Ostatnio dodane zdjęcia

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Jestem internetowe zwierzę, od bardzo dawna. Pierwsze komputery własnoręcznie sobie składałam, tak zwane klony ajbiema. Czytywałam kiedyś namiętnie fantastykę, teraz jakby mniej. Lubię wyprawy rowerowe, baseny z nie za zimną wodą, żeglowanie po Cykladach, koszenie trawnika.... Ach, i jeszcze - byłam kiedyś, przez 3 lata, Pierwszą Damą polskiego Tomb Raidera. ______________________
_____________
Mam pamiętnik otwarty dla wszystkich. Nie ma potrzeby zapraszania mnie do znajomych. Jeśli ktoś chce mnie czytać i śledzić na bieżąco - to wystarczy dodać do ulubionych pamietników. Bo wśród vitaliowych znajomych chcę mieć tylko prawdziwych ZNAJOMYCH.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1819872
Komentarzy: 19150
Założony: 16 marca 2009
Ostatni wpis: 15 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
jolajola1

kobieta, 62 lat, Warszawa

158 cm, 63.10 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: w wiecznej pogoni za stabilnym 55

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 lipca 2010 , Komentarze (17)

najpierw chudłam

potem zajadałam małżeńskiego stresa lodami krówkowymi i tonami owoców i warzywem różnorakim

potem waga podskoczyła o prawie półtora kilo

potem jednego dnia spaliłam 3004 kcale, ponad 7 km na patykach i ponad 107 km na rowerze

potem waga prawie wróciła do normy

potem dzień na regenerację, tylko ponad 3 km z patykami i tylko 26 i pół bardzo powolutku na rowerze, z przystankami

 

Dziś co prawda lekko spuchłam, powieki lekko bananowe i pierścionki niechętne palcom... I waga pół kilo w górę. Ale już pokrzywa zaparzona... Zresztą, to może być skutek wczorajszego wieczornego morza piwnego. Oceanu niemalże. Na rowerach spotkałyśmy się z siostrą, pod pierwszymi napotkanymi parasolami gadałyśmy jak najęte przez ponad 3 godziny, gardła wciąż zwilżając. Nagadałyśmy się za ostatnie 5 lat, wreszcie bez gumowych uszu potomstwa, bez mężowych wtrącań, bez grilla do obracania, bez spędu rodzinnego i matczynych obowiązków, bez  innych... Tylko Ona i Ja.

 

Do domu wracałam szalenie praworządnie, bardzo ostrożnie oraz tylko i wyłącznie ścieżkami rowerowymi. Posunęłam się nawet do tego, że na pasach rower przeprowadzałam, a nie przejeżdżałam.

 

 

Ku uciesze gawiedzi... scena z (po)życia małżeńskiego.

Wieczór. Pocałunki. Narasta ochota na zaspokojenie tęsknoty kilkudniowej. Wieczorne mycie.

Żona po wielogodzinnym intensywnym wysiłku sportowym.

W trakcie pakowania się do lóżka padają damskie słowa - Tylko się nie gniewaj. Czy ja bym Cię dzisiaj mogła prosić o trochę litości ? Proszę!

Gotowość do natychmiastowego męskiego focha - Znaczy mamy iść spać? I wyrzut - No wiesz?!

- Nie! No coś TY ! Mi chodziło o to, że raczej nie jestem zdolna do robienia dzisiaj przysiadów.. Moje bolące uda porowerowe...

- No tak, temu się nie dziwię

A potem śmiech. Obojga.

30 czerwca 2010 , Komentarze (14)

bo już nawet nie chce mi się wyrażać ani używać słów budowlanych

 

ale tym, do %#*&*, kończy się pofolgowanie sobie :

czereśnie na tony

lody krówkowe duuużo

młode kartofelki posolone, ach, pyszne

drobne kanapeczki, powtarzane w wariantach różnych

litry koktajlu truskawkowego

i to wszystko ponad normalne jedzenie, głupia baba, głupia, głupia, głupia !

....

 

WAGA POSZYBOWAŁA W GÓRĘ !!!

i na nic sportowe spalanie ponad_tysiąc_kaloryczne !

