. Nie znalazłam chętnych na seanse, a sama o 23 nie chciałam wracać. Trudno, taki los . W piątek mąż był pełen obaw, wrócił w zupełnie innym humorze. Do wyjazdu jeszcze 2 tygodnie, kolano "dojdzie" do formy. Moje usg brzucha nie wypadło zbyt dobrze, mam jakieś zmiany cholesterelowe, już na wtorek umówiłam się do mojego pierwszego kontaktu. Profilaktycznie piję ostopest plamisty . W nocy ból mięśni nie daje mi spać. Przewracam się, aby znaleźć najlepsze miejsce, wiercę tam i z powrotem, a czas płynie. Ostatnio wędruję sama ze względów oczywistych. Przed wyjściem z domu obieram sobie trasę, zależną od spraw, które w drodze powrotnej muszę załatwić. Dziś zupełnie relaksacyjnie udałam się w kierunku Skweru Kościuszki , a tam tłumy ludzi, kiermasze, wycieczki, widać lato. Po drodze zostałam pytana o drogę do ......, mam tak nawet w obcym mieście. Dziś nałożyłam nową sukienkę, w czasie spaceru dwa razy słyszałam, że ładna, a kilka razy widziałam zainteresowanie kobiet . Cieszę się. To lato mam zamiar przechodzić w sukienkach. Niestety już jest dla mnie za ciepło, męczę się, tchu mi brak. Może i na to mój lekarz pomoże. Na obiad dziś faszerowana papryka, taka żółta , podłużna, bo najmniej zabija smak farszu. Podałam ją w sosie pomidorowym, z dużą ilością kopru, z młodymi ziemniakami i z maślanką. Paprykę poprzedziłam zupą z żółtej cukinii , z grzankami. Na deser były truskawki i 1/2 banana, polane octem balsamicznym. A, zrobiłam badania na krzepliwość krwi, wyniki są dobre. Z powodu wyłączenia męża z prac domowych, mam spory zapieprz, bo dźwigać nie mogę, więc chodzę po różne rzeczy kilka razy, w domu obsługa chorego przy podawaniu, zanoszeniu, przenoszeniu, itp. Na szczęście czas leczy. Ostatnio oglądaliśmy na Netflix duński serial "Rząd" sezon drugi. Wciągnął nas, po nim oglądamy sezon pierwszy. Polityka jest brudna wszędzie, może gdzieniegdzie ten brud ma większa klasę.
Blablanie,
bo nic ciekawego nie mam do przekazania. Pogoda się klaruje na tę deszczową. Za chwilkę zjem obiad , dziś rosół z makaronem i odrobinką mięsa, faszerowana kalarepka( ryż, boczek, cebulka) i pieczarki smażone. Do tego sałata dębowa z dresingiem. Na spacery chodzę sama, w czasie rehabilitacji męża, czyli bardzo wcześnie. Pogoda sprzyja, więc korzystam z pustych przestrzeni miejskich i braku spalin. Dziś wykupiłam badania określające krzepliwość krwi. Zauważyłam niestety, że chyba będę mieć problemy z żyłami nóg. Tak miała moja mama, a ja mam bardzo słabe żyły. Po obiedzie ide na pedicure. Otrzymałam telefon z przychodni, przyspieszono mi badania jamy brzusznej o 2 tygodnie, to dobrze. Czytam, porządkuję odzież , szykując się na lato. Znów mam zamiar przechodzić je w sukienkach. Na balkonie jednak pojawiły się jakieś kwiaty. To lawenda , lobelia niebieska i kocanka. Jakiś czas wytrzymają. Jadam sporo warzyw i owoców. To nie są porcje wielgachne, wybieram truskawki i borówkę, bo to lubię. Czasem podaje je z jogurtem. Męża kontuzja trwa, może rehabilitacja pomoże. Oby, bo inaczej wakacje będą liche. To tyle, czas mnie goni, narazie.
Rekonesans.
