Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1817027
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 lipca 2010 , Komentarze (14)

Po pierwsze uspokajam

Nie umarłam po upalnym rowerze, tylko po raz pierwszy w tym roku byłam zmęczona i znużona i obolała. I czułam się tak jeszcze 6 godzin po jeździe. Ale to tak PIERWSZY RAZ.

I o co tyle krzyku... z tym kumplem to się odnaleźliśmy po latach i umawialiśmy się od dwóch tygodni, on przekładał remont ogrodzenia, ja babciowanie... a skąd my dwa tygodnie temu wiedzieć mieliśmy, że to akurat w środę będzie upał na maxa i słońce na maxa?.... prekognicji nie posiadamy

Poza tym ja nie jechałam na bicie rekordów, tylko dla przyjemności i dla towarzystwa. Bić rekordów już nie muszę... no, przynajmniej w tym roku. Ja po prostu lubię jeździć. W ogóle lubię się ruszać. Chciałabym tu przypomnieć moje radosne zimowe odśnieżanie publicznych chodników. Zmęczenie po 100 już dla mnie nie jest za wielkie, słońce też kocham - ale dwie te okoliczności razem i w nadmiarze, sprawiły, że w nocy po rowerowej padłam, fizycznie i psychicznie


Po drugie opowiadam

W czwartek się regenerowałam. Babciowanie fajne, bo na tapczanie, przed tivi i w podmuchach dużego wentylatora. Wyprawa do sklepu po lody. Dla siebie nie kupiłam, tylko Staśkowi, byłam dzielna. Jak synowa_in_spe zabrała wnuczka, to się regenerowałam samotnie. Nawet konsultacje webmasterskie przeprowadzałam leżąc, mysza i telefon w zasięgu łapki...


A czwartkowym wieczorem powracający z Koszalina Pan i Władca od progu wręcza mi coś, co wygląda jak wysoki bukiet kwiatów. Ale niechlujnie zapakowany i jeszcze owinięty wielką reklamówą. Bez żadnych podejrzeń, z lekka zniesmaczona opakowaniem ... rozpakowuję. I z piskiem zaskoczenia odskakuję. OGON!!!! Ogon mnie chlasnął!!!

... tak mu się spodobało moje mruczenie z rozkoszy nad poprzednią wędzoną rybą, prosto z plażowej wędzarni, że specjalnie drogi nadłożył. Pojechał nad morze i kupił mi 88 centymetrów wędzonego węgorza!!!!

Oczywiście ogon i podogonową część rybki natychmiast pochłonęłam.

Swoją drogą, to i tak fart, że odpakowałam od strony ogona. Dziś rano z synkiem rozpakowaliśmy rybkę całą, żeby sprawiedliwie odkroić. Od drugiej strony ona ma też PASZCZĘ i ZĘBY. Widząc wykrzywionego złośliwie zębatego stwora w podarunku od męża - ani chybi zeszłabym na serce.


Po trzecie planuję

A dziś od rana zerkam na rower, owszem, jest gorąco, ale słonce przez chmury... no i nie mogę za dużo pedałować, bo wieczorem jakieś eleganckie wyjście, muszę być sprawna. Ale 40 km między robotą a imprezą to chyba przejadę.

14 lipca 2010 , Komentarze (31)

było kiedyś opowiadanie socreal pod takim tytułem.. a może i cała ksiązka? tytuł pamiętam, dzieła nie, lekturą obowiązkową było?. tak mi się dzisiaj przy robieniu fotek skojarzyło

 

 

śniadanko wysokokaloryczne, tłuściutkie ciepłe mleko, dużo osobistego musli, wielkie dwa plastry szynki (kot dostał tłuszczyk) i majonez........