 

ps.

pisałam kiedyś, że chyba jestem nienormalna...

a co powiedzieć o moim Panu i Władcy ? czy jest normalnym facet, co na przeprosiny przywozi znad morza świeżutkiego pstrąga, właśnie złowionego i jeszcze ciepłego od wędzenia ? ponad 500 km od domu pamiętał, że kocham morskie żyjątka, znaczy, że kocham je jeść

26 czerwca 2010 , Komentarze (17)

z 56 i 2 na 56 bez niczego

bo to juz się chyba ustabilizowało (wreszcie) na niższym poziomie

nawet dzisiaj, mimo iż nocą minioną żarłam suszone morele oraz łyżkami musli na sucho, błeee...

znaczy błeee jest teraz, ale nocą było miam_mniam !

 

zaraz idę na rower, więc niech się Spalaczki Mulionkaloryczne nie denerwują

22 czerwca 2010 , Komentarze (19)

i w dodatku to już chyba nie ja

tak bezzmarszczkowo wyglądałam jesienią 2005

tylko.... kłopot... nie mam nowego zdjęcia siebie, z którgo byłabym zadowolona

więc ta baba na zdjęciu musi jeszcze trochę powisieć

 

zassane kcale... a bo ja wiem.... coś koło 1200, może 1300, a może mniej?

kcale spalone wysiłkowo 1348

bilans bardzo mi sie podoba, bo UJEMNY, hi hi

 

Rower dzisiaj - 58,45 km

średnia prędkość 16,5 km/h

dosyć wolno, ale część trasy była "na dziko", po górach i wadołach nie szło śmigać

trasa: z Kępy na Gocław, Siekierkowską do węzła Marsa, Chełmżyńską do spalarni śmieci, Bródno- cmentarz i park, Marywilska, tam gdzie Kotan miał noclegownie Monaru, wylotówką do Jabłonnej, jesuuu, ale śmigałam obwodnicą z górki. Normalnie - wiatr we włosach!!!!

Pałac i park w Jabłonnej, dziurą w ogrodzeniu pałacowym na wał wiślany, to własnie on był na dziko. Jechałam tym wałem ostatni raz latem, ale aż 5 lat temu, jako gruba i szczęśliwa baba Potem bałam się tam wracać. Dzisiaj tylko trochę bolało. Nic to. Wałem do Białołęki, teren budowy mostu Północnego. Koło osadników wodnych popiołów z Żerania sie zgubiłam, zaplątałam w te wielohektarowe osadniki. Dziwne. Ale to miejsce jest dziwne. Elektrociepłownia, koło ZOO i nad Wisłą do domu.

 

tyłek mam poobijany - ale nie to najgorsze.... gorsze jest to, że pieką mnie mięśnie łydek!!! jutro albo bez roweru (horrendum!!) albo max 22,5 km, mam taką trasę

22 czerwca 2010 , Komentarze (14)

(wpis zawiera treści obrazoburcze, nie cały, tylko kilka pierwszych zdań)

 

Można jeść wszystko i chudnąć. MOŻNA !!!

Można jeść dużo i chudnąć. Naprawdę można !!!

Jeśli tylko jednocześnie i bardzo intensywnie i konsekwentnie i długotrwale będzie się spalać pochłonięte nadmiarowo kcale.

 

Można zjeść michę lodów. Przed dalekim rowerem. Przed 20 km przejechanymi poniżej godziny. Wiedząc, że droga kołami pobiegnie daleko dalej.

Można zjeść łapczywie wielkie makdonaldowe fryty. Ale po 48 km przepedałownych i z prawie drugie tyle jeszcze czekającymi.

Można pochłonąć po powrocie miseczkę sałatki jarzynowej z majonezem, kilka plasterków wędliny i pół melona. Ale wtedy, gdy wyczerpane mięśnie nóg drżą.

Wczoraj popołudniem i wczesnym wieczorem przejechałam prawie 74 km.

 

 

to moja czerwcowa waga

 

Długotrwały wysiłek zaczyna dawać efekty.

Dzisiaj na wadze zobaczyłam 55,3 kg. Od czasu, gdy jestem na Vitalii, jeszcze nigdy tak mało nie widziałam. Wiem oczywiście, że to przede wszystkim efekt wczorajszego roweru. Ale przeciez nie tylko! Podbudowana widokiem pootwierałam starsze pliki Excela.