Weekendowy pobyt nad Gowidlinem udał się doskonale, pomimo kontuzji nożnej męża. Wstrzeliliśmy się w pogodę niesamowicie, było ciepło, nawet upalnie i tak radośnie w otaczającej nas zieleni. Okoliczna kukułka okukała nas mocno, bo dawała od rana do wieczora. Poznaliśmy sympatyczną kobietę z Warszawy, z którą wymienialiśmy doświadczenia podróżnicze. A obiady serwowała nam zatrudniona tam Ukrainka, gotująca po domowemu i bardzo smacznie. Dom wczasowy Stenka polecam, bo pięknie położony, świetnie wyposażony, ma cudny ogród z różnymi zakamarkami, w których można się zaszyć. Wszystkie pokoje są z balkonami, ogromnymi i od strony południowej. Dziś zauważyłam, że całkiem porządnie jestem opalona. W drodze powrotnej do domu pojechaliśmy do Parchowa, zobaczyć miejsce, w którym spędzimy jakiś czas. Nazywa się to Leśna Zagroda i jest tam fantastycznie. Miejsce ma własny las, piękny ogród, różne domki są od siebie oddzielone zielenią, jest tam cisza, spokój i prawdziwy odpoczynek. Do jeziora ok. 600m, są kajaki, będzie co robić. Nasz pokój ma aneks kuchenny, nastawiam się na lekkie gotowanie . Śniadania w cenie, będzie wygodnie. Wracając z Parchowa zajechaliśmy do Stężycy, wypiliśmy kawę w Jejmościnie, gdzie przed 45 laty byłam z moim poznanym chłopakiem na śniadaniu, a chłopak został moim mężem za rok. Obiad w Sielawce w Borkowie, oczywiście ryby, bo po to idzie się do restauracji rybnej? Jak co roku zapominam o Zielonych Świątkach, tak było i dziś, i teraz wiem skąd ten ruch na drogach. Pranie już schnie na balkonie , chociaż to święto. Od jutra mąż zaczyna rehabilitację , mam nadzieję, że przyniesie ona oczekiwane rezultaty. Poznałam dwa nowe miejsca, optymistycznie patrzę zatem na kolejne wakacje, tylko muszę zamówić wcześniej. A jutro mój ukochany syn kończy 41 urodziny. Jak ten czas leci!!!
Moje święto.
Każdy z nas z pewnością chce się poczuć, od czasu do czasu, jak kochane dziecko, rozpieszczane i hołubione. Moich rodziców już nie ma, ale i tak będę dziś świętować. Oczywiście sposób świętowania ja wybieram. Od dziś będzie inny sposób odżywiania się. I dlatego rano była owsianka na mleku owsianym + owoce + orzechy + chia. Na II śniadanie dwie małe kromki chleba z awokado i łososiem pieczonym, zakupionym w Lidlu. Do tego koktajl zielony , a potem pierwsza kawa z ekspresu. Na obiad dziś jajko sadzone, szparagi i ziemniaki wczesne z koperkiem + kefir. Będę dziś unikać słodyczy, wbrew tradycji w dniu bachorka. Na ulicach tłumy dzieciaków, na szczęście w Gdyni pogoda jeszcze odpowiednia do przebywania na zewnątrz. Tak, zadbam o siebie w tym dniu, pozwolę , aby to zadbanie rozwinęło się na dalsze dni, może coś z tego będzie? Dziś w Antyradiu wspominali smakołyki dzieciństwa, my z mężem robiliśmy to wczoraj. Nie było możliwości codziennej porcji czekolady, bo a/ nie zawsze była w sklepach, b/ była za droga. Słodycze popularne to dropsy, irysy, oranżada w papierku wyjadana mokrym od śliny palcem, kromka chleba z masłem i cukrem, czasami raczki, takie cukierki grylażowe. Doceniało się wówczas smak czekolady Jedyna, a baton krymski to już wyższa klasa. No i lody , najczęściej Calypso czekoladowe, na plaży latem lody Mewa, robione w tamtych czasach w prywatnej wytwórni. Każdemu smaki dzieciństwa przypominają o beztrosce i fantastycznych latach, gdy na podwórku spędzało się godziny , wisząc na trzepaku, grając w dwa ognie czy w gumę. Dziś będę dzwonić do mojego dziecka, które w tym roku obchodzi , za 7 dni , 41 urodziny. Wczoraj rozmawialiśmy chwilę, bo syn chwalił się dużym finansowym uznaniem w pracy, a ja decyzją ZUS, która po przeliczeniu emerytury wraz ze środkami z OFE , uległa znacznemu zwiększeniu. W związku z tą decyzją wybieramy się z mężem na weekend , gdzieś na Kaszubach, aby trochę luksusu zaznać. A co! Życzę i wam miłego dnia świątecznego.