 

bo ?!?!?!?! :   bo !!!!!:

bo dziś rower ze starym kumplem, stara daleka trasa,

27 września 2003, prawie 7 lat temu ostatni raz jechaliśmy razem i żeby było zabawniej, prawie dokładnie tą samą trasą

skok na zachodni brzeg Wisły, szuter, żwirówka, polne drogi, kocie łby, piach, pyły piecowe z Siekierek, nowe kawałki asfaltu, cały czas w stronę Góry Kalwarii, most wiślany, powrót wałem i wsiami, potem most na Świdrze, kierunek domy

jak była taka była śliczna i piękna i zachęcająca nowa asfaltówka, pocisnęliśmy, 27-32 km/h na płaskim - w upale, mniam, nie dałam się przegonić!!!

fotki pstrykane w tym samym miejscu, co lata temu... ale inna ja

kilka drobnych i wodo_pijalnych odpoczynków, po przejechaniu Wisły odpoczynek ponad-półgodzinny z pogaduchami (bo obojga nas życie próbowało poniewierać), sucha trawa, osy i ptactwo wodne, dwa razy szosa na ostro (to znaczy tiry w odległości pół metra i ścigają się i trąbią na nas, ale jazda!!!), trzy raz wał powodziowy na dziko, wioski z jednym sklepikiem, menele kupujący o 11 rano trzecią flaszkę, zapach siana, sadów, kradzione dwa pomidory z krzaka, jeszcze pachnące zgniecioną łodyżką

 

acha, te 7 lat temu kumpel pod Górę Kalwarię szosą podjechał, tam jest taka pod_górkowa droga, szlag by ją trafił, krótsza ale bardziej stroma i dziurowata niż moja ulubiona (szlag!) Agrykola, te 7 lat temu ja spuchłam w 1/3, nie podjechałam, prowadziłam rower jak ostatni neptek

dzisiaj śmignęłam w górę, owszem na obu najniższych biegach, ale ŚMIGNĘŁAM, a on został w dole.. a na górze ja głęboko oddychałam, a on sapał....... hehe, mam kondycję!!! jestem lepsza od faceta!!!... coś potem mruczał o starej przerzutce... oki, oki

 

menu rowerowe: 2 batony energetyczne, jabłko duuuże na 3 razy, pic, pić, wodę z sześć razy uzupełniałam w mijanych sklepikach

on po 68 km odpadł (najkrótszą trasą odbił do domu), ja zrobiłam upalną setkę do końca,

znaczy objechałam jeszcze kawałek miasta i w centrum pochlapałam się w dwóch kurtynach wodnych, co je miasto zafundowało zmęczonym upałem ludziom, rozkosz!!!!

 

Menu po powrocie w domowe pielesze

Piwo

Zimna fasolka - to co raczyli mi zostawić, 2 wielkie kromy z szynką i majonezem

Samotne drinki, herbata owocowa i herbata ziołowa w ilości ogromnej

Leniwe czereśnie

 

Mimo gorącej kąpieli w soli, mimo masażu ud i łydek, mimo spokoju... po raz pierwszy źle się czuję po rowerze

Nie wiem - nadmiar upału, gadanie, nadmiar kilometrów, wczorajszy zabawny wieczór, pierwszy i troche bolesny dzień okresu, nie wiem, co - ale coś spowodowało złe samopoczucie. Nawet spać nie mogę. Drga mi mięsień prawego ramienia. Trochę pieką uda spalone słońcem. I ramiona i policzki też. Och, i nad skarpetką lewą też mam spalone.

Po raz pierwszy w tym roku jestem zmęczona.

I FATALNIE SIĘ Z TYM CZUJĘ !

 

Jutro do 14 siedzę ze Staśkiem w domu. Nie wychodzimy na upał. Co najwyżej zrobimy Wielką Babci i Wnuczka Upalną Wyprawę Do Pobliskiego Marketu. Przejdziemy się alejkami między jogurtami, tam chłodno. I kupimy lody. I pożremy na spółę.

 

A tu fotki. Z wycieczki z 2003 roku i dzisiaj. Miejsce to samo. Ten sam kumpel. Mam tę samą nerkę na brzuchu. Ale jestem inna.