Dziś jest 467 dzień odchudzania, a właściwie utrzymywania dyscypliny jedzenia. I proszę!

A tak wygląda to w 2010 roku, łącznie z trzema nieoczekiwanymi i nie_wiadomo_skąd_przyszłymi spuchnięciami.

 

 

 

Wczoraj z Saskiej Kępy do Wilanowa, ścieżką rowerową do Powsina. Prędkość średnia na dystansie 23 km - to 20,7 km/h. Prawdziwkiem na wysokość 7 piętra, straciłam szybki napęd. Pas podejścia Okęcia, przy Wirażowej. Krakowską do Raszyna, Włochy, bliski Ursus. Pięknie wyglądało wysokie Centrum, gdy na nie na polach Raszyna patrzyłam od strony chylącego się słońca. Bemowo, Chomiczówka, Bielany. Podleśną zjazd na łeb, na szyję. Gwiaździsta, wzdłuż jeziorka. Deptak nad Wisłą, most Syreny, koło budowy stadionu.

Uwielbiam moje miasto, właśnie dla takich widoków.

komórką o zmierzchu robione, stąd podła jakość

 

Dzisiaj planuję wycieczkę wałem w stronę Jabłonnej. Trzeba jakoś wykorzystać te najdłuższe dni w roku.

20 czerwca 2010 , Komentarze (10)

waga niedzielna, chwilowa, jak mniemam - 55,6

posiłki głównie jarzynkowe i owocowe + micha mleka z górą musli na śniadanie

bez kaca absolutnie

bez %

 

synek z Malty wrócił

Stasio wrócił do mamy

córczę na imprezie

PiW śpi..... przytulę się, przez sen nie poczuje

20 czerwca 2010 , Komentarze (15)

bo co ? mnie nie wolno ? może za srata ..... tfu!!! może za stara jestem ????

 

okłamał mnie !!!

więc wpadłam w fazę.... mozna ją nazwa depresją w fazie maniakalnej !

jem tylko rzeczy błonnikowe ... a i to niedużo.... szparagi... zupę śmieciową z młodych roślinek .....czereśnie półkilogramowe.....  banana.... lody ... no,. one błonnikowe nie są  ..... jabłuszko zielone .... truskawki sote.. znaczy się same, posypane co najwyżej zgniecionym słodzikiem .... jakies inne zielska.. i poł melona dojrzewającego parapetowo

i sie ruszam !!!!! HOP !!!! HOPS-sasa!!!

 

popołudniem sobotnim rower

wieczorem sobotnim bieganie za Stasiowym rowerem ... skąd, do cholery, pięciolatki czerpią taką-tę energię ?????

noc niespana, bolesna, pijana... proszki nie działają, kurde!!!

noc %%%%.. a cóż mi, k#%)&@, pozostało

Hausa z płyt oglądałam

teraz, jest po 6 świtem już jasnym, ide na kije, patyki

zmęczyć się!

zmęczyć się!!!!

by, prócz bulu ciała nic nie miało dostępu!!!!

zagłuszyć bół duszy!!!!

 

acha, sobotnim świtem widziałam stabilne 55,8

skakałam po wadze, a one dalej stabilne

18 czerwca 2010 , Komentarze (20)

Baja nabyła pieluchomajtki. Dla siebie. Rowerowe. Rowerzyści mówią na to "gacie z pampersem". Chodzi o taką bieliznę rowerową, która pozwoli przebywać długie dystanse bez bólu. Zadka.

Ja nie mogę w pampersach. Raz spróbowałam, potem drugi raz. No, nie pasuje. One przylegające. A ja wolę luz w gaciach. I podwiewanie.

 

W tym roku coraz częściej jeżdżę dystanse 40 km. I 50 km nierzadko. A i 60 się trafia. Niestety, wszystka moja dolna bielizna ma obrąbki. Nawet ta najmiększa, nawet ta z delikatną bawełnianą koronką. Nawet ta z plastiku, teoretycznie bezszwowa.

I wszystkie!!! ale to wszystkie po 40 km UWIERAJĄ.