Brrr!
Deszcz, wiatr, zimno. Taki sobie maj w tym roku. Szkoda, bo to piękny miesiąc, kwitnienia, rozwoju i treli ptasich. Dziś byłam na hali targowej, fasolka zielona po 45zł/kg, szczaw, czyli ziele z łąki 6zł/ pęczek, ziemniaki młode 6zł, czereśnie 59zł.Drożyzna aż strach. Przydźwigałam sporo, mąż nie wychodzi, leczy staw kolanowy. Wczoraj był u ortopedy, stwierdzono zapalenie stawu, ściągnięto strzykawkę płyny, na szczęście nie ma zmian od ostatniego zdjęcia rtg. Kupiłam kwas hialuronowy do iniekcji, w lutym kosztował 500zł, teraz 800zł. Na szczęście przeznaczyliśmy pewną ilość kasy na nasze wydatki medyczne, więc to nie boli. Nie wyobrażam sobie ludzi mniej zasobnych, bez możliwości leczenia prywatnego, gdy jest ono najbardziej potrzebne, bez czekania latami na zabiegi, na wizytę. Taki mamy kraj i warunki dla jego mieszkańców. Dbają o nas tylko , gdy czas wyborów. 😠. Dziś zapiekanka warzywno-pieczarkowa, z młodymi ziemniakami, cukinia, brokułami. Do tego surówka z czerwonej papryki, cebuli, jabłka, korniszona i kaparów. Dodaję sporo ziół do potraw, korzystając z parapetu balkonowego, gdzie zioła trzymam. Udało mi się kupić dziś zieloną pietruszkę za 0,50zł . To towar lekko przerośnięty, ale do wykorzystania jak najbardziej. Wczoraj długo rozmawiałam z moją znajomą imienniczką, wymieniamy się poglądami na życie, oburzamy się na polityków, opowiadamy sobie o przeczytanych książkach. Aktualnie znów "siedzę: w kryminałach, czytając "Polowanie na psy" Mieczysława Gorzki. Umawiamy się na kawę od lat, tak jakoś wychodzi. Moja interwencja w sprawie kolana męża pokazała po raz kolejny, że mogłabym być lekarzem. Na pytania zadawane wielokrotnie kiedyś tam, w trakcie luźnych rozmów towarzyskich, tak właśnie typowałam. Tymczasem zostałam prawnikiem, pierwszym w rodzinie , zupełnie bez tzw. znajomości zrobiłam aplikację i znalazłam pracę. Ale to były inne czasy. Dziś nie zazdroszczę młodym prawnikom, łamanym przez najjaśniejszą i jedynie słuszną opcję. Na jutro przygotowałam klasyczny posiłek obiadowy: rosół z makaronem, bitki wołowe z grzybami , fasolka szparagowa zielona. Wołowinę jadam może 2x w roku, nie ma więc bólu. To już pora bobu, może skusze się niedługo? Dziś przeczytałam, może od 10 czerwca będzie przegląd filmów włoskich. Już się cieszę, w poniedziałek kupie bilety.