 

 

acha, przejechałam niecałe 101 km

spalilam 2649 kcali

ile zassałam.... nie wiem, ale na pewno mniej

12 lipca 2010 , Komentarze (22)

Zeszłą jesienią, na koniec sezonu rowerowego, miałam na liczniku 2137 km.

Bardzo chciałam w tym roku pojechać więcej. Założyłam sobie cel 2500 km. Jeszcze kilka lat temu cel kosmiczny, niebotyczny, nieosiągalny.

Udało się. 30 czerwca przejechałam swój dwuipółtysięczny kilometr.

I cóż mi zostało ? Tylko jechać dalej !

 

Dzisiaj, w powrotnej drodze z drapania samolotowych brzuszków, na liczniku zobaczyłam piękny widok. Na moście Siekierkowskim, z pięknym widokiem na południowo-wschodni wiślany brzeg licznikowe 2999,9 zmieniło się na śliczne 3000,0.

Z radości pojechałam jeszcze dalej, jeszcze 23 km. Nie prosto do domu, 4 km, tylko naokoło. Na nowym asfalcie, droga długości 14 km, pociskałam mocno i krzyczałam kukuryku do mijanych ludzi. Z radości, co mnie rozpierała. Na szczęście niewielu ich było. Więc wielkiego liczebnie zgorszenia nie siałam.

 

Na liczniku 3023,4 km.

 

a to mój pomarańczowy przyjaciel

12 lipca 2010 , Komentarze (14)

wytknęła mi o poranku:

leniwą, bezwysiłkową niedzielę

wylegiwanie się na polówce w pełnym słońcu

3 kartofelki i talerz fasolki szparagowej, to i to tylko z solą

pół melona i wieprzowinkę w sosie, mięska było niecałe 100 gram

gorące borówki, prosto z krzaków

piwo, piwo, i piwo

i ciasto

a w domu czereśnie i bób, doskonały mi wyszedł, pożarliśmy ze skórkami

i nocą 3 cieniutkie kromeczki z sosem czosnkowym, co się został po pizzy kiedyś

i 2 drinki z plasterkami wędzonej goudy

 

tylko kilka razy do roku, albo i rzadziej, dopada mnie wołoduch przed_okresowy, zdaje się, że to własnie jest to

obudziłam sie z pelnym i rozdętym brzuchem, waga mnie skrzyczała.... a tu mija jakiś czas, a ja węszę za następnym posiłkiem i tylko siłą woli zaciskam zęby ... nie dam się... nie dam się....

11 lipca 2010 , Komentarze (23)

po piątkowej długiej trasie rowerowej prawie wcale nie miałam zakwasów, tylko jakieś niezauważone wcześniej drobne urazy, pedał mi na udzie rozdarł skórę i nabił siniaka, to najpoważniejsze, kilka zadraśnięć na łydkach

a jak się pieknie opaliłam!!!! szkoda tylko, że w szlaczki różniste na ramionach...

 

sobota - dzień prawie na leniwca

bo .... wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni!

córczę w nagrodę pomaturalną kwiczy od luksusu na Krecie, synek zabrał Staśka na pierwsze wnuczkowe żagle, a my mamy wolną chatę !!!!

dzień więc pełen wylegiwania się w podmuchach z wentylatora, dzień pełen akrobatyki w parach czy, jak to figlarnie okresliła Haanyz, ćwiczeń na drążku

zaliczyliśmy najnowszego Shreka, to już nie jest film dla malych dzieci, za straszny

wieczorem Pan i Władca oglądał mecz w towarzystwie

 

a ja patykowałam w czasie meczu, przeleciałam w wieczornym upale ponad 7 km z prędkością ponad 6 km/h i do knajpy, gdzie Pan i Władca był -  dotarłam w potem kąpiacym z brody

przez dłuższa chwilę meczo_oglądacze się na mnie gapili zamiast w tivi i komentowali moje rumieńce, sapanie i spocenia zamiast kopaczy piłkowych

dobre białe greckie wino jest w tej knajpce

 