Mam sztycę podsiodełkową resorowaną. Mam siodełko żelowe, pół-kanapę, na sprężynach i bałwankach elastomerowych. ( jak miałam wagę blisko 80 kg, to nabyłam całą kanapę, ale teraz wstyd mi było, więc jest tylko pół-kanapa). Ale po 40 km to wszystko nie wystarcza. Odbijają mi się na odchudzonych pośladkach obrąbki od choćby najcieńszych gatek. Miejsce styku wewnętrznej kości biodrowej, mojej doopkowej skóry i siodełka staje się punktem zapalnym. A po 50 km po prostu jest piekąco obtarte. Na kilka dni wyłącza mi siedzenie z użytku rowerowego.

 

Odbiło mi. Nie lubię stringów. Drobna odmienność natury fizjologicznej i anatomicznej powoduje, ze nie sa wygodne. Mam ich oczywiście kilka. Ale takich, jakby tu powiedzieć?... wizytowych.... randkowych... - co to wiem, że im bardziej stringowate, tym szybciej i gwałtowniej ulegną ... zdjęciu .... zerwaniu .... choćby zębami.

Ale nie lubię mieć/czuć majtek między pośladkami. To chyba wychowanie. To chyba przyzwyczajenie. Nie lubię i już!!  FUJ!

 

Ale mnie bolały pośladki. Coraz częściej, bo częściej te długie dystanse. A ciało wciąż chciało roweru. A Spalaczki Mulionowe wymyśliły nowe gacie za ćwierć muliona. Więc pomyślałam. Więc się przemogłam. Kupiłam różowe. Miękkie. Bawełniane. Z różową kokardką. Stringi .... fuj....  (zresztą do obejrzenia na 231 stronie wątku Mulion_Kaloriowego )

 

Przejechałam niecałe 30 km. Nic mnie nie pije i nie gryzie w kości. I wciąż mam ciasno miedzy pośladkami. Niewygodnie.

Przejechałam 67 km. Nie ma odgniotków!!!! Nie mam otarć!!! A do ciasnoty między pośladkami idzie przywyknąć.

Piątkowo w upale prawie 30 km, na cito bardzo. Spocona i bez bolenia doopkowego.

VIVAT MOJE STRINGI ROWEROWE!!!!! lovam was!

 

Ale co jest najgorsze? Najbardziej zawstydzające? .......  To spocenie. Tak. Ten zwykły pot, który normalnie wchłaniamy jest przez bawełniane figi. Teraz mi to spływa po pośladkach, po udach. A że i szorty i spodnie mam plastikowe i bardzo luźne - to chwilami się czuję, jakbym jechała goła. Od koszulki w dół wilgotna od potu i naga. Wiatr z roz_pędu wpada pod portki i owiewa mokrość.

Jesuuuu, ale dzikie uczucie !!!

W każdym razie stringi rowerowe rulezzzzzz!

Za brak odgniotków.

I za nowe, niby_nagie_i_publiczne doznania.

 

ps vitaliowe

Waga paskowa i poniżej paskowa. I znowu paskowa, a potem sporo poniżej paskowa.

Ale mam Stasia na łikend. Obiadek, a nawet dwa. I kolacyjki, i podwieczorki.

Jak nie robię jedzenia, to nie jem. Jak nie patrzę na zawartość lodówki, to nie jem. Jak nie jestem w kuchni, to nie jem, do cholery!!!!

Ale przez łikend muszę być babcią. I być w kuchni, i robić, i pilnować wnuczkowego wchłaniania. Boję się. Że waga się zrobi powyżej paskowa....

 

ps dla Wiedźmowatej

Pisałam kiedyś o plakacie reklamowym `dziękujemy za Madonnę, Tadeusz z Rodziną`. Wtedy na Wale Miedzeszyńskim reklama szybko zniknęła, zastapiona rafaello. Ale w czwartek na rogu Górczewskiej i Prymasa zauważyłam opisywane dzieło. Oto one, troche niewyraźne, bo komórką:

17 czerwca 2010 , Komentarze (17)

W poniedziałek roweru nie było, bo ktoś ukradł lato i zostawił zimny deszcz.