 

niedzielnie zamierzam się byczyć na rodzinnym rancho.... jeśli chodzi o wysiłek, to co najwyżej z kosą przelecę kawałek ogrodu, albo wejde na starą jabłonkę i będe głośno śpiewała niegrzeczne piosenki

 

jeszcze co do awantury o plażę maltańską

Jak zawsze przy okazji kijów wsadzanych w mrowisko - w ludziach budzą się skrajne emocje. A gdy działają emocje, to rozum śpi. A gdy rozum śpi - to wyłazi na wierzch podłość i pieniactwo. Rozumiem oburzenie niektórych pań. Ale nie rozumiem wulgaryzmów, które to oburzenie otulają. Ja preferuję kulturalną wymianę poglądów, choćby najbardziej skrajnych. Nie rozumiem wyzwisk, które mają służyć za/zamiast argumentów. Nie rozumiem zarzutów ad personam - bo jak ktoś jest stary i brzydki i niezgrabny, to mu nie wolno pokazywać pięknych/nie_pięknych wizerunków innych osób?

 

Jak zwykle z awanturki vitaliowej wychodzę z kilkoma nowymi przyjaciółkami. Są różne wiekowo, z różnych środowisk, z różnymi poglądami, ale wszystkie myślą.

Jak zwykle z awanturki vitaliowej wychodzę z kilkoma osóbkami be. Trudno, ich strata, nie moja.

 

I mam kuriozum malutkie do opowiedzenia. Jedna paniena zaczęła mnie straszyć. Prawem. Przy czym nie artykułami prawnymi, tylko jakimiś omówieniami prawa, w prasie nie do końca fachowej. Dyskusję, merytoryczną do czasu, prowadziłyśmy w komentarzach. Gdy panienie zabrakło argumentów, wyzywała mnie, zarzuciła chamstwo i zablokowała dostęp do swojego pamiętnika.  . . . bez komentarza

 

9 lipca 2010 , Komentarze (16)

rano 55,9 kg
śniadanie spore, wręcz obfite, i ilościowo i kalorycznie
herbatki ziołowe i owocowe różne, szklanek ze 4

rower 111,1 km
3 postoje dłuższe
wypite 2 duże bidony wody niegazowanej, czyli ponad litr, prawie półtora
zjedzone: baton musli 140 gram i pół dużego jabłka
2 sikania po drodze, w krzakach
upał
pocisnęłam pedałami kilka razy mocniej, po 50 km wciąż miałam średnią prędkość w okolicach 20 km/h
w granicach 75 km, na dobrej nawierzchni mogłam ponad kilometr lecieć 24 na godzinę
po 90 km wrrrr... jak bym nie usiadła, bliżej, dalej... to czuję niewygodę, bolesność... te kości wewnątrz pośladków twierdzą, że im się real nie podoba
cała jestem szara, od wypoconej soli

jedno sikanie po powrocie
i SKOK na wagę
54,3 kg

czy Wy zdajecie sobie sprawę tak naprawdę, ile wody traci człowiek przez skórę ???

więc teraz uzupełniam poziom płynów, piwo śmieszne niepasteryzowane, wręcz czuję, jak mi komórki ciała namakają 

acha, potfory, com je własnym łonem stworzyła i własną piersią wyhodowała... one, wredne, zrobiły lazanię i kupiły (sprytne som !) z mojej karty wino białe i soki jabłkowe...
no, wredność realności... zjadłam, wypiłam
kalorie i kilometry, te na forum, to już chyba jutro
bo mnie zmęczenie i posiłek i piwo i wino pokonują... pokonały 

9 lipca 2010 , Komentarze (52)

Nabijają się vitalijki przyjaciółki. Że jestem za chuda. Że jakbym była cięższa, to bym więcej kalorii spalała na rowerze i z patykami. Że zaraz mnie wiatr porwie. Że może bym więcej jadła. (hłe, hłe, Baju, ja wiem, że to poprostu serdeczna zazdrość, ale jaka motywująca!!!)

Dokuczają mi vitalijki nie-przyjaciółki. Zwłaszcza młode siksy. Że jestem za stara na odchudzanie. Że od odchudzania zrobiłam się złośliwą wiedźmą. Że to wstyd tak intensywnie uprawiać sport w tym wieku. Że kiedy zamierzam przestać się odchudzać.

 

Więc wyjaśniam.

Po pierwsze. Przyszłam na vitalię w marcu 2009 roku ważąc 64 kilo i będąc w strefie lekko wzrostowej. Celem założonym od początku było 53 kilo. Bo przy 52 kilo córka mi mówi, że mi obojczyki i mostek sterczą i że to nieładne, ona nie ma zmiłowania. Więc 53 kg. Nie zamierzam tego celu obniżać. Ale chciałabym do celu dotrzeć.

Po drugie. Nie miało to być schudniecie od niejedzenia. Tylko od ograniczenia wchłaniani i intensywnego sportu. Całą zeszłoroczną wiosnę spędziłam siłowni i na basenie, trzepiąc rekordy czasowe i spalająco_kaloryczne. Waga pięknie i systematycznie spadała. Do końcówki zeszłorocznego czerwca, gdy to uciekłam z domu. Potem depresja, zaburzenia, potem ukochane Cyklady i kuchnia wyspiarska. Potem waga rosła, potem była stabilna. Potem jesienią dzięki Czarownicom Rowerowym trochę spadła, świątecznie urosła, znowu spadła. Spada. Odkryłam patykowanie. I znowu serdecznie pokochaliśmy się z rowerem. Aktualnie spada. Dzisiaj na wadze znowu zobaczyłam stabilne poniżej 56.

Po trzecie. Na rowerze jeżdżę nie po to, by schudnąć. Spalanie kcali jest skutkiem ubocznym. Na rowerze odpoczywa mi dusza. Na dalekich trasach medytuję. Odżywam po koszmarnych latach, które mnie poraniły do ostatniego zakamarka duszy. No i to, że jestem w czymś najlepsza, bardzo dobrze działa mi na samoocenę.

Po czwarte. Nawet gdy ważyłam chorobliwie za mało, bo mocno poniżej 50 kg, to miałam lekko zwisający brzuszek. I takie miękkie zaokrąglenia na szczytach bioder. Lata całe, gdy byłam dużą babą, spowodowały trwały rozrost skóry. Żadne kremy i żadne masaże nie pomogą, już to sprawdziłam. Skutki wieku, grawitacji i długotrwałego rozciągnięcia są nie do zwalczenia, chyba że skalpelem. Z pozostałością na biodrach nie mam mentalnego problemu, bo Pan i Władca to miejsce i tę miękkość uwielbia... O tyle z pozostałością brzucha po prostu źle się czuję.

Po piąte. Normy wagowe. Ja jestem bardzo drobnokoścista. Jako nastolatka byłam okropnie chuda. Ale nie z odchudzania, tylko z natury i z tego, że wciąż byłam zajęta. Ciotki moje stare wciąż się śmiały, że niedługo umrę na suchoty. Teraz wracam do swojego drobnego wyglądu. Ale nie chcę być za chuda. Policzyłam sobie swoją wagę idealną różnymi metodami. Wzór Pottona  58 kg. Wzór Bernharda  55,3 kg. Waga wg Lorenza 54,0 kg. Waga wg Broca 49,3. Waga wg vitalii 49-62.

Nie mam więc niedowagi. Co więcej, założony cel to też nie będzie niedowaga.

 

Ale chciałbym znowu TAK wyglądać.