 

We wtorek kilkugodzinna robota w papierach, a potem leń imieninowy. Nigdzie mi się nie chciało wychodzić, potem Staś, a potem pachnąca wiącha goździków i inne dodatki imieninowe.

 

We środę bieganina po urzędach i miejscach innych, w pięciu kierunkach miasta. I nagle trafiła mnie migrena, z ledwością do domu dotarłam. Herbata, żaluzje w dół, cisza, kot na brzuch i 16 godzin chorego snu z przerwą na herbatę i wucet.

 

Czwartek. Ciało krzyczy z zastania, domaga się ruchu!!!

Stringi rowerowe wzułam i na rower!!! Nogi same się kręcą. Centrum, stare i nowe Bemowo, Włochy, Ursus, jakiś park z fontanną, szukanie nowej drogi, Okęcie przy Krakowskiej.

.... Dzisiaj samoloty od tej strony lądują. I tu też za lotniskowym ogrodzeniem jest górka do podziwiania. Ale ona z boku, a nie pod lecącymi samolotami. I, z racji bliskości drogi, na górce tłum samolotowych oglądaczy. Z dziećmi, psami. Nie podoba mi się to samolotowe miejsce. Jakoś mało intymne. W tłumie nie można prawdziwie poczuć własnych emocji. Zresztą... jak krzyczeć i śmiać się wśród tłumu? Tam, gdzie z reguły staję, na Wirażowej, jest .... no właśnie intymnie.

Ma oczywiście to miejsce swój urok. Lądujące samoloty niemalże ocierają się brzuchami o samochody i latarnie.

Potem do portu lotniczego, cargo, przez Ursynów do końca metra, Prawdziwkiem do Powsina, ścieżka rowerowa do Wilanowa, Trasa Siekierkowska i do domu.

 

Stringi rowerowe zdały egzamin. Przejechane ponad 67 km i żadnych odgniotków. Tylko chwilami miałam straszliwie głupie wrażenie, że jadę naga od pasa w dół.

 

Spalone kcale na rowerze 1608.

Zassane, razem z tym śmiesznym piwem po rowerze, 1163.

Na razie mam bilans ujemny !!!!

 

 

tak wygląda brzucho samolotowe nad samochodami

 

a tak od przodu

 

15 czerwca 2010 , Komentarze (34)

Już było prawie dobrze!...
Już mi waga migotała między 55,9 a 56,0.

Ale........

Ale truskawki z mlekiem.

Ale młode kartofelki, posypane solą tylko.

Ale cały gar młodej kapusty z koperkiem.

Ale makrela wędzona.

Takie tam grzechy. Nawet nie kaloryczne, tylko objętościowe.

 

No i prezent sobie kupiłam. Obiecany samej sobie w styczniu. Czekoladę. Wedel nadziewany dwusmakowo, jabłkiem i śliwką. Miała być ta czekolada na urodziny, w kwietniu, jeżeli osiągnę moje 55 z ogonkiem. Nie była. Miała być ta czekolada na rocznicę ślubu, jeżeli będzie 55 i coś. Nie była. Miała być do czytania Baleronowej, oczywiście, gdy waga będzie ok. Nie była.

 

Teraz następna okazja, moje imieniny. Waga nareszcie odpowiednia. Mignęło mi 55 z ogonem dwa razy. Kupiłam czekoladę. Dziecku oddałam jeden pasek, resztę pożarłam sama. Wczoraj. Mniam, warto było czekać!

Wczoraj też ta kapusta. Jesuuu, ależ była pyszna. Znaczy jeszcze jest i wciąż tak samo pyszna, dzisiaj na śniadanie też ją popełniłam.

 

No i co ? No i doopa!

Zeskoczyłam dzisiaj z wagi jak niepyszna. Jak najszybciej, aby nie zapamiętywać tego, co tam zobaczyłam.

 

Ale mam dziś w sobie imieninowy optymizm. Jak mantrę bebeluszkową mamroczę sobie pod nosem słowa - jeszcze cię zobaczę ... jeszcze cię uchwycę ... jeszcze się tobą będę cieszyć .... zaraz do mnie wrócisz ... ty pięćdziesiątkopiątko z ogonem ... potem będziesz bez ogona, potem bez ogonka, a potem oddam cię w dobre ręce ...

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.