2007 rok

20082008

 

po tym ostatnim zdjęciu, po powrocie do Polski, zaczęłam znowu jeść... ops, żreć 

 

8 lipca 2010 , Komentarze (76)

synek wrócił parę tygodni temu z Malty, pracował tam i odpoczywał

przywiózł zdjęcia, pokazuje nam tylko wyselekcjonowane

właśnie przysłał mi na maila takie jedno :

otrząsam się jak pies po wyjściu z wody, bo mi też to przecież kiedyś groziło

 

Edycja po 24 godzinach

Gwoli wyjaśnienia

Osoba robiąca zdjęcia to nie szczyl ani podglądacz. To młody mężczyzna, który doprawdy nie musi kobiet podglądać, żeby obejrzeć. Na Malcie pracował w dwóch miejscach, rankiem i wieczorem, a resztę dni spędzał na plaży. Fotograf namiętny, a w pracy nie fotografował. Zostawała więc plaża. I nie czatował na grube kobiety. On robi zdjęcie interesujących i dziwnych rzeczy. Z plaży są jeszcze zdjęcia starawego rasta z czarnymi dredami do pasa. Albo wozu strażackiego, który się zakopał w piachu. Albo baru przyplażowego, przy którym siedzi z 10 osób i wszyscy mają nogi założone w tę samą stronę. Albo zbliżenie kory palm. Albo pięcioro dzieci leżące radośnie jedne na drugich. Albo tę okropnie grubą dziewczynę.

 

Tak, uważam, że jest okropnie gruba. I we wlasnym blogu mam prawo swoje zdanie wyrażać.

Owszem, jest okropnie gruba. Ale przy tym jędrna, ładna i zadbana. Ma nawet kolczyk w brzuchu. Tylko że jest jeszcze młodziutka. Za kilka, może 10 lat, już nie będzie taka ładna. Ten cały tłuszcz, teraz opakowany w błyszczącą skórę - zacznie obwisać. Grawitacja jest bezwzględna.

Ja nie podpisałam zdjęcia - "gruba, otyła baba na plaży i się nie wstydzi". Proszę mi nie imputować takich słów i ocen.

Ja tylko pokazałam coś, co uważam za kuriozum. Oceny: ładna, brzydka, okropna, zadbana, młoda, bez kompleksów, jak jej nie wstyd, słonica, zgrabna i inne - pochodzą od komentujących.

i jeszcze jedno

argument, ze nie należy wstawiać osób obcych (bez ich zgody) zdjęć jest absurdalny. nasze pamiętniki pełne są kopi z demotywatorów, fotogramów z pieknymi obliczami, zdjęć modelek, osób chorobliwie otyłych, tivi_gwiazdeczek..... każdy wstawiający zdjęcie pyta taką gwiazdeczkę czy pozującego Murzyna z buszu albo obiekt z demotywatora o zgodę ??????

5 lipca 2010 , Komentarze (28)

tak krzyknął  do mnie słynny bandyta Majonezik Winiarski..... a tylko uchyliłam(!) drzwi lodówki, szukając cytryny

 - to jest napad i proszę mnie wyjąć !

wyjęłam

wędlinkę też

a białe pieczywo, jakies pół dużej kajzerki, samo wyskoczyło ze srebrzystego chlebaka

jeszcze miałam tyle samoopanowania, że kroiłam bułkę na cieniutkie plasterki, a majonez nabierałam widelczykiem tortowym, a nie łyżką zupową

 

eh, życie

 A BYŁO TAK PIĘKNIE !!!

...było.... no właśnie - było!

waga była w niestabilnej strefie spadku

rower był codzienny, coraz częściej długi

a co jutro zobacze na wadze ???? pewno jakąś kosmiczna cyferkę, taką obrzydliwą, błeeee;

i w dodatku zapowiadają deszcze cały dzień - a ja po mokrości, w miarę możliwości, nie jeżdżę

ehhhhh....

 

ps

poniedziałkowy rower tylko 55, ale późno wyszłam z domu, jakoś tak...

4 lipca 2010 , Komentarze (30)

przedpołudniem oddała babcia jola wnuczka Stasia w matczyne ręce... bo synowa_in_spe miała przez 3 dni egzaminy wyjazdowe ...

sprzątanie, wyżerka dla domowych wołoduchów, chwila przy kompie

pogoda zachęcająca

głosowanie obywatelsko spełnione

 

więc co ? mam wolne ? ? SUPER !!

 

więc rower, w planach wycieczka trochę dłuższa, ale bez ambicji, jakieś 50 do 70 km, trochę na dziko, zachodnią stroną Wisły na południe, Wałem Zawadowskim, Gassy, Ciszyca,  ... potem może tężnia solankowa w Konstancinie? trasy, które 5 lat temu robiłam na okragło z przyjaciólmi

 

jechałam... jechałam... trochę na dziko i wyboisto... ptaszydła, wiatr, plusk Wisły... zapachy ognisk i grillów, plażowicze ... w uszach trochę muzyki, stare pieśni żydowskie i muzyka klezmerska ... albo wyjmuję słuchawki i słucham pięknych okoliczności przyrody ... trasa i okolice kiedyś mocno jeżdżone .... Wilanów, Powsin, Wał Zawadowski, kilka dróg z kocimi łbami dorobiło się asfaltu, Gassy, Ciszyca, Konstancin, Jeziorka i Jeziorna ....jadę... jadę...

trans rowerowy - nogi same kręcą, dłonie poruszają kierownicą ... ułamek uwagi na drogę przed kołem.... kilka ułamków na innych na drodze....

reszta mnie medytuje... trans rowerowy to odmiana transu autostradowego ....

 

nagle z lewej, między drzewami - GÓRA ! góra ?????????

na Mazowszu ??? gdzie ja jestem???

za pół kilometra napis Łubna... ach, to wysypisko śmieci.... no dobrze, ale gdzie ja ? ja znam nazwę Łubna, ale GDZIE JA jestem ???

potem na drogowskazie Baniocha... pierwsze smaczne mleko w kartonie było z Baniochy właśnie, kolejki po nie stały, rok 91 chyba ... no dobrze, nazwy mi znane, ale GDZIE ja jestem ?... ratunku!

 

ta nowa mapa to GUPIA JEST ! pokręcone ma kierunki !

 

a za 2 km drogowskaz: w prawo na Warszawę, a w lewo na ..... Sandomierz

 

?!?!?!?!?!!? Sandomierz ???!?!?!?

ja nie chcę do Sandomierza, ja chcę do domu !!

 

skręciłam w prawo, za skrzyżowaniem kilometraż na zielonej tablicy: Piaseczno 8 km, Warszawa 27km

 

O  CHRISTOSIE !!!!!

na liczniku mam już 43, z tego ponad 20 na dziko, tyłek mnie już trochę boli ... a na dzisiejszy wieczór Pan i Władca zamawiał jakieś balety, akrobatyki i inne excesy !!!!! wyraźnie mówił !!! i z lubością mruczał!!!!

znowu mam mu powiedzieć, że mi umierają uda po_rowerowe i że przysiadów damskich nie będzie ????????

 

wróciłam jakoś...  przejechałam 90,12 km ... uczciwie mówiąc, to ostatni kilometr promenowałam między budą z alkoholem a bankomatem, tak - dla równego rachunku

 

ALE TYM SIE KOŃCZY ZAMYŚLENIE NA ROWERZE - dojeżdża się dalej niż się miało w planach

 

ps

Z chwili ostatniej ... Pan i Władca przyjadą dopiero za 2 godziny ... kąpiel w soli i wrzątku już odbyta, jeszcze oliwkowe masaże ... oby się udało !

 

wchłanianie:

jeden malusieńki młody kartofelek

micha mleka z gęstym musli

jedne łyk śliwowicy łąckiej, co za berbelucha!, nigdy więcej!!!

jabłko, spore

3/4 batonu musli wiśnowego, mniam!

woda w ilościach 2 litrów

piwo niepasteryzowane, zaraz po powrocie, ja latem uwielbiam piwo, małe i zimne, po rowerze

micha duża tłustawej zupy, z mięchem rosołowym w ilościach dużych i młodymi jarzynkami też w ilościach dużych

1 drink w wannie

teraz sączę drugiego drinka i nigdzie już mi się nie śpieszy

to daje niecałe 1300 kcali

 

przejechałam ponad 90 km, spaliłam 2226 kcali

 

bilans kaloryczny UJEMNY - i bardzo dobrze!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.